Rozstaje dróg i kolejne niezbyt precyzyjne oznakowanie. Rozkładam mapę, a Królis spogląda w ekran smartfona. Nie możemy dojść do porozumienia. Naszej dyskusji przez chwilę przysłuchuje się starszy mężczyzna. Wreszcie z dobrotliwym uśmiecha postanawia pomóc zakończyć ten jałowy spór. Cierpliwie tłumaczy, jak mamy jechać, aby przekroczyć rzekę. Każdą kwestię powtarza dwukrotnie. Niestety, mówi w języku czeskim. Wreszcie wzdycha i kończy słowami:
– Ja się tyle nagadałem, a wy pewnie nic nie zrozumieliście?
Zapewniamy, że zrozumieliśmy, życzymy miłego dnia i raźnie naciskamy na pedały. Na najbliższym rozjeździe gubimy drogę. Chyba jednak nie zrozumieliśmy…

Przystanek Znojmo
Zanim pobłądziliśmy w parku narodowym Podyji, musieliśmy wpierw dotrzeć samochodem do Znojmo. Jest ono znacznie większe i bardziej miejskie niż Mikulov. Byłem zadowolony, że nie tutaj zamówiłem noclegi. Zaczęliśmy od wizyty w informacji turystycznej, musiałem nabyć dokładną mapę okolic. Tak, takie mamuty, jak ja, bez papierowej mapy nie wyruszają w teren. A czeskie mapy są genialne – bardzo dokładne i niedrogie (około 100 koron).

Na zwiedzanie starówki w Znojmo przeznaczyliśmy dwie godziny. Zdecydowanie za mało, sądzę, że nawet dwa dni mogłyby nie wystarczyć.
Nad centrum dominuje wysoka wieża ratusza, z oryginalnym hełmem na szczycie. Wygląda trochę, jak źle dobrany kapelusz. Pokręciliśmy się po rynku i przyległych ciasnych uliczkach, dotarliśmy do kościoła świętego Mikołaja. Ciekawe, że niemal każda większa czeska miejscowość może pochwalić się świątynią, której patronuje Mikołaj. Najbliższe otoczenie kościoła stanowi świetny punkt widokowy na miasto, rzekę Dyję i przede wszystkim na zamek. Żałuję, że nie starczyło nam czasu na zwiedzenie rotundy świętej Katarzyny z unikalnymi romańskimi freskami. Mam wrażenie, że cała ta wycieczka odbyła się pod hasłem „żałuję, że nie starczyło czasu…”

Aby spod kościoła dotrzeć nad brzeg rzeki Dyji, trzeba sprowadzić rowery stromą lecz niezwykle piękną pod względem widokowym ścieżką. Za mostem zaczynają się tereny najmniejszego czeskiego parku narodowego…
Południowe Morawy – na rowerze po Podyji
Słowo najmniejszy jest zwodnicze. Nie da się go objechać na rowerze w ciągu jednego dnia, tak jak to sobie wcześniej zaplanowałem. Szlaków nie brakuje, każdy znajdzie coś dla siebie, jednak ilość nie przeradza się w jakość. Oznakowanie potrafi bez przyczyny zaniknąć raz na jakiś czas, stąd nasze dylematy na rozstajach i przyczyna pobłądzenia.

„Jizda na kole” wymaga dobrej kondycji. Już pierwszy podjazd w połowie drogi przerodził się w podejście. I nie był to ostatni odcinek, na którym pchałem przed sobą rower, dysząc niczym astmatyk w zaawansowanym stadium choroby.

Największą atrakcją parku są vichlidky czyli punkty widokowe na rzekę toczącą swe wody w głębokim kanionie wśród drzew. Panoramy zapierają dech w piersiach lecz… no właśnie, wszędzie są niemal identyczne. Wizyta na dwóch vichlidkach zupełnie wystarcza, by nasycić wzrok widokami. Najsłynniejsza zwie się i znajduje się dość blisko Znojmo.

Panorama Znojmo i Hradiště

Najpiękniejsze panoramy na Znojmo rozciągają się ze wzgórz nad Dyją oraz z Hradiště, którego nigdy byśmy nie zobaczyli, gdyby nie kolejna pomyłka w wyborze drogi. W czasach państwa Wielkomorawskiego w tym miejscu wznosił się ważny gród, teraz są to tylko przedmieścia Znojmo. Z dawnych wieków przetrwał klasztor św.Hipolita oraz niewielki kościół w pobliżu punktu widokowego. Bardzo malownicze miejsce, dla którego warto było zabłądzić.
Królestwo kiczu

Byłem bardzo rozczarowany, że z parku narodowego Podyji, zobaczyliśmy tak niewielki wycinek. Dlatego, chociaż godzina była już późna, uparłem się, że zanim wrócimy ze Znojmo do Mikulova, zahaczymy jeszcze o centrum Excalibur. Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy zapakowaliśmy rowery na dach samochodu i ruszyliśmy w kierunku granicy austriackiej. Zdążyliśmy, zanim zapadły kompletne ciemności.
Pamiętałem Excalibura z czasów, gdy granice były całkiem realne, a jego wnętrze kryło wiele, tak pożądanych przez turystów, sklepów bezcłowych. Myślałem, że Schengen dobije Excalibura, bo po co się tutaj zatrzymywać? A jednak – centrum nadal działa, tłumy się kłębią, parkingi zapchane autami.

Bryła budynku ma kojarzyć się z zamkiem, takim zbudowanym z klocków lego lub narysowanym niewprawną ręką dziecka. Całość otaczają rycerze, smoki, czarownicy i inne bajkowe stworzenia. Kompletny brak gustu upchany na małej przestrzeni, w pewnym sensie urasta do rangi sztuki.
Południowe Morawy, to kraina wina i innych dobroci

Trzecia wycieczka rowerowa na Morawach stała pod znakiem wina. Najpierw wypatrzyliśmy na Mikulovskim rynku stragany, gdzie dostępne było wino w tradycyjnych, szklanych butelkach za 160 koron lub plastikowych (1,5 l) za ledwie 100 koron. W sakwie rowerowej wylądowało to drugie, które przez cały dzień towarzyszyło nam w wycieczce. Nie był to najszczęśliwszy pomysł, gdyż młode wino na wszelkie sposoby próbowało się wydostać z butelki, co poniekąd mu się udało, a mnie po powrocie czekało dokładne mycie sakwy. Na szczęście nie doszło do ucieczki na masową skalę, jeszcze została wystarczająco duża dawka, aby przez kolejne dwa dni zapewnić nam ponadprzeciętny poziom humoru i przyjemny szum w głowie.

Pierwszy odcinek trasy przebiegał bocznymi drogami. Nie jechaliśmy szybko, nie dało się. Gliniasta ziemia uparcie czepiała się wszystkich elementów roweru i w żaden sposób nie chciała się odczepić. Podróż dodatkowo spowalniały drzewa orzechowe oraz winnice. Królis co chwilę znikała, by wrócić z wyszabrowaną kiścią winogron, czy garścią dojrzałych orzechów. Nie miałem serca jej poganiać, widząc szeroki uśmiech malujący się na twarzy, gdy upychała po sakwach kolejne dobra, nieustannie przy tym powtarzając, że czuje się jak w raju.
Południowe Moray i pałac Lednice
Zbierając informacje o Morawach Południowych nie sposób nie natknąć się na pełne „ochów” i „achów” relacje dotyczące zwiedzania wpisanego na listę UNESCO zespołu parkowo-pałacowego Lednice-Valtice. Chciałem przekonać się na własne oczy o prawdziwości tych zachwytów, więc dawna posiadłość Lichtensteinów, stała się celem naszej trzeciej wycieczki. Obszar całego zespołu jest ogromny, w trakcie jednej wizyty nie da się zobaczyć wszystkiego, dlatego zdecydowaliśmy się przede wszystkim na park i pałac w Lednice, a reszta zależała od chęci, zasobów czasowych i poziomu zmęczenia.

Neogotycki pałac (lub zamek, jak kto woli), niedawno przeszedł gruntowną renowację. Jeżeli ktoś lubi neogotyk, na pewno będzie pod wrażeniem. Zdobienia, bajkowe stwory, rzeźby zwierząt, wieżyczki, blanki – wszystko w nadmiarze. Całość balansuje na granicy sztuki i kiczu. Trudno uniknąć skojarzeń z widzianym dzień wcześniej Excaliburem. Być może za jakieś 150 lat i on zostanie uznany za niezwykle cenny zabytek?

Nie weszliśmy do środka, nie przepadam za zamkowo-pałacowymi wnętrzami. Kto widział komnaty w jednej rezydencji, to jakby zobaczył wszystkie na świecie. Mieliśmy chęć zajrzeć do przypałacowej oranżerii, ale nie bardzo wiedzieliśmy, co począć z rowerami. Ruszyliśmy więc w kierunku dobrze widocznego minaretu, podobno najwyższego w państwach nieislamskich. Odległość niemała, według oznakowania 1,5 kilometra, a tu niemiła niespodzianka – surowy zakaz jazdy na rowerze. W Czechach, takie ograniczenie? W równie rozległym parku Mużakowskim, położonym na granicy polsko-niemieckiej, nikt nie zabrania korzystania z rowerów! Cóż było robić, grzecznie przespacerowaliśmy się prowadząc nasze jednoślady, chociaż jeden z Czechów na ten widok znacząco popukał się w głowę, a potem wytłumaczył byśmy się nie wygłupiali, tylko normalnie jechali, bo tutaj i tak nikt nie pilnuje. Poczucie praworządności jednak zwyciężyło.
Długi spacer odebrał mi chęć wspięcia się na szczyt minaretu. Zresztą pogoda nie zachęcała. I tak po raz pierwszy od lat nie wszedłem na punkt widokowy, chociaż sposobność ku temu była.
Południowe Morawy – powrót do Mikulova

Wracaliśmy drogą, która przebiegała obok innych atrakcji rozsianych na dużej przestrzeni w okolicy. Zatrzymaliśmy się przy dwóch różnych świątyniach: najpierw Apolla, a potem Trzech Gracji. Niestety, obiekty poza przypałacowym parkiem są zaniedbane. Świadomie pominęliśmy całą masę innych miejsc polecanych przez internetowe przewodniki, bo i tak ledwo udało nam się dotrzeć do Mikulova tuż przed zapadnięciem zmroku. Najbardziej żałuję, że nie przeszedłem pięciokilometrowej ścieżki „bosą nogą” (stezka bosou nohou lub barfussweg). Wytyczona między Schrattenberg (Austria), a Valticami (Czechy) musi dostarczać niezłej frajdy, chociaż raczej nie w październiku i nie przy temperaturach ledwie przekraczających 10 stopni.
Południowe Morawy – podsumowanie
Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć wszystkie najważniejsze atrakcje w okolicach Znojma i Mikulova, to i tydzień pobytu może nie wystarczyć. My dysponowaliśmy zaledwie trzema dniami. W takim wypadku lepiej nie starać się zobaczyć „wszystkiego”, tylko skupić się na dwóch, najwyżej trzech obiektach. Szkoda czasu na poznawanie świata „po łebkach”.


Rowerowi turyści powinni być przygotowani na pofałdowany teren oraz podjazdy potrafiące wycisnąć z człowieka „siódme poty”, a także na pewne rozczarowania. Okazuje się, że czeska infrastruktura rowerowa bywa niezwykle uboga. Jedyna ścieżka rowerowa w Znojmo, jaką udało nam się wypatrzyć, nie dość, że króciutka, to jeszcze zbudowana według najgorszych wzorców z początku lat 90. XX wieku. Na szosach kierowcy zachowują się, jak to kierowcy – mijanie „na gazetę” i nadmierna prędkość nie są rzadkością. Nie zamierzam nikogo zniechęcać do poznawania Moraw z wysokości siodełka rowerowego, ale warto też wziąć pod uwagę wycieczki piesze.
P.S. Jeżeli byliście w Czechach, znacie godne polecenia rejony, podzielcie się nimi w komentarzach, właśnie rozpoczynam poszukiwania miejsca na przyszłoroczną eskapadę.
Lubię poznawać miejscowe smaki, choć za kuchnią czeską nie przepadam. Takie 3 Gracje są też w moim parku 🙂 Ja raczej Ci nie polecę nic nowego, bo to ja korzystam z Twoich podpowiedzi. Jak zwykle podziwiam za kondycję rowerową 🙂
Cieszę się, że korzystasz z moich podpowiedzi, wiem, że chociaż jednej osobie one służą 🙂
Myślę, że więcej, niż jednej 😉
Ty wiesz ile ja się nakłóciłam z ludźmi, mówiąc że język polski i czeski może i są podobne, ale jak chcesz naprawdę porozmawiać, to ni cholery? Nawet z Czechami się o to kłóciłam 😀 I oczywiście mówiłam im, że Czechy są naprawdę ładnym panstwem, tylko pogoda jest do tego zwiedzania potrzebna. Też średnio się ze mną zgadzali 😉
Czeski, mimo sąsiedztwa i mimo słowiańskości jest dość daleko od Polskiego. Normalnie ciężko nam zrozumieć Czecha, łatwiej jest zrozumieć serbo-chorwacki, nie mówiąc o słowackim.
A pogoda zazwyczaj przydaje się do zwiedzania, chyba, że zamierzamy spędzić czas w jaskini, kopalni czy innym muzeum 🙂
czas mi poznać jakiegoś Chorwata, żebym mogła skonfrontować Twoje zdanie 😉
Rozumiem, że następna po Bułgarii i Grecji będzie Chorwacja? 🙂
Stąd przecież „czeskie błędy” i powiedzonka typu „zginąć jak ciotka w Czechach”.
Ale miło zobaczyć znów te miejsca, lubię tamte tereny. A już burcok ( chyba u nich burcak) rządzi, wiadomo.
O ścieżce w chmurach już pisałam, a Skalne miasto pewnie znasz, to blisko granicy naszej. Polecam tez okolice Pilzna i Karlovych Varów:).
Skalne Miasto znam, Ścieżkę w Chmurach ma wpisaną do planów pod tytułem „pilne”, ale zaciekawiłaś mnie tymi okolicami Pilzna i Karlovych Varów…
Ja też jestem rozkochana w papierowych mapach, mam ich więcej niż lakierów do paznokci 🙂
W Czechach nie byłam, ale fajnie o Czechach i nie tylko czyta mi się tu: http://trzywloczykije.blogspot.com/search/label/Czechy
Może akurat coś tam znajdziesz, czego jeszcze nie znasz.
Pozdrawiam.
Mało kto używa papierowych map. Nie tylko dlatego, że zastąpił je GPS, ale też wiele osób po prostu nie bardzo potrafi się mapą posługiwać. W każdej czeskiej informacji turystycznej jest mnóstwo map, bardzo dokładnych i przeznaczonych niemal dla każdego. Czasami stoję długo przed taką półką z mapami i nie mogę się zdecydować, którą wybrać.
Dzięki za adres do strony, nie jest łatwo trafić na dobre blogi, które opisują podróże po Polsce i ościennych krajach.
Hegemonie, vichlidki rozłożyły mnie całkowicie. Przepiękne widoki. Nowe wiadomości o regionie, którego jeszcze nie poznałam, ale kuchni czeskiej nie lubię. Knedliczki omijam z daleka, choć w domu robię.
Zasyłam serdeczności.
Kuchnia czeska nie jest zbyt wyrafinowana i tak naprawdę zawsze lubię zupę czosneczkową. Knedliki raczej nie. Ale wina mają całkiem zacne 🙂
Wspaniałe te Morawy. Zaczyna kiełkować mi w głowie pomysł na dłuższy tam wypad. Co do okolic godnych polecenia, nie mam niestety takich wspaniałych turystycznych doświadczeń u naszych południowych sąsiadów. Oczywiście Zlata Praha, a tej polecać nie trzeba, no a z mniej oczywistych to z Nachod i Harrahov. Choć zapewne znasz je 🙂 Pozdrawiam.
Tak, znam te miejsca 🙂 A Morawy szczerze polecam. Można pojechać w te miejsca, gdzie byłem lub też w okolice Velehradu i pasma Chrziby. Opcji i możliwości jest całe mnóstwo, tylko znaleźć rzetelne informacji na ich temat w internecie nie jest łatwo
pięknie tam, ot co. dzięki tobie podróżuję bez wychodzenia z domu.
Morawy są piękne, prawda 🙂 Podróże bez wychodzenia z domu, też bywają przyjemne 🙂
W 2004 roku pojechaliśmy z mężem na wycieczkę , z Karpacza do skalnego miasta. Polecam atrakcji niecodziennych czeka każdego dużo. Był to wypad zorganizowany przez biuro podróży.
Pozdrawiam serdecznie:)
Skalne miasto znam – jest piękne i niepowtarzalne, ale Czesi mają jeszcze kilka skalnych miast – malowniczych, ale mniej znanych i mniej obleganych przez turystów
Posiadając rodzinę w Czechach zwiedziłam kilka zamków, ale to było tak dawno, że już zupełnie nie pamiętam w których rejonach. Trzeba będzie się wybrać z rewizytą. Zdjęcia i opis zachęcają do wycieczki w ten rejon, choć nie koniecznie rowerem.
Szkoda, że to było dawno, szkoda, że nie pamiętasz…
Nie namawiam nikogo na rowery na Morawach, bo nie są to najłatwiejsze trasy. Równie dobrze sprawdzą się wycieczki piesze, czy bezpośrednie dojazdy autem do najważniejszych punktów
W tym „królestwie kiczu” jadłam bardzo dobrą zupę dyniową 😉
Natomiast kościół świętego Mikołaja zupełnie przypomina świątynię w moim mieście, w którym przyjmowałam komunię, brałam ślub i chrzciłam syna 🙂
Pozdrowienia Hegemonie 🙂
No cóż, królestwo kiczu wcale nie wyklucza dobrej zupy dyniowej 🙂 Niedaleko Łodzi jest restauracja-motel Baszta. Sam wygląd nie zachęca do zatrzymania się, ale własnie tam jadłem jedną z najlepszych zup gulaszowych, a moi znajomi świetne pierogi ruskie 🙂
Witam. Polecam kilka ładnych miejsc w Czechach: pod granicą z Austrią okolice Cernej a Postumavi i parku narodowego Szumawa. Są tam szlaki rowerowe i dużo ruin zamków. Poza tym moja ulubiona kraina czesko-saska szwajcaria tj. okolice Jetrichovic. Polecam nocleg u dawnego przewodnika Pavla Vlka (Jetrichvice 80) w jego prywatnym małym schronisku. Na zwiedzanie okolic wystarczy jakiś tydzień. Polecam tu pieszą trasę na domek Marii i skałę Rudolfa oraz wielką Pravcicką Branę oraz spływ lodiczkami (łódkami) po rzece Kamenice a także trasę na Dolni młyn. Strony niemieckiej nie radzę, choć byliśmy w bastei to jednak kicz i komercha się kłania. Wracając… Czytaj więcej »
Mnóstwo tego 🙂 Czeską Szwajcarię znam i uwielbiam. Ale dziękuję za polecenie noclegu w Jetrichovicach. Moim najbliższym celem w Czechach są Szumawa i Czeski Raj. Gdzie się najlepiej zatrzymać zwiedzając Szumawę, bo chyba od niej zacznę? Muszę też wybrać się w Broumowskie Steny, podobno w okolicy mają rewelacyjny browar.
Jeszcze raz dzięki za wszystkie polecane miejsca, nareszcie mam w czym wybierać 🙂
Czechy znam, ale polecał nic nie będę, bo więcej dowiaduję się od Ciebie niż z całej serii wlasnych wypadów, głównie zresztą z racji rodzinych na tereny Zaolzia. Natomiast wzmiankowałeś pewną ciekawostkę. Św. Mikołaj (nie mylić z idiotycznym santaclausem z reklamy pewnego napoju, który robi karierę filmową – wietrzę w tym spisek, ale mniejsza 😉 ). No więc ówże święty biskup to przedstawiciel kościoła bizantyjskiego. Owszem uznawany i czczony przez łaciników ale nie przesadnie. Za to tam gdzie wpływy Bizancjum były silne… czy to bezpośrednio czy np. za pośrednictwem ludów ruskich i rusackich (Łemkowie u nas) św. Mikołajów spotyka się bardzo… Czytaj więcej »
Wpływy Bizancjum w Czechach musiały być silne, bo tych św. Mikołajów tam całe mnóstwo. Pewnie wywodzi się to z tradycji państwa Wielkomorawskiego (ale pewny nie jestem, taka robocza hipoteza)
Wielka Morawa – miód na moje serce, tym bardziej iż w przeciwieństwie do „wielkiej Lechii” jest bytem historycznym i chrześcijańskim. Kult Św. Mikołaja zapewne tam ma swoje początki, ale trzeba też pamiętać że Czesi nie będący sąsiadami Rosji nader często stanowili rodzaj pośredników między Rusią a Europą zachodnią czego z racji częstych konfliktów nie mogli robić Polacy.
No tak, Czesi mają całkiem inne położenie geopolityczne, dlatego mogli też więcej czerpać od Rosji bez wielkiej traumy
Właśnie wybieramy się w okolice Znojma, planujemy wędrówki. Świetny tekst, który na pewno pomoże nam wybrać miejsca do obejrzenia.
Zazdroszczę wam tego wyjazdu 🙂 Jeżeli tylko tekst był pomocny, to bardzo się cieszę 🙂