Koła roweru obracają się same, prawie nie muszę naciskać na pedały. Taka jazda, gdy wszystko funkcjonuje gładko, bez zbędnych zgrzytów i oporów, sprawia niesamowitą frajdę. Człowiek z serwisu rowerowego dobrze wykonał swoją pracę. Nie poruszam się zbyt szybko. Nieustannie zatrzymują mnie piękne widoki, co chwila sięgam po aparat.
Nie mogę się nadziwić, jak niewiele potrzebuję, abym czuł się szczęśliwym człowiekiem. Chociaż ostatnio przeżywam niezwykle trudny czas, w którym więcej jest smutku niż radości, to krótki majówkowy wyjazd na Wieś sprawia, że odżywam, jak nigdy. W czym kryje się magia Wsi i majówki? Jaka jest moja recepta na szczęście?
Różne odcienie zieleni
Wczesna wiosna, ta z przełomu kwietnia i maja, wybucha zielenią. W ciągu kilku, kilkunastu dni, zieleń zachwyca różnorodnością, prezentuje światu szeroką paletę odcieni, jest absolutnie niejednolita. Nazywam ten czas „porą wielozieleni”. Szkoda, że tak szybko mija. Śpieszę się więc, by nacieszyć oczy widokami. W mieście do zieleni jest daleko, na Wsi wystarczy przekroczyć próg domu. Wstaję o świcie nie budząc nikogo, biorę rower i jadę w pola drogą przy której zaczynają kwitnąć bzy, jabłonie i grusze oraz ciągną się żółte po horyzont pola rzepaku.
Na Wsi zdecydowanie bardziej można się wtopić w „porę wielozieleni” i to jest pierwszy składnik mojej recepty na szczęście.
Ta sama, a jednak różna przestrzeń
Dom na Wsi rodzice kupili ponad 20 lat temu. Przez tyle lat można poznać każdy najmniejszy skrawek przestrzeni w promieniu kilkunastu kilometrów. Człowiek, który prawie nigdy nie jeździł więcej niż dwa razy w to samo miejsce, w tak doskonale znanym terenie powinien umrzeć z nudów. Jednak nuda na Wsi nigdy nie gości. Otoczenie co roku przechodzi metamorfozę. Zmienia się światło, zmienia też moje postrzeganie przestrzeni. Każdy maj jest niepowtarzalny, każdego roku zaskakuje czymś innym. Pamiętam majówki, gdy oszronione rowery z trudem odrywałem od bramy i takie, gdy upały dorównywały lipcowym czy sierpniowym.
Dostrzeganie zmienności, niepowtarzalności i wyjątkowości w dobrze znanym krajobrazie, jest drugim elementem, jaki zawiera moja recepta na szczęście.
Goniąc za dziką przyrodą – moja osobista recepta na szczęście
Symbolem tegorocznej majówki była niewielka strachliwość zwierząt. Nawet żurawie, zawsze niesłychanie czujne, zrywające się z wrzaskiem do lotu na widok człowieka, teraz bez pośpiechu, z wielką godnością, oddalały się w bardziej mokre rewiry łąk. Goniłem za nimi z aparatem, chociaż wiedziałem, że jestem bez szans. Czasami niemal potykałem się o oburzone takim traktowaniem bażanty, a moje starania uchwycenia lepszego ujęcia z niemałym rozbawieniem obserwowały kozły i sarny. Po tej gonitwie wracałem do domu zasapany, zmarznięty i przemoczony, ale jednocześnie bardzo zadowolony. Fotografowanie dzikiej przyrody zajmuje wysoką pozycję na mojej liście szczęścia.
Śniadanie w ogrodzie i pełna lodówka
Moje powroty do domu wypadały dokładnie w czasie, gdy inni szeroko ziewając z najwyższym trudem zwlekali się z łóżek. Jednak wkrótce razem przygotowywaliśmy posiłek w ogrodzie…
Wspólne posiłki to tradycja każdej majówki spędzanej na Wsi (przeczytaj o obiedzie gotowanym w dole ziemnym). Nigdy w ciągu roku nie jadam aż tak różnorodnie i aż tak obficie. Przywozimy zbyt dużo jedzenia. Chociaż z Łodzi wyruszam wypełnionym po brzegi samochodem, to i tak zatrzymuję się kilka razy po drodze, by uzupełnić zapasy u lokalnych producentów. Inni też zwożą niemało jedzenia. Potem wszystko z trudem upychamy w lodówce, która pozostaje pełna do dnia wyjazdu, kiedy to zabieramy ze Wsi do miasta zapasy wystarczające na tygodniowe wyżywienie wielodzietnej rodziny.
Wiem, że nie zwalczę problemu obfitości, rozumiem, że każdy chce przywieźć to, co najlepsze, dlatego skupiam się na smakach i wspólnych posiłkach. Wspólne jedzenie w towarzystwie ludzi, których lubię, jest jednym z podstawowych składników mojej recepty szczęścia.
Błota i kąpiele
Każda majówka jest inna, ale niezależnie od pogody, zawsze jest kąpiel w rzece. Czasami jest to wyzwanie godne prawdziwego morsa, a czasami ochłoda po gorącym dniu. Kąpałem się zawsze, nawet podczas przymrozków i w trakcie ulewy. Niewielu szło w moje ślady, ale jeszcze nigdy sam się z rzeką nie mierzyłem.
W tym roku woda była ciepła, a kąpiel nie stanowiła żadnego wyzwania, tylko przyjemność. Trzeba było poszukać innych atrakcji. Z przepastnych czeluści szafy wygrzebałem paczkę błota znad Morza Martwego. Przywiozłem ją kilka lat temu z Izraela. I tak w polskim upale wśród sielsko-wiejskiego krajobrazu, smarowaliśmy się egzotycznym błotem budząc zdziwienie postronnych obserwatorów, gdyby takowi się pojawili.
Robienie rzeczy dziwnych, nietypowych jest kolejnym, chyba już piątym składnikiem mojej recepty na szczęście.
Lokalne walory, to też recepta na szczęście
Kościół w Konopnicy pięknie oświetlały promienie popołudniowego słońca. Nie potrafiłem przestać robić zdjęć, wciąż szukając nowego, lepszego ujęcia. Trochę zniecierpliwiony Łysy zapytał, czy może w tej miejscowości jest jakiś bar. Roześmiałem się:
– Tutaj? Skądże znowu! Jest tylko sklep ze stolikami na zewnątrz, przy których można skonsumować co nieco
– Wiesz co – odparł zupełnie nie zrażony Łysy – ty sobie tutaj spokojnie fotografuj, a ja się rozejrzę
Po chwili wrócił anielsko rozpromieniony.
– Muszę ci powiedzieć, że znalazłem bar. Może nie wygląda jakoś zjawiskowo, ale przed wejściem jest ławeczka, więc…
– Przekonywał, przekonywał i przekonał! – przerwałem pakując aparat do sakwy i wskakując na rower
Kilka minut później wzmacnialiśmy nadwątlone siły napojami z zielonych butelek (dostosowaliśmy się do wiosny), obserwując lokalne życie i z dużą dozą wdzięczności myśląc o właścicielu baru „Ruczaj”.
– I koniecznie napisz na blogu, że strasznie się opierałeś przed pójściem do baru… – zasugerował Łysy
– Taaak, opierałem się chyba o rower.
Lubię odkrywać „lokalne walory” – sklepy, bary, festyny. Coraz trudniej je znaleźć w zalewie globalizacji, dlatego każde takie odkrycie zapisuję na swojej osobistej liście szczęścia.Szkoda, że bar „Ruczaj” zniknął tak szybko, jak się pojawił…
Jaka jest twoja recepta na szczęście?
W mojej recepcie na szczęście absolutnie niezbędnymi składnikami są zieleń, przyroda, fotografia, wieś, wysiłek oraz ludzie. Poza tym przydają się lokalne walory i działania niestandardowe.
Wiem, że tak skonstruowana recepta na szczęście dla niektórych byłaby gotowym przepisem na tragedię. Każdy ma własną, odrębną i odmienną listę rzeczy, które go uszczęśliwiają. Ważne, aby znaleźć te, które sprawiają radość na co dzień, a o których najczęściej zapominamy.
Udało cię się odkryć swoją receptę szczęścia? Pochwalisz się nią w komentarzach?
Moja recepta jest dokładnie taka sama, nic nowego nie dodam, może to, że często wracamy w znane już miejsca by sprawdzić czy nadal nam się podobają i co się zmieniło…
Ale faktycznie, co do zwierząt masz rację, także zauważyliśmy, że widujemy takie, o których kiedyś tylko marzyło się, by zobaczyć z bliska…
Zastanawiałem się czy może w mojej okolicy zmniejszyła się ilość polowań, że zwierzęta są tak ufne. Ale widzę, że to zjawisko ogólnopolskie 🙂
Mam kilka miejsc do których wracam, ale jednak częściej staram się zobaczyć coś nowego
z tymi zwierzakami to jest tak, że wleźliśmy im (jako ludzie) w ich dotychczasowe tereny zamieszkiwania i już nie mają się za bardzo gdzie podziać, więc widzimy ich więcej i częściej. Tak ja to sobie tłumaczę. Nawet w mieście można spotkać dziką zwierzynę- ja na Brusie wielokrotnie widziałam sarenki, bażanty, na rogu Narutowicza i Konstytucyjnej obserwowałam bażanty (nie wiem co z nimi teraz się dzieje, bo od dwóch lat stoją tam nowe bloki, pewnie musiały się przenieść kawałek dalej). Dawid – ściskam Cię, żeby ten zły czas nie trwał zbyt długo… ale widzę że nawet w nim się potrafisz bardziej… Czytaj więcej »
Dzięki Monika za dobre słowa. Czasami jest taki czas, że już nic innego nie pozostaje, jak cieszyć się byle czym 🙂
A zwierzęta jeszcze w tamtym roku były niezwykle płochliwe, a w tym coś się zmieniło. Poluję na zdjęcia żurawi z marnym skutkiem od kilku dobrych lat i jeszcze nigdy nie pozwoliły mi podejść aż tak blisko.
Piękne krajobrazy ! Czy woda jednak nie była zbyt zimna ?
W tym roku woda była naprawdę przyjemna. Trochę zimnawa, ale do zniesienia, szczególnie przy tak pięknej pogodzie. Rok temu, to było wyzwania.
Nie ustaliłam jeszcze swojej jednej recepty na szczęście, ale na tą chwilę jest to czas spędzony z rodziną i dostrzeganie cennych, prostych chwil. Kiedy czytałam Twój tekst, od razy na myśl przyszła mi nasza podróż do Rumunii. Błotne wulkany, Delta Dunaju (swoją drogą raj dla Ciebie jeśli lubisz obcowanie z naturą i fotografię) i smarowanie błotem, a potem kąpiel w leczniczych wodach jeziora Ticherighiol ❤. Gorąco polecam!
Rumunia, wybieram się tam i wybieram, i wybrać nie mogę. A bardzo chciałbym. Jest tam tyle fajnych miejsc, o których czytałem, przeglądałem fotografie innych, a jednak coś moje drogi kierują się w różne miejsca, tylko nie do Rumunii. Muszę to jakoś zmienić.
bardzo mi się podoba określenie „pora wielozieleni”- jest idealne.
mnie właściwie o szczęśliwości przyprawiają duperele. niewiele mi trzeba aby czuć się błogo.
tak naprawdę, to Twoja recepta na szczęście jest mi bardzo bliska. mogłabym się pod nią podpisać 🙂
a co do powrotów w te same miejsca… nie ma dwóch podobnych nocy 🙂 pomijając pogodę i inne zmiany, to jeszcze własnie my, nasze spojrzenia się zmieniają.
Wiem, że jesteś osobą, która potrafi się radować drobiazgami. To jest bardzo fajna umiejętność 🙂 A „wielozieleń” jest idealną porą na obserwacje 🙂
🙂
o własnie zobaczyłam Twój komentarz u mnie 🙂
zatem spieszę dodać, że masz rację, bujanie w hamaku na łonie przyrody jest świetne a pośród pagórków to już w ogóle. szkoda więc, ze mi zajęto miejscówkę, ale jeszcze się może jakaś podobna okazja zdarzy. ostatnio, pomiędzy łażeniami, zadowalałam się zaleganiem na kocyku. i tez było fajnie 🙂
Trzeba było te dzieciaki z hamaka wyrzucić 🙂 🙂 🙂
spacerując z psem po moim osiedlu, patrząc na różne rodzaje drzew, trawniki, krzaki pomyślałam dokładnie to, co Ty napisałeś: ileż odcieni ma zieleń… 🙂
pozdrowienie dla Łysego, dawno o Nim nie czytałam… wciąż odprawiacie, sobotnie bodajże, kawowe rytuały?
Kawowe rytuały są nadal żywe, chociaż częściej piątkowe i raczej w gorszą pogodę. Czyżbyś Frytko wróciła do blogosfery?
no tak jakby przymierzam się do powrotu (nawet coś tam u siebie skrobnęłam), ale chyba muszę swoje poczucie humoru lekko odkurzyć 🙂
To odkurzaj swoje poczucie humoru, bo bardzo go brakuje 🙂
dzięki Rzymianinie :*
Do usług 🙂
Piękne zdjęcia! Ja też uwielbiam spędzać chwile na wsi. Tylko cisza i spokój. Ucieczka z miasta…
Zdjęcia piękne, bo i okolica wielce urodziwa 🙂 A wieś jest świetną odskocznią dla tych, którzy w takich okolicznościach przyrody lubią spędzać czas 🙂
Hegemonie napisałeś to, co napisałbym sam bez wahania. Jedyna różnica jest tylko taka, że ten czas, o którym piszesz, to dla mnie już nie wiosna, a wczesne lato:) Uwielbiam zatem i śniadania na trawie i wiejskie ławeczki i taplanie się w błotnistych rzekach i oczywiście uganianie się za zwierzakami, choć podczas ostatniego wyjazdu trochę zwolniłem z uwagi na temperaturę:)
Dla ciebie to już wczesne lat? Cóż, w tym roku na pewno. A w uganianiu się za zwierzakami i tak ci nigdy nie dorównam, ale staram się ile mogę 🙂 Poranki nadal są chłodne, więc można biegać 🙂
W moim przypadku wiosna, to brak liści, ale nie brak żurawi, gęsi, czajek, rycyków itp. Spędziliśmy w Dolinie dziesięć dni i o ile ranki były znośne (ale trwały nieco ponad kwadrans), to już ok. 9 zaczynały się upały. Iwona była szczęśliwa, gdyż gromadziła kwiaty na syropy i dżemy, ale ja musiałem się chować się po krzakach, gdzie czekały już spragnione mojej krwi komary 🙂 Podejrzewam, że gdzieś w zamierzchłej przeszłości jakąś Gotkiewiczównę dopadł jakiś Eskimowicz i stąd ten cały ambaras :)))
I tak dobrze się dogadujecie, że jeździcie na wasze wyprawy razem, to jest bardzo rzadko spotykane, szczególnie, że wasze wyjazdy nad Biebrzę dla wielu ludzi byłyby zbyt ekstremalnie trudne… A co do upałów, to przyznaję, że lubię taką porę jak teraz – zimny poranek, a potem ciepły lecz nie gorący dzień. Natomiast nie przepadam za upałami…
szczęście to lato wiosną, słońce, ciepło i długi dzień od piątej rano do dwudziestej ;-)))
W zupełności się zgadzam 🙂
Zaciekawił mnie tytuł tego posta na fb i czekałam wieczora aby móc usiąść i przeczytać. Hmm, rozczuliłeś mnie tym co napisałeś, bo nic innego nie zrobiłeś jak otworzyłeś skrzynię pełną wspomnień. Urodziłam i wychowałam się na wsi i początki wiosny, ten czas teraz, jest czasem kiedy tęsknie mocno za wsią, tamtą, moją z dzieciństwa. Tam najpierw widać wiosnę a dopiero potem samochody, domy, ludzi.. I przede wszystkim ją CZUĆ i SŁYCHAĆ. Czy ma receptę na szczęście? Oczywiście, że mam. Od dzieciństwa byłam optymistką i uważałam, że wszystko będzie dobrze, że wszystko wyjdzie, ułoży się – uważałam tak nawet wtedy jak… Czytaj więcej »
Piszę z pozycji człowieka, który nigdy tak naprawdę na wsi nie mieszkał, więc może dlatego te „walory lokalne”, tak mnie pociągają? Ale rzeczywiście na wsi słychać ptaki, czuć zapach ziemi, kwiatów, zboża i… obornika też czasami 🙂 Ale na wsi dużo bardziej czuję i słyszę, niż w mieście.
A Piotra Strzeżysz nic nie czytałem, więc już szukam w sieci, aby czegoś więcej się dowiedzieć 🙂
To niesamowite, że tego samego dnia napisaliśmy tak podobny w wydźwięku tekst, więc już wiesz co mnie uszczęśliwia 😉 Odniosę się jeszcze do jednego zdania. Niedawno napisałam artykuł o znanej Ci Białogórze i tytuł mówił o tym, że jeżdżę tam od 16 lat. Jakiś gość napisał mi, że nie rozumie jak można jeździć w jedno miejsce przez tyle lat. Nie przeczytał tekstu, nie wie, że każdego roku wyjeżdżam również w inne miejsca i nie wie też, że Białogóra jest miejscem, którego potrzebuję ja, moje dzieci i moja mama. Nie przeczytał tekstu, ale pokusił się o ocenę. A dla nas rok… Czytaj więcej »
Sądzę, że ta zbieżność wynika z pory roku, która jest wyjątkowo ładna i aż się prosi o opisanie 🙂
Wiem, że Białogóra to twoje ukochane miejsce. Wiem, że można być przywiązanym do jednego miejsca, a poza tym jeździć też w wiele różnorodnych – sam tak postępuję. A to, że ludzie cię nie będą rozumieć, cóż – chyba trzeba się przyzwyczaić 🙂
Mniej więcej podobna.
Dodał bym tylko wygodny fotel, filiżanka kawy i dobra książka. Kocham przygody i kocham czas odpoczynku po nich. Jedno bez drugiego na dłuższy czas męczy.
To prawda, ten czas odpoczynku jest bardzo potrzebny, dlatego lubię też deszczową pogodę, gdyż wtedy wewnętrzny niespokojny duch tak intensywnie nie wygania mnie na dwór 🙂
Pięknie tam! Choć my w majówkę wybraliśmy się na Górny Śląsk, żeby trochę odpocząć od sielskiej wsi 😉
Sądzę, że gdybym mieszkał na wsi, to na majówkę jeździłbym do dużych miast. W Łodzi było tak pusto, tak spokojnie, prawie żadnego ruchu samochodów i brak korków – było znacznie przyjemniej niż w normalny pracujący tydzień 🙂
faceci mają bardzo słabą rozróżnialność kolorów – chociaz dostrzegłeś tak wiele „zieleni”, to powiem tylko, że ja usłyszałem od żeńskiej (piękniejszej) części świata, że w drodze pomiędzy domem a przystankiem komunikacji miejskiej udało się znaleźć 17 (siedemnaście) odcieni zieleni – ratunku!!!
A szczęście wydaje się być analogowe – zero zegarków telefonów i kalkulatorów – trawa-drzewa-góry- woda – niebo – a gdzieś pomiędzy tym wszystkim – niepohamowana beztroska.
(nie próbuj zliczać odcieni – nie masz szans, chyba, że Twój wizerunek przekłamuje płeć – uwierz proszę – ja znalazłem pięć)
17 odcieni zieleni! Ja może dostrzegam 5-6, a nie wiem czy wszystkie potrafiłbym nazwać. Doskonale wiem, że na więcej nie ma szans 🙂
Eskimosi mają kilkadziesiąt nazw odcieni bieli. U nas widać nie ma takiej potrzeby. Na szczęście.
Masz rację, na szczęście 🙂
Hegemonie, wiesz co, dokładnie tak samo widzę szczęście , tylko że ja jeszcze dodam oczywiście moje zwierzęta.. A dzisiaj na przykład kosiłam kosą trawę. To super uszczęśliwiające zajęcie, co myslisz o tym? Rzecz jasna, nie musi byc dokładnie przystrzyzony trawnik, nie cierpie tego,ale troszkę skróciłam.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Lubię kosić kosą, tylko nie potrafię jej dobrze wyklepać i to jest problem z komfortem koszenia. Tak samo lubię rąbać drewno siekierą 🙂 U siebie zwierząt mieć nie mogę, bo jestem tam tylko okazjonalnie…
Ha, ha, kosę klepie sąsiad, mój mąż też się nie podejmuje:)
Dobrze mieć sąsiada, który potrafi 🙂
Moja recepta jest bardzo podobna.
A sarnę widzę …
Pozdrawiam
Gratuluję, bo sarnę nie tak łatwo dostrzec 🙂
Coś faktycznie jest w tej naturze, bo mnie co ranek o tej porze roku, gdy wychodzę do ogrodu i brne przez trawnik unurzany w rosie, przepelnia poczucie szczęścia.
Gdy tylko robi się cieplej, praktycznie mieszkam w ogrodzie. To taki mój azyl 😊
Ja mogę tylko tego mieszkania w ogrodzie pozazdrościć. Ale i tak się cieszę, że chociaż od czasu do czasu mogę pojechać na swoją Wieś 🙂
Sporą część życia spędziłam w blokach i choć w prywatnym domu jest o niebo więcej pracy, nie zamieniłabym tego, co mam na to, co miałam.
To kontakt z naturą czyni człowieka szczęśliwym. Przynajmniej tak jest w moim przypadku 🙂
Dobrze, że macie taki piękny domek, w którym możesz odpocząć od stresów dnia codziennego.
A poranki wiosną są przeeeeeeeeeeepiękne! 🙂
Mam to szczęście, że oprócz domu na wsi mieszkam bardzo blisko parku i mogę z samego rana pójść tam z aparatem. Nie jest tak samo, jak na wsi, ale jest nieźle 🙂
Czas wielozieleni – piękne i trafne.
Moja recepta na szczęście jest krótka i równie prosta: woda, słońce, wiatr. W zależności od tego, czy w grę wchodzi żagiel, czy też nie, pożądane natężenie wiatru może się wahać:)
Pozdrawiam i życzę już tylko lepszych czasów.
Wiatr jest fajny, jeżeli nie jest o sile huraganu 🙂 Widzę, że wielozieleń się przyjmuje 🙂
Szczerze mówiąc rzadko wracam w miejsca, w których już byłam. Po prostu jest jeszcze tyle nieodkrytych przeze mnie miejsc, które też mnie zachwycą, że po prostu zawsze jeżdżę gdzieś indziej. Chyba, że np. do Dusznik, gdzie odwiedzam babcię, a dopiero na drugim miejscu jest zwiedzanie i wędrowanie 🙂
Ja praktycznie też nie wracam w te same miejsca, ale wieś jest wyjątkowa, bo trochę jak Twoje Duszniki – tutaj rodzice kupili dom. Jednak za każdym razem jak przyjadę, to mnie gna gdzieś po okolicy 🙂
Nawet się nie zastanawiałam nad swoją receptą na szczęście. W tym roku jednak udało mi się dwie rowerowe wycieczki zaliczyć podczas majowego weekendu. Bardzo miłe, szczęśliwe chwile.
Widzisz, taki rower, a ile przyjemności jazda na nim może dostarczyć 🙂 Sądzę, że czasami warto zebrać takie drobiazgi, ktore uszczęśliwiają i kiedy jest źle, to je sobie aplikować 🙂
Nie mam jednego przepisu. Czasami przesiadywanie w rozgrzanym słońcem ogrodzie, z książką i miętową herbatą. Czasami wystarczy obudzić się bardzo wczesnym porankiem, słuchać kosów i mew. Czasami długi spacer plażą. Jedno jest pewne: wiosną dużo łatwiej te przepisy wprowadzać w życie ;).
To prawda, że wiosną jest łatwiej, ale chyba każda pora roku ma swoje piękne momenty 🙂
Recepta na szczęście jest prosta. Zaczyna się od wyjścia z domu. To wędrówki w nieznane i spacery w te same, ale za każdym inaczej wyglądające miejsca stanowią, że nabieram dystansu do spraw tego świata. Kontakt z przyrodą i spotkania z ludźmi dają motywację do działania. Szczęścia trzeba szukać w drobiazgach, a nie czekać aż zdarzy się coś wielkiego, bo w ten sposób można przegapić swoje jedno życie.
Serdeczności zasyłam
Właśni, można przegapić życie, jeżeli szczęścia nie szuka się drobiazgach. Bardzo podoba mi się to stwierdzenie 🙂
zdecydowanie natura, świeże powietrze i ludzie dla mnie najważniejsi 🙂
Masz konkretną listę, ale moja jest bardzo podobna 🙂
w zależności jaki jest aktualnie czas, czy też etap mojego życia, recepta na szczęście jest różna. w ubiegły weekend, nadarzyła się okazja do uczestnictw w Święcie Storczyków, o którym nie miałam pojęcia, bo to lokalna inicjatywa. jednak zapał organizatorów i wystawców do szerzenia wiedzy przyrodniczej tak mi się podobał, że choć storczyki (obuwik pospolity) już przekwitły to święto uważam za bardzo udane!
Takie lokalne inicjatywy prowadzone z dużym zaangażowaniem bywają piękne 🙂
Uwielbaim ten czas, kiedy ta zieloność jest taka różnorodna, cieszy każdy liść, każdy kwiat, te cudowne zapachy, dzikich roślin, skoszonej trawy, te ptaki szalejące nad nami. Od miesiąca poluję na pewną srokę, która przyłazi na moje podwórko i nie da sobie zrobićfoty 🙂 sama radość
Ze srokami tak jest – niby blisko podchodzą do ludzi, ale fotografować się nie chcą. Życzę upolowania jej aparatem 🙂
Jak to jest, jak człowiek każdego dnia żyje w takich miejscach, to w końcu przestaje dostrzegać wszytko to, o czym pisałeś. I naprawdę trzeba się mocno postarać, by zachwycać się rzeczami oczywistymi. Jak do tej pory udaje mi się tak czynić.. i dlatego szczęście mam na wyciągnięcie ręki… codziennie.
Bardzo łatwo przestać się zachwycać tym, co ma się na wyciągnięcie ręki – słusznie mówi przysłowie, że na drugim brzegu rzeki trwa jest bardziej zielona 🙂
Jeżeli nadal potrafisz cieszyć się tym, co masz, to naprawdę tylko ci pozazdrościć tej umiejętności 🙂
To kawa na tarasie 🙂
Wzruszyłam się tymi śniadaniami na powietrzu… 🙂 Z dzieciństwa na leśnej działce u dziadków właśnie pamiętam te śniadania….
Nic tak nie uspokaja i nie wycisza jak natura.
Pewnie natura nie wszystkich uspokaja, ale mnie na pewno tak 🙂
Fantastyczne jest to, że potrafisz dostrzec takie małe rzeczy i tak się nimi cieszyć, pomimo, że znasz to miejsce jak własną kieszeń. Uwielbiam ludzi tak pozytywnie nastawionych do życia. Dziś oczekujemy od życia tak dużo, że te najprostsze przyjemności przechodzą obok nas niezauważone i niedocenione. Ja też uwielbiam odpoczywać w zieleni, gdzie nie słychać szumu miasta, tylko szum liści i śpiew ptaków. Wystarczy zacząć zauważać i doceniać takie małe rzeczy i recepta na szczęście gotowa! 🙂
Dzięki 🙂 Staram się rzeczywiście dostrzegać drobiazgi, które czynią życie szczęśliwsze. Nie zawsze mi to wychodzi, ale się uczę 🙂