Francuzi są szczupli, chociaż, wedle dietetyków, jedzą niezdrowo. Sprawka genów? Niekoniecznie. Moim zdaniem decydujące jest celebrowanie posiłku. Niemalże fanatycznym wyznawcą francuskiego stylu odżywiania jest mój kuzyn Tomuś…
Sztuka kulinarna czyli celebrowanie posiłku
Francuski sposób odżywiania opierał się przede wszystkim na wykwintności. Na talerzu Tomusia najzwyklejsza z kanapek, zaledwie trójwarstwowa, wyglądała mniej więcej tak:
„Ostatnią, trzecią warstwę pokrywały ogóreczki kiszone. Środkową wypełniała wędlina – kawałek szynki i kilka plasterków kiełbasy, na dole spoczywały zacne porcje sera pleśniowego. Wnętrze wyściełało masełko starannie rozsmarowane od krawędzi do krawędzi, a całość dzieła wieńczyło kilka kropel keczupu”
Żadna kombinacja nie powtarzała się dwukrotnie. Zamiast ogórków mogły być pomidorki, a ser pleśniowy występował na przemiennie z serem żółty, białym lub topionym. W słodkich kanapkach środkową warstwę pokrywała nutella, a dwie pozostałe oblane były miodem – na spodzie gryczanym, na wierzchu lipowym.
Z jednej strony podziwiałem kunszt i pracę włożoną w przygotowanie posiłku, z drugiej strony czułem zniecierpliwienie, przecież nie na śniadanie się umailiśmy! Więc, dlaczego się tutaj znalazłem? Po kolei…
Celebrowanie posiłku, czyli „Właśnie jemy śniadanie”
Chociaż była już połowa listopada, to ostatnie kilka dni obfitowało w wyjątkowo ciepłą i słoneczną pogodę. Na niedzielę zaplanowaliśmy wycieczkę rowerową, a spotkać mieliśmy się o 10.30 w domu mojego kuzyna.
Nie lubię się spóźniać, na miejscu byłem dokładnie o czasie. Nacisnąłem guzik dzwonka. Raz, drugi, trzeci. Bez odzewu. Ogarnęły mnie złe przeczucia. Wreszcie coś skrzypnęło w holu, usłyszałem szybkie kroki. Drzwi otworzyła Monisia, ówczesna żona Tomusia. Bezskutecznie próbowała ukryć, że właśnie kończy przeżuwać kanapkę.
– Och, my jeszcze nie jesteśmy gotowi – oznajmiła z czarującym uśmiechem.
– Właszne jemy sznadanie – wyseplenił Tomuś, gdyż jedzenie skutecznie zapychało mu otwór gębowy.
– Już kończymy! – próbowała ratować sytuację Monisia
Ewidentnie kłamała. Na dwóch talerzach, niczym Himalaje, piętrzyły się góry kanapek. A we mnie szybko wzrastał poziom adrenaliny.
– Trzeba było wcześniej zjeść! – warknąłem
– Ale myśmy dopiero wstali… – potulnie odpowiedziała Monika
– Trzeba było wcześniej wstać!
– O kochany, to sze ne da! – autorytatywnie stwierdził Tomuś, manewrując kanapką tak, aby zmieściła mu się w ustach.
– Może sze poczęstujesz?
– Nie!
Usiadłem na wolnym fotelu i po chwili żałowałem swojego gniewu. Przecież wiedziałem, że Tomuś bez spóźnienia, to jak ryba bez skrzeli. Głupi, liczyłem, że akurat tego dnia będzie inaczej? I teraz głodny siedziałem przeżuwając własną złość zamiast kanapki. Gdybym nie uniósł się honorem, mógłbym spokojnie uczestniczyć w celebrowaniu posiłku…
Świętości Tomusia – śniadanie
Poranne śniadanie dla Tomusia jest czynnością świętą, niemalże sakralną. Jego przebiegu nawet tsunami nie byłoby w stanie zakłócić, a cóż dopiero taki drobiazg, jak spóźnienie na wycieczkę rowerową! Śniadanie miało swoją rangę, wysoką rangę i nie mogło być spożyte w pośpiechu. Taki sposób postępowania zakrawałby na świętokradztwo połączone z ciężką herezją. Do śniadania się zasiada (jest to najbardziej adekwatne słowo), a następnie się je konsumuje (w żadnym wypadku nie wpierdala). Celebrowanie posiłku musi trwać. Kończy się wraz z wylizaniem ostatniego wieczka od jogurtu.
Nie tak szybko!
Celebrowanie posiłku ma swój kres. Gdy wszystko zostało spożyte z odpowiednim namaszczeniem, wydawało się, że teraz tylko wystarczy wyprowadzić rowery, by wyruszyć w drogę. Nie tak szybko!
Najpierw Tomuś wyszedł na dwór, by wynieść śmieci. Po powrocie stwierdził, że jest ciepło, więc może zdjąć jeden podkoszulek, akurat ten co ma na samym spodzie. Monisia, która już się właściwie ubrała, popatrzyła na swojego męża z pewną dozą niedowierzania, by po chwili dojść do wniosku, że ona też zmieni swoją kompozycję ubraniową. Gdy Monisia się przebierała, Tomuś rozpoczął poszukiwanie rękawiczek rowerowych. Robił to metodą, jaką stosują kopalnie odkrywkowe, po zakończeniu pozostawiając piętrzące się wokół hałdy dóbr wszelakich. Widowiskowe, ale bezskuteczne.
– Monisia!
– Co? – odpowiedziała małżonka lekko stłumionym głosem, gdyż właśnie była w trakcie wymiany sweterka na cieńszą wersję.
– Gdzie są moje rękawiczki?!
– Nie wiem, może na tej kupce rzeczy, co leży na komódce po babci Lusi?
Tomuś przeprowadził odkrywkę na rzeczonej komódce, jednak bez widocznych rezultatów. Monisia w śmiesznych podskokach, bo właśnie zdjęła jedną nogawkę z getrów, a druga została jej na nodze, dokicała do wyżej wzmiankowanej kupki i oczywiście na samym wierzchu znalazła Tomusiowe rękawiczki.
To jeszcze nie koniec…
Wreszcie wszyscy odpowiednio ubrani, ja nawet solidnie zgrzany, wyprowadzamy rowery na dwór. Cała operacja przebiega wyjątkowo sprawnie, nie licząc krótkiego epizodu poszukiwania portfela przez Tomusia, po którym mieszkanie przypomina kopalnię odkrywką, którą dodatkowo nawiedziło paskudne trzęsienie ziemi. Monisia zamyka zamki we wszystkich trzech czy czterech parach drzwi. Dwunaste kliknięcie zwiastuje koniec, potężny pęk kluczy ląduje w niezbadanej przestrzeni sakwy rowerowej Tomusia i ruszamy w drogę! Już? Tak szybko? O, nie, nie, nie…! Przez szczęk przerzutek i skrzypienie pedałów przebija się rozpaczliwy okrzyk Monisi:
– Tomuś, daj mi klucze!
– Co się stało?!
– Zapomniałam wziąć okularów przeciwsłonecznych!
Tomuś ciężko wzdycha, złazi z roweru i zaczyna systematycznie przetrząsać bagaże. W połowie eksploracji przypomina sobie, że to nie ta sakwa. Otwiera drugą – brzdęk, klik, gzzzyt, łubudu, klak – wyciąga z hałasem aparat fotograficzny, klucze do samochodu, ząb rekina, patent sternika jachtowego, plik czasopism komputerowych, lusterko z gołą babą pamiętającą czasy głębokiego PRL-u i… wreszcie na dnie znajduje klucze od domu.
O celebrowaniu posiłku przez Tomusia możesz jeszcze przeczytać w artykule o Podlasiu, a może zainteresuje cię historia żółtej czapeczki, którą Tomuś stracił w tajemniczych okolicznościach? Dodatkowo polecam zapoznanie się z niektórymi powiedzonkami Tomusia, które stały się już kultowe |
Wszystko da się związać, czyli rower Tomusia
Musieliśmy cierpliwie odczekać ceremonię otwierania i zamykania zamków. Do najbardziej strzeżonych sejfów świata można dostać się dwukrotnie szybciej. Gdy Monisia przebijała się przez kolejne bariery ochronne, miałem mnóstwo czasu, aby porozmawiać z Tomusiem o rowerach. Kuzynowi jakieś trzy tygodnie temu pękła linka hamulcowa i zamierzał powierzyć jej naprawę doświadczonemu fachowcowi. Jednak taka decyzja wymagała przemyśleń. Długich i dogłębnych przemyśleń. W tym czasie linka cudownie się nie zrosła i Tomuś ostatni wieczór spędził próbując zawiązać ją na supełek. Udało się. Hamulca lepiej było nie używać lecz rower zyskał na symetrii, gdyż na drugiej lince kilka tygodni wcześniej też został zapętlony całkiem zgrabny supełek. Aby w przyszłości doprowadzić rower do stanu używalności, będzie potrzebny jakiś Aleksander Wielki, lub inny specjalista od rozcinania węzłów gordyjskich.
Poszukiwanie okularów było na szczęście ostatnim odcinkiem serialu pod tytułem Wychodzimy na rowery. Całe szczęście. Udało nam się nie tylko wyruszyć, ale i wrócić z wycieczki jeszcze przed szybko zapadającym jesiennym zmrokiem.
Boskie 🙂 Pozdrawiam Tomusia 😉
Boskie, albowiem Tomuś jest boski:-)
Błogosławieni będą cierpliwi…..
Ależ się zmęczyłam 😉 przeżywając tą historię. Niestety do najcierpliwszych nie należę. Dlatego Tobie należy się jakaś specjalna nagroda za samokontrolę, dodatkowe tajne moce albo kieszonkowy anihilatorek.
I o której wyruszyliście? 😀
Ja mam w bliskiej rodzinie takie przypadki i po prostu przestałam się z nimi umawiać na wyjazdy wszelakie. Jestem zbyt niecierpliwą osobą, albo oni są zbyt rozlaźli, ale w kwestiach wyjazdów wzajemnie sobie nie wchodzimy w drogę. Kawka, obiadek, imieniny cioci – jak najbardziej. Wyjazdy, planowanie – nie.
Daria, nawet nie pytaj, bo wstyd się przyznać :(. Co najmniej półtorej godziny po umówionym czasie. Potem było nieustanne poganianie, bo już późno, bo się ściemnia. Nie znoszę takiej atmosfery, nie kręci mnie jedynie trzaskanie kilometrów, ja lubię się zatrzymać, popatrzeć, zrobić zdjęcie… Ja znalazłem swój sposób na spóźnialskich. Lubię Tomusia i nie chciałem go odcinać od wspólnych wyjazdów, tylko już nie umawiam się u niego w domu, ale w miejscu neutralnym. Nie przyjedzie na czas, to cóż, musi potem gonić resztę. I okazuje się, że Tomuś, jak już zdecyduje się jechać na wycieczkę, potrafi na miejscu pojawić się przed… Czytaj więcej »
Tomusia należy kochać i nienawidzić. Gratuluję Ci cierpliwości.
Pozdrawiam 😉
Tomuś ma wiele twarzy, ale zawsze jest to mój kuzyn, którego znam od małego dziecka 🙂
Homer z „Iliadą” wysiada przy tej epickiej historii. Tomuś wymiata na wszelkich poziomach :)))))
Oj wymiata, tylko na żywo to wymiatanie jest niełatwo znieść 🙂
Normalnie, zgłodniałam w trakcie ;). A Tomuś – czyste zen 😉
W takim razie dobrze, że nie widziałaś tych kanapek, bo wtedy kompletnie można się zaślinić 🙂
Całkiem jak mój teść! Kochany chłop, ale wybrać się z nim gdzieś to makabra.
Czyli Tomuś nie jest jedyny 🙂
Oj nie jedyny, nie jedyny…
Ja w swoim otoczeniu nie mam więcej podobnych ludzi, więc myślałem, że tacy często się nie zdarzają 🙂