Niebieski autobus PKS z głośnym parsknięciem zatrzymał się na przystanku. Ludzie przepychali się do wyjścia. Wśród wysiadających była też młoda, tak na oko trzydziestokilkuletnia kobieta. Skuliła się pod zimnym smagnięciem wiatru niosącym drobną mżawkę. Mimo zimna, była zadowolona, że wreszcie wydostała się ze smrodliwego wnętrza autobusu. Przetarła chusteczką zaparowane okulary i energicznym krokiem ruszyła w kierunku jednego z domów okalających zelowski rynek.

- – Ewuś, jak to dobrze, że przyjechałaś, martwiłam się, że nie wybierzesz się w taką paskudną pogodę – ucieszyła się ciocia Alicja na widok siostrzenicy
- – Ciociu, przecież obiecałam, jak mogłam nie przyjechać?! – odpowiedziała oburzona Ewa
Nie przyznała się, że trochę obawiała się tej podróży. Była słabego zdrowia, a zimno, siąpiący drobny deszczyk oraz obecność zakatarzonych ludzi w autobusie łatwo mogły skończyć się przeziębianiem. Jednak nie mogła nie przyjechać do ukochanej cioci, która wyraźnie podupadała na zdrowiu. Wiadomo było, że rak robi postępy, a lekarze coraz częściej rozkładali bezradnie ręce.
Ciocia postawiła ciepłą zupę na stole. Ewa uśmiechnęła się z wdzięcznością, odganiając na chwilę na bok ciemne myśli.
Portret prababci znaleziony na dnie starej szafy
Gdy zjadły i porozmawiały, Ewa pomogła cioci uporządkować niektóre rzeczy. Nie śpieszyła się. Lubiła usiąść na jednym z łóżek, które pamiętało jeszcze czasy rochowskiego dworu, czy przeglądać zakamarki starej, przedwojennej szafy. Tak jak teraz. Kurz kręcił w nosie, jednak Ewy to nie zniechęcało. Czuła się niczym poszukiwacz skarbów. W większości zalegały tu zwykłe szpargały, jednak wciśnięty w sam róg zwinięty rulon wyglądał obiecująco. Pobieżnie oczyściła go z kurzu, położyła na stole i rozwinęła. Z rulonu surowym wzrokiem spojrzała na nią twarz.
- – Znalazłaś portret babci! – powiedziała ciocia Alicja – A to niespodzianka, nawet nie pamiętałam, że schowałam go do tej szafy!

Ewa nie odezwała się ani słowem, chociaż była głęboko oburzona. Jak można było trzymać w takich warunkach portret prababci Kamilli, który w dworze w Rochówku wisiał na poczesnym miejscu w salonie, tuż nad fortepianem.
- – Co się stało z tymi pięknymi ramami? – pomyślała Ewa
W jednej chwili wróciły wspomnienia. Znów była małą dziewczynką, która potrafiła spędzać długie godziny w rochowskim salonie, z ciekawością wpatrując się w twarze przodków groźnie spoglądające na nią ze ścian. Dwór w Rochówku. Ukochane miejsce na ziemi, którego już nie ma. Odebrany rodzinie przez komunistów, zaniedbany, niszczejący, pięć lat temu spłonął doszczętnie od uderzenia pioruna… Z zamyślenia wyrwał ją zapach dymu i spalenizny. Zaskoczona oderwała oczy od portretu. Jednak, to nie dwór płonął, tylko ciocia Alicja dołożyła węgla do pieca, próbując choć trochę dogrzać mieszkanie.
- – Widzę Ewuś, że ten portret cię zafascynował? – powiedział ciocia – Zabierz go ze sobą, jeżeli chcesz
- – Ale ciociu!
- – Zadbasz o niego lepiej niż ja, znacznie lepiej…

Portret prababci i złożona obietnica
Gwar głosów wypełniał pokój. Na ten wieczór zaprosili kilku najbliższych znajomych. Część osób głodnym wzrokiem patrzyła na zastawiony stół, a w szczególności na zimne nóżki w galarecie, lecz wszyscy wiedzieli, że jest to spotkanie intelektualne, a nie jakaś tam wyżerka, więc trzeba było się wstrzymać z jedzeniem. Wydawało się, że już za chwilę, że nadeszła właściwa pora, aby usiąść przy stole, niektórzy już nawet odsuwali krzesła, gdy zastopował ich okrzyk Ewy:
- – Zanim zaczniemy, muszę wam coś pokazać, będziecie zachwyceni! Patrzcie!
Ewa zaciągnęła całą grupę do sąsiedniego pokoju i pokazała ścianę. Nie od razu się zorientowali, że mają patrzeć na portret z którego starsza, nobliwa pani surowym wzrokiem patrzyła na grupę głodnych trzydziestokilkulatków.
- – Pomalowaliście pokój? – zapytała Stefa
Oburzony wzrok Ewy, niemal nie zabił jej na miejscu. Sytuację uratował Władek
- – Widzę, że to stare zdjęcie, może z XIX w… Opowiesz nam coś więcej o tej kobiecie?
- – To jest prababcia Kamilla, pisana przez dwa „l”… – zaczęła z dumą Ewa, ale wkrótce się zorientowała, że niewiele więcej ma do powiedzenia.
W nocy długo nie mogła zasnąć. Zawsze miała kłopoty ze snem, gdy Jacek chrapał w najlepsze. Wstała i podeszła do portretu. W ciemnościach praktycznie go nie widziała. Przeciągnęła opuszkami palców, po ramie, w którą tydzień temu oprawili zdjęcie prababci. Pamiętała swoją radość, gdy Jacek powiesił portret. Chciała go wszystkim pokazywać, ale właśnie dzisiaj uświadomiła sobie, że nic nie wie o swojej prababci!
- – Bardzo chcę cię poznać Kamillo pisana przez dwa „ll” – powiedziała do obrazu.
Obraz, jak to obraz, nic nie odpowiedział…

Drogi i nieoczekiwany gość
- – Wiesz, jestem szczęśliwa, że w naszym życiu pojawił się portret prababci, szczęśliwa, że odwiedził nas drogi i wyczekiwany gość. Odnoszę wrażenie, że babcia zamieszkała u nas, zaszczyciła nas swoją dyskretną i tajemniczą obecnością
Ewa, jak zwykle opowiadała o portrecie, natomiast Jacek niby słuchał jej uważnie, ale nie podzielał zachwytu żony. Portret, to portret, są ważniejsze sprawy do załatwienia. Jednak w żaden sposób nie komentował sytuacji, nie chciał denerwować swojej dość ekscentrycznej żony.
Znajomi śmiali się, że gdy przyjdzie się do Ewy i Jacka, to trzeba wpierw odbyć pielgrzymkę do portretu prababci, wysłuchać opowieści, nim zaproszą cię do stołu
- – Najlepiej przygotować sobie jakąś porcję „ochów” i „achów”, powiedzieć coś w rodzaju „to piękne” czy „bardzo mi się podoba” i nie zadawać żadnych pytań, bo wtedy Ewa się rozgada i będziecie sterczeć przed portretem dodatkowe kilkanaście minut – kpiła Ela, która już „pielgrzymkę do portretu” miała za sobą.
Zima i wiosna szybko minęły, nadszedł wyjątkowo ciepły czerwiec 1967 r. Ewa czekała na swoją mamę, która miała przyjść ze swoją siostrą, ciocią Alicją. To miała być pierwsza wizyta cioci w mieszkaniu na Piotrkowskiej. Gdy obie siostry wreszcie stanęły w drzwiach, po mieszkaniu rozszedł się cudowny zapach świeżo zerwanych truskawek.

- – Dzisiaj rano sąsiadka mi je przyniosła – tłumaczyła ciocia – Będzie dla was i dzieciaczków
Ciocia wyglądała mizernie. Nowotwór był bezwzględny. Jednak nadal potrafiła zerwać się o świcie i rannym autobusem przyjechać z Zelowa do Łodzi. Jak zwykle tylko na chwilę, tylko na moment, nie chciała nikomu zawadzać swoją obecnością.
- – Ciociu, muszę cioci coś pokazać – powiedziała Ewa ciągnąc ciocię i mamę do pokoju
Obie siostry stanęły i z ciekawością patrzyły na portret babki, którą przecież kiedyś znały.
- – Chyba nasza babcia znalazła swój dom, co Maryś? – zapytała ciocia Alicja
Marychna, mama Ewy, nic nie odpowiedziała, tylko z lekkim uśmiechem skinęła głową. Długo nie stały, gdyż zapach truskawek wołał je do kuchni. Każdy chciał tego rarytasu spróbować, szczególnie dwójka dzieci Ewy.
Tej nocy Ewie przyśniła się prababcia Kamilla. Siedziały we dwie w kuchni jadły truskawki i piły herbatę. Powoli zapadał zmrok, ale żadna nie zamierzała zapalać światła. Prababcia z wyglądu przypominała swoją wnuczkę Alicję
Prababcia opowiadała o Rochówku, o radosnych i trudnych chwilach ze swojego długiego, niemal 90-letniego życia. Ewa wyczuwała w tej opowieści nutę żalu i zmartwienia – co będzie z Rochówkiem, czy wkrótce wszyscy o nim zapomną? Sen, jak to sen, nie był zbyt wyraźny, lecz Ewa doskonale pamiętała obietnicę, którą złożyła prababci, że nie dopuści do tego, aby pamięć o Rochówku przepadła. Obiecała, że będzie zapamiętany lepiej, niż wtedy, gdy istniał w rzeczywistości.

Portret prababci i rochowskie dokumenty
Od długiego siedzenia na krześle rozbolały ją plecy i szczypały oczy zmęczone uporczywym wpatrywaniem się w trudny od odczytania tekst starego rochowskiego dokumentu. To co odczytała, zapisywała w dużym zeszycie formatu A4. Tak niewiele udało się jej dzisiaj zrobić, ale musiała koniecznie odpocząć. Usiadła wygodniej na krześle, oparła się i przymknęła oczy.
Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że minęło dokładnie 20 lat od momentu, gdy dokumenty rochowskie do niej trafiły. Pamiętała dokładnie ten dzień, gdy otrzymała je od cioci Alicji. Była jesień 1967 r. Gdy wysiadła z autobusu PKS na rynku w Zelowie zaskoczyła ją ciepła i słoneczna pogoda. Poranne mgły nie zapowiadały, aż tak pięknego dnia. Ciocię zastała przed domem rozmawiającą z sąsiadką. Zawsze uchodziła za osobę towarzyską, łatwo nawiązującą kontakty z ludźmi.
Ewa myślała, że wyciągnie ciocię na jakiś spacer, jednak ona odmówiła, po prostu nie miała sił. Była wymizerowana, trochę przygaszona. Czuła, że jej dni są policzone. Pewnie dlatego ofiarowała Ewie wszystkie rochowskie dokumenty. Wiedziała, że ona jedna dobrze o nie zadba, przecież potrafiła tak ładnie odnowić portret babci Kamilli.
- – Tylko nic nie mów Romanowi! – poprosiła ciocia – Wiesz, jaki on jest!

Wiedziała. Najstarszy brat cioci i mamy był człowiekiem niesłychanie podejrzliwym, niechętnie rozstającym się z jakimkolwiek dobrem, które posiadał. Miał prawo do dokumentów, bo on i ciocia Alicja byli ostatnimi właścicielami Rochówka, ale pewnie nawet nie pamiętał, gdzie zostały schowane.
Mimo protestów, ciocia odprowadziła Ewę na autobus powrotny do Łodzi. Szły wolnym krokiem, ciocia trzymała się jej ramienia. Na przystanek dotarły 15 minut przed planowanym odjazdem PKS-u. Usiadły na wyszczerbionej ławeczce, wystawiły twarze do słońca. Niewiele rozmawiały. Ewa ściskała w ręku płócienną torbą kryjącą wielki skarb, rochowskie dokumenty. Byle ich nie zgubić, byle ich nie uszkodzić podczas podróży.

Ten dzień sprzed 20 lat przesuwał jej się przed oczyma wyobraźni, niczym film w starym kinie. Doskonale pamiętała szczegóły – powiew ciepłego wiatru, dotyk ręki cioci, fakturę trzymanej na kolanach torby. Pamiętała też złożoną samej sobie obietnicę, że zaraz po powrocie zajmie się dokumentami. Jednak życie zadecydowało inaczej. Musiało minąć aż 20 lat, zanim nad nimi usiadła.
Jeszcze raz spojrzała na całkiem dobrze zachowany najstarszy z dokumentów opatrzony dwiema pieczęciami i zatytułowany „Wypis urzędowy”
„Działo się w Kaliszu dnia czwartego stycznia Tysiąc ośmset dwónastego Roku..”
- – Czyli dokładnie 175 lat temu… – pomyślała – Epoka Napoleońska. Czasy Księstwa Warszawskiego…
Dokument przeniósł ją kilka epok wstecz, czuła się niczym podróżnik w czasie. Zaskoczona rozejrzała się po mieszkaniu. Ze ścian spoglądała na nią nie tylko prababcia Kamilla, ale też i inni przodkowie, których zdjęcia i portrety zagościły tym pokoju w ciągu ostatnich kilku lat. Wokół stały czerwone meble zdobiące niegdyś rochowski salon. Przeszłość otaczała ją z każdej strony.
Lubisz opowieści biograficzne?Jeżeli chcesz przeczytać więcej opowieści o Rochówku, dziejach rodziny, nierozwiązanych zagadkach, to możesz przeczytać jeszcze: |
Portret prababci – kolejne spotkanie we śnie
Tej nocy drugi raz odwiedziła ją we śnie prababcia. Spacerowały we dwie po łódzkim parku 3 Maja, który nagle zamienił się w rochowski sad. Szły do dworu od strony niewielkiego stawu z wyspą.
- – Jak tu pięknie! – powiedziała Ewa, zauroczona rozglądając się po okolicy

Przez pnie drzew przebłyskiwała biel ścian dworu. Prababcia poczuła się zmęczona, więc na chwilę przysiadły na ławeczce pod uschniętą gruszą, opierając plecy o pobielony pień drzewa.
- – Siły powoli mnie nie opuszczają – usprawiedliwiła się prababcia
- – Posiedźmy tu trochę, bardzo lubię to miejsce – odpowiedziała Ewa
Ławka i grusza wywoływały wspomnienia z dzieciństw. W ciepły letni poranek przyprowadził ją tutaj tata. Wiernie towarzyszył im pies o imieniu Mars. Usiedli na ławce, a ktoś im zrobił zdjęcie. Po latach nie pamiętała, kto nacisnął spust aparatu. Tacie bardzo zależało na zdjęciu z ukochaną córeczką. Całe ujęcie dokładnie zaplanował poprzedniego dnia. Nikt jednak nie upilnował małego Tadzika, niezłego łobuza, który bezszelestnie się zakradł i za plecami fotografowanych wystawił głowę. Ach, jaka potem była awantura. Może dzięki tej awanturze, tak dobrze zapamiętała to miejsce i sytuację?

Teraz Ewa siedzi na ławce ze swoją prababcią.
- – Babciu, wydajesz się jakaś smutna – mówi zaniepokojona Ewa
- – Jak mam nie być smutna, kiedy tego wszystkiego już nie ma? – odpowiada prababcia
- – Jak to nie ma?! – oburza się Ewa rozglądając się dookoła.
Teraz dopiero dostrzega, że sad jest zaniedbany i zdziczały. Nigdzie nie widać dworskich zabudowań.
- – Wkrótce przyjdzie las i pochłonie to wszystko – mówi ze smutkiem prababcia Kamilla – Nikt nie będzie pamiętał Rochówka, wszyscy o nas zapomną
- – O jakich „Nas” zapomną? – zastanawia się Ewa
Rozgląda się i widzi przechadzające się wśród drzew różne postaci. Dziadka Ludwika znała jako mała dziewczynka, reszta to nieznajomi. Czy naprawdę nieznajomi? Ten ksiądz do złudzenia przypomina pradziadka Mikołajewskiego, ta sama siwa czupryna, jaką zna ze zdjęć. Tamta piękna kobieta ze smutną twarzą, to na pewno przedwcześnie zmarła jej babcia Maria, ją też pamięta ze zdjęć. Innych nie rozpoznaje – może ten z sumiastym wąsem to Roch, założyciel Rochówka, a ta uśmiechnięta dziewczyna skora do żartów i śmiechu, to Eufrozyna? Chyba tak, wyraźnie przypomina tę damę z tajemniczych portretów.
- – Babciu – woła Ewa – nie pozwolę, aby to wszystko przepadło, nie pozwolę zapomnieć, obiecuję ci to!
Obudziła się nagle, cała spocona. Nie była pewna, czy nie krzyczała przez sen. Chyba nikt jej nie słyszał, Jacek, jak zwykle wstał wcześnie i poszedł do kościoła na poranną mszę.

Gdy tak siedziała w łóżku zadumana nad niecodziennym snem, przypomniała jej się inna scena z Rochówka. Była końcówka lat 60., a może początek 70.? W piękny, słoneczny dzień namówiła swoją mamę oraz jej siostrę, ciocię Zosię na spacer do Rochówka. Trzecia z sióstr, ciocia Alicja już nie żyła. Przez chwilę rozglądały się po miejscu, które w przeszłości było ich rodzinnym domem. Po ruinach praktycznie już nie było żadnego śladu, porosły trawą, przysypała je ziemia. Jedynie ogromny głaz narzutowy, który pełnił rolę kamienia węgielnego trwał na swoim miejscu, niczym strażnik przeszłości. Jeszcze rosły, trochę zdziczałe, słynne rochowskie róże, jeszcze trzymał się sad zaniedbany i zarośnięty. W stronę tego sadu spontanicznie ruszyły dwie starsze panie – Zosia i Marychna. Równie spontanicznie objęły się w pasie i zaśpiewały. Zosia pierwszym głosem, a Marychna drugim. Czysty, radosny, piękny śpiew niósł się przez łąki oraz las, który powoli zajmował miejsce Rochówka. Ewa zasłuchana patrzyła, chciała zapisać w pamięci każdy szczegół tego wydarzenia. Ten śpiew przywracał do życia dwór w Rochówku, przywracał go na kartach historii… Nagle uderzyła ją myśl
- – Jak Rochówek ma wrócić na kraty historii, jeżeli ja tego nie zrobię? – pomyślała przerażona – Tyle czasu obiecuję sobie, że wezmę się do roboty i ciągle odkładam na potem… Tak nie może być!
Zerwała się z łóżka. Na stole rozłożyła Rochowskie dokumenty. Od teraz będzie je codziennie przepisywać. Nawet jeżeli każdego dnia zdoła odcyfrować tylko dwa, trzy zdania, to robota będzie posuwać się systematycznie do przodu. Nareszcie spełni obietnicę daną prababci.
Ludzie z portretów na ścianach zdawali się uśmiechać z aprobatą. Ewa patrzyła zdumiona. Ale nie, to nie oni się uśmiechali, tylko promień słońca przebił się przez warstwę chmur i oświetlił twarze na portretach, malując uśmiech na starych zdjęciach…

Wigilia i prezent – wydana książka
- – Kiedy będą prezenty? – zapytało jedno z dzieci
- – Jeszcze zaśpiewamy kilka kolęd – odpowiedział dziadek
Nie była to odpowiedź, której oczekiwało dziecko, jednak dziadek już intonował „W żłobie leży…”, „którz pobieży” nieliczne osoby podchwyciły melodię, mniej lub bardziej fałszując. Potem było jeszcze „Lulajże Jezuniu”, „Mizerna Cicha” oraz na koniec „Oj Maluśki, Maluśki…”
Wreszcie znudzone do cna dzieci doczekały się momentu, gdy dziadek uznał, że nadszedł odpowiedni czas na rozdawanie prezentów. Powoli, przed każdą z dwunastu osób rosła góra mniejszych lub większych pakunków. Jedni z niecierpliwości rozrywali papier prezentowy od razu, drudzy czekali aż dostaną wszystko, co było do dostania i dopiero wtedy przystępowali do rozpakowywania. Zaliczałem się do tej drugiej grupy osób. Nie spieszyłem się. Uważnie obserwowałem mamę, dla niej przygotowałem prezent specjalny i byłem bardzo ciekaw jej reakcji, gdy go wreszcie odpakuje. Musiałem uzbroić się w cierpliwość, mama niczego nie robi w pośpiechu. Wreszcie jest. Z papieru wyłaniają się twarde okładki dwóch książek.
- – Co to jest za książka? Nic nie jest tu napisane na okładce?
- – Niech mama zajrzy do środka, a wszystko się wyjaśni – odpowiadam z uśmiechem
Otwierają razem z tatą, który założył na nos okulary
- – Popatrz Jacusiu! – woła mama – To jest o Rochówku!
Teraz wszyscy zbierają się wokół mamy, każdy chce zobaczyć. Siedzę z boku wyjątkowo z siebie zadowolony. Do ostatniej chwili nie byłem pewien, czy się uda. Od introligatora odebrałem książki dopiero w Wigilię rano. Książka przechodzi z rąk do rąk, jest hitem wieczoru. Boję się, aby nie uległa zniszczeniu, by ktoś nie zalał jej herbatą, którą właśnie tata postawił na stole.

Gdy wszyscy rozeszli się do swoich domów lub poszli na Pasterkę, zostałem sam w pokoju gościnnym i miałem czas, aby przyjrzeć się książce. Powoli przeglądam zamknięte w twardej oprawie 328 stron historii dworu w Rochówku. Każdy z przodków, który dał się poznać, znalazł swoje miejsce na kartach tej książki. Odczytane dokumenty, księgi wieczyste i parafialne, zapisane opowieści oraz wspomnienia. Od momentu, gdy w 1966 r. mama zawiesiła na ścianie portret portretu praprababci Kamilli minęło prawie czterdzieści lat, a od pierwszego zapisku mamy niemal dwadzieścia. Cała historia Rochówka zapisana na kartach książki wydanej jedynie w dwóch egzemplarzach…

Jest już bardzo późno, ja też muszę zbierać się do wyjścia.
- – Wszystko zostało już opisane. Niczego więcej już się nie dowiemy – myślę odkładając książkę na półkę regału
Nagle czuję czyjś wzrok na sobie. Podnoszę głowę i patrzę w oczy praprababci Kamilli. Zawsze taka dostojna i poważna, spogląda na mnie z portretu z ironicznym uśmiechem. Skąd wiedziała, że się mylę? Nie przypuszczałem, że niemal 20 lat później poznam Rochówek z całkiem innej strony, że odkryję na tyle dużo, by zacząć pisać własną książkę?
Cóż, dwór, chociaż nie istnieje fizycznie, to ma w sobie jakąś magiczną siłę, która w żaden sposób nie pozwala o nim zapomnieć…
Piękne kobiety i pięknie powiedziana historia, masz w rękach skarb i misję do wykonania:-)
Ostatnio ta misja kiepsko mi idzie, ale tematu nie porzucam, bo historia jest warta opublikowania 🙂