Gdy dwóch dobrze zbudowanych panów, w sposób uprzejmy, acz stanowczy, zaprosiło mamę na rozmowę, wiedziałem, że będą kłopoty. Na szczęście to nie osoba mamy zaniepokoiła obsługę lotniska, lecz laska, na której moja rodzicielka wspierała się przez całą podróż. Konkretnie służby zainteresowały się metalowym mechanizmem umożliwiającym regulowanie wysokości laski. Zwrotu „umożliwiającym regulowanie” należało użyć w czasie przeszłym, a właściwie archaicznym. Przez pół godziny specjaliści od terroryzmu usiłowali dobrać się do wnętrza laski, jednakże ta twardo strzegła swoich tajemnic. Wreszcie zniechęceni machnęli ręką i puścili mamę wraz z laską wolno. Przypuszczałem, że wyjazd z rodzicami do Paryża będzie obfitował w przygody, nie spodziewałem się, że zaczną się już w hali odlotów.
Lecimy do Paryża
Rok 2004, gdy Polska przystąpiła do Unii Europejskiej, otworzył nowe możliwości przed miłośnikami podróży. Nie tylko przekraczanie granic stało się łatwiejsze, poszerzyła się też gama przewoźników. Nad polskim niebem po raz pierwszy pojawiły się tanie linie lotnicze – realna alternatywna zarówno dla drogiego LOT-u, jak i tanich, lecz długo jadących, autokarów. Nie mieliśmy już żadnych wymówek, aby nie odwiedzić znajomego w Paryżu, który słał zaproszenia od dobrych kilku lat.
Gdy w komplecie zameldowaliśmy się na pokładzie samolotu, mama zamilkła. Łatwiej o spotkanie z Yeti, niż z milczącą mamą. A jednak. Strach przed lotem, tak ją sparaliżował, że przez całą podróż nie wyrzekła ani jednego słowa. Oliwy do ognia dolał tata, który tuż przed startem przypomniał sobie, jak przed 40. laty podróżował samolotami na terenie byłego Związku Radzieckiego.
– Na trasach międzynarodowych, nie było jeszcze najgorzej, ale gdy leciałem z Moskwy do Kijowa, to było przeżycie! Odnosiło się wrażenie, że samolot nie do końca był szczelny…, wydawał taki dźwięk, zupełnie jak ten, słyszycie? Nasz chyba też ma kłopoty ze szczelnością!
– Tato, przestań! – próbowałem uciszyć ojca, widząc rozszerzające się ze strachu źrenicy mamy.
– Ale dlaczego mam nie opowiadać? Przecież tak było naprawdę!
Na szczęście tata, jak w każdej podróży, błyskawicznie zapadł w drzemkę. Mama pełnię możliwości głosowych odzyskała dokładnie w momencie, gdy postawiła nogę na płycie lotniska Orly. Tak zaczęła się nasza 10 dniowa przygoda z Paryżem.
Europejskie stoliceZwiedzanie dużych miast, to nie moja bajka, ale byłem w kilku i o niektórych nawet napisałem artykuły na blogu |
Przedmioty niezbędne w każdej podróży
Rodzice zabrali do Paryża nie tylko żubrówkę i pierniki toruńskie, którymi obdarowali znajomych, ale też kilka „niezwykle przydatnych” drobiazgów, bez których żadna podróż, nie mogła się udać. Pierwszym z nich była słynna laska, przechowywana w domu rodziców, jako jedna z wielu „relikwii” po zmarłych przed laty przodkach. Mama zabrała ją jako widoczny symbol swojej choroby. Dolegliwości mamy nie do końca były realne, natomiast ich manifestacja musiała być wyraźnie dostrzegalna, nawet dla człowieka o słabym wzroku. Przez cały pobyt w Paryżu mama, ani na moment nie rozstawała się z laską, co znakomicie utrudniało wstęp do wielu, dość restrykcyjnie strzeżonych obiektów publicznych, takich jak muzea czy galerie.
Lecz nie tylko laska wzmagała czujność strażników. Przy wejściu do Luwru żywo zainteresowali się plecakiem mamy, gdyż wypatrzyli w nim nożyczki do obcinania paznokci.
– Ha, a ja mam ze sobą scyzoryk i nic nie zapikało! – pochwalił się tata, gdy tylko minęliśmy bramki.
– Tato, po co tacie scyzoryk?!
– Jak to po co?!! Scyzoryk jest bardzo potrzebny!
– Potrzebny?! Do czego?!
– Na przykład gdybym…, gdybym chciał obrać jabłko!
– Przepraszam, a ma tata jakieś jabłko przy sobie?
– Nie, nie mam, ale mógłbym mieć. Wtedy taki scyzoryk będzie, jak znalazł!
Mama też się uparła, że nożyczki są niezbędne i stale musi nosić je przy sobie. Przecież nie wiadomo, czy taka Wenus z Milo nie natchnie jej do obcięcia paznokci. Hmm…, akurat przy Wenus z Milo byłbym ostrożny, ponieważ stan jej rąk wskazuje, że cokolwiek przeholowała z obcinaniem.
Swoją drogą powinienem wykazać się większą wyrozumiałością wobec przywar rodziców, gdyż sam przed laty zachowałem się w sposób absolutnie idiotyczny. Próbowałem wnieść na pokład samolotu duży, składany nóż myśliwski. Incydent ten zaowocował całą serią przygód, które opisałem w artykule o pierwszym locie człowieka z prowincji.
Paryż – różne style zwiedzania
Tata bardzo poważnie podchodził do zwiedzania Paryża. Przytargał ze sobą plik map i przewodników, które wieczorami uważnie studiował. Jego podstawowym pytaniem było:
– To jaki mamy plan działania na dzisiaj? Jaki jest plan gry?!
Nie ruszył się z miejsca, póki nie uzgodniliśmy ścisłego rozkładu marszruty. Wprowadzenie jakichkolwiek modyfikacji spotykało się ze zdecydowanym oporem taty. Mama, natomiast, przyjęła postawę biernego uczestnictwa – nie nosiła przy sobie ani pieniędzy, ani paszportu, na dodatek nie znała żadnego obcego języka. Nie wiem co by się stało, gdyby nie daj Bóg się zgubiła. Od czasu do czasu jednak przejmowała inicjatywę i wtedy nic nie było jej w stanie powstrzymać. Parła ku miejscu przeznaczenia niczym radziecki czołg na Berlin w 1945 r. Zazwyczaj szukała ławeczki, na której mogłaby usiąść. Gdy tylko taką znalazła, natychmiast mościła się na niej z błogim uśmiechem. Następnie celebrowała powolne zdejmowanie butów, a zaraz potem skarpetek. Na rozpaczliwe uwagi taty, że powinniśmy zwiedzać, a nie się rozsiadać, odpowiadała z niezmąconym spokojem:
– Muszę odpocząć, przecież wiesz, że boli mnie noga! – tu potrząsała wymownie dzierżoną w dłoni laseczką.
– Wiesz Hegemonie – dodawała scenicznym szeptem – tacie zdecydowanie brakuje tej…, no,…empatii
Mamę z ławeczki mogła poderwać jedynie informacja, że w pobliżu jest kościół, najlepiej gotycki. Wtedy nic ją nie bolało, żadna ławeczka nie była niezbędna, a skarpetki i buty zakładała w tempie wartym odnotowania w księdze rekordów Guinessa. Zresztą w kwestii kościołów rodzice byli wyjątkowo zgodni – każdy musiał być dokładnie zwiedzony. Niestety, w Paryżu kościołów jest bez liku…
Tata szuka znaczków
W „planie gry” taty figurowało wysłanie dwóch kartek pocztowych z Paryża. Z pocztówkami nie było kłopotu, lecz zakup znaczków okazał się nadzwyczaj trudnym przedsięwzięciem. Znajomi z frasunkiem drapali się po głowach, ponieważ od dawna nigdzie nie wysyłali tradycyjnych kartek czy listów. Jednak tata zaparł się, że wbrew wszystkiemu kupi znaczki, „bo to niemożliwe, aby nigdzie ich już nie sprzedawali!”. Przejście przez Champsee Elizee było podporządkowane tylko temu celowi. Gdy wydawało się, że cały dzień zmarnujemy z powodu uporu taty, w jakimś małym sklepiku nad Sekwaną wypatrzyliśmy te cholerne znaczki. Wydawało się, że problem został rozwiązany…
Następnego dnia utknęliśmy na dobre w kolejnym, już trzeci z rzędu kościele. Miałem dość.
– Zostało niewiele czasu, jeżeli chcemy zobaczyć jeszcze muzeum Rodina, to musimy iść.
Stanowcze słowa nie wywarły na rodzicach żadnego wrażenia. Argumentowali, że ten kościół taki ciekawy, poza tym mama musi trochę posiedzieć na ławeczce, bo ją noga… wiadomo. Poszedłem więc sam, umawiając się z nimi za półtorej godziny na pobliskiej stacji metra.
Muzeum Rodina, a w szczególności otaczający je park, oczarowały mnie. Sam nie wiem, kiedy minęło półtorej godziny i nadszedł czas na spotkanie. W umówionym miejscu dostrzegłem tylko mamę, taty nigdzie nie było.
– Ja tu siedzę pół godziny, w tym hałasie i kurzu – mama poskarżyła się z miejsca – Tatuś mnie zostawił samą i poszedł szukać znaczków.
– Po co mu znaczki. Przecież wczoraj kupił?!
– Ale nie pamięta, gdzie je schował!
Na szczęście tata kupił nowe znaczki, nakleił na kartki pocztowe i wysłał. Odetchnęliśmy z ulgą. Cóż poradzić, tata hołdował tradycyjnej sztuce pisania listów, o czym pisałem na blogu…
Podróże z rodzicamiPrzez kilka lat zabierałem raz w roku rodziców na wyjazd. Jeździli, póki mieli siły, chociaż już nigdy nie poleciliśmy samolotem. Natomiast zawsze podróż z nimi zwiastowała przygodę i generowała mnóstwo ciekawych opowieści, którymi bawiłem znajomych w długie jesienne wieczory… |
Paryż – kawa i posiłki
Spożywanie posiłków we Francji jest rytuałem. Prawdopodobnie zdrowym rytuałem, obserwując szczupłe sylwetki większości Francuzów. Nie można zwiedzać Paryża bez skosztowania specjałów kuchni francuskiej. Niestety, dogadanie się z rodzicami w kwestii posiłków było zadaniem godnym Herkulesa. Najpierw tata nie był jeszcze głodny, potem może by coś przekąsił, lecz mama nie miała ochoty na posiłek. Gdy wreszcie oboje zgłodnieli, to znajdowaliśmy się w takim miejscu, gdzie albo nie było żadnej przyzwoitej knajpy, lub były, lecz z cenami nie na naszą kieszeń. W końcu trafialiśmy do najgorszej z możliwych jadłodajni, której właścicielka niemal siłą zaciągnęła nas do lokalu prosto z ulicy. Na trzeci dzień zarządziłem (ostatecznie jestem Hegemonem), że jemy zawsze wtedy, gdy trafimy na interesujący lokal, a nie wtedy, gdy wszyscy zgłodniejemy. Od tej pory cieszyliśmy się posiłkami, nie tracąc czasu na jałowe spory.
Bez kawy Francuz nie przeżyje tygodnia, ba sądzę, że umrze najdalej po trzech dniach. Kawa koniecznie musi być dobrej jakości. Mama, nieświadoma francuskich tradycji, w jednej z kafejek zażyczyła sobie kawy rozpuszczalnej. Z trudem udało mi się jej prośbę przetłumaczyć. Gdy znajomi pojęli czego mama oczekuje, spojrzeli na nią z nieukrywanym obrzydzeniem i zamówili kawę typu „americano”. Sami jej nie piją. W restauracjach trzymają ją dla Amerykanów, którzy jak wiadomo, nie docenią wykwintnego smaku, mogą dostać cokolwiek, byle tego było dużo.
Paryż, nawet tu trzeba zajrzeć do toalety…
Podobno kulturę mieszkańców miasta poznaje się po stanie toalet. Pierwsza zapotrzebowanie na skorzystanie z ubikacji zgłosiła mama. Mijaliśmy same automatyczne i rodzice mieli poważne wątpliwości, czy mama potrafiłaby się z takiej wydostać. Zapadła decyzja, że jakoś wytrzyma, zanim dotrzemy do Luwru. W środku do wszystkich toalet ciągnęły się długie kolejki. Również do męskich. Ledwie ustawiłem się na końcu długiego rządka, do środka zamaszyście wkroczyła gruba murzynka z zestawem sprzątającym. Wycofałem się. W kolejnej stanąłem za trzema Koreańczykami. Uznałem, że Azjaci, jako nacja zdyscyplinowana, sprawnie sikną i wyjdą. Myliłem się. Co prawda Koreańczycy szybko znikali w kabinach, lecz na ich miejsce, zawsze przede mną, pojawiali się nowi, nie do odróżnienia od pozostałych. Czułem się bezradny. Obawiałem się, że cały czas przeznaczony na zwiedzanie Luwru spędzę w kolejce za trzema Koreańczykami! Z niespodziewaną odsieczą pośpieszyła kolejna gruba murzynka z serwisu sprzątającego. Usiłowała zaprowadzić porządek. Intencje miała dobre, lecz spowodowała jeszcze większe zamieszanie. Na szczęście, nie musiałem załatwiać potrzeby do jednej z antycznych waz, za załomem korytarza odkryłem jeszcze jedną, zupełnie pustą toaletę.
Kolejny przystanek na sikanie wypadł w miejscu zwanym Les Halles. Już sama cena za skorzystanie z przybytku zniechęciła wszystkich, za wyjątkiem taty. Gdy wyszedł, skomentował jednym zdaniem:
– W tak brudnej i paskudnej toalecie byłem ostatni raz prawie 40 lat temu w Moskwie. Jedyna różnica, to że tam nie było drzwi.
Paryż to też kloszardzi i złodzieje
Jednym z najmniej przyjemnych skutków ubocznych zwiedzania Paryża, były zaczepki kloszardów. Brudnych, zarośniętych i namolnych, niczym gzy w upalny, letni dzień. Stosowałem taktykę odpowiadania wyłącznie w języku polskim. Zniechęcało najbardziej upartych. Do czasu. Tego uśmiechniętego gościa w długiej, powłóczystej, białej szacie dostrzegłem zbyt późno, aby salwować się ucieczką. Natychmiast rozpoznał we mnie cudzoziemca i zaczął rozmowę nie po francusku, lecz po angielsku.
– Nie rozumiem – odpowiedziałem po polsku.
– Nie lozumiem? Ha! – uradował się mężczyzna w białej szacie – Ty z Polska, Warszawa, Kraków, Katowice!
Okazało się, że Gość w Białej Szacie urodził się na Filipinach, mieszkał na stałe w Anglii, a we Francji był na gościnnych, żebraczych występach.
Od kloszardów bardziej niebezpieczni byli złodzieje. Zetknąłem się z nimi w metrze w drodze powrotnej na lotnisko. W Polsce kieszonkowców cechuje jakaś finezja, starają się okraść tak, aby ofiara nic nie poczuła, nie zorientowała się. Francuski rabuś nie bawi się w niuanse, staje w tłumie obok i na bezczela pcha rękę do cudzej kieszeni. Na szczęście kieszenie miałem na tyle ciasne, że nie dogrzebał się do portfela. Szkoda, że Paryż pożegnał nas tak nieprzyjemnym incydentem.
P.S. Jestem ciekaw Waszych wrażeń z pobytu w Paryżu. Napiszcie też, które z Europejskich dużych miast najbardziej Wam się podoba? Ja bardzo rzadko odwiedzam takie miejsca…
Intuicja mnie nie zawiodła! Z reguły, gdy widzę tytuł „Podróż do… ” to omijam tekst, bo spodziewam się nudnego opisu zabytków, zachwytów nad czymś czego nie widziałam, ale „wykształcony człowiek powinien znać” i nie wypada się przyznawać, że to nudne. A zdjęcia po kilku minutach i tak zlewają mi się pod powiekami w jedną masę. Hegemonie, bardzo chce do Paryża! Nie wiem jak to zrobiłeś ;-))), ale tym razem z uwagą obejrzałam wszystkie zdjęcia, stałam w tej kolejce do kibelka, umykałam kloszardom, co wcale nie znaczy, że bez ponownego przeszukiwania Twojego tekstu wiem, że muszę przynajmniej wejść do Luwru i… Czytaj więcej »
Jak to zrobiłem? Cóż, jak ktoś jest Hegemonem, to też posiada pewne talenta :-). A W Paryżu jeszcze trzeba zobaczyć d’Orsay i powłóczyć się po Marais. Luwr bym dał opcjonalnie – no chyba, że chcesz stanąć w kolejce za trzema Koreankami, to tylko tam 🙂
Koreanki to argument-rzemień! ;-))) Hegemon rzeczywiście posiada talenta. A ja się nie podlizuję tylko stwierdzam oczywistą oczywistość (jak mawiał klasyk ;-)).
Wiedziałem, że Koreanki będą tym języczkiem u wagi, aby zainteresować Cię wyprawą do Paryżewa :-))))
Hegemonie, pisz książki! Przewodniki w twojej wersji chętnie poczytam:-) A ze znaczkami to i w Polsce jest problem, jeśli poczty nie ma w pobliżu. Toalety, problem przyziemny, ale ważny, czasami potrafią popsuć pobyt. Czytałam z przyjemnością, czekam na obiecany ciąg dalszy….
Cieszę się, że Ci się spodobało 🙂 Nie wiem, czy napiszę książkę, nigdzie nie ma się takiej satysfakcji z kontaktu z czytelnikami, jak na blogu, dlatego mam ogromną motywację, aby pisać właśnie tutaj 🙂 Ciąg dalszy będzie
Zabawnie to wszystko opisałeś 🙂
Mój dziadek tak miał, że on zawsze nosił przy sobie dużo różnych rzeczy, które – jak twierdził – zawsze mogą się przydać 😉
Są tacy ludzie, którzy muszą nosić przy sobie wszystko, na wszelki wypadek. Mój dziadek zawsze był przygotowany na każdą okazję, ale u niego, to mógł być efekt przeżytej wojny…
W Paryżu byłam cztery razy, to moje ukochane miasto. Dziękuję, że oprowadziłeś mnie Hegemonie po miejscach, które znam i zamieszczone zdjęcia budzą w moich wspomnieniach najczulsze struny pamięci. Każde zamieszczone przez Ciebie zdjęcie wiąże się z miłymi wspomnieniami. Co myślisz o wejściu do Luwru? Mnie nie pasuje do całości. Kiedykolwiek jestem w tym miejscu mam mieszane uczucia. Co dziwne, moja córka doktor historii sztuki mnie ma takiego odczucia.
Pozdrawiam serdecznie:)
Chodzi Ci o nowoczesną piramidę przed Luwrem? Mnie ona nie przeszkadza. Wydaje się, że Paryż dość umiejętnie łączy przeszłość z teraźniejszością. Mnie klimat tego miasta też opowiada, chociaż ja za dużymi miastami nie przepadam, ale do Paryża bym jeszcze wrócił, byłem tam tylko raz…
Takiego odprężenia po zabieganym dniu potrzebowałam:) Rewelacyjny opis, zdjęcia zresztą też. Rewelacyjny ale też i zabawny. Cóż w Paryżu jeszcze nie byłam. Na pewno kiedyś zajrzę i coś mi się wydaje, że przypomnę sobie wtedy ten post:)
Pozdrawiam ciepło.
Zachęcam do odwiedzenia Paryża. Teraz jest jeszcze łatwiej się tam dostać. Najbardziej cieszy mnie to, że post był odprężający 🙂
Pozdrawiam 🙂
Nigdy nie byłem w Paryżu, a bardzo ciekawie to opisałeś i strasznie dużo wątków poruszyłeś:)
Jest terroryzm (gdy czytałem o lasce Twojej mamy pomyślałem o zamachach z listopada 2015, ale podejrzewam, że byliście w Paryżu wiele lat wcześniej, bo pisałeś o 2004 roku), jest polityczna niepoprawność (grube murzynki i kloszardzi), są opisy zabytków i nawet toalet. I oczywiście świetne zdjęcia.
Pozdrawiam:)
Byliśmy w 2004. Pierwszą wersję postu napisałem tuż przed zamachami w listopadzie 2015. Nie opublikowałem ze względu na zamachy. Nie przepadam za poprawnością polityczną, dla mnie to rodzaj cenzury. Nie mam intencji obrażania nikogo, ale akurat te murzynki były bardzo grube, a kloszardzi cuchnęli straszliwie. Nie wiedziałbym nawet, jak to ubrać w słowa, aby było poprawne???
Ja też nie lubię poprawności politycznej. Przynajmniej na blogach możemy pisać co chcemy:)
Ufff…, to dobrze 🙂
Paryż, miasto zakochanych, a mnie jakoś tam nie ciągnie… może właśnie dlatego?… 🙂
na temat francuskich toalet trochę słyszałam, a to co słyszałam, bardzo mija się z naszym wyobrażeniem o bogatym zachodzie… 🙂
PS. co z Wami chłopaki?… każdy na emigrację wybywa?… najpierw Boja, teraz Ty?…
Moja emigracja jest bardzo krótka i dotyczy szkolenia. Pozazdrościłem Boi 🙂
A Paryż warto zobaczyć, ma swoją atmosferę, nie spotykaną gdzie indziej…
W Paryżu jeszcze nie byłam. Jednak Twoje wspomnienia przeczytałam z wielką przyjemnością 🙂
Może warto się tam wybrać? Zachęcam 🙂
Hegemon na zagranicznym szkoleniu? Jaki ten światek polskich blogerów światowy się zrobił 🙂 Twoja mamusia mnie osłabia 😀 Już nie raz Ci pisałam, że nie wiem jakim cudem Twój tata zniósł tą wielką miłość. Musi być bardzo silny 😉 w Paryżu niestety nie byłam, ale jakoś bardziej ciągnie mnie do Barcelony… Do tej pory bardzo podobała mi się Praga, no i Istambuł. Istambuł zdecydowanie zdobył moje serce 🙂 No i za jednym zamachem (nie bombowym ;P ) być w Europie i Azji… CUDO 🙂 ) Chociaż tak zachwalamy te europejskie stolice a zapominamy o naszym Krakowie. Ciągle to miasto mnie… Czytaj więcej »
Widzisz, Ty nie byłaś w Paryżu, ja w Istambule, jeszcze tyle przed nami do zobaczenia, to jest piękne. W Barcelonie, a nawet w Hiszpanii nigdy nie byłem, też chciałbym pojechać… Skoro ten światek blogerów taki światowy, to zapewne się uda 🙂
Nie wyjaśnię Ci tego fenomenu kościołów i bazylik, sam go nie rozumiem
Pewnie, że się uda 🙂
Piękne zdjęcia 🙂 Mój dziadek zawsze nosił przy sobie taki niezbędnik: scyzoryk, składany wkrętak i kawałek drutu. Zawsze dziwiliśmy się po co mu to wszystko, ale twierdził uparcie, że nigdy nic nie wiadomo, zawsze może się przydać 😉
Widocznie to jest skłonność dziadków, do noszenia wszystkiego przy sobie 🙂
Kocham Paryż, choć bardziej podoba mi się Florencja. Do Francji jechałam razem z nauczycielami z mojej szkoły i była to zorganizowana wycieczka, więc odpadało wiele problemów. Abyśmy nie padli podczas tak długiej podróży autokarem, zrobiono nam przerwę w jakimś hoteliku w Czechach, gdzie przenocowaliśmy. Potem już tylko jednym ciągiem do Francji z przerwami na wizyty w wc lub papierosa. Stawaliśmy przeważnie na stacjach benzynowych, więc nie musieliśmy szukać toalet, bo były na miejscu. Mieszkaliśmy w dobrze wyposażonych bungalowach w Lasku Bulońskim, a że z sobą mieliśmy kucharzy, więc nie trzeba było szukać restauracji. Na zwiedzanie Paryża wyruszaliśmy wcześnie rano, wracaliśmy… Czytaj więcej »
Miałaś sporo przygód w Paryżu. Bardzo podoba mi się ta z Wietnamczykiem 🙂 Nawet przy obcych trzeba uważać, co się mówi. Przy obrazie Mony Lizy jest chyba zakaz fotografowania, którego Japończycy absolutnie nie przestrzegają. Zresztą dopchać się tam jest zadaniem bardzo trudnym. Byłem też w Wersalu, nawet widziałem wieś, którą specjalnie zbudowano na tyłach pałacu dla Marii Antoniny. Mogła się tam bawić z dworzanami w udawanie prostych chłopów. Niestety, żadnego zamku nad Loarą nie widziałem, więc jeszcze do Francji będę musiał wrócić…
’Mama wspierała się na lasce.’ A ja myślałam, że na dziewczynie jakiejś i że zaraz się okaże, że ta dziewczyna np. narkotyki przewoziła. Och ja blondynka 🙂
Taka interpretacja nie przyszłaby mi do głowy, ale bardzo mi się podoba. Dobrze, że bloga nie czytają Czesi, dla nich mama opierałaby się na miłości 🙂
No nie wiem, czy w Internecie powinnam się przyznawać do swoich podróży… teraz, kiedy wzmożone jest zbieranie informacji? Za to napiszę tak: bardzo mi się podoba sposób opisania wspomnień.
Pozdrawiam
Trochę trzeba uważać, ale aby ocenzurować internet, to trzeba by chyba połowę Polaków zatrudnić do podsłuchiwania i podglądania drugiej połowy 🙂
Cieszę się, że podoba Ci się metoda pisania wspomnień 🙂
Uwielbiam Twoje wpisy.Czytając je czuję,że jestem w tych opisywanych miejscach.Ciekawe miałeś przygody z rodzicami.Ja w Paryżu nie byłam ale siostra na wakacje co roku tam wybywa i dzięki Niej troszkę tą stolicę poznałam.Poznałam Paryż, którego nie znałam z przewodników…Droga komunikacja miejska,drogie mięso,wspominała coś o drobiu i bagietkach;) Siostra,studentka biedna przez 3 tyg jadła naleśniki.Mnie by to pasowało i tak nie jem mięsa;) Ale tak na poważnie chcę kiedyś zwiedzić Paryż.Piękne miasto.Klimat kafejek.Może tam bym w końcu ta swoją książkę skończyła?? Ps.Jotka ma rację.Pisz przewodniki 😉
Do Paryża warto pojechać. I mówi to człowiek, który każdą wolną chwilę by spędził w przyrodzie, a nie w wielkim mieście. To miasto ma swój niepowtarzalny klimat, szczególnie, gdy zejdziesz z utartych szlaków turystycznych. Jeżeli miałabyś skończyć książkę w Paryżu, to sporo wydasz na kawiarnie, w których mogłabyś pisać. Lecz może książka sprzeda się w tylu egzemplarzach, że będziesz mogła spokojnie zarobić na podróż i pobyt, i na co tam jeszcze zechcesz 🙂 Tego Ci życzę 🙂
A mnie Paryż nie przypadł do gustu … Może dlatego, że podczas mojej wizyty ciągle coś siąpiło z nieba, może dlatego, że spacerując ciągle patrzyłam pod nogi żeby nie wdepnąć w „minę”, a może dlatego, że nie było koszy a ja nie jestem nauczona do rzucania śmieci pod nogi jak to robi większość Paryżan. Może jednak się wszystko zmieniło i jest czysto, w końcu byłam w Paryżu parę lat temu.
Moje serce skradł Rzym, tam nawet brudu nie zauważam.
Pozdrowienia dla rodziców, uwielbiam czytać o ich przygodach 🙂
Nigdy nie byłem w Rzymie i wiem, że muszę ten brak nadrobić. Wiele osób pisze, że Rzym jest miastem, w którym trzeba być.
A brak koszy w Paryżu wynika z doświadczeń, jakie Francuzi mieli na początku XXI wieku z terrorystami z Algierii. Nagminnie zostawiali ładunki wybuchowe w koszach na śmieci.
W imieniu rodziców dziękuję za pozdrowienia 🙂
Ciekawie, dowcipnie, bez zadęcia, swojsko i miło. Lubię z Tobą zwiedzanie, ponieważ jest niepowtarzalne i niezwykłe, zabarwione emocją i przemyśleniami. Proszę pomyśleć o książce czytanej jednym tchem. Pozdrawiam.
Chyba ta książka się narodzi. Tylko nie wiem czy będzie w formie papierowej, czy też jako e-book. Dzięki za miłe słowa 🙂
Świetny tekst! Od razu Paryż jak żywy stanął mi przed oczami.
Dzięki 🙂
Świetny post 😉 Bardzo fajnie wszystko opisałeś, ciekawie i zabawnie. W życiowy sposób, że tak powiem, bo skąd ja znam historię ze scyzorykiem… Taaa, scyzoryk przecież niezbędny 😉 Ławki i kościoły też są mi znane, epizody z nimi powtarzają się przy każdym zwiedzaniu 😉
Jeszcze na pewno wrócę 😉
dezawi.blogspot.com
Miło mi, że ci się artykuł spodobał 🙂 A scyzoryki, no cóż, każdy lubi je mieć przy sobie, tak na wszelki wypadek:-)
Jak ja lubię Twój sposób opowiadania 🙂 Przyznam, że nie byłam w Paryżu, ale bardzo mnie zachęciłeś. Sama bardzo często bywam w Anglii, dlatego jeśli miałabym polecać wyjazd- to właśnie tam. To miasto paradoksu – z jednej strony pełno w nim pięknych, starych ceglanych kamienic, a zd rugiej , tuż obok, szklane nowoczesne budynki. Mnóstwo ogrodów i parków wśród kilometrów betonowych dróg 🙂
Pozdrowienia kochany 🙂
O Anglii też będzie, właśnie wróciłem z Londynu i muszę sobie wszystko w głowie uporządkować. Londyn właśnie odebrałem tak, jak piszesz, miasto paradoksów.
W takim razie nie mogę się doczekać 🙂
Pozostaje mi podpisać się pod przedmówcami – ciekawy, zabawny tekst zupełnie nie przypominający sztampowych podróżniczych opisów (swoją drogą naprawdę ciężko pisać o własnych podróżach, nie przynudzając i choć trochę oddając własne przeżycia). W Paryżu nigdy nie byłam, zdecydowanie bardziej ciągnie mnie na wschód niż na zachód, ale może w końcu i tam zawitam. 😉
Mnie też bardziej ciągnie na wschód niż na zachód, ale czasami, dla urozmaicenia, wyruszam też na zachód. Moim zdaniem raz w życiu należy pojechać do Paryża, jest to miasto wyjątkowe wśród różnorakich stolic europejskich…
cha,cha,cha uśmiałam się do łez.Nie ma to jak wyprawa rodzinna.Zapewne sprawiłeś wielką przyjemność rodzicom,no a sobie trochę utrudniłeś 🙂 Coś o tym wiem,moja teściowa skutecznie mnie zniechęca do proponowania jej wspólnych wyjazdów.W skansenie we Wdzydzach,gdzie sądziłam iż sprawię jej radość,stwierdziła iż ona zbyt dobrze pamięta te czasy,a w zabytkowych chatach śmierdzi stęchlizną 😀 No ,ale miało być o Paryżu. Byliśmy na wycieczce zorganizowanej.Można powiedzieć,że jak na 3 dni pobytu zobaczyliśmy bardzo dużo,no ale gonitwa była niesamowita i taki też upał.Cieszę się,że mieliśmy bardzo dobrego przewodnika,młodego paryżanina o polskich korzeniach więc i cmentarz Pere-Lachaise dał radę wcisnąć w program zwiedzania i… Czytaj więcej »
Póki moi rodzice mogli podróżować zabierałem ich chętnie, gdzie tylko się dało. Te wyjazdy bardzo dużo mi dały. Moi rodzice cieszyli się wszystkim, co zobaczyli, a takich ludzi chętnie zabiera się ze sobą. Chociaż zawsze mieli dziwaczne pomysły, to raczej mnie one śmieszyły, niż przeszkadzały.
Trzy dni na Paryż, to straszna gonitwa, nie wiem, czy bym się zdecydował, ale jeżeli była to jedyna opcja, to żal nie skorzystać
Ja też byłam w Paryżu w 2004 roku! 🙂 Znałam go z lekcji mojej Pani od francuskiego, który to kraj, język, obyczaje były Jej pasją. I było mi wstyd, że nie pamiętam wiele z Jej nauk, bo język zawiązał mi się w supełek, jak miałam się odezwać. Uśmiecham się czytając Twoje wspomnienia, bo ja też zdjęłam buty i odpoczywałam po całym dniu chodzenia po ulicach Paryża. O zgrozo, nie pomna na okazanie wrażliwości na malarstwo, uczyniłam to na ławeczce w Galerii d`Orsay. No i mundurowy mnie zrugał… A buty mnie tak cisnęły, bo przed wyjazdem kupiłam nowe, no bo przecież… Czytaj więcej »
No tak, w Paryżu nie można się pokazać w używanych butach, w żadnym wypadku 🙂 Ale, że ochroniarz był aż tak gorliwy, właściwie nadgorliwy???? Podobał mi się luz d’Orsay w porównaniu z Luwrem, a tu tacy ochroniarze… 🙂
Moja babcia na swoją laskę mówi przyjaciółka. Gdy sytuacja tego wymaga potrafi także o niej zapomnieć i następuje cudowne ozdrowienie 🙂 Myślę, że mogłaby konkurować z twoją mamą w biciu rekordu. Złodzieje i kloszardzi są w każdej europejskiej stolicy. Z tego co wiem, to w Paryżu przeszli nawet na wyższy poziom: szukają aut z zagraniczną rejestracją, podjeżdżają na skuterach, wybijają szyby, i kradną to, co znajduje się w zasięgu ich ręki. Wszystko w biały dzień, na ruchliwej ulicy, przy świadkach.
Nie spodziewałem się, że ktoś może z moją mamą konkurować, a jednak … 🙂
A ze złodziejami masz rację. Wszędzie są. Mnie najbardziej przeraża element bezczelności i poczucia bezkarności. Kiedyś w Polsce też była fala na napadów na auta, które prowadziły samotne kobiety. Wiadomo, że lubią stawiać torebkę na siedzeniu pasażera. Gdy auto zatrzymywało się na czerwonym świetle, złodziej podbiegał, wybijał szybę i z torebką w ręku uciekał…
A widzisz, konkurencja nie śpi 🙂 Złodzieje lubią turystów, bo są mniej uważni. Jeśli w Polsce przewiesisz torebkę przez ramę krzesełka w restauracji/ogródku piwnym itp. to musisz mieć pecha, jeżeli ktoś się na nią połakomił. W Paryżu czy Rzymie, jeśli torebka po 5 min od zawieszenia dalej tam jest, to masz niebywałe szczęście…
Rzeczywiście, nie słyszałem w Polsce o bezczelnych kradzieżach, chociaż nie mam pojęcia jak to jest w miejscowościach wypoczynkowych – Zakopanem czy Sopocie….
Też nie znam statystyk i nie wiem jak to wygląda w naszych turystycznych miejscowościach. Najważniejsze to mieć zawsze w pamięci zasady: że okazja czyni złodzieja, i żeby nie kusić losu.
Masz absolutną rację. Staram się nie kusić losu, ale czasami jestem roztargniony. Szczególnie, gdy fotografuję…