Obiad na Wsi. Tata kończy gotować, ja nakrywam do stołu. Można jeść, tylko mama gdzieś przepadła. Jeszcze przed chwilą tu była, siedziała na kanapie i snuła opowieści, lecz po słowach ojca „obiad prawie gotowy”, zniknęła jak kamfora. Nikt jej nie szuka, nie ma sensu. Zawsze, gdy posiłek jest już na talerzach, mama przypomina sobie o tysiącu niecierpiących zwłoki spraw do załatwienia. Czasami wraca do kuchni w połowie obiadu, czasami, gdy wszyscy wstaną od stołu.

Obiad na wsi, czyli spóźnienia mamy
Tym razem zjawiła się w miarę wcześnie, dopiero zaczęliśmy jeść. Przyniosła szczypiorek i pietruszkę z przydomowego zagonu. Znalazła deseczkę, ostry nóż i zaczęła siekać. Gdy skończyła, potoczyła wzrokiem po naszych szybko pustoszejących talerzach i ciężko westchnęła.
– No tak, pewnie poza mną nikt nie będzie jadł zieleniny!?
Raczej nie, już nie było do czego jej dodać. Rekompensując sobie rozczarowanie, mama całość wysypała na swój prawie zimny obiad i… Nie, nie, nie – wcale nie zabrała się do konsumpcji.

Odkrycia niemal archeologiczne
Mama odsunęła talerz z jedzeniem na bok, przyniosła ściereczkę i na wolnej przestrzeni stołu ułożyła naczynia zdjęte z suszarki. Metodycznie zabrała się za wycieranie talerza po talerzu, łyżeczki, po łyżeczce…
– Hegemonie, czy zdajesz sobie sprawę, co to za ściereczka?
– Nie?!
– O, to jest niezwykle pamiątkowa ściereczka. Naprawdę nie wiesz jak bardzo pamiątkowa?
– Absolutnie nie!
– Widzisz, gdy przed laty spędzaliśmy wakacje w Zelowie u wuja Romana, to u niego w domu była taka duuuża spiżarnia. Właściwie już nie spiżarnia, a schowek. Jakie skarby zostały tam zmagazynowane! Można było robić wyprawy odkrywcze, wręcz archeologiczne, niczym w starożytnym Egipcie, czy też Babilonii. Znajdowaliśmy wiele przydatnych rzeczy. Na przykład zupełnie nowy, duży nocnik.
– Który potem używaliśmy jako garnka! – wtrącił tata.
– Garnka?

– Tak, to był całkiem dobry nocnik, emaliowany i jako garnek świetnie się sprawdzał przez wiele lat. Kiedyś, za czasów komunizmu, gdy nic nie było w sklepach, kupowało się wszystko, co tylko zagościło na półkach. Jak rzucili nocniki, to ciocia Alicja kupiła jeden, tak na wszelki wypadek, chociaż sama przecież nie miała dzieci. Nieużywany nocnik dotrwał do naszych czasów. W spiżarni trafiliśmy też na tę ściereczkę. Była w całkiem dobrym stanie, nie można powiedzieć, tylko z jednej strony trochę nadgniła, z drugiej podarta, ale dało się obciąć, tatuś ładnie wszystko obszył na maszynie i popatrz jaka jest przydatna.
Sens wycierania naczyń
W opowieściach mamy niemal zawsze goszczą dalsi lub bliżsi przodkowie. Poczesne miejsce zajmuje ciocia Alicja, ale i wuj Roman też się niejednokrotnie przewinie. Rodzinne pamiątki po licznych ciociach i wujkach, którzy już dawno zeszli z tego łez padołu, były traktowane niczym relikwie. Dziwne, że mama używała ściereczki do tak trywialnej czynności, jaką jest niewątpliwie wycieranie naczyń. Zresztą, po co w ogóle wycierać naczynia?
– O, to ma wielki sens! Wycieranie talerzy jest nie tylko ważne, ale i higieniczne!
– Higieniczne? Przecież na ścierce, która tu wisi od kilku tygodni jest więcej bakterii i kurzu, niż na umytym talerzu!
– Właśnie, właśnie – ochoczo podchwyciła mama – Nie wolno przesadzać z higieną, dlatego wycieram talerze.
– Chyba z wycieraniem nie należy przesadzać?
– Dzięki wycieraniu talerze bardziej się błyszczą i przyjemniej się na nich je!
– Lecz gdy poleżą nieużywane przez kilka dni, to i tak się zakurzą! Przecież codziennie palicie w piecu. Czy nie większy sens miałoby wytarcie ich tuż przed podaniem do stołu?
– Mylisz się. Wcale się nie zakurzą, może tylko ten jeden z wierzchu, a pozostałe nie. Wycieranie jest potrzebne i bardzo wskazane!
Nie było sensu spierać się z mamą, która, gdy była przekonana do swoich racji, uznawała, że bardziej liczy się ilość, a nie jakość argumentów. Nawet gdy były one wzajemnie sprzeczne, to i tak w końcu przytłoczony ich ilością oraz wyczerpany brakiem logiki oponent się poddawał. A ostatnie zdanie należało do mamy i to ona była górą.
U mnie to mężczyźni, kiedy tylko jest pora obiadu, wymyślają rozmaite „odciągacze” od jedzenia.
Nie powiem, żeby mnie to bawiło.
Zazwyczaj kucharz chce ugotować, podać, posprzątać i….mieć w końcu wolne 😉
Widocznie ci co nie gotują, nie rozumieją też kucharza – u Ciebie mężczyźni, u moich rodziców – mama. Masz rację, takie postępowanie jest co najmniej upierdliwe….
Górne zdjęcie jak obrazeczek malowany
,, Słoneczne klimaty,, mógłby być nazwany.
A to na końcu /słonecznik o sobie/ :
,, Wstydzę się – gdy jestem fotografowany,, 😉
Piękne:-) Tak na dobry początek dnia 🙂
próżno szuka ten, kto szuka logiki w wypowiedziach kobiety… nie, żeby jej (tej logiki) nie było, ale nie jest widoczna dla wszystkich … 🙂 🙂 🙂
piękne słoneczne fotki, w sam raz na dzisiejszą pochmurną aurę…
Masz rację, z tym poszukiwaniem logiki 🙂
Hegemonie, czyżby mowa o tym Zelowie, w którym byłam rok temu na weselu, o tym, o którym napisałeś mi, że został założony przez Czechów? 🙂
Oczywiście, że chodzi dokładnie o ten Zelów. Znaczna część rodziny mojej mamy pochodzi z okolic Zelowa, a po wojnie jeszcze kilka osób w Zelowie mieszkało (teraz już nie ma tam nikogo)
Skoro Twoja mama potrafi przekonać do swoich racji, to znaczy, że ma rację! Prawda, że logiczne?
Jak najbardziej, jak najbardziej 🙂
Twoja mama musi mieć artystyczną duszę 🙂
Być mozę ma, chociaż niczym artystycznym nigdy się nie zajmowała…
Uwielbiam te dyskusje z Twoją mamą 🙂
A jedzenie w nocniku… cóż tamte czasy to była prawdziwa dżungla, w której przeżywały tylko najsprytniejsze osobniki 😉
Bezpośrednio z nocnika zapewne się nie jadło, ale tylko gotowało w nim 🙂
Czytałeś kiedyś swojej mamie komentarze, które pojawiają się pod historiami, w których odgrywa główna rolę?
Jeżeli nie ja, to na pewno któraś z moich sióstr 🙂
Kobiety tak mają…
Mógł bym przytaczać szereg przykladów ale po co? Kobiety jakie są każdy widzi, a że pojąć nie może? Trudno, trzeba nauczyć się z tym żyć. 😉
Słusznie. trzeba nauczyć się z tym żyć 🙂
Te Wasze rodzinne historie przypominają mi fragmenty dobrej powieści 🙂
Wiesz, kiedyś być może staną się opowieścią 🙂