Gdy tylko przekroczyłem próg mieszkania rodziców, tata natychmiast rzucił się wstawiać wodę na herbatę, natomiast mama wygodnie rozparta na krześle przy kuchennym stole, komenderowała wszystkimi dookoła.
– Jacusiu, mam nadzieję, że dasz jakieś porządne słodycze, a nie tylko te zwykłe ciasteczka!?
– Ale ja nic innego nie mam!
– Jak to nie masz!!?
– No, nie mam! – upierał się tata.
– A tam w szufladce biurka, to co jest?
– Ale to jest na święta!
– Przecież nie będziemy trzymać do świąt napoczętego pudełka ze słodyczami!
– Napoczętego?! – zdziwił się niepomiernie tata i pobiegł do pokoju.
Kto zjadł? Szybkie śledztwo taty
Ojciec wrócił po chwili niosąc pudełko, w którym dwa puste miejsca dobitnie świadczyły, że ktoś już nielegalnie rozpoczął konsumpcję.
– Wszystko w tym domu trzeba zamykać! Kto rozpakował pudełko?!
– Ja! – bez cienia skruchy przyznała się Najmłodsza Siostra – Ale zjadłam tylko jedną czekoladkę!
Nie trzeba było zgadywać, kto zjadł drugą, wystarczyło tylko spojrzeć na wielce zadowoloną z siebie minę mamy.
Kto zjadł, czyli wina kota Izydora
– Zupełnie jak kot Izydor – machnął ręką pogodzony z losem ojciec.
– Kot Izydor? – zdziwili się wszyscy.
– Był taki kot na wsi. Gdy cokolwiek zostało w tajemniczy sposób zjedzone, zganiało się na kota Izydora. Pamiętasz Ewa sprawę pączków?
– Oczywiście, że pamiętam!
– Wiesz Hegemonie – kontynuowała mama – tata napiekł wtedy ogromne ilości pączków. Następnego dnia zobaczyliśmy, że część z nich jest nadgryziona. Myśleliśmy, że to sprawka kota, więc zamknęliśmy słodkości na klucz w ostatnim pokoju. Jednak okazało się, że kot był niewinny, a nadgryzienia były dziełem Judyty. Nie wiem dlaczego nie zjadała całego pączka, może chciała, by wszystko było na kota, a może po prostu tylko ten kawałek jej smakował?
Przypuszczałem, że raczej to drugie. Moja najstarsza siostra, będąc jeszcze pryszczatą nastolatką, nabawiła się okropnego zwyczaju pozyskiwania piętek ze świeżego pieczywa. Nie dość, że natychmiast cięła po obu końcach bochenka, to jeszcze odkrawała boki. W ten sposób zjadała nie dwie, a cztery piętki! Tak okrojony chleb sechł błyskawicznie, ale tym drobnym szczegółem Judyta nie zawracała sobie głowy.
Gra w chowanego
Odkąd pamiętam gra trwała nieustannie. Rodzice wymyślali coraz to nowsze kryjówki na słodycze, ale żadna nie obroniła się przed dociekliwością naszej czwórki. Błyskawicznie namierzaliśmy i opróżnialiśmy każdą skrytkę, ponieważ niczego nie da się ukryć przed spragnionymi słodkości dziećmi. Jednak rodzice nie przyjmowali tego faktu do wiadomości i latami ponawiali próby stworzenia schowka doskonałego. Bezskutecznie.
Z opowieści znajomych wiem, że bywali sprytniejsi rodzice, którzy tworzyli dwie kryjówki. Pierwszą, którą miały odkryć dzieci oraz drugą, w której trzymali kluczowe zapasy. Ważne, aby pierwsza skrytka była zawsze pełna, bo wtedy potomstwo nie grzebało głębiej.
Dzisiaj, w świecie, gdzie wszystkiego jest za dużo, ta gra w chowanego może śmieszyć. Jednak w czasach gospodarki niedoborów, gdy jedzenia się nie kupowało, a zdobywało, ukrycie łakoci przed nienażartymi pociechami było koniecznością. Szczególnie w dobie kryzysu po stanie wojennym, gdy na półkach sklepowych królował głównie ocet…
Rarytasy stanu wojennego, czyli kto zjadł gruszki
Najgorsze chwile przetrwaliśmy dzięki darom. Dobrzy ludzie z Europy Zachodniej słali do polskich rodzin paczki z ubraniami oraz żywnością. Oczywiście nie było w nich nic drogiego, ale czasami trafiały się rarytasy. Jednego razu otrzymaliśmy gruszki – dokładnie dwie sztuki. Rodzice natychmiast je ukryli na „ważną okazję”. Po latach doświadczeń powinni jednak wykazać się większą dozą rozsądku…
Siedzieliśmy wszyscy przy stole kończąc obiad, gdy mama zaczęła snuć jedną ze swoich opowieści:
– Stała się rzecz niebywała…
– Co takiego?! – natychmiast zainteresowała się Najmłodsza Siostra
– Siedzę sobie w pokoju – kontynuowała mama ciesząc się, że skupiła na sobie uwagę domowników – to było w piątek wieczorem i nagle stwierdzam z przerażeniem… W piątek? Nie, w czwartek, bo wtedy zadzwoniła ciocia Hela…. Oczywiście wiecie o kim mówię?
– Nie! – wyrwało się nierozważnie Judycie, która zawsze gubiła się w skomplikowanym labiryncie rodzinnych koligacji
– Jak możesz nie wiedzieć! – zapałała świętym oburzeniem mama – Przecież ciocia Hela jest stryjeczną siostrą wujka Włodka, który to pochodzi z rodziny Potzów, a oni mają z nami wspólnego prapra.. no sześć czy pięć razy prapra…, nie chyba pięć, zaraz…
– Mamo! – Judyta przerwała tę wyliczankę bez pardonu – To miała być niesamowita opowieść o tym, co mama zobaczyła w czwartek lub piątek wieczorem, a nie kolejna zawiła historia rodzinna
– Myślałam, że was to interesuje?
– Nie interesuje!
– No dobrze – westchnęła mama z rezygnacją – Siedzę w pokoju w czwar.., nie to jednak był piątek wieczór, bo wtedy był taki piękny zachód słońca, a w czwartek też był zachód, ale trochę…
– Mamo! – tym razem rodzicielkę do porządku przywołała Agata wiedząc, że mama potrafi tak samo długo i rozwlekle opowiadać o zachodach słońca, jak i o koligacjach rodzinnych
– No dobrze, dobrze. Więc, gdy tak siedzę wieczorem i ceruję skarpetki, zupełnie nieświadomie kieruję wzrok na szafę i stwierdzam z przerażeniem… – zawiesiła głos dla uzyskania większego efektu
– No co, no co!
– Że zginęła jedna z dwóch gruszek! Ktoś ją bezczelnie zjadł! – mama powiodła groźnym spojrzeniem po twarzach czwórki dzieci, szukając straszliwego winowajcy.
– Ja zjadłam – z miejsca przyznała się Agata – Przyszłam do domu wieczorem i byłam przeraźliwie głodna. W kuchni nie było nic do jedzenia, więc zaczęłam szukać w innych pomieszczeniach i tak natknęłam się na gruszkę, którą z przyjemnością skonsumowałam.
– No wiesz! – mama była zdruzgotana – Przecież były tylko dwie gruszki!
– Jakoś nie mam wyrzutów sumienia – odparła winowajczyni
– Zrozumiałabym, gdybyś zjadła i miała wyrzuty sumienia! Jednak zjeść i nic, a nic nie żałować, to… – mama przez chwilę szukała odpowiednio mocnego słowa – To grzech!
– A żałuje mama, że zjadła środek tortu?! – celnie zripostowała Najmłodsza Siostra
Przez chwilę na twarzy mamy malowało się zdumienie, że została przyłapana, ale szybko się opanowała i błyskawicznie zmieniła temat. A Agata wreszcie się dowiedziała, kto zjadł w nocy środek pieczołowicie upieczonego przez nią tortu.
Spodobała ci się opowiedziana historia? Podobne znajdziesz w artykułach o tym, jak zagwarantować spokój mamy oraz dlaczego tatuś jest zawsze winny |
Rodzice nie są bez winy…
… często wymagając od dzieci respektowania zasad, które sami łamią bez skrupułów.
A jak jest u was? Chowacie przed dziećmi słodycze? Wasi rodzice też bawili się w chowanego? Napiszcie koniecznie w komentarzach, zawsze jestem ciekaw takich rodzinnych opowieści….
jejku, musiałabym pisać do jutra 😉 Przede wszystkim musiałam lecieć do kuchni po herbatnika, bo narobiłeś mi apetytu… Teraz to wszyscy się niby ograniczają, ale bywało, że gdy kupowałam słodycze na święta dużo wcześniej, to na ogół robiłam to drugi raz. Mamy specjalne puszki na takie zapasy i oczywiście takowe były niepostrzeżenie opróżniane i mus był napełnić je ponownie. Moja babcia trzymała pierniki na święta w walizce pod łóżkiem, a z opowieści jej wiem, że mój tato ze swoim bratem wyjadali cukierki z choinki i na drzewku wisiały same papierki. Bywało też tak, gdy mój syn był mały, a razem… Czytaj więcej »
Rozumiem, że kartka skutkowała i nie zjadali? 🙂
Widzę, że ukrywanie słodyczy przed domownikami, to powszechny zwyczaj. Ja czasami ukrywam sam przed sobą 🙂
Cóż, muszę się przyznać, że ulubione orzeszki w czekoladzie onegdaj chowałam w zamrażarce. Moje domorosłe łakomczuchy nigdy do nich nie docierały. Z tego też powodu byłam wielce kontenta… jednakże muszę przyznać, iż miałam wyrzuty sumienia, gdy po kryjomu je chrupałam. Teraz już tego nie robię, bo już od dłuższego czasu nie udaje mi się ich zakupić… nad czym ogromnie boleję rzecz jasna 🙂
Z kryjówką w zamrażarce jeszcze się nie spotkałem. Jak widać skuteczny patent 🙂
O rany, moja Mama piekła i robiła słodycze sama. Zawsze w niedzielę było ciasto, a na święta przynajmniej cztery. Więc jakby nie było potrzeby chowania, tym bardziej, że z młodszą siostrą łasuchami nie byłyśmy. Mnie jako mamie teraz jest trudniej. Po pierwsze żywność jest tak przetwożona, że cukier jest nawet w chlebie i ketchupie, więc mam wrażenie, że większość dzieci jest po prostu od cukru uzależniona. Nie kupuję słodyczy często, zwracam uwagę na ich jakość, tak, chowam! Ale tylko wegańską nutellę, bo jak starszy B dopadnie to wyjada pół słoika, a ja nie jem często i lubię sobie czasem na… Czytaj więcej »
U mnie tata piekł słodkości. Robił najlepsze ciasto drożdżowe na świecie. I szarlotkę też 🙂 Ale zawsze dbał o to, aby niczego w domu nie było za dużo, słodyczy też 🙂
Moja mama jest jedyna, ale to naprawdę bardzo trudny człowiek, więc te opowieści są dla mnie formą terapii…
Trudny, nie trudny, ale masz rodziców. To najważniejsze. Ja nie mam i świat już nigdy nie będzie taki jak był.
Mam tego świadomość i doceniam to…
No cóż świat socjalistycznego „dobrobytu” przerabiałem na własnym tyłku. Też było chowanie słodyczy, zwłaszcza tych przeznaczonych na choinkę.
Teraz zresztą też chowamy, bo by się nimi zatkali nie jedząc obiadu. Albo coś przeznaczone dla młodszego chowamy przed starszym. Ale najczęściej jest tak że po prostu nie kupuje się na zapas i wtedy nie trzeba chować.
W socjalizmie trzeba było kupić na zapas, teraz jest luksus – nie kupię dzisiaj, to kupię jutro, pojutrze…
A wiesz, że ja chowam słodycze sam przed sobą 🙂
Jasne! Ja też. Potrafię zjeść „tonę” ciastek na raz.
Ciastek jem niewiele, ale czekolada lub „krówki” bardzo wodzą mnie na pokuszenie. Więc nie kupuję lub chowam przed sobą 🙂
U nas było jest i zapewne będzie tak samo. I to z każdym pokoleniem 😀
Kiedyś rodzice chowali jeszcze prezenty, a że pamięć mają dobrą acz krótką, zapominali nie tylko gdzie chowali, ale że w ogóle coś kupili. Ile razy zdarzało nam się znaleźć książki, czy kredki wciśnięte gdzieś pomiędzy ręczniki pół roku po Gwiazdce 😀
Ooo, u nas rodzice nie musieli chować prezentów, tego nie sprawdzaliśmy ukradkiem 🙂
Ze słodyczowych opowieści przypominają mi się trzy. Pierwsza: gdy miałam ok. 7 lat, dziadek opowiedział mi historię, że w moim domu mieszkają zaczarowane trolle, które mnie obserwują i jak zobaczą, że jestem grzeczna, to w salonie, pod dywanem zostawią mi coś słodkiego. Cały dzień zachowywałam się jak aniołek. Następnego dnia, zaraz po przebudzeniu pobiegłam do dużego pokoju, by sprawdzić czy coś czeka na mnie pod dywanem. Ku mojej wielkiej radości, znalazłam gumę rozpuszczalną. Postanowiłam ponowić eksperyment. Kolejnego ranka znowu znalazłam słodycze… Jednak sielanka nie trwała długo, ponieważ rodzice w natłoku obowiązków zapomnieli, któregoś dnia schować cukierki, więc bez odpowiedniego bodźca… Czytaj więcej »
Widzę, że te trolle naprawdę nie mogły ci zostawiać cukierków pod dywanem, bo pomysły miałaś nieziemskie, ubawiłem się czytając te opowieści 🙂 Najlepsza jest ta z fryzjerem. Do dzisiaj miewasz podobne pomysły? 🙂
Do dziś podjadam mamie cukierki z choinki, tak by się nie zorientowała. Chociaż u siebie bronię jak lwica, by nie zniknęły przed oficjalnym dniem rozebrania drzewka. A brat sam przychodzi na strzyżenie. Przez tyle lat nabrałam wprawy w obsłudze maszynki do włosów. 😉 Teraz jestem bardziej rozsądną dziewczynką, chociaż szalonych pomysłów nie brakuje;)
Po pierwszym doświadczeniu się nie zniechęcił. To brat należy do odważnych ludzi 🙂
A odrobina szaleństwa w życiu bardzo się przydaje, ciekawiej się żyje…
Ale tylko odrobina, bo przy większej ilości panowie w białych kitlach będą nas witać otwartymi ramionami (na progu psychiatryka)😉
Tylu szaleńców u nas chodzi swobodnie po ulicach, że panów z psychiatryka chyba można się nie obawiać 🙂
Znając moje szczęście byłabym tą jedną jedyną jednostką zamkniętą za niewinność i zdrowy rozsądek 😉
To masz aż takie „szczęście”?
Napiszę tak: przyciągam jak magnes 😉
Mnie dobijało zawsze to „na święta”. Puszka soku – na święta, chałwa – na święta. Na dodatek często okazywało się, że jak już przychodziły te święta, to łakoć był po terminie ważności, ale i tak niczego to mojego ojca nie nauczyło. Gdy sam zostałem ojcem, postanowiłem, że nie będzie żadnych „świąt” i moja córka zjadała co chciała i kiedy chciała, tyle tylko, że było już w czasach tzw. dobrobytu:)))
No właśnie – czasy dobrobytu od czasów słusznie minionych różniły się dostępnością, stąd pewnie ta potrzeba chomikowania wszystkiego…
Na krótko przed Wigilią mama chowała paczki że słodyczami na swoją półkę z ubraniami. Zawsze byłam łasuchem, ale wtedy się powstrzymywałam😂
Nie chciałam jej robić przykrości.
U mnie słodyczy oporowo, a najwięcej , gdy zjeżdżam z Niemiec
Lodówka kwitnie czekoladą 😂😁nigdy nie chowam, bo lubię dobrze zjeść. Gdybym chowała to pewnie nigdy bym już nie znalazła.
Pozdrawiam
Miałaś bardzo rozwinięte poczucie odpowiedzialności, u nas jak jedno się powstrzymało przed wyjadaniem, to na pewno zrobiło by to drugie, trzecie lub czwarte. Więc nikt się powstrzymywał.
Efekt jest taki, że dzisiaj sam przed sobą chowam słodycze 🙂
Z tym poczuciem odpowiedzialności nie zawsze tak było. Na wakacyjnym obozie otrzymywaliśmy paczki ze słodyczami na każdy deser i ja oczywiście swoje zjadałam na bieżąco , a brat zbierał dla rodzicow. Któregoś wieczora dopadł mnie głód, głód potężnie ssący. Brat został bez paczek. Oczywiście przyznałam się, ale po czasie
Pozdrawiam
https://goodmorning73.blogspot.com/
No tak, zbieractwo słodyczy w dzieciństwie nigdy nie popłacało, zawsze ktoś niespodziewany wyjadł zapasy. Ale przyznałaś się 🙂
Klik dobry:)
Chomikowanie smakołyków chyba było powszechne. U nas największym poszukiwaczem był dziadek, który podbierał cukierki gdzieś na szafie czy na najwyższych półkach kredensu schowane i trzymał je w kieszeniach swoich marynarek. Dzieci więc buszowały po kieszeniach dziadka.
Pozdrawiam serdecznie.
Czyli dziadek podbierał sam, a korzystali wszyscy? 🙂
haha, świetne opowieści rodzinne. Dobrze się Ciebie czyta.
U mnie rodzice byli cukiernikami, potrafili wyczarować to i owo z niczego. Ale chowali przede mną, bo to jednak były drogie rzeczy. Nie wiem skąd, ale mieliśmy takie ogromne słoje pełne rodzynek. I ja te rodzynki wyżerałam, nadsypując na boki słoików, żeby wydawało się że jest jeszcze pełno 🙂
Rodzice cukiernicy – marzenie dzieciństwa 🙂 A dowody zbrodni trzeba było jakoś ukryć, dzieci bywają bardzo kreatywne w wymyślaniu, jak zatuszować ślady buszowania w słodyczach 🙂
Przede mną nie musieli chować, bo ja nigdy nie lubiłam słodyczy 😉 Swego czasu nawet moi rodzice spowadzali słodycze i handlowali nimi na giełdzie, cały przedpokój był zastawiony kartonami z nimi, a mnie to nie ruszało 😉
Zaskakujące. Do tej pory znałem tylko jedną osobę która nie lubiła słodyczy, chociaż sama piekła pyszne ciasta. Ale może, jak nie lubisz słodyczy, to wyjadałaś coś innego?
hmm. nie pamiętam aby przede mną chowano słodycze. może po prostu nie byłam na nie aż taka łasa 🙂 (do tej pory właściwie nie mam na nie „parcia „) pamiętam za to pieczone ciasta i jak dostawałam po łapach, kiedy w trakcie robienia masy, chciałam wygrzebać paluchem trochę dla siebie 🙂 pamiętam tez jak rzucali do kiosku arbuzy i jak w jednym momencie ustawiała się gigantyczna kolejka, a każdy jej „element” martwił się czy wystarczy dla niego. pamiętam także pierwsze „upolowane” przez rodziców banany i tego, jak je spróbowałam i zrobiłam „blee’, bo mi nie smakowały 🙂 ps. do spływu… Czytaj więcej »
„blee” na banany, ale to musiało być okrutne. Chociaż ja podobnie zrobiłem, gdy dano mi do wypicia kakao i pamiętam te zdziwione miny, przecież to taki smakołyk
A spływy warto zaczynać od niewielkich rzek 🙂
Oh! U nas w domu, dawno temu, chowało się słodycze przed młodszym bratem, chowania dokonywaliśmy my (ja z bratem drugim) oraz mama nasza. Było to nieskuteczne bez względu na schowek. Wszędzie odnalazł i wszędzie się wypinał, więc ani wysokość ani przemyślność skrytki nie wnosiły nic do tego by ograniczyć ilość łez wylanych przez naszą dwójkę. Łez tym bardziej zasadnych, że były to czasy, gdy słodycze (a właściwie wyroby czekoladopodobne) były przecież na kartki lub pochodziły z jakiejś nierozszabrowanej na poczcie paczki z darami, przez co należało się nimi delektować, a on zjadał co było jego i co nasze też. Złośliwie… Czytaj więcej »
Sam jestem diabetykiem. Ale słodycze jem, jeżeli akurat mogę. Ja miałem tak z siostrami, że wzajemnie sobie nie wyjadaliśmy, ale do rodziców skrytek chętnie się dobieraliśmy 🙂
Słodycze i dzieci – jakoś nie bardzo pamiętam. Słodkości po prostu były w domu – najbardziej pamiętam te „załatwiane” przez wujka w czasach, kiedy jak to się mówi: nic nie było w sklepach. Natomiast przed świętami byłam mistrzynią w poszukiwaniu prezentów, które Rodzice kupili nam pod choinkę. Do dziś się śmiejemy, że zanim „Małą Pocztę” dostałyśmy z siostrą w prezencie od Dzieciątka, zdążyłyśmy się nią już pobawić. Pozdrawiam 😉
No widzisz – ja prezentów nie podglądałem, natomiast słodyczy szukałem, a u ciebie było odwrotnie 🙂
Faktem jest, że u mnie w domu rodzice także chowali przed dziećmi słodycze. Oczywiście najwięcej frajdy było w poszukiwaniu łakoci 😉
Czyli też przegrzebywałaś zakamarki w domu w poszukiwaniu słodyczy 🙂
Haha, a myślałam, że tylko ja będąc dzieckiem, no może nie dzieckiem, ale trochę młodszą osobą odkrajałam z chleba 4 piętki 😛 A żeby chleb nie wysychał chowałam go do pojemnika. Niewiele to dawało, ale chęć zjedzenia piętek była silniejsza 🙂
My zawsze szukaliśmy słodyczy przed Bożym Narodzeniem, po wszystkich szafkach i szafeczkach, wyjadaliśmy, a potem rodzice musieli na Święta dokupować nowe, co w tamtych czasach wcale łatwe nie było 🙂
A myślałem, że tylko moja siostra odkrawała 4 piętki z chleba. Myliłem się 🙂
Widzę, że niemal wszystkie dzieci myszkowały w poszukiwaniu słodyczy. Biedni ci rodzice, ech…
Ja byłam dziwnym dzieckiem bo przede mną nie musieli ukrywać słodyczy ale za to ciocia musiała chować słoiki z ogórkami kieszonymi 🙂 🙂 do dziś je uwielbiam 🙂 Ale ze słodyczy pamiętam jeden epizod, lata 80-te, u nas mało w sklepach, kolejki ale tata pojechał do Berlina i oprócz zabawek przywiózł kalendarze adwentowe.Był listopad a do 1 grudnia w żadnym okienku nie było już żadnej czekoladki ale by nie wszystko że z kuzynami takie z nas żarłoki, udawalismy że codziennie otwieramy okieneczko…. A tam już głucho i pusto zostały tylko kolorowe obrazki.. Oczywiście wszyscy o tym wiedzieli bo raz otwarte… Czytaj więcej »
Czyli przed tobą chowali słoiki z ogórkami? 🙂 Ta historia z kalendarzem adwentowym – świetna 🙂
Tak, musieli chować bo zapasy na okres jesienno zimowy były robione, a ja taki jeden słoik ogórków to na jedno posiedzenie 🙂 🙂 Z resztą teraz też tak mam, kupuję wiaderko, które starczy na góra dwa dni, ale ciocia kochana, czasem podrzuci i swoje zapasy 🙂 Kalendarze no historia prawdziwa ale było zawsze rozczarowanie bo 24 grudnia największe okienko, a najmniejsza czekoladka.
Nigdy nie miałem kalendarza adwentowego, ale najmniejsza czekoladka 24 grudnia, to jednak nie fair.
Jak tak lubisz ogórki kiszone, to nie próbowałaś robić sama?
Ano robiłam i potrafię tyle, że obecnie żyję bardzo szybko i niestety nie ma kiedy…. Gdy będę mieć rodzinkę, zamierzam mieć spiżarnię, a gdy będzie spiżarnia będą słoiki z ogórkami i inne przetwory 🙂 🙂 🙂
To życzę ci tej spiżarni pełnej przetworów 🙂
😀 😀 😀 U mnie w domu jest to samo! Jak byłam dzieckiem, to wszyscy chowali przede mną słodycze 😀 Nawet mam zdjęcie, jak Rodzicielka mnie „przyłapuje” na gorącym uczynku a ja spanikowana wytykam język 😉
Teraz ja chowam słodycze przed Rodzicielką…
Widzę, że u was ktoś przed kimś musi słodycze chować. Teraz twoja kolej 🙂
Nie wiem skąd mam siłę nie zjadać ich za jednym zamachem ….
No właśnie, skąd masz tę silę???? 🙂
Wiesz co Hegemonie? U mnie jest zgoła inaczej. Ja, również dziecko stanu wojennego, zawsze dbałam, żeby w spiżarni był jakiś batoniczek dla moich kochanych domowników. Do szkoły prócz kanapeczki i picia pakowałam jakiś słodycz na czarna godzinę. I WIESZ CO MI MOJA CÓRKA POWIEDZIAŁA? Ta dorosła? Że z mojego powodu jest uzależniona od czekolady i żałuje, że nie byłam wymagającą matką, która nie dawała dzieciom słodyczy. Tak tak …
Dzieciom nigdy nie dogodzisz – albo za bardzo wymagasz, albo za mało 🙂 Zawsze matka będzie winna 🙂
Niestety myślę, że wiele z mojego dziwnego stosunku do jedzenia jest pokłosiem chowania słodyczy w czasach dzieciństwa. My dostawaliśmy z bratem we wczesnych latach 90tych czekoladki od niemieckich znajomych, i zawsze były przechwytywane przez mamę „na prezent”.
Mówić, że byliśmy rozczarowani, to tak jakby nic nie mówić.
Takie czasy, takie wychowanie. Dzisiaj już żalu nie mam 🙂
Ale swoim dzieciakom zawsze pozwalam zjeść ile chcą słodyczy dostanych w prezencie. I kiedy chcą. Na szczęście dostają w minimalnych ilościach i mają dość zdrowego rozsądku.
Z wszystkich łakoci najbardziej lubią schabowe.
Ale ich nikt nie daje w prezencie 😉
Serdeczności z Kanady!
No właśnie, nikt nie daje w prezencie schabowych i to jest duży błąd 🙂 Kiedyś jednak słodycze miały inny status niż teraz. Był to synonim jakiegoś luksusu. Ale teraz to ja sam przed sobą chowam słodycze 🙂
Hegemonie, ja ukrywam czekoladę przed samą sobą. Nieraz za książkami, na najwyższej półce regału. I wtedy niestety mam dodatkowa robotę.:)
Ja też ukrywam 🙂 Co prawda nie czekoladę, ale cukierki (Michałki). Ukrywanie ma uzasadnienie. Podobno, jak z jakiejś pokusy jest ciężej skorzystać, to mniej jesteśmy na nią narażeni