Wilczur Bonsai pojawił się epizodycznie w opowiadaniu o schronisku. Zyskał z miejsca wiele sympatii czytelników. Czułem, że wątek przygód tego dzielnego zwierzaka należy rozszerzyć. Wszystkie opowieści o Wilczurze Bonsai zaczynam pisać gdy wstaję o godzinie 6:30. Przygody psa są najbardziej adekwatne do pory dnia oraz stanu przytomności umysłu autora. Osoba, która dostrzeże jakiekolwiek podobieństwa do ludzi lub wydarzeń rzeczywistych, powinna niezwłocznie skontaktować się z lekarzem lub farmaceutą!
Wilczur Bonsai wpada w szał
Na pierwszy rzut oka prezentował się jak rasowy wilczur. Dokładniej, jak wilczur karłowaty, a mówiąc wprost – najbardziej pasowało do niego określenie wilczur bonsai. A wołano na niego Pimpek. Mało poważnie, lecz się przyzwyczaił.
Znajdował się w centrum. Konkretnie w centrum uwagi. Znaczy kilka osób z zainteresowaniem wlepiało w niego wzrok. Na tyle intensywnie, że przerwał węszenie. Zamerdał ogonkiem. Nie przestali się gapić. Czuł się skrępowany.
– Może oczekują ode mnie czegoś bardziej ludzkiego? – pomyślał i spróbował się uśmiechnąć.
Chyba zrobił to mało przekonująco. Odpowiedzią był kobiecy pisk i pełne oburzenia słowa.
– Szczerzy zęby, widziałeś Misiu, on wyszczerzył na mnie kły! To jest niedopuszczalne!
– Pani pies jest agresywny! – to już nie było skierowane do Misia, tylko do Pańci.
Był agresywny, dobrze sobie z tego zdawał sprawę. Zdarzały się sytuacje, że nawet wpadał w szał. A może w szal? Zawsze gdy bronił Pańci, warczał przeraźliwie. Mógłby podkładać głosy dinozaurów w filmie Park Jurajski. Niestety, urodził się kilka lat po nakręceniu produkcji.
– Może jednak nie wszystko stracone? Może, jak teraz zaprezentuję agresję, to zaangażują mnie do jakiegoś filmu?
Niestety, zamiast warknięcia z brzucha wydobyło się jedynie burczenie. Był głodny.
– I jak straszliwie warczy! Niech pani coś z nim zrobi! Natychmiast!
Pani coś zrobiła. Pogłaskała go za uchem i pociągnęła za smycz.
– Chodź Pimpuś!
– Niech się pani aż tak nie boi, nie zje pani! – dodała Pańcia na odchodnym.
Jak to nie zje?! Ja nie potrafię zjeść?! Nie ciągnij mnie, hej, zaraz ją zagryzę… Mówisz mielonka? I ciasteczka? Naprawdę ciasteczka?! Oczywiście, mogę zrezygnować z zagryzania. Tak, tak, nie ma sensu, takie zagryzanie musi być nad wyraz męczące. W moim wieku nie powinienem się aż tak wysilać. 13 lat z okładem, młodzieniaszkiem nie jestem i zęby też już nie te…
I tak, z powodu mielonki oraz ciasteczek, Wilczur Bonsai nie trafił na czołówki gazet, przez co nie dał poznać się światu. A szkoda.
Wilczur Bonsai i cień podejrzeń
Wilczur Bonsai poczuł cień podejrzenia. Cień podejrzenia mignął mu za oknem sąsiadów i miał łudząco podobną sylwetkę do kota Emanuela. Zaczęło się od siatki powiązań. Siatka stała na ławce przed blokiem i była powiązana z oparciem. Za jedno ucho była powiązana. Wyczuwał coś dziwnego. W siatce. Zatrzymał się przy ławce udając, że oddaje mocz. W takich sytuacjach Pańcia stawała na chwilę i nie ciągnęła za smycz. Wąchał. Wyczuł mąkę, kurze jajka, zapewne chów klatkowy, sałatę, paczkę masła…, o przepraszam, to nie masło, tylko jakieś oszukane smarowidełko, marchewka, mocno czymś pryskana oraz… właśnie, coś dziwnego. Pańcia pociągnęła za smycz. Nie miał wyjścia, podreptał za nią na krótkich nóżkach. Starał się nie zauważać wlepionego weń ironicznego wzroku kota. Niestety, nikt nie potrafił tak patrzeć, jak Emanuel, przed jego spojrzeniem nie dało się uciec.
Pełen poczucia wstydu dał się Pimpek przywiązać pod sklepem za rogiem.
– Teraz to Emanuel odkryje coś dziwnego – myślał markotnie.
I zapewne tak by się stało, gdyby nie wrodzona próżność, jaka cechuje większość kotów. Emanuel zwlekał, albowiem chciał się napawać. Zamierzał odkryć coś dziwnego, ale bez świadków, jego triumf nie byłby pełen. Leniwym krokiem zmierzał, ku ławce. Jak dobrze obliczył ten smętny Wilczur Bonsai powinien właśnie wychodzić ze swoją Pańcią ze sklepu, gdy on będzie kilka susów przed ławką. Obliczenia okazały się nad wyraz precyzyjne. Dumnie wyprężył ogon i nastroszył futro… Patrzcie na triumf Emanuela!
– Śliczna kicia – rozległ się słodziutki głosik
Takie słodkie głosiki obracały w niwecz całe mocarstwa, doprowadzały do upadku światowe korporacje, odpowiadały za epidemie zawałów, wylewów i cukrzycy. Głosik należał do Słodkiej Amelki, jakże uroczego dziecka i rozległ się niebezpiecznie blisko. Tylko instynkt uratował Emanuela. Dwa dni później specjalnej formacji strażaków udało się ściągnąć kota z najwyższego drzewa w okolicy.
Po ucieczce kota w niebezpieczeństwie znalazł się Wilczur Bonsai. Niebieskie niczym lazur oczka skupiły teraz na nim uwagę. Dziewczynka uśmiechnęła się, a Pimpek zdał sobie sprawę, że tak jak on, muszą się czuć ofiary rekina lub krokodyla, tuż przed rozerwaniem na strzępy. Przed Amelką nie było ucieczki, wszyscy na osiedlu jej się bali, nawet Pańcia, ale…
Sparaliżowany strachem Wilczur Bonsai, nagle wyczuł zapach. Nie było to zwyczajny zapach, tylko bukiet zapachów, starannie dobrany i długo hodowany. Na ławce przysiadł Erazm, miejscowy bezdomny. Erazm z Rotterdamu, że niby taki filozof. Słodka Amelka bała się tylko Erazma, chociaż Erazm nikomu nie szkodził, tylko pachniał.
Erazm uśmiechnął się do Pimpka całym garniturem braku zębów, Wilczur Bonsai odpowiedział mu najbardziej energicznym machnięciem ogona, na jakie przy swoim artretyzmie był w stanie się zdobyć. Przez osiedle gnała Słodka Amelka zanosząc się szlochem. To był dobry dzień.
Na koniec Erazm pogrzebał w siatce i podał wilczurowi coś dziwnego. Uszczęśliwiony Pimpek ze zdobyczą w pysku pociągnął do domu lekko oszołomioną Pańcię.
Świetna napisana z odpowiednia dozą humoru opowiastka.
O ile psy wychodzą Ci super, rysowanie kotów musisz jeszcze poćwiczyć 🙂
Obiecuję, że w następnym sezonie kot Emanuel przejdzie lifting imagu 🙂
Świetne to 🙂
Dzięki 🙂 Ale wielkiego uznania czytelników nie zdobyło…