Spis treści
Łysy, o którym wielokrotnie wspominałem, ma syna Jonasza. Obecnie dorosłego, ale jeszcze nie tak dawno temu (według mojego poczucia czasu) – nastolatka. Gdy syn wchodził w trudny okres dorastania, to Łysy postanowił przysposobić swoją latorośl do pięknego sportu, jakim bez wątpienia jest kajakarstwo.
I tak któregoś czerwcowego poranka wiozłem samochodem ojca z synem na spływ w Danii. Uprawianie kajakarstwa w tym uroczym kraju nie wymaga zbytniej sprawności w machaniu wiosłem, rzeki są łatwe, w sam raz na naukę. Natomiast niezbędna jest dogłębna wiedza prawnicza, tyle tutaj przepisów ściśle regulujących każdy krok miłośnika sportów wodnych. Lecz to jest temat na całkiem odrębny wpis.
Czego zapomnieliśmy?
Napięcie, zwarcie, iskrzenie, to pojęcia, które związane są nie tyle z pracą elektryka, co z relacjami rodzic i nastolatek. Nie inaczej było podczas codziennej wymiany zdań między Łysym a Jonaszem. Zaczęło się już w samochodzie w drodze do Danii. Najpierw ojciec i syn przeprowadzili inwentaryzację przedmiotów niezbędnych, których zapomnieli zabrać ze sobą na spływ. W tej fazie rozmowy tylko delikatnie wypominali sobie nawzajem poważniejsze luki w pamięci.
A czego zapomnieli? Po pierwsze nie zabrali żadnych sztućców. Wyrażając się precyzyjnie w bagażu nie mieli: łyżeczek, łyżek i widelców. Mieli za to noże, jednak w żadnym wypadku nie można było nazwać ich sztućcami. Po pierwsze, byłoby to bluźnierstwo. Po drugie nie spełniały one funkcji użytkowych, tylko rytualne. Według tradycji rodzinnej Łysego mężczyzna bez noża, to jak kobieta bez makijażu. Tradycja rodzinna w pewnych warunkach akceptowała kobiety bez makijażu. Rytualnych noży rodzinnych nie wolno było używać do krojenia chleba, gdyż mogłyby się podczas tej czynności stępić lub, jeszcze gorzej, pobrudzić. Nożem można było co najwyżej zaostrzyć patyk, aby wykorzystać go jako dzidę do polowania na jelenie, ewentualnie nadziać na niego (na patyk, nie na nóż) kiełbaskę w celu upieczenia jej nad ogniskiem.
Nóż, narzędzie kultu
Noża się nie pożyczało, nawet własnemu ojcu. Przekonał się o tym pewnego razu Łysy:
– Jonasz, daj mi swój nóż na chwileczkę.
– Przecież masz swój!
– Mój został w kajaku, nie możesz mi pożyczyć?!
– Abyś mi ubrudził i stępił? Nie ma mowy!
Inwentaryzacja, część 2
Po braku sztućców, kolejnym odkryciem inwentaryzacyjnym był brak kubeczków, a chwilę potem sznurka do suszenia bielizny. A Łysy bez sznurka do suszenia bielizny, nie mógł przetrwać żadnego wyjazdu
– Ale zaraz, zaraz – ucieszył się Łysy – przecież ty Jonasz masz taką linkę…
– Moja osobista linka?! Na suszenie mokrych ciuchów?!
– Jest trochę za długa, ale się ją utnie, nie masz nic przeciwko temu, prawda synu?
– Nie ma mowy. Moja linka ma idealną wręcz długość i nie zgadzam się na żadne ucinanie! Poza tym czuję z nią osobistą więź psychiczną!
– No dobra, w takim razie dopisujemy do listy zakupów sznurek do suszenia bielizny…
Na szczęście nie trzeba było dopisywać super płynu do odstraszania komarów. Środek ten stosowała amerykańska armia w Wietnamie. Nie wiem, czy jest to dobra reklama, gdy się wie, że Amerykanie tę wojnę przegrali. W każdym razie środek tępi najbardziej agresywne komary w ilościach hurtowych. Jedyną jego wadą jest to, że trzeba się nim pryskać na gołe ciało, ponieważ oprócz komarów potrafi także strawić bawełnę, wełnę, len, bambus, a nawet stal nierdzewną delikatnie nadwyręża.
Lista braków rosła proporcjonalnie do przebytych kilometrów i gdy zatrzymaliśmy się blisko niemieckiej granicy była już zacnej wielkości. Z lokalnego supermarketu ojciec z synem wytaszczyli dwie całkiem pokaźne siaty. Gwoli prawdzie trzeba przyznać, że jedna z siatek była pełna jedzenia, albowiem Jonasz je, że tak powiem, jadał pełną gębą.
Od spięcia do porozumienia
W trakcie pobytu Łysy i Jonasz dogadywali się nawet nieźle, chociaż niemal każde działanie rozpoczynali od różnicy zdań, którą wyrażali dość dobitnie. Potem przez chwilę patrzyli się na siebie zdecydowanie, bez mrugnięcia powieką, z zaciśniętymi ustami i wysuniętymi do przodu podbródkami, by po tej demonstracji siły, przejść od sporu do negocjacji.
Jedno z takich spięć miało miejsce na campingu w Jelling. Rozbiliśmy namioty dość wcześnie, tak koło godziny 18. Było chłodno, ale słonecznie, co w czerwcu w Danii nie jest raczej normą. Zabraliśmy się do szykowania kolacji.
– Jonasz co prawda gardłuje aby jeść obok namiotów – zagaił Łysy – na tej oto ławeczce, ale my przecież pójdziemy do kuchni, prawda?!
– Niee, tato, tu jest ładniej!
– Wiesz Łysy, tym razem zgadzam się z twoim synem – odrzekłem.
– Ale w kuchni możemy szybko ugotować wodę, przecież nie będziemy nosić wrzątku taki kawał drogi?!
– Kuchnia jest mało przyjemna, tutaj mamy słońce, ładne otoczenie, ławeczkę. Są też butle gazowe, nie trzeba biec do kuchni aby coś ugotować.
Zwyciężyła koncepcja Jonasza, Łysy nie był w dobrym nastroju. Nie omieszkał dać upustu frustracji następnego dnia rano przy śniadaniu.
– I siedzieliśmy kurna w pięknym miejscu. Dzięki Jonaszowi, bo on tak zarządził. Zamiast w ciepłej kuchni, to na dworze, bo jest ładnie. Nic to, że zimno jak jasna cholera, ale jest ładnie. Trzęsiemy się z zimna, ale nic to, bo jest przecież ładnie. Najbardziej trzęsie się Jonasz, ale on zarządził i siedzimy na dworze, a tam w kuchni jest ciepło i pusto, ale brzydko! Więc będziemy marznąć, bo jest ładnie!
Syn puścił ten tekst mimo uszu, może dlatego, że akurat był w początkowej fazie pożywiania się, a Jonasz głodny, to tak jakby mu prąd odłączyli. Gdy już trochę podjadł, to zapytał:
– Tato, ja co prawda nie wpadłem jeszcze w nałóg kawowy, ale w ramach powszechnego picia kawy, mógłbym wypić jedno takie mleczko do kawy, a najlepiej dwa?
– Przecież matka ci mówiła, że nie możesz!
– Dlaczego?
– Bo masz katar po mleku!
– Ale tylko wtedy, gdy jest zimno, więc teraz mogę, bo jest przecież ciepło.
– Tak synu, jest ciepło, masz rację, to są wręcz tropiki, co prawda takie bardziej fińskie tropiki, ale zawsze!
– Oj, Łysy, nie marudź – wtrąciłem.
– Cicho, ja wychowuję!
– O przepraszam, myślałem, że tylko zrzędzisz.
Jednak szczęście było po stronie Jonasza. Gdy pakowaliśmy artykuły żywnościowe okazało się, że jedna śmietanka przecieka. Chłopak dostał bez trudu pozwolenie ojca na wypicie i obyło się bez gadania o tropikach, Finlandii i katarze.
Rodzic i nastolatek na kajaku
Ojciec z synem stworzyli sprawną i silną załogę kajakową. Jonasz na dodatek wykazał się ambicją, która nakazywała płynąć szybciej niż pozostali. W tych krótkich chwilach, gdy udawało mi się ich dogonić, zazwyczaj słyszałem słowa młodego:
– Tata wiosłuj, Hegemon nas wyprzedza!
– A co w tym złego? W czymś ci to przeszkadza synu?
– Przeszkadza! – odpowiadał zasapany Jonasz podwajając prędkość pracy wiosłami.
Potem, gdy się oddalali, jeszcze dobiegał mnie okrzyk Łysego:
– Jonasz, nie chlap tak tymi wiosłami!
– Tata, nie bądź taki miętki, trochę wody ci nie zaszkodzi.
– Ale ty mi chlapiesz do piwa!
Po chwili ciszy:
– I nie trzęś tak synu tym kajakiem, bo piwo się wylewa!
Szansę na dłuższą rozmowę mieliśmy wyłącznie na postojach, gdy Jonasz uzupełniał zapasy jedzeniowe. Patrząc na pochłaniane ilości pożywienia, nieodmiennie przypominały mi się czasy kolei parowych. Zawsze fascynowało mnie ile to węgla musi do brzucha lokomotywy wrzucić taki palacz, by utrzymać pociąg w biegu. Parowozów już nie ma, ale nastolatki pozostały tak samo nienasycone, jak lokomotywy z przeszłości.
W kogo on się wrodził?
Najedzeni, wypoczęci zbieramy się z postoju. Łysy pracowicie zawija paczkę orzeszków i już ma ją schować do kajaka, gdy wtem widzi rękę Jonasza, która zbliża się do pakunku.
– Zaraz, zaraz, synu, przecież ty już zjadłeś swoją porcję!
– Ale ja nie chcę jeść, tylko dobrze ją zapakować, bo teraz jest źle zapakowana!
– A co trzeba poprawić?!
– Gumka jest owinięta tylko dwa razy, a trzeba owinąć trzy razy, tak będzie się lepiej trzymało!
– Moja krew, moja krew!
Niewątpliwie.
Dietetycznie i ekologicznie
Ostatni biwak, następnego dnia kończymy spływ. Przyjeżdża Kuzyn z Dani, to on namówił nas na wyprawę do tego naprawdę pięknego kraju. Zakończenie trzeba uczcić przy grillu. Ten jednak nie chce współpracować i nie ma zamiaru się rozpalić
– Wszystko przez te duńskie podpałki! – wścieka się Kuzyn z Dani
– A co są takie złe?
– Nie wszystkie, ale akurat w sklepie nie było tej, co zawsze używam i kupiłem taką ekologiczną.
– A na czym jej ekologiczność polega?
– Że nie przyczynia się do globalnego ocieplenia…
– … do rozpalenia ognia także?
– Jak widać.
Kuzyn z Dani się nie poddawał, ale trzeba o wiele więcej hartu ducha, by pokonać paranoję ekologizmu. W Dani prawie wszystko było ekologiczne lub dietetyczne. Bez tłuszczu, bez kalorii, bez smaku, natomiast z pełną tablicą Mendelejewa. Kuzyn z Dani po godzinie podkładania zapałek, dmuchania, modlenia się i bluźnienia poległ.
– Chyba mi się nie uda … – wyszeptał resztką sił i padł.
– To nie będzie grila? – zmartwili się pozostali.
– Chyba nie….
– Chwileczkę! – dziarsko przerwał te smutne dywagacje Łysy.
– Jonasz, Jonasz!
– Tak tato!
– Ponieważ jesteś harcerzem, to zostałeś wyznaczony do rozpalenia grila!
– Oczywiście! – stwierdził Jonasz, a oczy zapłonęły mu żywym ogniem.
Niestety od wewnętrznego żaru duński grill się nie rozpala, więc młody człowiek pobiegł do namiotu, po swoje magiczne pudełko. Było tam krzesiwo, suche patyki, zapalniczka, trochę prochu strzelniczego, buteleczka nitrogliceryny oraz kanisterek benzyny – lotniczej oczywiście! Wiem, przesadziłem z lekka, ale łatwiej było wyliczyć, czego tam nie było.
– Moja krew! – powiedział Łysy, a następnie porwał aparat, by uwiecznić dokonania syna.
Ekologiczna podpałka nie poddała się bez walki, ale na upartego, polskiego harcerza nie ma mocnych. Już po pół godzinie mogliśmy jeść pięknie wypieczone duńskie, ekologiczne i dietetyczne kiełbasy. Smakowo niewiele różniły się od plastikowych tacek, na których je podano, ale szanując wkład pracy Jonasza w upieczenie tego specjału, każdy przeżuł po jednym kawałku.
Relacja rodzic i nastolatek – Ja też byłem idealistą!
Liczyłem na soczyste dialogi ojca z synem prowadzone w trakcie drogi powrotnej do Polski, jednak srodze się zawiodłem. Rozmawiali tylko przez chwilę, na początku podróży. Jonasz próbował przekonać swojego ojca do różnych odmian ekologicznego paliwa (młodego też dotknęła zaraza ekologizmu). Jednak Łysy, jakby nie było pan inżynier, wszystkie te argumenty zbijał z żelazną logiką technokraty. Co chwila słyszałem:
– Nie synu, tak się nie da, uzyskanie takiej energii jest niemożliwe.
– Nie, z tego też się nie da, efekty, w przeciwieństwie do kosztów, byłyby nikłe.
I tak to trwało chyba z pół godziny, wreszcie Łysy ciężko westchnął.
– Synu, ja w twoim wieku, też byłem idealistą!
Wtedy wyczerpany Jonasz zasnął i naprawdę nie było już o czym pisać.
Piwo wylewać lub wodą chrzcić – niewybaczalne ;). Dialogi przednie :). Pozdrawiam.
Takie traktowanie piwa niewybaczalne – jednak to tylko nastolatek, który podobno piwa nie pije, więc nie ma pojęcia, jaki to ciężki grzech wylewać piwo 🙂
Albo może już pił i dlatego wylewa 🙂 Syn moich znajomych ciągle pytał, jak smakuje piwo. Ględził i ględził, więc mu ojciec w końcu dał łyka, żeby się odczepił. Chłopak pociągnął, skrzywił się i wypluł, po czym wrzasnął: „Jak wy to możecie pić?!”. Na co ojciec do niego z pełna powagą: „Widzisz, synu, jak dorośli się muszą męczyć?”. Padłam!
Mnie też początkowo nie smakowało piwo 🙂 „Widzisz synu, jak dorośli muszą się męczyć?” – też już gdzieś słyszałem… Więc, albo mamy wspólnych znajomych, albo jest to z cytat z jakiegoś filmu :-).
Dawno się tak nie uśmiałam jak czytając tą notkę. Te dialogi są przezabawne. Postuluję o więcej Jonasza i ŁYSEGO! Koniecznie! Chcę o nich czytać, a raczej nie. Lepiej by było gdybyś ich nagrywał, co Ty na to? Taki mały sprzęcik szpiegowski jakieś pluskwy – to w sam raz w temacie kajaków, i antydepresant na jesień w sam raz. 🙂
Cieszę się, że się podobali. Jeszcze kilka surowych „wpisów” mam, więc na pewno ojciec i syn nastolatek się pojawią. Nagrywać? A znasz taki dyktafon, który działa przez 24 godziny? Staram się na gorąco zapisywać, ale wiele, wiele świetnych kawałków mi umyka…
Hahaha! Obśmiałam się! 🙂 Bardzo jestem ciekawa czy po tej wyprawie synek jeszcze chciał z tatusiem ruszyć na wyprawę jakąkolwiek- choćby do supermarketu 😉
Pozdrawiam!
Wiesz, oni taki dialog prowadzą właściwie nieprzerwanie. Mają bardzo podobne charaktery i stąd te spięcia. To był pierwszy z wielu wyjazdów, na którym robiłem notatki – ułomne, jako kierowca nie mogłem aż tak rozpraszać uwagi :-). Jak tylko zbiorę się w sobie, to ojca z synem będzie więcej 🙂
Tak, coś wiem na temat dialogów rodzicielskich 😉 Obawiam się, że jak synek dorośnie, to tatusia będzie omijał szerokim łukiem 😉
Wiesz, trudno być prorokiem, ale sądzę, że raczej nie będą się omijać. To jest trochę taka szorstka, męska przyjaźń, gdzie nie wolno powiedzieć – lubię cię. Łysy jest naprawdę dobrym ojcem. A, że lubi czasem pomarudzić, czyli „wychowywać” – każdy ma jakieś wady 🙂
A no chyba że tak 🙂 Wychowywać trzeba- taka rola rodzica 🙂
kajakarstwo faktycznie hartuje… spływ „Platanowe liście” klub Kajakowy „Płonia” w Szczecinie… stanica na Międzyodrzu… zapraszamy… miło tez na rzecze Czarnej Hańczy, Rozpudzie… albo ekstremalnie na rzece Łupawie… jak sztućców nie ma to trudno… trzeba sobie radzić… sznurki do bielizny… normalnie luksus… suszy się nas namiocie… komary wpisuje się w kartę dań… 🙂
O, spływy kajakowe, jak fajnie 🙂 Z wymienionych byłem tylko na Czarnej Hańczy, lecz już dawno. Chętnie bym powtórzył ten spływ, ale kierując się nie na Kanał Augustowski, tylko na Białoruś i skończyć na Niemnie. Łupawa, jak nazwa wskazuje, niezłego daje łupnia, nie byłem tam. Natomiast najwięcej komarów spotkałem na spływie kajakowym na Estonii
Własnie przeglądam sobie stronę klubu kajakowego „Płonia”, ciekawe 🙂
Dobry tekst na powitanie dnia 🙂
Dzięki, cieszę się, że się spodobał 🙂
Tjaaa..
jakbym słyszała dialogi Szanownego Małżonka z Młodszym Młodym. Tylko u nas przebiega to zdecydowanie burzliwiej, bo obaj uparci jak muły i obaj mają predyspozycje do bycia przewodnikiem stada :))).
Nawiasem mówiąc – podobnie jak u Łysego i spółki – nie powoduje to de facto chęci rezygnacji ze wspólnych wyjazdów. Po prostu wszyscy uznaliśmy to za element lokalnego, rodzinnego folkloru. jakby się nie żarli, to czegoś by nam brakowało :)))
Właśnie 🙂 Element rodzinnego folkloru, tak samo jest u Łysego – obaj uparci na maksa, ale się dogadują. Zresztą Jonasz nie jest już nastolatkiem…