Szum wody, dzika przyroda, noclegi pod namiotem, wysiłek fizyczny, to wszystko kojarzy mi się ze spływami kajakowymi. Jeszcze 15-20 lat temu był to odpoczynek z dala od cywilizacji, z dala od ludzi. Już tak nie jest i, jak powiadają bracia Czesi – „to se ne vrati”. Popularność kajakarstwa przyniosła zmiany zarówno na dobre, jak i na złe. Łatwiej wypożyczyć sprzęt, biwaki są zdecydowanie lepiej przygotowane i czystsze, ale o samotności można zapomnieć. Na rzece, za kolejnym zakrętem czasami jeszcze można natknąć się na zaskoczoną sarnę, ale znacznie częściej napatoczy się kolejny spływ. Jeżeli mamy pecha, będą to kajakarze okazjonalni, którzy nie mają pojęcia o wiosłowaniu i płyną w sposób nieprzewidywalny. Jeżeli mamy wielkiego pecha, to będzie to spływ organizowany w ramach firmowego wyjazdu integracyjnego. Oni też nie mają pojęcia o wiosłowaniu, natomiast w spożyciu alkoholu są mistrzami.
Rzeka Wel zmienną jest
Urok spływu zależy od wyboru rzeki. Jedne bywają zatłoczone, jak deptaki wielkich miast, na innych można poczuć atmosferę z dawnych lat. Do tych innych zalicza się rzeka Wel. Może dlatego, że jest ona kapryśna, zmienna, nieprzewidywalna, w dużej mierze jeszcze dzika? Zwalone drzewa nierzadko przegradzają nurt, trafiają się też kamieniste bystrza. Potrzebna jest pewna doza umiejętności w pokonywaniu przeszkód tak, aby nie zniszczyć sprzętu i dotrzeć na biwak niezbyt przemoczonym. W zamian za wysiłek, niejako w pakiecie, otrzymuje się szansę na bezpośredni kontakt z przyrodą i mniejszą liczbę ludzi. Przez tydzień płynięcia Welą nie brakowało mi spokoju i odosobnienia, jednak gdy nadeszła sobota, wszystko się zmieniło. A to za sprawą Łosi i Lam, czyli dwóch grup kajakarzy, których lepiej na rzece nigdy nie spotkać.
Rzeka Wel i spotkanie z Łosiami
Pierwsze pojawiły się Łosie – rozbrykane, rześkie, pełne niespożytych sił i zapału. Nawet czerwony kolor kajaków pasował do ich natury. Siłę napędową, oprócz mięśni oraz nadmiernego testosteronu, stanowiły zacne zapasy piwa. Wszystkie Łosie bez wyjątku były rodzaju męskiego.
Spotkaliśmy ich przy pierwszej poważnej przeszkodzie. Kilka zwalonych w poprzek rzeki drzew wymagało ostrożnego manewrowania pomiędzy pniami. Łosie z pewną dozą ciekawości i zadziwienia obserwowały nasze wysiłki. Nawet starały się być pomocne, tu przytrzymały kajak, tam jakąś zawadzającą gałąź ułamały. Same preferowały diametralnie odmienną metodę pokonywania przeszkód, która polegała na wielokrotnym taranowaniu. Coś musiało ustąpić, albo kajak, albo przeszkoda. Zazwyczaj przeszkoda, Łosie nie ustępowały nigdy.
Puściliśmy je przodem – lepiej nie mieć szalonego Łosia za plecami. Chyżo pognały przed siebie, radośnie i głośno porykując przy byle okazji. Przez jakiś czas słychać było oddalające się odgłosy – czyli wielkie łubudu, co znaczyło, że Łoś zmierzył się z przeszkodą, potem radosny rechot oraz słownictwo składające się z trzech wyrazów – wszystkich związanych z prokreacją i powszechnie uznawanych za obraźliwe. Trzeba przyznać, że dzięki odpowiedniej konfiguracji, użyciu przedrostków oraz intonacji, Łosie potrafiły nawet całkiem sporo tymi trzema słowami wyrazić.
Odczekaliśmy trochę, aż wszelkie odgłosy znikną hen w dali. Gdy uciszyło się na dobre, ostrożnie ruszyliśmy rzeką mijając po drodze zestresowane kaczki, oszalałych wędkarzy i posiwiałe bobry. Cieszyliśmy się, że przed nami droga wolna, albowiem nic nie miało prawa przetrwać konfrontacji z Łosiami.
Lamy też potrafią uprzykrzyć życie
Radość była krótka. Za kolejnym zakrętem natknęliśmy się na Lamy. Były one absolutnym przeciwieństwem Łosi. Ich sposób płynięcia stanowił kwintesencję ostrożności i bojaźliwości. Dostrzegając jakąkolwiek przeszkodę na rzece, realną, czy też wyimaginowaną, Lamy wpierw długo deliberowały, jak ją bezpiecznie pokonać, by w efekcie popłynąć tam, gdzie możliwość wywrotki była najbardziej prawdopodobna. Gdy Lama wkładała wiosło do wody, to wydawało się, że w tym samym momencie powinna wypaść z kajaka.
Nie wiem, co chroniło Lamy przed katastrofą – szczęście sprzyjające debiutantom, opatrzność Boska czy lokalny zanik działania podstawowych praw fizyki. Nikt nie był w stanie przewidzieć trajektorii przemieszczania się kajaka z Lamami. Mogły popłynąć zarówno do przodu, w bok, zygzakiem, a w sprzyjających okolicznościach nawet do tyłu. Chociaż poruszały się wolno, to jakakolwiek próba wyprzedzenia gwarantowała nieuchronną kolizję.
Na dodatek każda z dwóch Lam w kajaku chciała uchodzić za eksperta, stąd ich rozmowy były nieustającym pasmem zażartych kłótni. Gdy w słowniku Łosi dominowała tematyka prokreacyjna, to Lamy chętnie sięgały do porównań rolniczych, szczególnie z zakresu hodowli. Krowy, świnie i barany całymi stadami gościły w każdym zdaniu.
Rzeka Wel żegna Łosie i Lamy
Wkrótce rzekę przegrodziła tama. Kajaki można było przenosić tylko pojedynczo. Musieliśmy poczekać. Lamy nawet sprawnie poradziły sobie z wyciąganiem kajaków, a następnie ze spuszczaniem ich na wodę po drugiej stronie zapory. Natomiast wsiadanie do kajaka…. nie przypuszczałem, że to się tak da zrobić. Czyniły to w najtrudniejszy z możliwych sposobów. Dojrzałe panie, niczym baleriny w szczycie swojej kariery, balansowały ciałem na granicy ludzkich możliwości, starając się dotrzeć do siedziska, bez przymusowej kąpieli w chłodnym nurcie rzeki. Wysiłki pań wspierali panowie, prawiąc im wiele komplementów na temat ich tuszy, zgrabności poruszania się oraz umiejętności używania mózgów. Panie nie pozostawały dłużne. Nadal dominowała tematyka rolnicza, ale tym razem Lamy przerzuciły się z hodowli na uprawy. Szczególnym wzięciem cieszył się burak i ta część kapusty, którą zwyczajowo zwie się głąbem.
Na szczęście wkrótce zarówno Lamy, jak i Łosie ewakuowały się z rzeki do czekających na nie samochodów i ostatni odcinek Weli pokonaliśmy w warunkach, jakie najbardziej odpowiadają mi w kajakarstwie.
Woda? nie nie, to nie dla mnie taakie „spływy”. Ale podziwiam pasjonata 🙂
Zdaję sobie sprawę, że dla wielu spływ to nie atrakcja, ale ja bez nich żyć nie mogę. przy takiej ulewie, jak dzisiaj, bym nie popłynął, ale gdyby chociaż ciut się przejaśniło, to czemu nie 🙂 Pozdrawiam 🙂
raz jeden w życiu dałam się namówić na spływ kajakowy… a właściwie zostałam zmuszona, bo to było na obozie, lata świetlne temu … nie powiem, nie było źle, ale nigdy potem już na na niczym takim nie byłam… biorąc pod uwagę Twój opis „uczestników”, to gdybym, jakimś cudem, się dała namówić na kolejny spływ, to byłabym stuprocentową Lamą… :)))))))
ale podziwiam ludzi, którzy robią to z pasją, a nie tak, jak Łosie, żeby wyrwać sięe z domu i opić piwska … 🙂
A wiesz, że niełatwo jest być Lamą? Widziałem wielu debiutantów na spływach i mało kto wiosłował aż tak źle, jak Lamy 🙂 Trzeba mieć niesłychany deficyt talentów, aby w ten sposób postępować. Z drugiej strony Lamy były też niesłychanie skuteczne, dopłynęły na miejsce bez wywrotki. I aby być Lamą Frytko, to musiałabyś poćwiczyć kłótliwość. Potrafiłabyś? Sądzę, że nie 🙂
A u Łosiów opicie się piwskiem, to też pasja 🙂
kurcze, talenty rozliczne posiadam więc z wiosłowaniem pewnie bym sobie poradziła i uwierz mi, że też dopłynęłabym do celu bez wywrotki… po prostu strach przed zamoczeniem (głównie moich włosów, ha ha ha..) nie pozwoliłby mi na takie fanaberie, jak kąpiel … 🙂 chyba rzeczywiście najgorzej byłoby z tą kłótliwością, choć zasób słów prezentowanych przez Lamy, a dotyczących trzody hodowlanej, posiadam … i kto wie, gdybym miała do pary pana, który „komplementowałby” odpowiednio moje wysiłki, to może nawet bym ich użyła… 🙂 🙂 🙂
Tak mi się też wydaje, że spokojnie byś sobie poradziła z wiosłowaniem, bo czemu nie? 🙂 A taka kłótliwość wymaga dużej wprawy i doświadczenia, nie tylko odpowiedniego zasobu słownictwa 🙂 I chyba podejścia do życia typu „moja racja jest najlepsza, bo jest najmojsza” 🙂 Ale masz rację, ci panowie ze swoimi komplementami mogli wyprowadzić z równowagi najwytrwalszego stoika. Zastanawiam się, jak oni potem ze sobą rozmawiali po powrocie do domu???? Po tylu przykrych słowach?
pytasz jak potem rozmawiają?… wiem z doświadczenia, że, przynajmniej panom, nie sprawia to najmniejszego problemu, zachowują się, jakby nic się nie stało i uważają, że kobieta przesadza, strzelając focha… dlatego ja nigdy nie chciałam wybrać się na spływ kajakowy, bo mój były zachowywałby się jak Łoś i Lama razem wzięci … a to już za dużo, nie sądzisz?…. 🙂
Skrzyżowanie Łosia z Lamą? Toż to mutacja jakaś niemożebna 🙂 Jak Ty dawałaś radę?
ha ha ha, bo ja silna (żeby nie powiedzieć „zła”…) kobieta jestem … 🙂
Domyślam się ze Waść lubujesz te swoje pasje.No u mnie również nie nastraja pogoda do szaleństw.W Nowym Sączu gdzie mieszkam, to koniec świata.W Szczawnicy rzeka zerwała most. Mam nadzieję że to już koniec atrakcji 🙂 Pozdrowionka.
Lubuję, lubuję te pasje :-). No tak, Nowy Sącz, to bardzo ładne miejsce, ale w tym rejonie miały być największe opady deszczu. Czas powodzi, to jest jedyny czas, gdy cieszę się, że Łódź nie leży nad żadną rzeką….
Tak- łódź leży w doskonałym miejscu- nie straszne jej powodzie, tsunami, czy trzęsienia ziemi 🙂 Tylko miasto smutne, jakby wymierało…
Co do kajakarstwa, to też myślę, że jestem Lamą 😀 Co prawda kajakiem płynęłam pierwszy raz w życiu rok temu i to po jeziorze, ale OSTROŻNA byłam niemiłosiernie i męcząco- za karę mój kajak został wywrócony przy samym brzegu- ze mną na pokładzie 😉
Pływanie kajakiem po jeziorze jest mniej przyjemne niż rzeką, ale też fajne 🙂 A żeby zostać Lamą trzeba wykazać się kilkoma zdolnościami: po pierwsze wiosłować tragicznie, po drugie kłócić się non stop z drugą osobą w kajaku, a po trzecie nie wypaść z kajaka. Chyba testu na Lamę nie zaliczyłaś 🙂
A Łódź, cóż na pierwszy rzut oka szara i smutna, ale ma swoje piękne miejsca, tylko nie są one widoczne na pierwszy rzut oka. Lecz to temat na osobny wpis 🙂
Chociaż lubię deszcz,(nie powodziowy)bo to taka pora fajna.Za oknem dudnią krople deszczu o parapety,a ja lubię siedzieć i grzać się przy kominku (nawet elektrycznym bo skubańce w blokach już nie grzeją ) i wtedy jest taka fajna atmosfera, dziwna magiczna jak w okresie Swiat Bożonarodzeniowych..
Łódż no proszę, kiedyś miałam okazję przejeżdzac. A u nas powiadają że w Łodzi to straszne łobuzy mieszkają 🙂
Pozdrowionka,już dzisiaj ię przejaśniło.Słoneczko zawitało, a od środy zapowiadają upały, koniec świata.
Wtedy (podejrzewam) zacznie się u pasjonata szaleństwo.Masz bardzo dużo różnych zainteresowań, fajnie tak ..
Nie grzeją? Widzisz, a u mnie zamontowali jakiś sprytny automat, który sam się włącza, jak na dworze zimno. A mieszkam oczywiście w bloku :-). Tak, teraz mają być upały, a ja mam roboty tak dużo, łącznie z weekendem, że nigdzie dalej nie wyjadę 🙁
Mówisz, że w Łodzi to łobuzy? O, fajnie, to znaczy, że jestem łobuz 🙂
No faktycznie, do kłótliwych nie należę (tylko krzyczę- „błagam, ostrożnie!”), więc do końca Lamą nie jestem, może odrobinę Sierotą 😉
To czekam na wpis o Twoim mieście 🙂
O moim mieście? Hmmm… wiesz, masz rację,podsunęłaś mi bardzo dobry pomysł, dziękuję 🙂
Ciekawość mnie zżera 🙂
Taka ciekawość może być bardzo niebezpieczna i nie życzę Ci wcale, aby zeżarła Cię całkowicie :-). A wpis będzie, chociaż o Łodzi niełatwo jest pisać…
W tamtym roku pierwszy raz wzięłam udział w spływie pontonowym. Namachałam się wiosłem jak głupia, ale muszę przyznać, że to było fajne przeżycie. Tylko przeniesienie pontonu w dwie osoby okazało się dla mnie masakrą, bo bydlę ciężkie niemożebnie. Reszta super, choć okupiona potem i bólem ramion. W tym roku na pewno wybiorę się znowu.
Namachać się wiosłem, ból ramion, a jednak fajnie 🙂 Takie też są kajaki. Wieczorem człowiek zmęczony jak cholera i zadowolony niemożebnie 🙂
Lubię się zmęczyć, ale jednak nieco inaczej – górskie wędrówki albo rowerowe wycieczki, to jest jak dla mnie wysiłek najlepszy i najprzyjemniejszy zarazem. Co do wody… Niby pływam od dziecka i morze kocham, ale jednak mokra to ja specjalnie być nie lubię 😉 . Pozdrawiam, Hegemonie 🙂 .
Rowery i góry bardzo lubię, natomiast nie przepadam za morzem. Ale chyba dlatego, że ja introwertyk jestem i nie lubię tłumów ludzi. Swoją drogą, to fajnie, że ludzie mają tak różnorodne zainteresowania 🙂 Pozdrowienia 🙂
Tłumów ja też nie lubię, więc nad morze TYLKO poza sezonem na Hel i bywa, że jesteśmy z Mężem na plaży całkiem sami 🙂 .
Ja nigdy nie pływałam kajakiem i szczerze mówiąc bałabym się – może dlatego, że sama nawet pływać nie umiem ;] Ale wierzę, że taka wycieczka może być niezapomnianą przygodą (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) 🙂
Kajaki przy braku umiejętności pływackich mogłyby być naprawdę sporym wyzwaniem, szczególnie po jeziorach. Szkoda, ponieważ spływy pozwalają poznać piękne obszary z zupełnie innej perspektywy, perspektywy rzeki…
Hihihiiiiii… takie Łosie i Lamy to nie tylko na spływach kajakowych się widuje. Ja na przykład widzę je często w sklepach, w urzędach… No cóż, takie życie 😉
A fotki jak zwykle ciekawe i w pięknej kolorystyce.
Miłego dnia!
A masz rację, w wielu innych miejscach też. Tylko na stałym lądzie masz szansę na ucieczkę, a na wąskiej rzece – żadnej! 🙂 Znowu połechtałaś moje ego, jako fotografa, dzięki 🙂
Świetny tekst. Oj, potrzebowałam czegoś tak relaksującego dziś wieczorem :). Co do mnie to ostatnio wybieram wypoczynek w przydomowym ogrodzie. Przynajmniej bezstresowo ;).
Relaks w przydomowym ogrodzie nie wymaga wyjazdu 🙂
Z wielka radością poczytałam o tym zwierzyńcu i sama sobie podziękowałam, że zrezygnowałam ostatnio ze spływu 😀 a gdybyś Ty płynął tą rzeką Hegemonie i też byś mnie przemianował z Lwa na Lamę? 😀
W żadnym wypadku 🙂 🙂 🙂
Super opowieść! Zupełnie jak 2 tyg. temu na Rawce. Spotkaliśmy głuche muły
Głuche Muły? 🙂 A czym się charakteryzują, oprócz ciekawej nazwy? 🙂