Oprócz klasycznych rodzajów pasażerów, zdarzają się wyjątki. Zazwyczaj są to osoby, których drugi raz bym nie chciał spotkać. Jednak wracają one, niczym zły sen.
Straszna Staruszka pojawiła się po raz pierwszy po miesiącu jeżdżenia pociągiem do pracy w Warszawie. Siadła obok Ryśka. Na pierwszy rzut oka wyglądała niegroźnie. Prawie natychmiast zapadła w sen od czasu do czasu grawitując w kierunku ramienia mojego kolegi. Wszakże spała bardzo czujnie, ledwie tylko zaczynaliśmy jakąś rozmowę, zawsze mogliśmy liczyć na jej komentarz.
Między Żyrardowem a Skierniewicami pociąg poruszał się niespecjalnie żwawo. Co chwila zwalniał lub przystawał. Niby się rozpędził, ale zaraz potem hamował gwałtownie. W takich chwilach można spokojnie delektować się krajobrazem, a nawet zbierać grzyby. Niektórym jednak ta powolność działała na nerwy. Zaczynali się niecierpliwić, wyglądać przez okna, jakby to miało jakikolwiek wpływ na cokolwiek. Przy drugim lub trzecim postoju nie wytrzymał Rysiek. Wstał, otworzył okno i zaczął intensywnie wpatrywać się w lokomotywę. Ta stała nadal, jakby przyzwyczajona do takich pełnych wyrzutów obserwacji. Natomiast Staruszka wręcz przeciwnie, zaczęła się gwałtownie wiercić. Gdy mowa ciała nie przyniosła spodziewanych skutków, zakaszlała znacząco. Wreszcie przeszła do komentarzy werbalnych, początkowo jeszcze nie kierowanych bezpośrednio do Ryśka, tylko rzucanych gdzieś w przestrzeń.
– Ależ tu ziąb straszliwy!
Zakasłała kolejny raz.
– Dwa okna otwarte i na korytarzu i w przedziale, przeciąg się robi!
Tym razem rozkasłała się głośniej i bardziej ochryple. Niejednego gruźlika mogłaby wpędzić w kompleksy. Ale Rysiek nadal twardo gapił się na lokomotywę, jakby ta go zahipnotyzowała.
– Może by pan zamknął okno!
– Czy może pan zamknąć okno, przeziębiona jestem i mogę się zapalenia płuc nabawić! – Staruszka przeszła do niemal histerycznego krzyku.
Rysiek powoli i majestatycznie oderwał wzrok od lokomotywy, rozejrzał się błędnym wzrokiem po przedziale, następnie niespiesznie zamknął okno. Całym sobą manifestował, że zamyka, bo chce, a nie dlatego, że ktoś kazał. Po fakcie tłumaczył się, że gdy wystawił głowę za okno, to nic nie słyszał i był przekonany, że kobieta po prostu przyjacielsko sobie ze mną gawędzi.
Pociąg ruszył, w przedziale natychmiast zrobiło się duszno, ale z obawy przed starszą panią okna nikt nie śmiał otworzyć. Wreszcie Skierniewice. Wagon opustoszał. W przedziale zostaliśmy tylko my dwaj oraz… staruszka. Siedziała nadal przyklejona do Ryśka, jakby kto ją butaprenem posmarował. Rysiek znacząco popatrzył się na nią raz, drugi, wreszcie, nie doczekawszy się żadnej reakcji, niemal demonstracyjnie przesiadł się na drugi koniec przedziału.
– Jak pan chce, to ja się siądę bliżej drzwi. Może pan chce z kolegą porozmawiać!
– Nie, nie, ja z nim mam aż za dużo okazji do pogadania! – strzelił focha Rysiek.
Straszna Staruszka wstała przeciągając się tak, że jej łupnęło w krzyżu.
– Poszukam sobie miejsca w innym przedziale, może będzie luźniej, to się położę!
Mamrocząc coś pod nosem wyszła. Rysiek niczy pantera rzucił się ku oknu i otworzył je na całą szerokość, aż „gustowne” zasłonki z logo PKP wywiało na zewnątrz. W tej samej sekundzie, jak zaczarowana, w drzwiach stanęła Straszna Staruszka:
– Jednak tu jest najlepiej!
– Ale tu jest zimno, bardzo zimno, tu jest dla pani niedobrze! – Rysiek uderzył w niemal błagalny ton
Kobieta się wycofała, lecz bardzo niechętnie.
Nie był to jednak koniec historii Strasznej Staruszki, sądzę, że wzorem byłego gubernatora Kalifornii, opuszczając nasz przedział wymamrotała pod nosem: