Z cyklu: Lokalne Walory
Dzień zaczął się od alertu RCB. Zapowiadali burze, grad i jeszcze kilka innych plag. Zalecali nie wychodzenie z domu, ukrycie się w piwnicy i przeczekanie. Ale ja miałem plany! Tradycyjne puszczanie wianków na wodę nie sfotografuje się same! Inscenizację wianków miałem obejrzeć w Lasocinie i nie zamierzałem zmieniać zdania z powodu jakiejś głupiej burzy z gradem. Burza miała inne zdanie. Za oknem z hukiem uderzył piorun. Rozpętała się gwałtowna ulewa. Trochę zwątpiłem…
„Lokalne Walory”W Polsce jest wiele miejsc, który obfitują w lokalne walory. Miejsc nieodkrytych, szerzej nieznanych, a niezwykle ciekawych. Najczęściej położone są poza szlakami komunikacyjnymi i turystycznymi.Miejscowości takie, są zazwyczaj nieduże, wydają się zwyczajne, ale uważny obserwator dostrzeże, że mają w sobie jakąś duszę, jakiś koloryt i zaangażowanych ludzi. Ludzie i lokalna tradycja sprawiają, że zwyczajne miejsce staje się wyjątkowe. Na tę wyjątkowość wpływają działania Kół Gospodyń Wiejskich, regionalnych stowarzyszeń czy lokalnych twórców.W miejscach, które zaliczam do „lokalnych walorów” czuję się najlepiej, dostrzegam, że podróżowanie, to wciąż odkrywanie, a nie tylko konsumpcja. |
Zawsze mam szczęście do pogody
Pogoda wydawała się beznadziejna i zniechęcała do podróży, jednak rozsądek odłożyłem na półkę i przejrzałem aplikację pogodową. Aplikacja była łaskawa i twierdziła, że po południu będzie słonecznie. Lubię takie aplikacje. Przecież kto jak kto, ale ja zawsze mam szczęście do pogody. Za oknami burza próbowała protestować, jeszcze lunęło spod czarnych chmur, jednak już znacznie łagodniej, niż poprzednio. Gdzieś na dalekim horyzoncie wypatrzyłem skrawki niebieskiego nieba.
Gdy wsiadałem do samochodu deszcz był już tylko wspomnieniem, a wkrótce wyjrzało słońce.
Na powitanie Lasocina sklep „U Ćmiela”
Gdy zatrzymałem się pod sklepem „U Ćmiela”, poczułem się tak, jakbym znalazł się w domu. Kiedyś każda wieś miała swój lokalny sklep, teraz utrzymały się już tylko nieliczne.
Wszedłem do środka, aby zapytać o miejsce, gdzie miała odbywać się tradycyjne puszczeni wianków na wodę. Doskonale wiedziałem, dokąd mam jechać, lecz nie mogłem sobie odmówić przyjemności wejścia do sklepu. Kupiłem lody w waflu, chyba Śnieżka, o smaku, którego u nas w mieście nie sprzedają. Miałem czas. Stanąłem pod sklepem, aby zjeść. Lody szybko się rozpuszczały, całe ręce miałem wkrótce upaprane. Obserwowałem lokalnego bywalca, który nie miał już sił, aby wstać od stolika i poprosić o parę groszy na kolejne piwo.
- – Smacznego! – usłyszałem obok siebie
- – Dziękuję! – odpowiedziałem odruchowo uśmiechniętemu mężczyźnie, który z zakupami wychodził ze sklepu
Lokalna społeczność, lokalne walory, lokalna życzliwość
Warsztaty plecenia wianków
Nad stawem w Lasocinie jeszcze nie było zbyt wielu ludzi. Na stołach leżały bukiety polnych kwiatów, dwie, może trzy osoby zaplatały wianki. Chociaż przywilej plecenia i noszenia wianków przysługiwał niegdyś tylko pannom, to uznałem, że jako urodzony pod znakiem Panny, spełniam warunek niezbędny do poznania arkanów tworzenia wianków,
Niestety, nikt nie miał głowy, aby nauczyć mnie sztuki plecenia, więc zająłem się tym, co już potrafię – robieniem zdjęć. Nie trwało to długo, wkrótce zostałem porwany przez wir lokalnych rozmów.
Lokalne rozmowy
Pierwsza wciągnęła mnie do rozmowy pani Lonia
- – Jaka pani, jaka pani, po prostu Lonia!
To do niej przyjechałem prawie rok temu, aby więcej dowiedzieć się o Lasocinie. Bardzo przepraszała, że teraz mnie nie rozpoznała.
A potem już wszystko działo się samo. Ktoś poprosił, aby zrobić mu zdjęcie, ktoś zadał pytanie, ktoś po prostu chciał chwilę porozmawiać. Ani przez moment nie byłem sam, wciąż wokół przewijali się ludzie. Tuż przed przedstawieniem „wiankowym” nawet prowadzący przedstawił mnie publiczności, jako znanego blogera i podróżnika. Chwalony, czułem się trochę niezręcznie, z drugiej strony było mi niezmiernie miło, że ktoś mnie docenia.
Tradycyjne puszczanie wianków na wodę – lokalna zabawa
Wreszcie nadszedł czas przedstawienia, opowiadającego o życiu na wsi przed laty. O babach urządzających w noc świętojańską pranie, o młodych dziewczynach puszczających wianki na wodę i o Marcysi, co wianek straciła, ale kawaler do zrękowin się nie śpieszył. Było w tym dużo humoru, nie brakowało śpiewu.
Czasami mikrofony zawodziły, czasami śpiewacy zafałszowali, ale właśnie w tych niedoskonałościach tkwił swoisty urok. Perfekcja jest nudna. Zachęcam do obejrzenia filmu, on lepiej odda ducha zabawy, niż blogowy artykuł
Tradycyjne puszczanie wianków na wodę – czas pożegnań
Po występie, był jeszcze czas na rozmowy, na ostatnie zdjęcia. Zacząłem zbierać się do powrotu. Pani Lonia, o przepraszam, Lonia zaciągnęła mnie do namiotu, gdzie serwowano lokalne walory, przygotowane przez gospodynie. Były tam głównie ciasta
- – Dejcie panu coś na drogę! – zakomenderowała
Nie chciałem brać za dużo, ale dostałem po kawałku wszystkiego. Solidnym kawałku!
Nadszedł czas pożegnań. Obiecałem sobie, że jak tylko będzie okazja lub bez okazji, ponownie przyjadę do Lasocina. Mam nadzieję, że niejeden raz. Do Łodzi wracałem szczęśliwy. Cieszyłem się ze spędzonego wśród życzliwych ludzi czasu. Cieszyłem się, że nie dałem zastraszyć się burzy i nie zrezygnowałem z planów.
Jeżeli znasz lokalne imprezy, na których lubisz bywać, to koniecznie opowiedz o tym w komentarzach. Lokalne Walory mają to do siebie, że niewielu o nich wie, że niełatwo jest je odkryć komuś z zewnątrz…
Miejsca, gdzie na pewno docenisz lokalne walory:
|
Fajne sa takie imprezy i skosztować można tego i owego:-)
My byliśmy ostatnio w Biskupinie na atrakcjach pałuckich:-)
Fajnie jest w takie miejsca pojechać. Macie do Biskupina bardzo blisko, ja tam nie byłem już chyba z 10 lat…