Urlop. Czas odpoczynku od pracy, czas odpoczynku od PKP. Co prawda tracę pakiet zaskakujących atrakcji, jaki serwuje podróżnym polska kolej, ale oferta na drogach jest równie bogata i pełna niespodzianek.
Cel podróży – trzy wyspy na Bałtyku – Wolin, Uznam i Rugia. Zobaczyłem, przeżyłem, wróciłem. Spisuję wrażenia, absolutnie subiektywne. Wszelkie podobieństwa do miejsc i osób są przypadkowe.
Dojazd
Poprzedniego lata szwagier z siostrą wybrali się na kilka dni do Dziwnowa. Po powrocie niczego nie mogłem się dowiedzieć na temat plaży, morza, czy samej miejscowości. Natomiast dużo opowiadali o samej podróży. W relacji szwagra dominowały słowa zaczynające się na literę k. I solenne postanowienie, że już w życiu się tam nie wybierze.
Rok później, jadąc przepisowe 140 km/h autostradą w kierunku Świecka nie rozumiałem gniewu szwagra. Oświecenie następowało powoli, wraz ze zjazdem na Gorzów. Szybkość i płynność jazdy spadła znacząco. I nie z powodu ograniczeń prędkości. Korki, koreczki, wcale nie śledziowe. Możliwość podziwiania krajobrazu za oknem. Czasami wyjątkowo długiego podziwiania losowo wybranego miejsca. Cóż, taki rejon – slow life, slow food i slow motion. Szczególnie to ostatnie. W okolicach Szczecina jest autostrada, pocieszałem się, w godzinę dojadę na Wolin. Naiwny. W krainie slow autostrady służą do innych celów. Można medytować, ćwiczyć jogę, zdrzemnąć się, wyskoczyć na grzyby. Popatrzeć, jak mija nas rodzina ślimaków i niknie hen w oddali. I szlifować pokłady cierpliwości, świętego spokoju, wyczucie kontemplacji.
Niestety, zawiodłem. Gdy po godzinie okazało się, że przejechałem zaledwie 6 kilometrów, uciekłem, nie sprostałem surowym wymogom krainy slow. Bocznymi drogami przedarłem się na Wolin.
Wolin i festiwal Wikingów
Coroczny festiwal Wikingów ściągnął nas na tę największą wyspę w Polsce. Kontrast między obskurnymi blokami wyrastającymi po jednej stronie rzeki, a prymitywnymi, płóciennymi namiotami po drugiej stronie, jest wręcz bolesny. Do czego tu przyjeżdżać, gdy nie ma festiwalu?
Deszcze, krótkie ale intensywne, zachwiały tegorocznym programem imprezy, a teren obozowiska zamieniły w bagno. W tym bagnie odbywały się pokazy, w tym bagnie przez trzy dni mieszkali ludzie. Zadziwia mnie pasja, która przyciąga ładne i zadbane kobiety, do spania w prymitywnych warunkach i brodzenia przez dwa dni w błocie.
Wyspa Wolin i jej atrakcje
Na Wolinie jest Park Narodowy z największymi w Polsce klifami oraz są Międzyzdroje, nadmorski szczyt lansu. Zwiedzanie obu można połączyć w jedno przedpołudnie. Najpierw klify. Z ręki nam nie jadły, ale można na nie było wejść spacerkiem, tylko 400 metrów. Na parkingu tablice informacyjne kusiły obietnicą rozległych widoków. Napaliłem się na nie, jak szczerbaty na suchary. Cóż, punkty widokowe są, widoków brak. Wszystko zarośnięte, jak twarz wikinga. Bardzo brodatego wikinga. Wieża widokowa, tworzy malowniczą ruinkę, ale wejść na nią się nie da. Nikt nie pomyślał o schodach, którymi można by zejść na plażę i popatrzeć na klify z dołu. Porażka.
Międzyzdroje, nadmorska stolica bohemy, czyli never ending odpust. Stragany, stragany, stragany. Na każdym coś, co gruntownie zepsuje wystrój nawet najelegantszego domu. Jedno straszniejsze od drugiego. Ceny też straszne. Drożej niż w Warszawie. Smażalnie ryb oferują tradycyjne nadmorskie dania – kebab, pizza, hamburger und zapiekanka. Zabudowa typowo polska. Nie widać żadnego planu architektonicznego. To co stare i ładne popada w ruinę, obok wyrastają wysokościowce. Taka zaściankowa imitacja Las Vegas. Tłum ciągnie na plażę. Grube panie poganiają rozwrzeszczane, grube bachory. Równie rozrośnięci w szerz panowie twardo dzierżą w mocarnych dłoniach tyczki z parawanami. Przed wiekami w podobny sposób dzierżyli kopie rycerze zmierzający na Grunwald. A morze? Ono jest tylko dodatkiem, niewiele znaczącym dodatkiem. Na szczęście jego upiorny szum zagłusza dudniąca muzyka. Większość ludzi na co dzień żyje w tłumie i hałasie, tak też chce wypoczywać.
W Międzyzdrojach czuję się jak istota z innej planety. To nie jest mój świat. Chociaż, być może, gdybym tchórzliwie nie uciekł ze szczecińskiej autostrady, to po tak potężnej dawce slow, też miałbym ochotę zatopić się w łomocie współczesnej muzyki i dźgać współsąsiadów tyczkami od parawanu.
Uznam
Poznałem tę wyspę z jednej strony. Od strony korka. Zaczyna się prawie zaraz po przekroczeniu granicy i z większą lub mniejszą intensywnością ciągnie aż do końca, do miejscowości Wolgast, gdzie umieszczono most zwodzony. To on trzyma cały ruch na wyspie na uwięzi. Nie ma gdzie uciec. Najwyżej do morza i tam utopić się z żalu. Doświadczenie slow zaczynało procentować. Nie gryzłem już kierownicy, nie załamywałem się, przyjmowałem mój los powolnego kierowcy ze spokojem. Nie warczałem na rowerzystów, kiedy ci bez wysiłku wyprzedzali moje auto. Ale byłem szczęśliwy, gdy wreszcie opuściłem tę wyspę. Uznam ją za porażkę. Jeżeli kiedyś tu wrócę, to pociągiem albo rowerem, nigdy samochodem!
Rugia
Wyspa, która ma wszystko to, co jest potrzebne aby odpocząć. Wada? Daleko (800 km od Łodzi) i mało kto tu mówi po angielsku. Mało, to jest eufemizm, tu właściwie nikt nie mówi po angielsku. Wszelkie tablice informacyjne też wyłącznie niemieckie. Jeden jedyny raz znalazłem dwujęzyczną. Nie, nie, drugim językiem nie był angielski, tylko… szwedzki! Oboje nie znamy niemieckiego (szwedzkiego tym bardziej). A jednak jakoś dogadaliśmy się i zobaczyliśmy wszystko to, co mieliśmy zaplanowane. Ceny na campingach też nie są zbójeckie – 20 euro za dwie osoby z namiotem i samochodem. Denerwuje tylko opłata za ciepłe prysznice – przeważnie jedno euro za 4 minuty. I parkomaty. Są wszędzie tam, gdzie można na chwilę zostawić samochód. Nawet w największej głuszy.
Rugia wydaje się być rajem dla rowerzystów, których jest więcej niż kierowców samochodów. Jedyną przeszkodę stanowi wiejący wiatr. Właściwie, ciężko nazwać to wiatrem, jak się rozpędził, to trudno było nieruchomo utrzymać w ręku aparat fotograficzny. Nielada wyzwaniem musi być jazda rowerem pod taki wiatr! Wtedy nawet zjazd z górki może wymagać intensywnego pedałowania.
Jeżeli spodoba ci się Rugia i jej kredowe klify, to proponuję trochę dalszą wycieczkę do Danii na wyspę Mons.
Powrót
Nie dałem się nawrócić na slow. Wybrałem powrót niemiecką autostradą – doskonale oznakowaną i pustą. Szybka podróż na tyle przypadła mi do gustu, że w Polsce też tak chciałem jechać. Ani to łatwe, ani bezbolesne. Nigdzie nie ma oznaczeń kierujących na węzły autostradowe, pojawiają się dopiero na samym wjeździe. Informują, że to co widzimy, to nie fatamorgana. Nasz kraj nie na darmo szczyci się długą tradycją partyzantki i konspiracji. Jeszcze tylko kilkakrotnie opłacam zbójecki haracz Autostradzie Wielkopolskiej i wkrótce jestem w domu.
Szwagrowi wtedy miska olejowa się rozj..bała i też miał problem ze znalezieniem tych ukrytych zjazdów na autostradę 😉
Czyli miałem szczęście, bo miska jest ok 🙂
Uroki polskich autostrad… niestety. „Informują, że to co widzimy, to nie fatamorgana” – doskonałe ujęcie problemu! 🙂
Się nie martw, teraz będzie lepiej. I obyś nie trafił na Cristiano Ronaldo 😉
Niestety, takie uroki naszych autostrad. Ja z kolei drogę tę mam pustą jak jadę na narty w góry. Korki zaczynają się oczywiście na zakopiance.
Bardzo fajnie czyta sie twoje wpisy na blogu. Pozdrawiam i duzo cierpliwosci zycze w polskich „wyprawach” :)).
Dzięki za odwiedziny i cieszę się, że Ci się spodobało. Pozdrawiam 🙂
Piękny mamy ten Bałtyk:)
Bałtyk jest piękny prawie w każdym kraju i nie zawsze tak zatłoczony, jak w Polsce 🙂
Spakowałabym się od razu! Piękne zdjęcia! I bardzo malowniczy opis Wolina i atrakcji;-) świetne.
Jest tam pięknie niewątpliwie. A na Wolinie chyba najciekawiej jest właśnie podczas festiwalu Wikingów
Mam podobne odczucia jeśli chodzi o Międzyzdroje. Byłam tam tylko przejazdem, ale godzina czasu wystarczyła by poprzysiąc, że więcej nie przyjadę. Nie rozumiem dlaczego ludzie chcą w taki sposób wypoczywać. Czy w ogóle da się w takich warunkach naładować baterie na kolejny rok pracy? Po wczasach w Międzyzdrojach musiałabym wziąć urlop od urlopu 🙂
Sądzę, że większość ludzi uwielbia taki wypoczynek, tylko nieliczni jeżdżą w miejsca cicha, spokojne i odludne. Ale może tak jest lepiej?
Nie wiem czy jest lepiej, czy gorzej. Każdy lubi coś innego. I to akurat mnie cieszy, bo im więcej ludzi lubi spędzać czas w takich miejscach, tym mniej jest ich tam gdzie ja jestem 😉 A ja za tłumami nie przepadam
Ja się dokładnie z tego samego cieszę 🙂
Urlop w Dziwnówku. Znam tereny. Arteriosklerozę na drogach przeżywałem tylko na dojeździe i to chwilowo, bo potem zwiałem na boczne drogi. Dużo gorzej było z naprawą instalacji LPG. Jakiś cwaniaczek serwisant Boscha chciał mnie naciągnąć w Kamieniu, ale znalazłem chłopaka w jakieś dziurze po PGRowskiej który po prostu wyjął odkręcony pływak. Na parkingu pod klifami na Wolinie spora awantura, bo… nie dali mi biletu, oni nie dali mi, a ja im też nie dałem. Straszyli sądem i policją, ale chyba odpuścili, bo to już kilka ładnych lat… Za to resztki poniemieckich instalacji robią wrażenie. W Międzyzdrojach, tylko raz w aptece,… Czytaj więcej »
Swoje w tym rejonie przeżyłeś 🙂
Wiem, że Bornholm jest rajem dla rowerzystów, nawet raz miałem okazję tam pojechać, ale wybrałem inny kierunek. Wtedy Bornholm był niesłychanie popularny. Każdy znany mi rowerzysta już tam był lub wybierał się w najbliższym czasie. A ja mam taki defekt, że jak jakaś miejscówka jest modna, to jadę gdzie indziej. Nie jest to rozsądne podejście – modne nie zawsze znaczy złe. Ale cóż, okazja minęła i jak na razie druga się nie pojawiła…