Spis treści
Wyjmuję z plecaka komputer oraz aparaty fotograficzne i wkładam do osobnej skrzynki. Potem wyciągam pasek ze spodni, ściągam kurtkę. Nie lubię tych kontroli na lotniskach, moim zdaniem są przesadne i uwłaczające. Wśród personelu pojawia się młody chłopak. Uśmiechnięty.
-
– I jak nastrój dzisiejszego dnia? – sympatycznie zagaduje
-
– Nienajgorszy, a u pana? – odpowiadam szybko, mimo zaskoczenia
-
– Na razie super, dopiero zaczynam zmianę!
-
– To widać….
-
– Ale za godzinę już tak nie będzie, a pod koniec pracy będę poruszał się niczym automat
Kilka sympatycznych słów i uśmiech sprawiają, że dzień staje się piękniejszy. To dobry znak, że planowane zwiedzanie Oslo i okolic, zaczęło się od tak miłego akcentu.

Andrzej zaprasza na nietypowe zwiedzania Oslo i okolic
- Chcę wam pokazać Oslo, takie jakie ja znam i lubię. Nie będzie to Oslo według przewodników, nie zobaczycie wielu znanych miejsc, które moim zdaniem są nieciekawe. Poznacie Oslo widziane moimi oczami
Tak tłumaczył Andrzej plan zwiedzania na najbliższe trzy dni, gdy siedzieliśmy we trójkę przy stole w salonie jego mieszkania po przylocie do Oslo. Zjechaliśmy się z różnych stron świata – Dori, przyleciała z Irlandii, Andrzej mieszkał w Norwegii od kilku lat, tylko ja dotarłem na miejsce z Łodzi, w której wszyscy dorastaliśmy.

Miasto rzeźb
Pierwsze, co rzuca się w oczy w Oslo, to mnóstwo rzeźb. Niemal na każdym osiedlu, pomiędzy budynkami można je dostrzec – z krzaków wystaje głowa wilka, gdzieś pasą się sarenki, a w pobliżu domu, gdzie mieszka Andrzej, przechadza się dziewczynka. Jednak w Oslo są dwa miejsca, gdzie ilość niezwykle oryginalnych rzeźb, przekracza to, co kiedykolwiek widziałem na własne oczy.

Park Ekeberg
Jako pierwszy poznaliśmy Park Ekeberg. Położony na zboczu wzniesienia zapewnia jedne z najładniejszych widoków na stolicę Norwegii. Podobno lubił przychodzić tutaj Edward Munch, autor słynnego obrazu „Krzyk”. Z punktu widokowego dobrze widać poświęcone artyście muzeum.

Sam park został założony dopiero w 2013 r. i jego pełna nazwa brzmi Ekebergparken skulpturpark. Na całej jego powierzchni rozstawione są różnorodne, zazwyczaj mocno awangardowe, rzeźby i instalacje. Przewodnim motywem Ekebergparken jest kobieta oraz różnorodne sposoby spojrzenia na kobiecość. Cóż, trzeba przyznać, że twórcy parku mieli mocno oryginalne wyobrażenie kobiecości. Na miejscu większości pań nie byłbym zachwycony.

Pierwszą zauważyliśmy „spacerowiczkę”. Z oddali wyglądała, jak żywa. Potem wędrując po wzgórzu odkrywaliśmy kolejne rzeźby. Niestety, nie znaleźliśmy najsłynniejszej z nich, czyli „sikającej kobiety”. Nie mogliśmy zbyt długo spacerować po parku Ekeberg, gdyż czekało na nas miejsce jeszcze dziwniejsze…

Park Vigeland
Park Vigeland (Vigelandsanlegget) znajduje się na terenie Frognerparken. Jest dziełem stworzonym przez Gustava Vigelanda i jego współpracowników. Najpierw dostrzegamy na wzgórzu wysoką kolumnę – Monolitten, ukształtowaną z dużej ilości nagich ludzkich sylwetek. Podobno jest ich 121, a jedna z nich stanowi autoportret Vigelanda.

Na schodach, prowadzących do Monolitten, zwracają uwagę rzędy rzeźb – pojedynczych i grupowych. Przedstawieni ludzi są w różnych wieku, a cechą wspólną jest nagość. Na mnie największe wrażenie wywarła rzeźba przedstawiająca kobietę, którą ujeżdża dwójka bachorów.

Schodzimy w dół do fontanny, która była pierwszą rzeźbą zamówioną przez miasto Oslo w 1907 r., zanim w następnych latach powstały kolejne. Prac nad parkiem nie przerwała nawet śmierć artysty w 1943 r. – zostawił tak dokładne plany, że jego dzieło można było jeszcze przez kilka lat kontynuować. Wszędzie roi się od nagich sylwetek, niemal każda przedstawiona w dziwacznych pozach. Podobno rzeźb jest 212, a tworzących je postaci niemal 600. Nie mam pojęcia, co palił lub pił artysta tworząc poszczególne sylwetki i pokazując łączące je relacje, ale musiało to być mocne zioło.

Holmenkollen – punkt obowiązkowy
Nie być na skoczni Holmenkollen, to jak pojechać do Rzymu i papieża nie zobaczyć – kategorycznie stwierdził Andrzej zabierając nas następnego dnia na wycieczkę rowerową.

Rowery na Holmenkollen zamierzaliśmy dowieźć t-banem. Najpierw jednak zmierzyliśmy się ze ścieżkami rowerowymi w Oslo. Tutaj nigdzie nie jest płasko, więc trzeba być przygotowanym na długie zjazdy, jak i podjazdy pod kolejne wzniesienia. Czyli, krótko mówiąc, należy wykazać się kondycją. Co ciekawe, przy przejściach dla pieszych nie ma wymalowanych obok przejazdów rowerowych.

Ruch rowerowy nie jest zbyt duży, szczególnie, gdy porówna się Oslo z Kopenhagą. Sądzę, że na łódzkich ścieżkach spotykam więcej rowerzystów, niż w stolicy Norwegii.
Gdy dotarliśmy do stacji t-banen, okazało się, że z powodu prowadzonych prac remontowych pociągi nie kursują w pożądanym przez nas kierunku. Musieliśmy kilka przystanków przewieźć rowery autobusem, co jest bezpłatne i dozwolone poza godzinami szczytu.

Bardziej skomplikowanie przebiegała operacja zakupu biletu całodobowego na komunikację miejską. Można zapłacić za niego kartą, ale nie wszystkie karty są honorowane. Na jedną kartę można kupić wyłącznie jeden bilet, jeżeli chce się dokupić drugi, trzeba jakiś czas odczekać. Można też zapłacić gotówką, ale automat przyjmował tylko bilon, banknotami się brzydził.

W końcu dotarliśmy do właściwej stacji, z której pociąg dowiózł nas i rowery powyżej skoczni, do stacji końcowej Frognerseteren. Dzięki temu manewrowi do skoczni dostaliśmy się cały czas zjeżdżając z góry. Podczas takiego szaleńczego zjazdu koniecznie trzeba mieć sprawne oba hamulce – przedni i tylni, gdyż inaczej stracimy panowanie nad rowerem

Na taras widokowy skoczni Holmenkollen wjeżdża się windą. Bilet uprawnia też do zwiedzenia niewielkiego muzeum narciarstwa. Cóż, muzeum nie zachwyciło, natomiast widoki ze szczytu skoczni są przepiękne. Odważni mogą się zdecydować na zjazd tyrolką wzdłuż zeskoku skoczni, ale ta przyjemność dodatkowo kosztuje.

Na koniec czekał nas zjazd do bardzo urokliwego jeziora Tryvann. Krajobraz wokół był już niemal zimowy, gdyż nocą spadł śnieg. Mimo, że trasa prowadziła ostro w dół, co jakiś czas trafiały się krótkie, ale upierdliwe podjazdy, które mocno dawały w kość.

Rjukan w regionie Telemark
Podobno piękną Norwegię można zobaczyć wyjeżdżając 100 kilometrów od Oslo. My pojechaliśmy 200 km, do miejscowości Rjukan. Jej powstanie wiąże się z inwestycją, jaką na początku XX w. przeprowadziło Norsk Hydro, które budowało elektrownię wodną Vemork. Wytwarzana energia miała służyć produkcji sztucznych nawozów, a osada Rjukan zostało założona dla robotników i pracowników elektrowni. Ludzie mieszkający w głębokiej dolinie cierpieli z powodu niedoboru światła. Dopiero w 2013 r. zamontowano na wzgórzu trzy obrotowe lustra, które doświetlają centrum miasteczka. Pomysł budowy luster powstał w momencie wznoszenia elektrowni, ale nie dysponowano wtedy technologią umożliwiającą realizację przedsięwzięcia.

W Rjukan można też zwiedzić Tinn Museum, nieduży skansen miejscowego budownictwa drewnianego, a także skorzystać z kolejki linowej Krossobanen, która powstała w 1928 r. i była prezentem dla mieszkańców miasta, aby w miesiącach zimowych mogli wjechać na górę, by nacieszyć się słońcem, którego nie było w dolinie. Region przemysłowy Rjukan-Notodden został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Można pojechać kawałek dalej za Rjukan i zostawić auto na niewielkim parkingu usytuowanym przed wydrążonym w skale tunelem. Wybraliśmy się tam, aby zobaczyć cud natury, jakim jest wodospad Rjukanfossen. Niestety, cud był nieczynny, wodospadem nie płynęła woda, a Andrzej stwierdził, że jest tu już trzeci raz i ani razu nie udało mu się zobaczyć wodospadu w pełnej krasie. Szkoda, bo na zdjęciach wygląda spektakularnie. Z góry bardzo ładnie prezentuje się budynek elektrowni Vemork.

Ciężka woda i II wojna światowa
Okolice Rjukan zasłynęły brawurową akcją dywersyjną w okresie II wojny światowej. Hydroelektrownia Vemork wytwarzała tzw. „ciężką wodę”, którą hitlerowcy zamierzali wykorzystać do produkcji bomby atomowej. Alianci nie mogli do tego dopuścić, więc najpierw przeprowadzili operację zniszczenia instalacji do produkcji ciężkiej wody w elektrowni. Niestety, Niemcy bardzo szybko naprawili uszkodzenia. Również niewielki skutek przyniósł amerykański nalot bombowy.

Hitlerowcy, obawiając się kolejnych akcji dywersyjnych, postanowili przetransportować zapasy ciężkiej wody na tereny Rzeszy. 20 lutego 1944 r. wagony z 16 tonami ciężkiej wody załadowano na prom SF „Hydro” na przystani promowej w Mæl nad jeziorem Tinnsjå. Norwescy komandosi podłożyli na promie ładunek wybuchowy, który zatopił jednostkę wraz z ładunkiem. Obecnie na przystani urządzono niewielkie muzeum. Za opłatą można zwiedzić dwa promy: Amonia i Storegut, które przed laty kursowały na jeziorze Tinnsjå. Nie tak dawno został nakręcony serial przedstawiający wydarzenia związane z „bitwą o ciężką wodę”.

Gaustatoppen
Jednak największą atrakcją i celem naszej wycieczki był wznoszący się w pobliżu Rjukan szczyt Gaustatoppen (1883 m. n.p.m.). Całe szczęście, że rano, tuż przed wyjazdem zmieniliśmy w samochodzie opony na zimowe. Bez nich nie dojechalibyśmy na parking Stavsro, gdzie znajduje się dolna stacja kolejki, którą można dostać się na szczyt góry.

Gaustatoppen przed laty był ośrodkiem wojskowym NATO i kolejkę we wnętrzu góry zbudowało wojsko. Jest to pojazd wielce oryginalny, powstały w latach 50. XX w. Wagoniki zabierają tylko 24 osoby. Najpierw jedzie się poziomą trasą, potem trzeb przesiąść się do kolejnego wagonu, który podąża niemal pionowo do góry. Na górę dostaliśmy się szybko i bez przeszkód, natomiast powrót okazał się męczący, bo trzeba było odstać swoje w długiej kolejce.

Z parkingu na szczyt można też podejść pieszo szlakiem, co zabiera 2-3 godziny czasu. Według różnych relacji, które czytałem, podejście jest łatwe. Jednak lepiej do takich informacji podchodzić ostrożnie, bo nawet w lipcu na szczycie temperatura może oscylować w okolicach zera, a śnieg pojawia się wczesną jesienią. Na początku października cała góra i szlak na nią prowadzący pokryte były śniegiem.
Ze szczytu roztacza się przepiękny widok, podobno widać stąd 1/6 Norwegii.

Zwiedzanie Oslo i okolic – podsumowanie
Trzy dni w Oslo, to jest zbyt mało czasu, ale nie mieliśmy go więcej. W ciągu tych trzech dni, dzięki Andrzejowi, zobaczyliśmy bardzo dużo. Największe wrażenie wywarł na mnie Park Vigeland – może dlatego, że jak dotąd, nigdzie indziej nie spotkałem podobnego miejsca. Niemal wszystko, co zdążyłem zobaczyć, było fascynujące. Nawet krótkie spacery z psem po osiedlu, na którym mieszkał Andrzej, też były ciekawe dla człowieka, który po raz pierwszy zawitał do Norwegii.
Jeżeli podoba ci się, jak wpiszę i chcesz zostać mecenasem bloga, to zapraszam na Patronite.
Możesz też postawić mi kawę, wybierając zielony przycisk na dole

Bardzo fajna wyprawa
Jedna z fajniejszych w tym roku 🙂
To prawda. bardzo fajnie, nieszablonowo, w pieknych plenerach i okolicznościach przyrody 😉 Bardzo fajnie rozszerzyłeś ten wpis o fakty historyczne. Jeśli będzie okazja, piszę się na następny wypad z Wami chłopaki 😉
Dorota, koniecznie, jeżeli tylko będzie możliwe, to jedziemy 🙂
Świetna organizacja, pewnie bez pomocy Przyjaciela nie zdołalibyście tyle zobaczyć. Dobra podpowiedź co zaplanować na ewentualny wypad, dzięki!
Bez pomocy przyjaciela nie byłoby wyjazdu.
Ale fantastyczna podróż! Też mi się taka marzy, choć ja bym chciała jeszcze dalej na północ 🙂
Ja też bym chciał dalej i więcej zobaczyć, ale Norwegia to też cholernie drogi kraj… Cieszę się więc tym, co zdołałem zobaczyć 🙂
Chłonęłam każde zdjęcie i każde zdanie jak gąbka wodę. O Matko, wyprzedzasz moje turystyczne marzenia o mile 🙂 Tym bardziej cieszę się, że podzieliłeś się tymi nieturystycznymi i turystycznymi miejscami.
Nie przypuszczałem, że uda mi się pojechać do Norwegii, a jednak dałem radę. Co prawda, bez pomocy kolegi, nigdy bym tam nie dotarł, ale jednak… 🙂
Gdyby marzenia były przewidywalne i na wyciągnięcie ręki ich spełnienia nie przynosiłoby żadnej satysfakcji. A one jak kot skradają się do naszego życia i w odpowiednim momencie wyskakują nam przed oczy i mówię: „Oto jestem.” 🙂 🙂
Bardzo ładnie określiłaś marzenia 🙂 Podoba mi się to porównanie, ta metafora 🙂
Fasczynująca jest przede wszystkim Twoja opowieść.
Gratuluję 🙂
Dziękuję za miłe słowa 🙂
Też uważam te kontrole na lotniskach za grubo przesadzone. Zwłaszcza wyciąganie nóg z butów. mam świadomość zapachu swoich skarpet i mnie to upokarza. Ale Norwegia to kraj który pod pozorem dbałości o człowieka wprowadza regulacje nieledwie faszystowskie.
O parku Vigelanda i tym co na jego temat pisał Pilipiuk już rozmawialiśmy na fejsie.
I tak te norweskie kontrole, to było nic w porównaniu z kontrolami we Frankfurcie. A mój kolega pracujący w Norwegii też podobnie mówi o ich regulacjach prawnych…
Latam od kilku lat regularnie do Norwegii łącząc życie w Oslo i Warszawie ,przyznam szczerze że nigdy nie spotkałam się z przesadną kontrolą na lotnisku,może miałam szczęście 🙂
Ale ogólnie artykuł fajnie napisany ,Norwegia mimo iż droga jest warta polecenia ,cudowne miejsca ,widoki i ta bliskość natury zapierającej dech nawet w obrębie miast ,polecam 🙂
Ja jestem uwrażliwiony na kontrolę, być może dlatego, że pamiętam czasy, gdy samolotem latało się tak, jak jeździło autobusem. Jak na obecne standardy, to rzeczywiście kontrola do i z Norwegii jest niezbyt męcząca.
Wiem, że Norwegia jest warta polecenia. Chyba jeszcze nie spotkałem nikogo, kto by na pobyt w Norwegii narzekał 🙂 Jedynie pieniądze stanowią tak naprawdę przeszkodę, aby tam jeździć częściej
Dziękuję za komentarz, życzę miłego dnia 🙂
nie byłam w Norwegii. ta Twoja wyprawa bardzo fajna. Park Vigeland i mnie przypadł do gustu :))
teraz wiem co i jak zobaczyć, gdybym znalazła się w Oslo i okolicach.
Warto się tam wybrać, gór nie brakuje, właściwie są wszędzie 🙂 Tylko trochę drogo…
Wiem, że Skandynawia jest urocza, ale jakoś tak nie ciągnie mnie w tamte strony, mam irracjonalny wewnętrzny opór. Dlatego też z miłą chęcią oglądam i czytam to co wpadnie mi pod nos by nabrać przekonania by tam pojechać. Fajny ten park z rzeźbami, taki na czasie – pełen nieskrępowanej golizny. 🙂
Może kiedyś tam się wybiorę, ale ten wyjazd musi u mnie nabrać kolorytu.
Co do odpraw na lotnisku – no cóż takie paskudne czasy, że szaleńców nie brakuje. Całą procedurę traktuję bez emocji – jak trzeba to trzeba zdjąć buty, czy też powyciągać produkty hutnictwa i metalurgii.
pewnie bym też tam nie pojechał, gdyby nie mój kolega ze szkoły, który od kilku lat mnie do siebie zaprasza. Zawsze chciałem zwiedzić Norwegię, jakoś tak lubię te zimniejsze klimaty 🙂 Mimo, że byłem przygotowany, to zaskoczyła mnie, w pozytywnym sensie 🙂
Rzeźby w parku Vigelanda są jakieś takie … wprowadzają niepokój. Przestrzeń wokoło nie sprawia wrażenia przyjaznej, relaksacyjnej. Czuje się jakieś napięcie, lęk. Nigdy tam nie byłam ale tak to wygląda na zdjęciach.
Bardziej niż niepokoją, te rzeźby zadziwiają. Lubię takie miejsca. Pamiętam, że w Paryżu najlepiej czułem się w ogrodach otaczających muzeum Rodina, a Vigeland był jego uczniem…
Super, bardzo ciekawe te rzeźby. Naprawdę nietypowe…Też szczególnie nie lubię kontroli na lotnisku, rzeczywiście to uwłaczające, ale wiadomo kwestie bezpieczeństwa…
Zastanawiam się czy trzeba przy kontrolach bezpieczeństwa stosować, aż tak radykalne metody, czy to nie jest na tak zwany duży zapas…
Świetny przewodnik zrobiłeś Hegemonie. Parki mnie przeraziły. Naprawdę. Może dlatego, że jestem w pracy, na tzw. okienku i wokół mnie w szkole przewija się tłum ludzi. I jakoś tak mi się te rzeźby w głowie połączyły z tym tłumkiem na korytarzu 😀 Pozdrawiam Cię!!!
Nie przypuszczałem, że te rzeźby wywołają taki efekt 🙂 🙂 🙂
Pozdrawiam również