Spotkanie z Kaczką Dziwaczką, czyli za co lubię małe sklepy

Nie powinno się z pustym żołądkiem wybierać na zakupy. Zbyt często nie przestrzegam tej reguły. Zapach świeżo upieczonego boczku zaatakował mnie zaraz po wejściu do sklepu. Z niemałym trudem powstrzymałem ślinotok.

– Czy mogę kupić połowę tego? – tu wskazałem palcem dorodny kawałek mięsa.

– Połowę?! Nie ma mowy!

Zaskoczony zdecydowaną odmową z trudem oderwałem wzrok od pachnącego boczku i spojrzałem na sprzedawczynię. Chyba była tutaj nowa, ale zawzięta. Też się zawziąłem. Bohatersko zrezygnowałem z mięsa na rzecz buraczków zasmażanych. Gdy zobaczyłem w jaki sposób kobieta za ladą szuka kodu na pudełku, ogarnęły mnie złe przeczucia.

waga szalkowa

Lubię małe sklepy

Lubię lokalne, niewielkie sklepy, unikam tych większych. Nawet Lidl i Biedronka przytłaczają mnie swymi rozmiarami. Zniechęca mnie też kompletna bezosobowość, rzadko osoba siedząca na kasie odpowie na moje dzień dobry, nie mówiąc o spojrzeniu w oczy. Wolę wydać pieniądze tam, gdzie mam szansę nawiązać kontakt z drugim człowiekiem, nawet jeżeli ten kontakt bywa czasami nietypowy

Taka to była dziwaczka!

Kobieta wreszcie odczytała kod i wbiła go na kasę. Cena, która pojawiła się na wyświetlaczu, była zdecydowanie za wysoka.

– Oj, co mi się tu wbiło? – zawołała zaskoczona sprzedawczyni – Przecież to nie są buraczki, co ja zrobiłam?

– Ewa, Ewa, coś nie tak na kasę wbiłam, możesz wycofać?!

Podeszła Ewa. Spojrzała na kasę, spojrzała na koleżankę, spojrzała na buraczki. Nic jej się nie zgadzało

– Coś ty tutaj wbiła? Paprykę?

– Nieee… buraczki…

– Ale wbita jest papryka?

Sytuacja żywcem wyjęta z bajki Brzechwy, gdzie „ z kaczki zrobił się zając i to cały w buraczkach”. Nic dziwnego, że sprzedawczyni z miejsca zyskała u mnie przydomek Kaczka Dziwaczka.

– Możesz to wycofać? – Kaczka Dziwaczka błagalnie spojrzała na Ewę

Ta ciężko wzdychając wycofała z kasy paprykę. Na wszelki wypadek wbiła też buraczki.

kaczka
Zapewne jest to Kaczka Dziwaczka

Religia galerii handlowych

W domu rodzinnym obowiązek robienia porannych zakupów należał do mnie. Z tego powodu miałem wyższe kieszonkowe, gdyż rodzice nie musieli płacić mleczarzowi za dostarczanie mleka (kto pamięta czasy wystawiania pustych butelek przed drzwi mieszkania?). Szczerze nie cierpiałem kontaktu z nieuprzejmymi sprzedawczyniami, więc pojawienie się supermarketów przyjąłem z nieukrywanym entuzjazmem. Stałem się żarliwym wyznawcą „religii galerii handlowych”. Tak, jak większość polskich neofitów, którzy po latach komunistycznej szarzyzny, odkryli świat kolorowych opakowań. Kilkanaście alt zajęło mi odkrycie, że w tych opakowaniach nie ma nic, co nadaje się do jedzenia…

Powrót syna marnotrawnego

Szukając prawdziwych smaków powoli odkrywałem sklepiki handlujące prawdziwą wędliną, świeżymi owocami, czy jajkami od kur z wolnego wybiegu. Chociaż solennie obiecałem sobie, że nigdy już nie stanę w żadnej kolejce, to nie raz czekałem wśród tłumu ludzi przed drzwiami piekarni na chleb, który pachniał i smakował.

lubię małe sklepy
lubię małe sklepy

W poszukiwaniu człowieka

To prawda, że markety bardzo się zmieniły i zaczynają sprzedawać coraz więcej jedzenia kosztem plastikowych polepszaczy smaku zmieszanych z syropem glukozowo-fruktozowym i olejem palmowym. Mają też żarliwych wyznawców. Moja siostra pieje psalmy pochwalne na cześć „Biedronki”, a szwagier modli się w „Lidlu”. Dostrzegam zalety obu tych sieci lecz nie dostrzegam w nich człowieka.

Rozmowa z panią Krysią i uśmiech pani Kasi

U pani Krysi kupuję świetną kiełbasę, wspaniałą szynkę i najlepszy w mieście chrzan. Gdy zrobię większe zakupy, zawsze w torbie znajdę jakiś gratis, który niepostrzeżenie dołoży do mojego zamówienia, jednocześnie zabawiając rozmową.

Pani, która przywozi towary z niewielkiego Szadku pamięta, że lubię ruskie pierogi i zawsze namówi mnie na zakup jakiegoś nowego przysmaku. U pani Kasi jabłka nie są tanie, ale za jej promienny uśmiech, którym wszystkich klientów, można dołożyć te kilka złotych więcej.

Oczywiście nie wszyscy są mili i uprzejmi. W pakiecie dostaję panie z pobliskiej cukierni, które każdym najmniejszym gestem demonstrują, że zatrudniły się tutaj za karę. Czasami z drugiej strony lady pojawi się ktoś pokroju Kaczki Dziwaczki…

Kaczka Dziwaczka kontra mrożona kaczka

Gdy wreszcie otrzymałem buraczki, coś mnie podkusiło, aby zapytać:

– Czy na tym dziale mogę tę kupić kaczkę?

– Nie, chyba nie… Ewa, czy mogę sprzedać panu ka…

– Tak, możesz sprzedać kaczkę! – odpowiedziała jej chórem cała sklepowa załoga.

Kaczka Dziwaczka niechętnie podreptała w kierunku zamrażarki, chwilę w niej pogmerała i wróciła z jakimś mrożonym drobiem. Na kasie wyskoczyła gęś.

– .., to jest gęś? Pan chciał gęś, prawda?

– Nie, chciałem kaczkę!

– Ale ja tutaj mam gęś, nie chce pan gęsi?

na targu w Widawie

Gdy zdecydowanie odmówiłem, Kaczka Dziwaczka zawołała Ewę. Ta, wzdychając jeszcze ciężej niż uprzednio, wycofała gęś. Kaczka Dziwaczka odniosła gęś na miejsce i dogrzebała się kolejnej mrożonki. Starła szron z etykiety i zaczęła wprowadzać kod. Miałem nadzieję, że tym razem nie będzie to przepiórka czy indyk, ale nie – kaczka okazała się kaczką.

– Sprawdź jaką kaczkę panu sprzedajesz – zawołały koleżanki, zanim moja sprzedawczyni zaczęła drukować paragon.

– Jak to jaką? Mrożoną przecież…

– Ale czy z podrobami, czy bez

Sprzedawczyni obejrzała kaczkę dookoła lecz nie udało jej się rozwikłać tajemnicy podrobów. Na szczęście i z tej opresji wybawiła ją wzdychająca Ewa, która wbijając kod z etykiety na kasie uzyskała odpowiedź – bez podrobów. Na dworze już się ściemniało, gdy wreszcie udało mi się wyjść ze sklepu.

Lubię małe sklepy, bo jest o czym pisać

Kaczki Dziwaczki mogą irytować lub śmieszyć. Jednak spotkania z nimi się zapamiętuje. Jest o czym pisać. Po wizycie w markecie nic nie zostaje w pamięci, nic wartego opublikowania…

Subskrybuj
Powiadom o
guest
56 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Blucyna

Wiejskie sklepy też mają swoją atmosferę,ale niekiedy panie sklepowe ocierają się o wścibstwo,chociaż miło jest usłyszeć,że jest już ten ser.o który pytałam dwa dni temu.Blucyna

Er Zwar

cool story, bro. jedna rzecz się nie zgadza – mnie się wydaje, że kasjerki i kasjerzy w wymienionych „markietach” mają wręcz obowowiązek powiedzieć „dzień dobry”, a na koniec …”dziękuję i zapraszam ponownie”! 😉

jotka

Po wizycie w dużym sklepie można pisać o klientach 😉
Do małych sklepów nie mam aż takiego sentymentu, bo nie mogę wybierać sama, zawsze wcisną mi obite jabłko lub pogniecioną drożdżówkę, a humor pań sprzedawczyń pozostawia wiele do życzenia.
Mam jeden taki sklep, gdzie i pani miła i towar świeży, na szczęście…

Ewa (Ind)

Klient dżentelmen nie upierałby się przy buraczkach tylko wziął paprykę. Gęś zresztą też. Gęsina jest bardzo niedoceniana. A szkoda.

wojtek

Gdy gŁoś kilka miesięcy temu została wegetarianką, przestałem odwiedzać zaprzyjaźnione sklepy z wędlinami i mięsem (nie chce mi się gotować dwóch obiadów). Po jakimś czasie poczułem jednak zew mięsożercy i odwiedziłem kilka z nich. Uwierz mi, że rzadko bywam wzruszony, ale powitanie, jakie zgotowano mi w „Podlasiu” i w paru innych stoiskach, było naprawdę … wzruszające. To trochę tak, jakbym odwiedził dawno niewidzianą rodzinę. I właśnie dlatego kupuję lokalnie, choć Lidlem nie gardzę (Biedrona, to zbyt duży chaos). Na jednym z olsztyńskich rynków znam prawie wszystkich sprzedawców (Pan z jajami od szczęśliwych kur, Pan Wąsacz od ziemniaków, Pani Rybka, Pan… Czytaj więcej »

wojtek

Etam. Moja mama już kilka lat tworzy gigantyczne kolejki w pewnym hipermarkecie, gdyż koniecznie musi pogadać z tym samym, od wspomnianych lat, Panem masarzem :)))

Jaga

A ja nie przepadam za małymi wsiowymi sklepikami – tam czas się zatrzymał na epoce późnego Gierka :(( wędlinę domową robię sama i chleb też piekę 🙂

Martynka

Na moim osiedlu jest taki mały sklepik i pani sprzedawczyni już wie, że gdy wchodzę to będę chciała te pyszne bułki z żurawiną! 😀 Klimat w takich sklepikach jest inny niż ten w większych sklepach, ale niestety nie wszystko można tam znaleźć..
Pozdrawiam serdecznie! 🙂

Matka na Szczycie

Kiedy mieszkałam na Śląsku i nie było jeszcze galerii handlowych, to właśnie takie małe sklepiki grały pierwsze skrzypce, poza tym, miałam taki w kamienicy, w której mieszkałam, więc rano schodziło się w kapciach po bułki 🙂

arya

Tak a propos kaczki dziwaczki ,miałam kiedyś zatrudnione dziewczę w sklepie , motała się niemożliwie przy najprostszych kwestiach, ale była przy tym tak sympatyczna , tak miła ; nie przypominam sobie zeby jakikolwiek klient składał na nią skargę , przypuszczam ,ze sprzedałaby ci ową gęś ,a ty i tak zadowolony wyszedłbyś ze sklepu 🙂

Babownia

A ja w mojej małej miejscowości mam nijakie panie i pana w Biedronce i tam idę tylko jak muszę. W Lidlu za to jest kilka fajnych i bardzo „osobowych” pań i bardzo je lubię 🙂 z miejscowych marketów korzystam z dwóch. W jednym sobie zawsze pogawędzimy z paniami i tylko z jedna jestem na bakier, bo sie brzydko zachowała w stosunku do mojej 77-letniej mamy. W drugim zaś załoga jest najgorsza z wszystkich sklepów w moim mieście. Ale za to mleko w dobrej cenie 😀

Dorota

Jestem starej daty i dobrze pamiętam ciężkie lata komunizmu i funkcjonujący handel. Co dziwne mam miłe wspomnienia z tamtych, nawet kartkowych czasów. Ojj co to była za sąsiedzka integracja!:)) A „moje” panie z dzielnicowych sklepików po prostu lubiły swoją pracę. I chyba niezależnie od czasów, epok i formy sklepu – czy to dotyczy sklepu pana Wokulskiego, czy piekarni pana Stasia, czy też spożywczego z asortymentem od wideł po mydło, to zawsze za ladą znajduje się człowiek, który lubi swoją pracę lub traktuje ja jak pokutę. Oczywiście można snuć prelekcje, że klient to pan i władca portfela i że należy mu… Czytaj więcej »

Maciej

Mam znajomą obslugę w dwóch Biedronkach, zawsze jest „dzień dobry” nie tylko przy kasie, „rąsia” z ochroniarzami, uśmiechy itp. Jak w sklepiku lokalnym. Ale mam też takiego lokalsa gdzie kupuję wędlinę (zawsze świeżą bo tanią i schodzącą szybko z lady).
Ale zawsze są to znajome sklepy, ze znajomą obsługą, anonimowości Kauflandów, Tesc itp nie toleruję.
A „kaczki dziwaczki” są wszędzie, najwięcej chyba w sklepach PSS Społem.
Każda „robi swoje” np. kroi chleb, podczas gdy „na mięsnym” jest tylko jedna , i setka osób w kolejce.

Maciej

Ja mam tylko Społem albo Biedronkę do wyboru.

consek

Z racji swojego zamieszkania jestem skazana na jeden spożywczak i choć należy do sieci, to pracują w nim same znajome. Ów sklep powinien mieć dopisek … katalizator plotek… 🙂 Jednak z przyjemnością poczytałam o Twoich przemyśleniach.

Greenelka

W naszym wiejskim sklepiku zawsze sobie porozmawiam , opwiadamy sobie dowcipy, wszyscy sie znają. Ale są i minusy. Mianowicie cena. Mam sporo zwierząt i gdybym u nas kupowała dla nich karmę, zbankrutowałabym juz na poczatku miesiąca. Więc chcąc nie chcąc jadę do Biedronki.
Uśmiałam się, super to napisałeś, pozdrowienia serdeczne

boja

Małe sklepy mają jeszcze jeden plus. W razie kryzysu można dostać coś na zeszyt! W marketach nie ma na to szans…

chomikowa

Oj, nie czepiaj się 😉 Pani Kaczka Dziwaczka na pewno była nowa 🙂 Ja bym tak samo sprzedawała 😉
też lubię te małe sklepiki 🙂 Ale zauważyłam, że ceny w nich są przerażające. Firmę mam w maleńkiej miejscowości. Tam jest tylko jeden maleńki wiejski sklepik. A ceny! Gorsze, niż w prywatnych sklepach w centrum Łodzi.

alElla

Klik dobry:)
„Kaczki Dziwaczki” spotykam we wszystkich sklepach, w których nie sprzedaje właściciel sklepu lub ktoś z jego rodziny. „Kaczki” są nieprzyjemne i robią łaskę, że obsługują.
Pozdrawiam serdecznie.

Angelika

Ale się uśmiałam 😀

inga

Cóż u mnie na osiedlu jest Tesco, Biedronka, Lidl, Społem i jakiś mniejszy nieznany mi hipermarket, o osiedlowym przyjaznym sklepiku można zapomnieć, nieopodal jeszcze jest Stokrotka i Netto. Trochę to przerażające i zgadzam sie z Tobą, też wolałabym się wybrać od czasu do czasu do mniejszego sklepu gdzie sklepowa nas już zna i zawsze można zamienić z nią przyjazne dwa trzy zdania a nie być narażonym na krzywe spojrzenia pani z kasy, która Bóg wie z jakiej przyczyny jest dla Ciebie tak nieprzyjemna że się odechciewa

Iwona

W moim cyklu „Przygody blondynki” już dobre 2 albo 3 wpisy dotyczą lokalnego sklepu 😀 Taaak…. to tu dowiedziałam się wczoraj, że w okolicy panuje jakiś wirus i dlatego połowa dzieci nie poszła do szkoły. No i o terminach porodów też wiem. Małe sklepiki mają to do siebie, że siłą rzeczy wiedzą coś o mnie – na przykład to, że moje koty jedzą filety z kurczaka – te same co homo sapiens ;-p Małe sklepy bywają fajne, bo jeśli właściciel cię zna, rozmawia z tobą, to uprzedza, że ta wędlina to wczorajsza ale o 11.00 dowiozą świeżą, a paprykę sprzeda… Czytaj więcej »

Klarka Mrozek

tam są często zatrudnione osoby z orzeczeniem o niepełnosprawności i dlatego mają do pomocy kogoś, kto podpowiada im co robić

sabina

Ja też lubię małe sklepy i często w nich kupuję, bo atmosfera jest tam o wiele przyjemniejsza niż w dużych marketach. Tych jednak nie omijam ze względu na cenę, bo dużo produktów jest tam tańszych (mam na myśli produkty typu woda, kawa, szampony, mięsa w ogóle tam nie kupuję). A takie Kaczki Dziwaczki i ja spotkałam :).

oko

notkę można zebrać w drodze do marketu i uzupełnić wracając, tak więc to naciągany argument.
ale urok sklepów maluteńkich jest niewątpliwie (na Mazurach znalazłem i skusiłem się w zeszłym roku na prawdziwą czerwoną oranżadę z PRL, a wypatrzyłem też kilka innych reliktów, chociaż czasu było za mało, żeby obejrzeć wszystko).

ariadna

Dobrze mieć świadomość, że panie na kasach w marketach nie są robotami i one też chciałyby porozmawiać, zagadać, być miłe. Niestety tłumy klientów, którzy przewijają się przez market, oczekując szybkiej obsługi, im to uniemożliwiają. W molochach nie ma czasu na rozmowę. Nie jest to jednak winą ludzi z obsługi. Osobiście robię zakupy i w lokalnych sklepikach, i w marketach. W pierwszych znają mnie i wybiorą dla mnie zawsze to, co najlepsze (przynajmniej w moich oczach), w drugich pewne produkty kupię taniej, niż w małym sklepiku. Oba miejsca mają plusy i minusy 🙂 Nie generalizowałabym jednak, że jedno lub drugie jest… Czytaj więcej »

Maks

Wolę robić zakupy w dyskontach, bo jest tam taniej i więcej towarów niż w osiedlowych sklepach.
Nie przepadam za galeriami handlowymi, ale takie jest prawo rynku. Mam jakiś sentyment do kiosków (chociaż przeważnie są brzydkie), które już prawie całkiem zniknęły..
Pozdrawiam 🙂

madamme

Tak zwana „tempa szczała” :))))

Co zrobic, takie też muszą żyć 🙂 Ale lepiej miec dużo czasu, kiedy ma się z takową do czynienia 😉