Domek spodobał mi się natychmiast. Można by rzec – miłość od pierwszego wejrzenia. Z poczucia obowiązku przejrzałem jeszcze pozostałych kilkanaście ofert na stronie z noclegami, lecz żadna nie podbiła mojego serca. Napisałem maila do „Chaty przy strumieniu”, bo taką nazwę nosił obiekt moich westchnień, odpowiedź przyszła błyskawicznie. Cena, termin, liczba pokoi, ich standard, wszystko było dokładnie takie, jakie sobie wymarzyłem. Z duszą na ramieniu potwierdziłem rezerwację. Obawiałem się pretensji o to, że zadecydowałem za wszystkich…
Dlaczego Słowacja?
Po perypetiach w Szczyrku i Korbielowie polskie tak zwane ośrodki wypoczynku zimowego zniechęciły mnie na amen. Chciałem wyszaleć się na nartach, a nie wyłącznie przeżywać ekscytujące przygody z nieczynnymi wyciągami, kolejkami do wszystkiego czy z ograniczonym dostępem do łazienki na kwaterze.
Wyjechałem w Alpy. Setki kilometrów świetnie przygotowanych tras zjazdowych. Jeżeli były jakieś kolejki, to wyłącznie linowe. Całość nastawiona na wygodę klienta, który dopieszczony do granic możliwości, z radością wydawał kasę, bardzo dużą kasę. Wszyscy narciarze kochają Alpy. Tak brzmi dogmat, z którym się nie dyskutuje… Zawsze byłem na bakier z ortodoksją. Potężny przemysł wypoczynkowy, pełen drogich i wymyślnych zabawek, nie przypadł mi do gustu. Wracałem, owszem wyjeżdżony, lecz jednocześnie sfrustrowany odcięciem od naturalności, od przyrody, od niepowtarzalnego klimatu dzikich gór. Szukałem czegoś pośredniego między polską przaśnością, a alpejską perfekcyjną nudą … I znalazłem Słowację. Był rok 2006…
Rekonwalescencja zawałowca
Pół roku wcześniej tata niespodziewanie przeszedł zawał. Ze szpitala wyszedł w listopadzie z wszczepionymi bajpasami i natychmiast zażyczył sobie, by w marcu zabrać go na narty. Otoczenie ze zgrozą przyjęło ten pomysł na rekonwalescencję, lecz ojciec się uparł. Nie było wyjścia, zgodziłem się z nim pojechać. Towarzyszyć miała nam siostra wraz ze szwagrem oraz trójką dorastających dzieci. W razie problemów, tata miał mieć zapewniony tabun ludzi do opieki.
Już na etapie planowania okazało się, że każde z nas oczekuje czego innego od wyjazdu narciarskiego. Nie mogliśmy się dogadać. Mijały dni, kończył się luty, i gdy wydawało się, że wyprawa spali na panewce, znalazłem „Chatę przy strumieniu”. Na szczęście, nie tylko mnie się spodobała…
Jeżeli interesują Cię moje inny wypady narciarskie na Słowację, to zapraszam na Chopok oraz do Bachledovej Doliny |
Dolina Vratna
Jeszcze 10 lat temu na Słowacji liczyły się cztery ośrodki narciarskie – Chopok, Oszczadnica, Dolina Vratna oraz kompleks miejscowości położonych w Wysokich Tatrach. Nie było między nimi istotnych różnic, każdy miał swoje wady i zalety. Odkrycie „Chaty przy strumieniu” zaprowadziło nas do leżącej u stóp Doliny Vratnej Terchowej. Tej popularnej miejscowości turystycznej udało się zachować styl i klimat dawnych słowackich miasteczek. Z jednej strony nie brakowało sklepów, knajpek, kawiarni, z drugiej nie spotykało się tłumów przewalających się ulicami oraz nie doskwierał nieustanny hałas, tak charakterystyczny dla topowych ośrodków wypoczynkowych. Czuło się obecność gór i tradycji. A tradycje Terchova ma nie byle jakie, albowiem jest rodzinną miejscowością niejakiego Juraja Janosika. Tak, tego Janosika zbójnika, do którego Polacy również roszczą sobie pretensje. Pomnik dzielnego harnasia, dość kiczowaty trzeba przyznać, góruje nad miasteczkiem, nie sposób go przeoczyć.
Turyści, uznający hotele, za jedyne godne miejsce na wypoczynek, znajdą całkiem przyzwoite obiekty w głębi doliny Vratnej, tuż pod samymi wyciągami. Zatwardziali miłośnicy gór, przyrody i pięknych widoków powinni wybrać jako bazę Stefanową, miejscowość idealnie wkomponowaną w krajobraz, zabudowaną tradycyjnymi góralskimi chatami, położoną u podnóża jednej z najładniejszych gór Słowacji Wielkiego Rozsutsa.
Kuzyn Tomuś, czyli jest nas coraz więcej
Wynajęcie kwatery poruszyło lawinę chętnych do wyjazdu. Pierwszy dołączył Kuzyn Tomuś. Jego wahania „jechać, czy nie jechać, oto jest pytanie”, mogły zawstydzić samego Hamleta. Problem sprowadzał się do banalnej kwestii – ktoś musiał Tomusia zawieźć na miejsce. Swoim autem nie mógł pojechać. Na przeszkodzie nie stały żadne racjonalne przyczyny, wyłącznie swoiście pojmowana filozofia. Jej zasady wyłuszczył przed laty Krzysiowi Marudzie, gdy ten naiwnie zapytał:
– Tomuś, a dlaczego Ty nie pojechałeś w Alpy własnym samochodem, zamiast tłuc się tyle godzin autokarem?
– Bo ja mam Hyundaia, rozumiesz?
– Nie, nie rozumiem. Hyundai nie puszczają za granicę?!
– Nie, po prostu to jest stary samochód!
– A to starych Hyundai nie puszczają za granicę, wiesz, pierwszy raz słyszę…
– Nic nie rozumiesz, to jest bardzo niebezpieczne jechać takim samochodem za granicę. Ale jak sobie kupię nowy samochód, to zobaczysz!
Krzysio Maruda wkrótce rzeczywiście zobaczył…., że Kuzyn Tomuś swoim nowym samochodem, też nie jeździ za granicę. Natomiast chętnie korzysta z okazji, aby zabrać się autem Krzysia…
Dolina Vratna i białe szaleństwo
Nowoczesna kolejka linowa, szybkie wyciągi krzesełkowe i orczykowe, bezdotykowe karnety honorowane w całym ośrodku, darmowe parkingi i absolutny brak kolejek do czegokolwiek, to na Słowacji norma. W sumie proste udogodnienia, które nawet obecnie w Polsce nie wszędzie się zdarzają. Jedenaście kilometrów dobrze zaśnieżonych i wyratrakowanych, a co najważniejsze bardzo różnorodnych tras, od łatwych niebieskich, po naprawdę wymagające czarne, to na tydzień jeżdżenia wcale nie jest mało. Niestety, Dolina Vratna ma też swoje wady. Część stoków wystawionych na południe podczas zim takich, jak obecnie często się zdarzają, nie nadaje się do jeżdżenia – po prostu brakuje śniegu. Silne wiatry dodatkowo potrafią unieruchomić kolejkę kursującą na przełęcz Snilovske Sedlo pod Chlebem, gdzie wytyczono czarne szlaki. Przy niesprzyjających warunkach pogodowych połowa tras może być niedostępna. Jednak najdotkliwszą niedogodnością ośrodka we Vratnej jest brak połączenia wyciągowego pomiędzy poszczególnymi stokami. Chcesz się przenieść na inną górkę? To odepnij narty i przejdź, czasami spory kawałek, w ciężkich, niewygodnych narciarskich butach…
W 2006 roku wady ośrodka we Vratnej jeszcze tak bardzo nie doskwierały, lecz ogromne inwestycje na Chopoku czy w Tatrach i ich brak we Vratnej zmieniły układ sił. Dzisiaj ten ośrodek poleciłbym tylko tym, którzy bardziej cenią piękno niż wygodę oraz miłośnikom nart tourowych.
Krzysio Maruda dołącza do ekipy…
Kuzyn Tomuś nie od razu powiadomił mnie, że zdecydował się na wyjazd, tylko dlatego, że znalazł miejsce w aucie Krzysia Marudy. Przyznał się na trzy dni przed wyjazdem, mimochodem dodając, że Maruda wkrótce zadzwoni.
– Cześć Hegemon, słyszałem, że jedziemy razem na narty?! – w słuchawce rozległ się głos uradowanego Krzysia
– Cześć, też tak słyszałem.
– Zamówiłeś dla siebie jakieś noclegi?
– Oczywiście…
– A zarezerwujesz też dla mnie i kolegi? No i dla Tomusia, ma się rozumieć!
Zgodziłem się. Szybko dogadałem się z przemiłymi słowackimi gospodarzami, mieli jeszcze wolne pokoje. Wysłałem sms do Krzysia. Oddzwonił wkrótce.
– Hegemonie, zarezerwowałeś dla nas miejsca?! – w jego głosie słychać było czającą się burzę
– No tak, przecież prosiłeś mnie o to…
– Ale wcale tego nie chciałem!
– Nie???
– Nic takiego nie mówiłem! Odwołaj rezerwację. Chcemy mieszkać przy samych wyciągach, a nie kilka kilometrów dalej!
– Trochę to niepoważne…
– A co cię to obchodzi?! Dlatego, że tobie jest głupio anulować rezerwację, my mamy mieszkać tam gdzie nie chcemy?! Przestań wymyślać, tylko odwołaj!
Odwołałem, a potem przez pół dnia zachodziłem w głowę, jak mam rozumieć słowa Marudy „jedziemy razem na narty”. Zapominałem, że Krzyś jest nie tylko marudny, ale i szalenie niekonsekwentny. Ostatecznie okazało się, że i tak wszyscy zamieszkaliśmy w tym samym domu.
Mała Fatra, czyli Tatry w miniaturze.
Dolina Vratna leży w paśmie Małej Fatry. To takie kieszonkowe góry – niezbyt wysokie, lecz strzeliste, można je obejść w dwa lub trzy dni. Widokowo przepiękne.
I to piękno zadecydowało, że pokochałem Terchową oraz Vratną. Wyjazdu nie zepsuło nieustanne marudzenie Krzysia, czy niefortunny upadek taty, w wyniku którego złamał sobie kilka żeber. Nie, nie na nartach, poślizgnął się na jakimś kretyńskim dywaniku ułożonym w jednej z restauracji. Nie przeszkadzały mi też wcześniej opisane niedogodności. Zazwyczaj nie wracam w miejsca, w których już byłem, jest jeszcze tyle do zobaczenia… Vratną odwiedziłem już dwukrotnie i na pewno jeszcze nie raz tam pojadę…
Więcej informacji na: http://zima.vratna.sk/pl/stredisko-pl oraz http://terchova.info/
Chatka jak z bajki, widoki jeszcze piękniejsze, tylko wsiadać w samochód i korzystać z uroków zimy –
a jest tam zima, znaczy się teraz śnieg ?
Patrzyłem na kamerki internetowe, to śnieg jest, ale temperatura w dzień dochodzi do +7, to może się długo nie utrzymać… Ale można pojechać i sprawdzić, z Łodzi jedzie się tam 5-6 godzin, więc zdecydowanie szybciej niż do Zakopca 🙂
co do treści pod względem nart, nie będe się wypowiadać, bo wiadomo, że ja z nartami bardziej na bakier… 🙂
jak zwykle pochwalę zdjęcia, widoki przepiękne… 🙂 … no i odniosę się oczywiście do Twoich towarzyszy podróży, podziwiam Twoją cierpliwość i wyrozumiałość w stosunku do Krzysia Marudy oraz chciałabym wiedzieć, jak to się stało, że koniec końców, i tak zamieszkaliście w tym samym domu???….
miłego wieczoru … 🙂
To był ostatni wyjazd z Krzysiem Marudą, dłużej nie dałem rady. A jak to się stało, że zamieszkali z nami? Pojechali dzień wcześniej i szukali noclegów w hotelach przy wyciągach. Nie pamiętam, czy nie było tam już wolnych miejsc (wątpię), czy też jednak było zbyt drogo, w każdym razie, gdy dotarliśmy następnego dnia, to zastaliśmy chłopaków w domu. Mieli adres, podałem Marudzie w sms, przed drugim telefonem. Swoją drogą, szkoda, że nie zamieszkali w hotelu, bo Krzysiowi marudzenie włączyło się na największą moc i było to bardzo uciążliwe…
Miłego wieczoru 🙂
Hmmmm… Pomimo szeregu korzysci jakie niesie ciepla zima brakuje mi sniegu. Wielkopolska nu nalezy do snieznych regionow, ale w tym roku chyba ani razu nie odsniezalam samochodu. Skrobanie bylo, tak i owszem, ale owdsniezania nie. Po przeczytaniu Twojego wpisu az mi sie chce na narty:) Mam nadzieje ze w tym roku uda sie gdzies wyjechac:) Zapewne nie na Slowacje bo czas dojazdu taki prawie jak w Alpy, ale Czarna Gora w masywie Snieznika jest ok. Mozna pojezdzic i okolica malownicza.
Bez zadnych Marud;)
Słyszałem dużo dobrego o Czarnej Górze, niektórzy twierdzą, że to jeden z najlepiej zorganizowanych ośrodków narciarskich w Polsce z przyzwoitymi, wymagającymi trasami. Ode mnie z Łodzi na Słowację do Vrastnej jedzie się 5-6 godzin, szybciej niż w polskie Tatry. Od Ciebie pewnie łatwiej by było do Czech – fajne ośrodki są w Szpindlerowym Młynie i w Rokytnice nad Jizeru. Szczególnie ten drugi jest wart polecenia.
A za zimą tęsknię i to bardzo, szczególnie za nartami biegowymi…
Takie wyjazdy w większej grupie zawsze wystawiają moją cierpliwość na wielką próbę. Człowiek szuka, załatwia, a potem zderza się z oczekiwaniami pozostałych uczestników wyjazdu. Zazwyczaj są tak rozbieżne, że jednoczesne zrealizowanie wszystkich, graniczy z cudem. Taak. 🙂 Rozumiem, dlaczego to był ostatni wyjazd z Krzysiem Marudą. Też kilku takich Krzysiów zostawiłam w domu. 🙂 Pozdrawiam.
Ja początkowo też bardzo się przejmowałem odczuciami uczestników wyjazdu, a teraz zdecydowanie mniej. Po prostu wybieram, załatwiam i mówię, że można jechać na takich i takich warunkach. Nie ma opcji na marudzenie. I wiesz ludzie jeżdżą i nie narzekają. Trochę ich stawiam pod ścianą, tak się przyzwyczaili do mojej organizacji, że zazwyczaj sami sobie nic nie załatwią 🙂
A z Krzysiem Marudą jeździłem przez kilka lat na narty i rowery. On miał też bardzo dobre cechy, lecz marudzenie rozwinęło mu się do tak monstrualnych rozmiarów, że wyjazd do Vratnej był ostatnim wspólnym wypadem.
Z Twoich opowieści przebija nuta nostalgii za górami, nartami.
Od razu czuć duszę narciarza.
Chopok zaliczyłam, ale latem. Byłam w szoku jak dynamicznie zmienia się tam pogoda – od mgły, że można kroić, po przejrzysty błękit i grzejące słońce, które już po kilku minutach znów skryło się pod grubą osłoną mgły. Zafascynowało mnie to zjawisko!
Dużo zdrowia dla rodziców!
Miłej niedzieli, Hegemonie 🙂
W słowackich górach pogoda zmienia się niezwykle szybko, czy to na Chopoku, czy to na Małej Fatrze. Ta ostatnie jest bardziej zdradziecka, pokazała swoją moc niszczącą w 2014 r. Lubię śnieg, narty, góry, bardzo dobrze się czuję w takich klimatach, ech… 🙂 Na razie niestety żaden wyjazd się nie kroi, ale… nigdy, nie mów nigdy 🙂
Ja nie przepadam za zimą i nigdy nie byłem na nartach, zdecydowanie wolę lato i chodzenie po górach, chociaż nie mogę często w nie jeździć. Góry słowackie są fajne, bo nie ma w nich tylu turystów, co w polskich Tatrach. Polskie góry pełne są niedzielnych turystów w adidasach, a na Słowacji turyści występują tak często jak niedźwiedzie;) Co do wyjazdów w góry ze znajomymi, to ja mam problem, by w ogóle z kimś pojechać. Większość w ogóle nie lubi chodzić po górach, a inni z kolei nie mają wtedy urlopu.. Jeśli już uda się z kimś pojechać, to zawsze są… Czytaj więcej »
No właśnie zbyt idealnie, to zbyt nudno 🙂 Podobno najbardziej odludne słowacki góry to Wielka Fatra. Jeszcze nie sprawdzałem, ale się przymierzam… O towarzystwo na łażenie w górach nie jest łatwo, ale kiedyś pojechałem zupełnie sam. Nigdy w życiu tylu ludzi nie poznałem, a to był tylko 4 dniowy wyjazd. Z samotnie łażącym po górach człowiekiem, to każdy chce pogadać 🙂 Jest też opcja różnych PTTK-ów, niektóre niezwykle sprawnie działają, urządzają ciekawe wyjazdy w góry, a spotykasz tam różnych ludzi – od gimnazjalistów, poprzez studentów po ludzi w wieku średnim i zażywnych staruszków, których na szlaku nikt nie jest w… Czytaj więcej »
Jeśli żadni znajomi ani krewni nie chcą jechać, to wtedy jedziemy z Żoną, chociaż ona woli góry dużo mniej niż ja.
Jestem z natury samotnikiem, ale nigdy nie chodziłem sam po górach. Jakoś zawsze kojarzyło mi się to z samobójcami (w dosłownym sensie), ale może po tym, co napisałeś, to się zmieni:)
W słowackich Tatrach spędziłem tylko kilka dni, było to w sierpniu i byłem w ogromnym szoku. Na szlakach było dużo mniej osób niż w Bieszczadach we wrześniu. Dziwne było to uczucie, ale na pewno lepsze niż w kolejce na Giewont czy Kasprowy;)
Góry, to jest miejsce, gdzie niemało ludzi chodzi samotnie. Ludzie spotykając samotną osobę pałają dużą większą ochotą na rozmowę, niż gdy widzą parę, albo grupę. Przed wyjazdem bałem się, że nie będę miał do kogo gęby otworzyć, a potem z radością zmykałem na kwaterę, aby wreszcie trochę pobyć sam. No, i nikt nie marudził, że za długa trasa, że za daleko, za blisko i dlaczego ciągle robisz zdjęcia 🙂 W Słowacji są miejsca, gdzie tych ludzi na szlakach jest też niemało (nigdy tyle, co w Polsce), ale są całe pasma, szlaki, po których nikt nie chodzi. I to jest piękne… Czytaj więcej »
Narty uwielbiam – zaczęłam jeździć jako wiekowy babiszon, ale nie żałuję 🙂 Słowacja jest mi znana minimalnie, ale miło wspominam 🙂 Zdjęcia, jak zwykle, piękne 🙂
Pozdrawiam 🙂
Na nartach można nauczyć się jeździć w każdym wieku, tylko trzeba chcieć i lubić to robić. Reszta jest nieważna, powinien być fun 🙂 A Słowację polecam bardzo – jest tam tyle pięknych, wręcz bajkowych miejsc, że warto ją zwiedzać zarówno latem, jak i zimą
Zima zimą, narty nartami, ale ja nie mogę uwierzyć, że Słowacy chcą zawłaszczyć sobie Janosika! Nigdy się na to nie zgodzę! Hrabiego mogą sobie wziąć, murgrabiego też, ale od Janosika im wara!
Chyba będziesz musiał jakiś im protest lub manifestację zrobić, bo po dobroci nie oddadzą :-). Niestety, fakty są po ich stronie… A tak naprawdę, to Janosik (węg. Jánosik György) był wówczas poddanym węgierskim, więc i Madziarzy mogliby go sobie zawłaszczyć, a Austriacy pewnie też…
Ty hegemonie chyba najbardziej lubisz zimę, prawda?
A co do grupowych wyjazdów, to jeśli to nie jest ktoś z moich najbliższych przyjaciół, to właśnie z powodów podanych przez Ciebie UNIKAM.
Pozdrawiam!
Wiesz, ja chyba najbardziej to lubię wszystkie pory roku. Ale uwielbiam narty, z powodu braku śniegu nie założyłem ich na nogi ani razu i dlatego taka nostalgia za wyjazdem narciarskim…
Faktycznie… chociaż z tydzien mógłby śnieg poleżeć… Zresztą nie jest powiedziane, że nie spadnie na Wielkanoc…
Nie, nie, nie, Wielkanoc się uprasza, aby śniegu nie było – może być w styczniu lutym, ewentualnie w marcu, ale nie w kwietniu.
Amen…
Oho.. widzę że zakotwiczę tu na dłużej i przejrzę wszystkie kąty.
Witaj i zapraszam serdecznie do zakotwiczenia, miejsca jest dużo, a każdy gość mile widziany 🙂
No i tak o… zamiast lecieć na zastrzyk wsiąkłam na dobre, bo nie mogę się oderwać… ale już poznałam Twoją mamę.. taaaak.. musisz ją bardzo kochać bo tak ciepło o niej piszesz 🙂
Teraz będę miał wyrzuty sumienia, że czytając mojego bloga zaniedbujesz swoje zdrowie? 🙂 Może jakieś stosowne ostrzeżenie powinienem wywiesić 🙂 A moja mama, wiesz, to jest bardzo trudna miłość, gdyż rodzicielka jest osobą niezwykle oryginalną, naprawdę niezwykle…
Temu Krzysiowi zdałoby się tyłek porządnie przetrzepać 😉 . Fajnie, że chociaż u Ciebie na zdjęciach można zobaczyć trochę zimowego śniegu 🙂 . Pozdrawiam.
Krzysia odstawiłem od wyjazdów, nie miałem siły na repetę… A śnieg, niestety, tylko na obrazkach. Chociaż jestem optymistą, może jeszcze zdarzy się pojechać na narty 🙂