Pociąg z przeciągłym zgrzytem kół zahamował, kończąc ten manewr nagłym szarpnięciem. Był środek nocy. Wdzierające się przez brudne okno światło lamp elektrycznych świadczyło, że tym razem była to stacja, a nie kolejny postój, gdzieś pośród szczerych pól.
– Ciekawe gdzie jesteśmy? – pomyślałem strząsając z siebie resztki snu
Ktoś otworzył okno i rozwiał wszelkie wątpliwości. Zapach zgniłych jaj nie pozostawiał żadnych złudzeń, że to Tomaszów Mazowiecki.
– Jak ludzie mogą żyć w takim smrodzie?
Zawsze ta sama myśl przychodziła mi do głowy, gdy przejeżdżałem przez Tomaszów. I nigdy nie znalazłem odpowiedzi. Zresztą nie miałem czasu na rozważania, musiałem być czujny, aby nie przegapić następnej stacji, którą była Łódź Chojny. Tam wysiadałem.
W Tomaszowie przez całe lata funkcjonowała fabryka tworzyw sztucznych „Wistom”. Dawała pracę wielu mieszkańcom, ale w zamian roztaczała wokół siebie wcale niedyskretną woń zepsutych jajek. I truła na potęgę. Obecnie po fabryce zostały ruiny, a po smrodzie wyblakłe wspomnienie. Tomaszów wypiękniał. Tereny wokół miasta są uznawane za najbardziej atrakcyjne turystycznie w całym województwie łódzkim. Chcesz wiedzieć więcej, przeczytaj artykuły o Tomaszowie lub o Spale. |
Powroty z Lublina
Łódź-Chojny nawet w dzień nie wyglądała na dworzec jednego z największych polskich miast. Szczerze mówiąc, niekiedy środek pola, gdzie tak często bez żadnej przyczyny lubiły stawać pociągi PKP, prezentował się bardziej dworcowato niż Chojny. W środku nocy, gdy docierał tu pociąg relacji Lublin-Szczecin podróżni mieli do rozwikłania niezłą łamigłówkę, czy to już stacja, czy też kolejne zatrzymanie gdzieś pomiędzy. Na szczęście, nigdy się nie pomyliłem.
Opuszczenie pociągu we właściwym miejscu, to była tylko połowa sukcesu. Musiałem się jeszcze dostać z leżących na peryferiach Chojen do mieszczącego się w centrum miasta mieszkania moich rodziców. Nocna komunikacja w żaden sposób nie była skorelowana z przyjazdami pociągów. Czasami udawało mi się złapać tramwaj, a czasami objuczony ciężkim plecakiem drałowałem na piechotę do domu. Taki „spacerek” przez uśpione miasto zajmował mi niecałą godzinę.

Mimo tylu niedogodności lubiłem ten nocny pociąg, który w owych czasach zapewniał najszybsze połączenie między Lublinem a Łodzią. Byłem odporny na niewygody, miałem niewiele ponad dwadzieścia lat, a życie w PRL hartowało do mierzenia się z większymi wyzwaniami.
Spokój rodzinnego domu. Marzenia
W Lublinie, gdzie studiowałem historię, mieszkałem w akademiku. Nominalnie w pokoju czteroosobowym, ale zazwyczaj ktoś jeszcze waletował, więc o spokoju i samotności można było tylko pomarzyć. Na dodatek każdy miał inne przyzwyczajenia – jeden wstawał z samego rana, drugi kładł się spać dobrze po północy, trzeci często imprezował, a czwarty preferował głośną muzykę.
W rodzinnym mieszkaniu czekał na mnie niewielki, ale własny pokój, którego z nikim nie musiałem dzielić. Świadomość, że po zaliczonym semestrze będę mógł wrócić do domu i odizolować się od wszystkich i od wszystkiego, pozwalała mi jakoś przetrwać niedogodności życia akademikowego.
Z utęsknieniem czekałem na te rzadkie momenty, gdy na parę dni mogłem wyrwać się z Lublina do Łodzi. Nie martwiła mnie kilkugodzinna podróż zatłoczonym pociągiem, nie przejmowałem się trudnościami z nieregularną komunikacją miejską, cieszyłem się perspektywą dobrze przespanych nocy, kiedy nikt nie będzie mnie niepokoić, cieszyłem się na spokój rodzinnego domu…
Spokój rodzinnego domu. Dzień pierwszy
Wydawało się, że ledwo przyłożyłem głowę do poduszki, gdy coś trzasnęło w kuchni, którą od mojego pokoju dzieliła tylko cienka ścianka działowa. Po chwili łomot się powtórzył. Brutalnie wyrwany ze snu potrzebowałem czasu, by zrozumieć, że ktoś z samego rana zabrał się za froterowanie kuchennej podłogi.
Rzecz działa się w dawnych czasach, gdy w starych kamienicach podłogi się froterowało, a dzieci miały obowiązki, z powodu których sądy i urzędy tych dzieci rodzicom nie odbierały. Zmywaliśmy naczynia, wynosiliśmy śmieci oraz pastowaliśmy i froterowaliśmy podłogę. Poszczególne zadania rodzice rozdzielali po równo pomiędzy czwórkę swojego potomstwa, a stosowna kartka wisząca na poczesnym miejscu w kuchni informowała, komu w danym dniu przypadło zmywanie, a komu wynoszenie śmieci.
Tego ranka, gdy wróciłem do Łodzi, Najmłodsza Siostra postanowiła wywiązać się z obowiązku froterowania i teraz zamaszyście stukała ciężką froterką o ściany, stół, krzesła oraz kosz na śmieci. Dokładnie w tym samym momencie druga siostra, Agata, zamierzała zjeść śniadanie. Obu tych czynności nie dało się pogodzić, a żadna nie zamierzała poczekać kilku minut, aż ta druga skończy.
Początkowo słychać było tylko przepychankę i przyśpieszone oddechy dziewcząt zmagających się o każdą piędź kuchennej przestrzeni. Wkrótce doszło do regularnej awantury. Nie trzeba było długo czekać, aby do zmagań włączyła się wyrwana ze snu mama, która wyćwiczonym przez długi lata nauczycielskiej pracy głosem, bez trudu przebiła się ponad panujący harmider ze swoją nieśmiertelną połajanką:
– Jak wy możecie tak krzyczeć!? Jakie wy niewdzięczne jesteście! Przez całą noc nie zmrużyłam oka, dopiero udało mi się zdrzemnąć nad ranem! Do jakiejś choroby mnie doprowadzicie!
Nie wiem, czy dziewczyny doprowadziły mamę do jakiejkolwiek choroby, ale mnie już tego ranka nie udało się zasnąć.
Spokój rodzinnego domu. Dzień drugi
Tym razem spokojny sen przerwał mi łomot i rozpaczliwy krzyk dobiegający z korytarza.
– Agata!! Wychodź z łazienki!!
Chwila ciszy, jaka potem nastąpiła zapaliła we mnie iskierkę nadziei, że być może konflikt między siostrami tym razem nie osiągnie poziomu pandemonium. Złudnej nadziei.
– Wychodź, ja się przez ciebie spóźnię do szkoły!! – wrzasnęła głośniej niż uprzednio Najmłodsza
Jeszcze starałem się trzymać resztek snu, lecz nadaremno.
– Otwórz!!! – krzyk Najmłodszej oscylował na granicy szlochu – Słyszysz!!!
Swoje żądania poparła waleniem pięściami w drzwi, tupaniem gęsto przeplatanym kopniakami oraz energicznym potrząsaniem klamką. Solidna, przedwojenna konstrukcja łazienkowych drzwi, jakoś przetrzymywała te napady szału.
Gdy jęki, wrzaski oraz łomot osiągnął swoje apogeum do gry, jak zwykle, włączyła się mama.
– Co to za wrzaski!?
Podniesiony głos mamy zmieszał się z jękami Najmłodszej tworząc niemal idealną kakofonię. Taki domowy Penderecki.
– O, wy niedobre! – kontynuowała partię solową mama – jakie wy jesteście niedobre, ja wczoraj do godziny drugiej w nocy nie spałam, tyle miałam roboty…
– Ale mamo! – wpadła jej w słowa rozhisteryzowana Najmłodsza – ja chciałam wejść do łazienki, a ona bezczelnie tam siedzi i ja nie mogę…
Tu dalsze słowa zaginęły w urywanym szlochu, ale za chwilę siostra odzyskała siły i przystąpiła do kolejnego bezcelowego szturmu:
– Wyłaź!!! Agata, wyłaź!!!
– Jakie wy jesteście niedobre – znowu głos mamy przebił się przez wrzaski i łomoty – myślałam, że rano sobie pośpię, a wy tu urządzacie takie…
Nie dowiedziałem się co siostry urządzają, ponieważ w tym momencie zgrzytnął klucz w drzwiach łazienki, coś się gwałtownie zakotłowało, jeszcze dobiegł mnie głos mamy:
– Przepraszam, ale ja muszę wejść!
– No gdzie się mama pcha! – zakwiliła Najmłodsza – No nie, ja nigdy tam nie wejdę!
Na szczęście mama siedziała w łazience wyjątkowo krótko, ale moje spanie i tak diabli wzięli.

Rodzinne historie na blogu opisaneJeżeli chcesz poznać więcej historii rodzinnych, to zachęcam do przeczytania artykułów o:
|
Tęsknota za akademikiem…
Poranne kłótnie między siostrami powtarzały się z zadziwiającą regularnością. Zmieniało się jedynie ich natężenie oraz miejsce, gdzie się toczyły. W momencie kulminacyjnym do konfliktu dołączała się mama, która zamiast uspokajać, dolewała oliwy do ognia. Niestety – spokojny sen, jest to ostatnia rzecz, której można się spodziewać w wielodzietnej rodzinie.
Po kilku nieprzespanych nocach z radością wracałem do Lublina, tęskniąc za pokojem w akademiku, który pomimo stałej obecności 4-5 osób, wydawał się oazą spokoju…
Czy mieszkaliście na studiach w akademiku? Jak wspominacie te czasy? Gdzie znajdowaliście więcej przestrzeni dla siebie – w rodzinnym domu, czy domu akademickim?
Uwielbiam takie nocne zdjęcia tramwajów 🙂 Nie wiem czemu, ale zawsze mnie zachwycają 🙂
Może dlatego, że u ciebie na szczycie tramwaje raczej rzadko się spotyka 🙂
Bitwa o łazienkę… To coś czego się nie zapomina. I ta odwieczna groźba, że jak dorosnę będę mieć 3 łazienki 😀
Ja miałem marzenie o tylko dwóch 🙂
Ja mam dwie… I jest OK.
Akademika nie dostałam, mieszkałam na stancjach, o których powieści mogłabym napisać, o widzisz, chyba napiszę na blogu…
Gdy wracałam do domu, przypadała mi część opieki nad babcią, która zaczęła poważnie chorować i wyjazdy do chłopaka, który był w wojsku. Spanie do woli nie było mi więc dane, bo pociąg odjeżdżał wczesnym rankiem. Bywało także, że rodzice mieli gości na brydża, a brydż, jak wiadomo do późnych godzin nocnych trwał…
Teraz z kolei nie wysypiam się z powodu nadchodzącej starości 😉
W pięknym miejscu studiowałeś 🙂
Jotko, koniecznie napisz na blogu o stancjach, nigdy na czymś takim nie mieszkałem i jestem ciekaw.
Rzeczywiście nie miałaś szans na wysypianie się i dużo spraw na głowie w młodym wieku…
Nie mieszkałam nigdy w akademiku, więc na ten temat się nie wypowiem. Wspominając jednak młodsze lata, kiedy mieszkałam z dwójką rodzeństwa w jednym pokoju i każde z nas miało różne przyzwyczajenia jestem wdzięczna, że teraz mam swoją przestrzeń i mogę spać kiedy i ile chce. Moje rodzeństwo co prawda nie kłóciło się o łazienkę, ale co sobotę urządzali sobie poranne zabawy po pokoju – gonitwa, skakanie po łóżkach itd.
Mieszkając w jednym pokoju z dwójką rodzeństwa, to tak naprawdę miałaś na co dzień taki mini-akademik…
Ja też mam rodzeństwo. I różnie kończyły się nasze waśnie. Mieliśmy różne temperamenty – ja i najmłodszy brat byliśmy rannymi ptaszkami, średni wylegiwał się aż do południa. W głębi duszy zżymałam się na ten zwyczaj, że mnie jako najstarszą budzono o poranku, (nawet gdybym chciała dłużej pospać), bo trzeba było przygotowywać dla reszty śniadanie.
Dyskryminacja płci 😉 Tak to wtedy odbierałam. I dziś też myślę, że były to czasy wtłaczania nas w pewne role życiowe – kobieta jest sprzątaczką i kucharką, a mężczyzna ma inne role.
A Ty jak dziś odbierasz wspomnienia o tamtych czasach?
U nas mieliśmy bardzo równy podział obowiązków, wszyscy robili to samo. Tak było przez całe dzieciństwo – nikt nie robił różnicy z powodu płci, tylko z powodu wieku (najmłodsze siostry nie bardzo mogły na przykład zmywać). Potem, w dorosłym życiu się to zmieniło, ale ojciec mi tłumaczył, że nie może prosić o pomoc moich sióstr, tylko mnie, bo one są kobietami. I jak była potrzebna pomoc w pracach typowo fizycznych, to nigdy ich nie poprosił, nawet o skoszenie trawnika.
Hahah, oj biedny Hegemonie 🙂 Powiem Ci, że jestem tak rozpuszczona mieszkaniem w domku, że każda noc z bloku, czy kamienicy jest dla mnie bezsenna. Wszystkie odgłosy sąsiadów, sąsiedzi i puszczanie wody do wanny czy toalety, to dla mnie szum na pewno nie strumyka przy leśnej polanie- to wodospady w porach deszczowych, które na pewno nie dają spać 😛
To w takim akademiku byś oszalała, chyba. Ja zawsze miałem bardzo mocny sen, mogłem spać niemal w każdych warunkach, chociaż nie nauczyłem się spać na stojąco (próbowałem :-), jedyne, co mnie budziło to bardzo mocny i długotrwały hałas, wtedy nie dawałem rady…
Ale jak na stojąco…? To się w ogóle DA???
nie, w akademiku bym oszalała. na bank.
Nie wiem, czy się da spać na stojąco, ja nie potrafię,ale czytałem o osobach, które potrafiły 🙂
Miałem w domu osobny pokój więc nigdzie mi tak dobrze nie było jak tam. Z drugiej strony należę do ludzi którzy jak mają spać to śpią i niewiele jespto w stanie im przeszkodzić (Żona odkurza, staszy młody ogląda filmiki na YT, oczywiście bez słuchawek, bo wioecznie je psuje, mlodszy gra w CS lub LOL i głośno komentuje rozgrywkę na Skypie, pies ujada na roznosicieli ulotek a ja sobie w najlepsze śpię. Z drugiej strony jak nie mogę zasnąć to nie ma sensu się nawet kłaść bo sen i tak nie przyjdzie. Akademik piękna sprawa, ale mi wychodziły taniej dojazdy do… Czytaj więcej »
Ja nie żałuję doświadczenia akademikowego, chociaż nie wiem czy teraz bym dał radę. Sen mam naprawdę mocny, może nie aż tak dobry , jak twój, ale prawie w każdej sytuacji mogę zasnąć, jeżeli tylko jestem śpiący
Ja śpiący jestem praktycznie zawsze, urok pracy zmianowej. Do tego rodzinka i wypady, więc tygodniowo potrafię mieć kilkanaście godzin snu „w plecy” więc jak jest okazja to po prostu przysypiam.
A czy dziś wdrożył bym się do akademika?! Skoro radzę sobie w schroniskach, to pewnie tak, choć na dłuższą metę… Różnie by mogło być.
Właśnie – schroniska, to dzień lub dwa, a akademik to pół roku najmniej…
Klik dobry:)
Nie mieszkałam w akademiku i nie wiem, czy mogłabym w nim egzystować. U nas w domu było raczej spokojnie, ponieważ nie przypominam sobie takich kłótni. Podłoga także była pastowana i froterowana. Wcześniej jeszcze wiórkowana.
Pozdrawiam serdecznie.
W domu rodzinnym było bardzo burzliwie, szczególnie w okresie dorastania moich 3 sióstr, kiedy to nieuchronnie wchodziły w konflikt z mamą. Nie wejść w konflikt z mamą jest bardzo trudno…
Boskie 😀 😀 😀
Dzięki 🙂
Miałam to szczęście że w Krakowie mieszkałam tylko z jedną koleżanką. W domu gdzie jest więcej niż dwie osoby ustawowo powinno być posiadanie 2 łazienek – wiem co mówię. Mam 3 rodzeństwa. No i moi rodzice nie lubili jak długo siedziałam w nocy – za karę budzili mnie rano- jak ja tego nienawidziłam
Ja na pierwszym roku miałem pokój sześcioosobowy, a jeszcze ktoś zawsze waletował… O dwóch łazienkach w domu rodzinnym marzyłem, ale nigdy to marzenie się nie spełniło…
Nie o sen chodzi, spać mogę zawsze i wszędzie – ale walka o łazienkę! dobrze, że nie miałam siostry, tylko brata, a rzecz działa się w czasach, gdy osobnik płci męskiej spędzał w łazience nieco mniej czasu, niźli teraz. Ale i tak mam zamiar mieć kiedyś trzy łazienki. Córa rośnie, za chwilę będzie się melinowała w wannie, czuję to 😉 A co do akademików… w męskich było czyściej 😉 i jakoś spokojniej.
W męskich czyściej i spokojniej? Dla mnie niespodzianka, u nas niestety spokojniej nie było ze względu na dość duże pijaństwo…
Zależy co kto rozumie pod pojęciem 'spokojniej’. W czas popijawy jeden z drugim się pobili i atmosferę oczyścili – a kobity przez lata tkały intrygi, życie niby na nieuśpionym wulkanie 😉
Lubię te wspomnieniowe sytuacje. Widzę z komentarzy, że prawie wszyscy mają podobne skojarzenia. Zauważ, że nawet te kłótnie o łazienkę nabierają z czasem innego wymiaru i wspominane są z nutką rozrzewnienia. Do akademika chodziło się spać z powodu ciasnoty (cztery legalnie i dwie na waleta), ale za to poznałam ciszę bibliotek, repertuary kin i teatrów, gdzie mała czarna obowiązywała, kawiarnie w miarę przypływu gotówki lu niewykupienia obiadów. Dopiero teraz uświadomiłam sobie straszną prawdę, że dopiero przed egzaminami się uczyłam.
Serdecznie pozdrawiam
Dla mnie motywatorem do wcześniejszej nauki była sesja zerowa. Wiedziałem, że jak wtedy zaliczę, to mam ponad 3 miesiące wakacji. Aż wierzyć się nie chce, że człowiek kiedyś miał tyle wolnego…
No tak, rozwiązywanie konfliktów u nas rzeczywiście tak wyglądało – krótka szarpanina, a potem szli się napić 🙂
Mieszkałam w akademiku, ale było nas tylko 3, potem dwie, potem pomieszkiwałyśmy czasem w różnych miejscach wiec koniec końców nie narzekam na czasy w akademiku. A w domu – cóż mam brata młodszego o 14 lat więc w zasadzie byłam jedynaczką – wyjechałam, gdy on był mały. W domu więc było spokojnie i zawsze mogłam się wyspać. Myślę jednak sobie, że taka wielodzietna rodzina to coś wspaniałego, i że sam sposób w jaki wspominasz świadczy, że te młodzieńcze przepychanki były w zasadzie fajne. Nawet ci zazdroszczę. A zdjęcia – cudne:)
Moje siostry bardzo burzliwie przechodziły czas dojrzewania, a mama z tych wybuchowych, więc awantury potrafiły być kosmiczne. Ale mimo wszystko mocne więzi do dzisiaj przetrwały.
Czyli sprawdza się powiedzenie, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Ale, gdy już jesteśmy w domu, to okazuje się, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma 😉
Lubię oglądać Twoje zdjęcia.
Co do komunikacji w Łodzi, to niedawno miałem przyjemność zobaczyć dworzec w Łodzi Fabrycznej i zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie.
Pozdrawiam 🙂
Dworzec jest fajny, bo jest nowiutki, czysty, przestronny i prawie nie ma na nim ludzi. Zastanawiam się co z nim będzie, gdy się trochę zestarzeje, czy miasto znajdzie pieniądze na utrzymanie, bo to jest ogromna budowla…
nie mieszkałam nigdy w akademiku. ale dzieliłam pokój z bratem, który za nic miał moje „muszę się uczyć. ścisz muzykę” albo to, ze ja chodziłam wcześniej spać od niego. wytrenowałam więc podzielność uwagi i sen w niedogodnościach :))
ps. dziękuję za życzenie udanej wyprawy. trauma została odczarowana, a sama wyprawa była wyborna :))
Mieszkanie w jednym pokoju z rodzeństwem, to świetny trening przed późniejszym życiem 🙂
„(…) mama, która zamiast uspokajać, dolewała oliwy do ognia.”
No pewnie… Przecież one to robiły… dla mamy…
Raczej nie dla mamy, ale razem, we trójkę tworzyły całkiem głośny tercet 🙂
Prawdziwy spokój mam dopiero we własnym domu, w domu rodzinnym trzeba było wcześnie wstawać, dojeżdżać do szkoły lub zrywać się do pomocy w gospodarstwie. Na szczęście kłótni o łazienkę nie było, jakoś dogadywałyśmy się z siostrą.
To miałyście szczęście, że się dogadywałyście. U mnie problem dostania się do łazienki był obecny przez całe dzieciństwo…
Mieszkałam w akademiku, mam rodzeństwo, niby to wszystko znam. A i tak się pośmiałam :):):)… jakie wtedy życie było beztroskie i bezproblemowe…
Prawda? Człowiek sobie radził nie przejmując się niczym 🙂
Nie miałam „przyjemności” mieszkać w akademiku. U mnie też plus, bo rodzice mają dom, wiec sporo miejsca i nawet o łazienkę bić się nie trzeba było, jeżeli goście nie przyjeżdżali. Nie raz nocowałam w bloku, wtedy było słychać sąsiadów.
Mieszkam teraz w bloku i bardzo dobrze wiem, jak słychać wszystkich sąsiadów. Można się do tego jakoś przyzwyczaić, jeżeli nie ma się kogoś wyjątkowo upierdliwego na klatce schodowej…
A życie w akademiku, to bardzo specyficzne doświadczenie…
W akademiku mieszkałam bardzo krótko. Męczyło mnie to strasznie, więc się stamtąd wyniosłam. Na dłuższą metę nie dałabym rady w takim miejscu funkcjonować, choć ponoć człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić…
Ja się przyzwyczaiłem do akademika i nie mogę się nadziwić dlaczego? Teraz już bym takiego eksperymentu nie powtórzył 🙂
Zazdroszczę Ci. Ja byłam jedynaczką, owszem, ukochaną ,ale zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Dlatego sama mam dwójkę dzieci. W akademiku nie mieszkałam, bo studiowałam w rodzinnym mieście. Ale imprezy w akademiku były boskie…
Pozdrawiam 🙂
Dla mnie ten akademik był możliwością wyrwania się z rodzinnego domu. I nie żałuję, chociaż nie było łatwo. A imprezy w akademiku zawsze były najlepsze 🙂