Jeszcze jest ciemno, gdy docieram na stację. Do przyjazdu pociągu mam zaledwie kilka minut. Wystarczająco długo, aby zmarznąć na kilkunastostopniowym mrozie zadając sobie kolejny raz pytanie, co mnie podkusiło, aby skoro świt wybierać się na narty biegowe! Z ulgą witam ciepłe wnętrze wagonu. Dopiero po chwili dostrzegam zdziwione spojrzenia rowerzystów:
– Z nartami o tej porze roku?! Czyś ty się gościu z choinki urwał?! – zdają się mówić
Jest ich więcej, więc to ja czuję się nie na miejscu, nie oni. Gdy dwie stacje dalej zbieram się do wyjścia, roześmiana konduktorka pyta:
– Będzie się pan bawił w Adama Małysza?
Śmieję się razem z nią
– Niezupełnie, skoków raczej nie przewiduję
Zostaję sam na zasypanym śniegiem peronie. Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułem się podobnie nie na miejscu. Chyba kilkanaście lat temu, gdy w środku zimy razem z Łysym wparowaliśmy do przedziału kolejowego dumnie dzierżąc wiosła w dłoniach…
Pomysły rodzą się latem
Idea zimowego spływu zrodziła się pod koniec lipca. Czyżby letnie upały, aż tak przegrzały nasze mózgi? Perspektywa mroźnej zimy wtedy wydawała się odległa, a opowieści o planowanej „prawdziwie męskiej wyprawie” robiły wrażenie na przedstawicielkach płci przeciwnej, więc bez namysłu zgłosiliśmy akces na Międzynarodowy Zimowy Spływ Kajakowy rzeką Brdą.
Przy obecnych zdobyczach techniki, ubraniach neoprenowych i termoaktywnych, które bardzo skutecznie chronią przed zamoczeniem i zmarznięciem, zimowe kajakowanie nie jest wyczynem, tylko trochę bardziej wymagającą przygodą, dostępną niemal dla każdego. Wtedy, gdy polary dopiero pojawiły się na sklepowych półkach, a jedyną ochronę przed wodą zapewniał ortalion i kalosze, zimowy spływ był wyzwaniem, na które niewielu się pisało.
Gdzieś koło grudnia zaczęły opadać mnie wątpliwości. Na samą myśl o zbliżającym się terminie spływu robiło mi się zimno, lecz nie było już możliwości odwrotu – tylu osobom opowiedziałem o bohaterskich zamiarach, że teraz musiałem ich dokonać.
Podróż na zimowy spływ
Aż wreszcie nadszedł lutowy poranek, gdy dźwigając na plecach ogromne plecaki spakowane aż po sam komin i z wiosłami krzepko dzierżonymi w dłoniach, wtarabaniliśmy się do przedziału pociągu relacji Łódź-Toruń. Niewątpliwie zrobiliśmy wrażenie.
Krajobraz za oknem stawał się coraz bardziej zimowy im bardziej pociąg podążał na północ. Pola pokrywała świeża warstwa puchu, a widoczne gdzieniegdzie jeziora skuwała tafla lodu. Zaczynałem się martwić, czy nie zabrałem zbyt mało ciepłych rzeczy. Gdy wyraziłem swój niepokój na głos, Łysy przyjacielsko klepnął mnie w ramię i powiedział:
- – Hegemonie nie przejmuj się tak, tu nie może być źle, popatrz na tego faceta!
Rzeczywiście – przez zaśnieżony peron wolnym krokiem podążał mężczyzna w… sandałkach. Bez skarpetek!
W Tucholi zameldowaliśmy się jako jedni z pierwszych i dostaliśmy trzeci numer startowy.
Zimowy spływ Brdą
Nad rzekę całą grupę dowoził autokar. Potem każdy do kajaka pakował jakieś jedzenie na drogę oraz szczelnie zapakowane ubranie na zmianę. W razie wywrotki, ekipy ratunkowe natychmiast rozbierały poszkodowanego z mokrych ciuchów, poiły alkoholem i przebierały w suchy zapas ratunkowy. Na szczęście nie doszło do żadnego wypadku lecz niektórzy, oczywiście w ramach prewencji, uporczywie ćwiczyli element pojenia alkoholem. Mistrzostwem w tej dziedzinie wykazywał się pewien młody człowiek, który codziennie taszczył do kajaka skrzynkę piwa, aby starannie ją osuszyć w ciągu zaledwie kilku godzin płynięcia.
Nad rzeką nie spotykaliśmy wielu ludzi, od czasu do czasu trafił się jakiś wędkarz znacząco pukający się palcem w czoło. Jeden za nami nawet zawołał:
– Panowie, ja już w tym miesiącu się skąpałem w rzece, to nie jest przyjemne uczucie. Uwierzcie mi!
Zimą na kajaku aby nie zmarznąć należy solidnie przyłożyć się do wioseł. Nie ma mowy o spokojnym dryfowaniu i podziwianiu widoczków. Pojawiają się też inne niedogodności, których nie dostrzega się latem – chociażby ochlapywanie wodą z wioseł dziarsko wiosłującego załoganta. A Łysy do chlapania miał po prostu talent. Raz nalał mi wody do rękawa sztormiaka, następnie zafundował zimny prysznic na twarz, by wreszcie zgrabnym ruchem wiosła napełnić wodą oba moje kalosze.
Ochlapywanie było uciążliwe pierwszego dnia, gdy temperatura oscylowała wokół zera. Nazajutrz chwycił solidny, dziesięciostopniowy mróz i woda na wiosłach po prostu zamarzała. Po jakimś czasie gruba warstwa lodu uniemożliwiała wiosłowanie. Wtedy należało wyciągnąć z podręcznego zapasu młoteczek i dokładnie oblodzone wiosło ostukać. Młotek był też niezbędny, gdy chciało się dopłynąć do lądu – wtedy spełniał rolę lodołamacza kruszącego warstwę przybrzeżnej kry.
Było zimno, było męcząco, ale widoki rzeki w zimowej szacie zachwycały. Nigdy potem nie widziałem czegoś tak przepięknego. Niestety, trzeciego dnia temperatura spadła o kolejne 10 stopni i woda w rzece całkowicie zamarzła, nie dało się dalej płynąć.
Kajakarstwo nie składa się z samego wiosłowania…
…dla niektórych wręcz wiosłowanie jest tylko koniecznym dodatkiem do większych przyjemności. A atrakcji, zgodnie z regulaminem spływu, który otrzymaliśmy w trakcie rejestracji, było mnóstwo. Największą z nich wcale nie stanowiło przeżycie niezapomnianej przygody, zmierzenie się z własnymi słabościami, czy przebywanie w pięknych okolicznościach przyrody – na pierwszym miejscu stawiano spotkanie z Aktywem Turystycznym Polskiego Związku Kajakowego. Cóż, aktyw nie dość, że był wyłącznie rodzaju męskiego, to jeszcze mocno wiekowy i mało chlujny. Pewnie dlatego niemal każdy łamał kolejny punkt regulaminu, który surowo zabraniał spożywania wszelkiego alkoholu. Na stołówce żaden szanujący się kajakarz nie pojawiał się bez butelki. Pełnej butelki. Zapamiętałem scenę, gdy do stolika obok zasiadło trzech smutnych facetów. Bez cienia uśmiechu i bez zbędnych słów z trzaskiem postawili na stole 0,75 l. W ciągu godziny opróżnili butelkę, twardo uścisnęli sobie prawice i rozeszli do pokoi. Wyglądali tak, jakby wypicie wódki było ich smutnym obowiązkiem, jakąś powinnością, którą należy spełnić.
Znacząco odbiegaliśmy od średnich norm spożycia. Pewnie dlatego nie nawiązaliśmy żadnych znajomości, bo kto w zawianym towarzystwie lubi trzeźwych?
Zimowy spływ – po powrocie
Gdy po trzech przesiadkach wreszcie dotarliśmy z powrotem na dworzec Łódź-Kaliska, Łysy z błyskiem w oku zaproponował:
- – Następny razem jedziemy na dwa tygodnie: tydzień kajaków i tydzień nart biegowych!
- – Człowieku, ale gdzie ty założysz ten drugi plecak z rzeczami na narty?!
- – Nieważne. Pomyśl tylko jak ludzie będą się na nas gapili – w jednej ręce wiosła, w drugiej narty. Stary, to warto zrobić wyłącznie dla wrażenia, jakie wywołasz!
Niestety, nigdy nie zrealizowaliśmy tego pomysłu, nigdy nie popłynęliśmy jeszcze raz na zimowy spływ… Chociaż ostatnio Łysy coraz bardziej naciska, że zobowiązania należy realizować…
Pochwalcie się
Byliście kiedyś zimą na kajakach? A może na rowerach? Ktoś w środku lata pojechał na narty? Ja wszystkie eksperymenty mam już za sobą, ale jestem ciekaw waszych doświadczeń
Witaj. Mamy wspólnych znajomych. Więc tak: Na zimowym spływie nie byłem, ale na jesiennym „załatwiłem” sobie pęcherz (do dziś daje znać o sobie), za to byłem w zimowej scenerii pod żaglami na Solinie – doceniłem trudy załogi Frama gdy przyszło szarpać się z zamarzniętym takielunkiem. Reakcje ludzkie bywają denerwujące, kijami trekkingowymi zaraziłem się w Norwegii, lata cięźkie temu, wtedy u nas mało komu się śniły i często słyszałem zawołania typu „a narty gdzie?!” Zazwyczaj odpowiadałem (i robię to nadal) „u twojej żony pod łóżkiem”, kilka razy omal nie doszło z tej okazji do bitki. Teraz już jest inaczej. Z zimowo… Czytaj więcej »
Witaj 🙂 Sporo masz przygód na koncie. Ja na szczęście nie załatwiłem sobie niczego na jesienno-zimowych spływach, ale jestem ostrożny i raczej pływam w ciepłych porach roku. Zresztą przy dzisiejszych niemal kosmicznych strojach na kajaki, to pływanie zimą nie jest już takim wyczynem. Nigdy natomiast nie wybrałem się na zimowy rower – jakoś mnie nie ciągnęło, chociaż ostatnio widuję coraz więcej rowerzystów zimą w lesie i nie są to jacyś specjaliści, tylko ludzi na zwykłych rowerach, ze zwykłymi oponami, nie wiem, jak oni dają radę. A przy Nordic Walking to też za mną podobnie wołali, tylko ja na wszelki wypadek… Czytaj więcej »
Tak jak uwielbiam kajaki – latem – to nawet przez myśl mi nie przeszło o wiosłowaniu zimą 😀 muszę przyznać, że mnie mocno zaintrygowałeś. Moje kąpiele w jeziorze na początku października się chowają. Teraz tak myślę, że mnie w sumie też jakiś wędkarz zagadywał, choć z drugiej strony nikogo innego nie było… Wygadane chłopaki z nich.
Prawie nigdy nie łowiłem ryb, ale przypuszczam, że jak tak się samemu stoi z kijem przez kilka godzin, to człowiek aż się rwie do rozmowy 🙂 A kajaków zimowych warto spróbować. Teraz można się tak ubrać, że prawie zimy się nie zauważy, a przy ładnej pogodzie zimowa rzeka bywa przepiękna 🙂
Powiem ci, że na sama myśl o spływie kajakowym zimą zrobiło mi się lodowato. A w trakcie czytania, przyznaję bardzo ciekawego artykułu, stopy niemal przymarzły mi do podłoża. Może dlatego, że za oknem bite -10, Ty bardzo dobrze piszesz, a ja mam bogata wyobraźnię. Nie, nigdy nie zdarzyło mi się nic podobnie szalonego 🙂 Próbowałam kiedyś roweru zimą, ale skończyło się na próbowaniu 😉
Ale próbowałaś 🙂 Rower zimą bywa niebezpieczny, kilku znajomych zakończyło swoje przygody z połamanymi kończynami. Na kajaku raczej się nie połamiesz, chociaż taka jest zaleta spływu zimowego 🙂
Kiedy kajakowałam latem Baryczą, dowiedziałam się, że warunki są do zimy aż, np. Sylwestrowe spływy z pochodniami itepe. Bardzo mnie to zainteresowało, jednak tegoroczna, mroźna zima wybiła mi z głowy pomysł kajakowania teraz. Podziwiam odwagę i mrozoodporność Twą, Hegemonie 🙂
Trzeba było spróbować, teraz można tak się ubrać, że nie zmarzniesz i nie zamoczysz się. Do -10 jest ok, potem robi się ekstremalnie. A rzeka zimą jest piękna, gdy jest śnieg, mróz i słońce. Jak któryś z tych czynników nie działa, nie ma co płynąć – no, chyba, że jest się kajakowym ninja 🙂
Odwagą powiało i mrozem za oknem. Bez słońca za to z wiatrem na plecach. I choćby nie wiem, jak piękna kra i zmysłowy szron, to trudno mi uwierzyć w uroki wiosłowania zimową porą.
Serdeczności
Są uroki zimowego kajakowania, tylko niezbyt często chciałbym je oglądać 🙂
a ja miałam Łysego za poważnego człowieka, a tu takie pomysły….. czyżby kryzys wieku średniego? :)))))))))))
pozdrowienia dla Was obu 🙂
Wtedy jeszcze nie był w wieku średnim, więc można mu wybaczyć 🙂
Takie ekstrema nie dla mnie;)
Ale przyznaję, pomysły masz ciekawe, żeby nie rzec oryginalne;)
Uwierz mi, że inni mają jeszcze bardziej oryginalne pomysły 🙂
Byłem zimą na kajakach, razy kilka, i chyba jednak nie do końca ta zabawa mnie przekonała. Co innego rower, choć zimą / w śniegu trasy krótsze…
To jako odpowiedź na Twe pytanie z ostatniego akapitu najnowszego wpisu bloga który od dłuższego czasu z dużą przyjemnością czytuję.
Cieszę się, że czytujesz i cieszę, że z przyjemnością 🙂
Jeżeli miałbym wybierać zimą kajak lub rower, to chyba jednak byłby kajak. Ale i tak najbardziej lubię narty biegowe 🙂
No, na takim spływie prędzej sie człowiek uzależni, niż nachłonie przyrody…w podobnym celu niektórzy jeżdżą na wycieczki czy na działkę za miasto.
Swoja drogą ciekawam, jak sobie radził z opróżnianiem pęcherza ten kajakarz ze zgrzewką piwa 😉
Gdyby udało sie Wam zrealizować pomysł Łysego, to może trafilibyście do jakiejś kroniki?
Ten kajakarz od piwa miał mocny pęcherz, ale do lądu dawało się dopłynąć i szybko pobiec w krzaki 🙂
O nartach biegowych zimą można opowiadać, ale spływ? Nie! Nigdy bym się nie wybrała zimą. Fajnie, że mogłeś tego spróbować. A skakałeś ze spadochronem? Latałeś na paralotni? Leciałeś balonem? Skoczyłeś na bungee? Ja to bym tego co tu wymieniłam z chęcią spróbowała
A widzisz – latanie balonem i paralotnią – oczywiści. Spadochron i bungee – nigdy
Należysz do ludzi odważnych. Lubisz pokonywać niełatwe wyzwania. Do tego masz dar ciekawie o nich pisać. Czytam z przyjemnością.
Pozdrawiam Hegemonie:)
Ja sam siebie nie odbieram jako człowieka odważnego, raczej zachowawczego, czasami coś mnie podkusi i wtedy robię coś ponad…
Z jednej strony trochę mnie zdołowałeś, bo nigdy nie byłam ani na nartach latem, ani na rowerze zimą, ani na kajakach zimą, ale z drugiej – bardzo zaciekawiłeś. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym, żeby ktoś wybierał się na spływ o tej porze roku! Niesamowite, nie dziwię się, że nie chciałeś zrezygnować po tym, jak opowiedziałeś o tym planie swoim znajomym. A narty latem kojarzą mi się tylko ze skokami narciarskimi na igielicie.
Teraz kajakowanie zimą nie jest problemem. Jest organizowanych kilka dużych spływów, na które można spokojnie pojechać. Jeżeli nie marzniesz za bardzo zimą, to można spróbować . Ciekawe doświadczenie, a wy lubicie takie doświadczenia :-). Narty zjazdowe latem (w lipcu) są możliwe na kilku lodowcach we Francji i Austrii. Ciekawe doświadczenie, ale jazda taka sobie.
Rowerem zimą oczywiście jeździłem i to zarówno dla rozrywki, jak i z powodu przemieszczania się do szkoły czy sklepu. Najlepiej się jeździło po zamarzniętych rowach melioracyjnych – kilometry gładkiej powierzchni! Niezłe też były zalane i zamarznięte łąki! Trzeba było tylko uważać na wystającą trawę, bo tam różnie bywało. 😀
Z pływania ekstremalnego najlepiej pamiętam pływanie na krze lodowej. To była czasami loteria, bo jak nie kra stawała dęba, to pękał lód pod nogami i człowiek lądował po szyję w wodzie! A do domu na ogół było te kilkaset metrów, albo i z kilometr?! 😀 😀 😀
Nadal pływasz na krze? 🙂 Bo to raczej sport ekstremalny 🙂
E nie, teraz to nie ma warunków i człowiek już wiek ma nie ten. 🙂
Zapał do zachowań ekstremalnych mija z wiekiem 🙂
Podziwiam! Ja aż tak to jednak nie uwielbiam zimy, zresztą w ogóle nie jestem fanką spływów, ale to może dlatego, że w dzieciństwie babcia co roku do znudzenia zabierała mnie na spływ Dunajcem, aż mi ta forma rozrywki nieco zbrzydła 😉
W dzieciństwie można zarówno zachęcić lub zniechęcić dzieci do robienia pewnych rzeczy. Mnie rodzice zachęcili do podróży, nart i kajaków. Moje siostry poszły zupełnie inną drogą.
Mnie kajaki zimowe nie spodobały się aż tak bardzo, ale lubię robić nowe rzeczy i musiałem chociaż raz spróbować 🙂
Tak mnie schłodził ten opis, że aż klimatyzację wyłączyłam. Widoki niesamowite!
Co powiesz na łyżwy latem? Bardzo modne w Indonezji. A temperatura oscyluje w okolicach +30C
Nawet zimą nie jeżdżę na łyżwach, a co dopiero latem 🙂 Pewnie tę miłość do łyżew na Indonezji zaszczepili Holendrzy?
Nie mam pojęcia, ale raczej nie. Myślisz, że potrafili utrzymywać sztuczne lodowiska? Wprawdzie bryły lodu są tu często używane zamiast lodówek, ale żeby marnować je na lodowiska to raczej nie.
Oczywiście, może w tym nie być racji, ale mając w pamięci, że największymi miłośnikami jeżdżenia na łyżwach na świecie są Holendrzy, to może jednak?
Miłości do rowerów nie zaszczepili.
Umówmy się, że przywieźli łyżwy, a lodowiska wymyślił ktoś inny
Możemy się tak umówić 🙂
Zimą na rowerze to i owszem, ale o kajakch w zimie dowiedziałam się całkiem niedawno, od kolegi znad Pilicy. Opadła mi szczęka, ale chwilę później bardzo mi się tego zachciało. Acz w tę zimę toja chyba już nie zdążę ;(
Chociaż raz warto spróbować. Na Pilicy może być bardzo ładnie 🙂
Hegemonie, NIGDY w życiu przez myśl mi nie przeszło, aby popłynąć zimą kajakami 😀 I wiesz… jak zimno było na pewno cholernie, tak jak sam zresztą napisałeś widok pięknie pozamarzanej rzeki wart tego wszystkiego. I te zdjęcia… 🙂 BAJKA 🙂
Wiem, że nie każdy wpada na tak nierozsądne pomysły, jak ja 🙂 Ale widoki są bajkowe…
Kogo jak kogo, ale Ciebie o bycie nierozsądnym bym nie posądzała 😉
Ja siebie też nie, ale raz na rok przytrafia mi się jakaś „nierozsądna” akcja. Czasami bardzo mnie to rozwija, a czasami jest to tylko zwyczajnie nierozsądne 🙂
Ja jestem spokojny człowiek i rzadko eksperymentuję.
Zima mnie odstrasza. Mój temperament przypomina wtedy skute lodem jezioro. Jak w takich okolicznościach pływać kajakiem?
Znów ma za co Cię podziwiać 😉
Pływać się da jeżeli zamarznie tylko temperament, a nie rzeka 🙂
Klik dobry:)
Najlepsze ubrania neoprenowe i termoaktywne oraz najwspanialsze towarzystwo nie skusi mnie ani na narty, ani na zimowe spływy kajakowe. Co to, to nie! Zimą tylko siedzenie pod piecem uznaję. W temperaturze poniżej +10 stopni po prostu zamarzam, bo przecież chociaż jedno oko do patrzenia, i kawałek nosa do oddychania trzeba wystawić.
Pozdrawiam serdecznie.
To aż tak cierpisz zimą? A to taka piękna pora roku 🙂