Zapowiadano ciepły i słoneczny weekend. Taki, na jaki z wytęsknieniem czeka się po zimnych i szarych dniach odchodzącej zimy. Weekend, który najlepiej spędza się na wsi w otoczeniu budzącej się do życia przyrody. Nie przypuszczałem, że zamiast podziwiania kiełkujących przebiśniegów i fotografowania sikorek, przejdę przyśpieszony kurs, na którym zapoznam się z praktycznym znaczeniem takich słów, jak śrubunek, pex i trójnik…
Miłe złego początki
A wszystko zaczęło się tak pięknie! Prognozy pogody nie zawiodły. Gdy tylko dotarłem na Wieś, natychmiast zaległem na podwórzowej ławce, by odnowić brakujące zapasy witaminy D. Właściwie mogłem się z tej ławki nie ruszać do wieczora, ale zamarzyła mi się filiżanka aromatycznej kawy. Do zaparzenia kawy niezbędna jest woda, a ta została zakręcona na zimę. Cóż było robić. Zrzuciłem miastowe ciuchy, wcisnąłem się w ubranie robocze, na nogi przywdziałem gustowne gumofilce i chociaż do pełnego „outfitu” brakowało mi berecika z antenką, zabrałem się za odkręcanie różnej maści zaworów.
Weekendowy kurs hydrauliki – podejście pierwsze
Już drugi z nich postanowił sprawić psikusa i trysnąć prosto w twarz żwawym strumieniem wody. Śmigus dyngus w marcu? Niestety, zawór wyglądał na trwale uszkodzony, a ja musiałem podjąć decyzję, czy samodzielnie brać się za robotę, czy też szukać hydraulika, który na pewno w ten weekend się nie pojawi. Marzyła mi się ta kawa, robota wyglądała na niezbyt wymagającą, więc czemu nie…
W poszukiwaniu brakujących części
Leżąca 10 kilometrów na zachód od Wsi Ślepawa odgrywa rolę lokalnego ośrodka, w którym załatwia się każdą większą potrzebę. Co prawda ma status wioski, lecz przed wiekami szczyciła się posiadaniem praw miejskich, po których ostał się centralny rynek, dwa kościoły oraz małomiasteczkowa zabudowa. Są tutaj też sklepy ze wszystkim. Przed jednym z nich zaparkowałem samochód, wszedłem, kupiłem zawór ¾ i triumfalnie wróciłem na Wieś, by na miejscu zorientować się, że… gabaryty nowego i starego zaworu różnią się znacząco.
Rzuciłem krótkie, acz dosadne słowo, które określa panią zajmującą się nierządem w celach zarobkowych i wkrótce ponownie przekraczałem progi sklepu hydraulicznego w Ślepawie. Tym razem dzierżyłem w dłoniach wszystkie części, które udało mi się wykręcić z rur doprowadzających wodę. Uprzejmy pan cierpliwie wytłumaczył mi, że uprzednio nabyłem właściwy zawór, a stary wydał mi się mniejszy, ponieważ w wyniku awarii rozpadł się na kawałki. Nie chcąc wracać na Wieś z pustymi rękoma, nabyłem solidny klucz do rozkręcania rur, który co prawda nie przydał się później do niczego, natomiast wygląda niezwykle profesjonalnie wisząc na honorowym miejscu w warsztacie.
Tam i z powrotem
Do Ślepawy jeździłem jeszcze dwukrotnie. Założona na początku lat 90. instalacja wodna w domu na Wsi, była sztandarowym przykładem typowego polskiego rzemiosła. Sklecona ze wszystkiego, co znajdowało się pod ręką w ówczesnym obejściu, głównie zardzewiałych rur, trzymała się w całości do momentu, gdy zaistniała potrzeba wymiany któregoś z elementów. Raz ruszona posypała się w kilku miejscach jednocześnie. Musiałem rozebrać ją w całości, by z użyciem nowych części poskładać ją z powrotem. Rozdzielenie i ponowne łączenie zardzewiałego oraz zapieczonego żelastwa wymagało dużo siły, hektolitrów potu, a także całej masy słów zaczynających się na „k”, „p” i „ch”. Na koniec okazało się, że zrekonstruowany system wodny nie nadaje się do podłączenia kranu. Po wsi, a także okoliczny polach, łąkach oraz lasach poniosło się najbardziej soczyste przekleństwo, jakim byłem w stanie się posłużyć i „wszystkim się zdawało, że Hegemon klnie jeszcze, a to echo grzmiało”. W wyniku kilkugodzinnej pracy oraz licznych podróży uzyskałem jedynie…
…dopływ braku wody
Trochę minąłem się z prawdą. Jeden z zaworów umożliwiał zaczerpnięcie wody. Czynność tę należało wykonywać w kurtce i spodniach przeciwdeszczowych, ponieważ woda tryskała nie tylko do podstawionego naczynia lecz także na wszystko co znajdowało się w jej zasięgu. Jednak miałem jej wreszcie na tyle, by zaparzyć sobie tę wymarzoną kawę. Z filiżanką w ręku zasiadłem na ławce przed domem gapiąc się na… gwiazdozbiór Oriona. W amoku prac hydraulicznych nawet nie zauważyłem kiedy zapadł zmrok.
Kilka godzin później pojawił się sąsiad. Właśnie wracał z pracy. Popatrzył na pobojowisko, z frasunkiem podrapał się po głowie i na koniec udzielił kilku zbawiennych rad. Ich realizacja wymagała ponownej podróży do Ślepawy.
Weekendowy kurs hydrauliki – podejście trzecie
Następnego dnia w sklepie hydraulicznym powitano mnie niczym starego znajomego, wręcz domownika. Pokazałem sprzedawcy fragment konstrukcji zdjęty ze ściany, który ten obejrzał niemal z nabożną czcią, próbując dojść, jak to zostało przed laty poskładane. Wreszcie znaleźliśmy alternatywne rozwiązanie. Z workiem nowych części żwawo przystąpiłem do roboty. W ciągu kilku godzin odbudowałem instalację na tyle porządnie, że wszystko pasowało do siebie nawzajem, a z żadnego zaworu nie ciekła woda. Aby zwieńczyć dzieło należało tylko dokręcić baterię kranową. Gdy ją z dumą zamontowałem, pociekła woda. Niestety, nie z tego otworu, z którego powinna – okazało się, że po zimie bateria kompletnie przerdzewiała.
Gdy po trzech dniach wracałem wreszcie do miasta, czułem się tak jakbym spędził weekend nie na wsi lecz w Zagłębiu Rury! Jednak nie cały czas był stracony, popatrzcie na zdjęcia
Pewnie i wy macie w zanadrzu opowieści pod tytułem – miłe złego początki. Mam nadzieję, że podzielicie się nimi w komentarzach. Jeżeli podobało się wam opowiadanie, zajrzyjcie do podobnego wpisu o „kombatanckim wyjeździe na Wieś”.
Jako córka hydraulika, która od małego grzebała z ojcem w rurach i żaden klucz czy łopata potrzeba do przekopania rowu nie była i nie jest obca, mogę z dumą napisać: GRATULUJĘ!!! 🙂 Grunt to się nie poddać!
Zdjęcia z wyczuciem chwili, choć bohaterowi ulotni, jak marcowa wiosna.
Pozdrawiam 🙂
Tak ciekawie opowiadasz, że czyta się historię z kluczem, jakby to była sensacyjna powieść z tym szczęśliwym zakończeniem.
Serdeczności
Była kiedyś taka seria kryminałów z kluczem, co prawda nie hydraulicznym, ale zawsze kluczem 🙂
Takie gratulacje podwójnie lub nawet potrójnie cieszą 🙂 Nie lubię się poddawać, co czasami skutkuje pozytywnie, ale czasami też negatywnie, gdy nie potrafię określić granic swoich kompetencji i wtedy potrafię narobić więcej szkód, niż naprawić…
A gdzie to złe? Zaczęło się słonecznie i równie miło skończyło. Naprawdę już wiosna?!
Wiosna na całego. Złe były te godziny spędzone w ciemnym pomieszczeniu zamiast wygrzewać się w słońcu 🙂
Oj tam, oj tam, przypomniałeś sobie kilka siarczystych słów, wgłębiłeś się w sztukę hydrauliki stosowanej, kawa była, a te fotki? Super!
Te fotki znacznie poprawiły mi humor 🙂
Kupiłem dom w stanie surowym… czyli woda dochodziła do grzęzawiska w piwnicy, było to o tyle dobre że na tej głębokości już nie zamarzała, więc nie rozsadzało mi rur!
Natomiast tysięczne przykłady kiedy to je..na złośliwość pier..nych rzeczy kur.a martwych !!! Mógł bym snuć godzinami.
Mam wykopany dół i tam woda nie zamarza, ale w mieszkaniu są też zawory i pierwszy raz po zimie pękły, a przecież tegoroczna nie była zbyt surowa i mroźna…
To ja opowiem o innej czynności, którą wykonywaliśmy przed laty z mężem (dawniej, gdy musieliśmy wciąż oszczędzać wszystkie prace przy domu robiliśmy sami….). Było to klejenie styropianu na ścianach domu. W ten sposób tworzyliśmy podkład pod ocieplenie domu. Faktem jest, że nakleiliśmy sporo styropianowych płyt, a jako że zerwał się wiatr, poderwał nam ze ścian sporo tych płyt. Trzeba było przyklejać je od nowa.
Zwyczajna złośliwość rzeczy martwych. W tym przypadku chyba… wiatru 😉
Serdeczności ślę, Hegemonie.
Grunt to się nie poddawać, prawda? 😉
Grunt to się nie poddawać, ale czasami też lepiej wiedzieć kiedy się poddać i wezwać fachowca, gdy sami nie damy rady i narobimy więcej szkód niż naprawimy. Tak kiedyś miałem z samodzielną naprawą roweru…
Samo życie. Jednak uważam, że należy przynajmniej próbować. Wszak to nowe działania nas rozwijają 😉
Masz rację, trzeba próbować. Bez nowości nie ma szans na rozwój…
Nie mogę poszczycić się podobna przygodą… nie żebym tego żałowała ;)Na hydraulice się nie znam i moja przygoda, nie z brakiem wody, lecz raczej stanowczym jej nadmiarem, ograniczyła się do otwierania drzwi i wycierania ścian i podłogi. Ale za to jedno i drugie wielokrotnie. Zaczęło się wraz z rannym brzaskiem od wizyty sąsiadki, która stwierdziła zgryźliwie, że ją zalewam. Faktycznie na podłodze w łazience stała woda. Zadzwoniłam do spółdzielni i … ruszyła machina. 1. Wezwani panowie ze spółdzielni, stwierdzili, mimo moich protestów, że to ze spłuczki się leje, a nie z rury, 2. Po dwóch godzinach panowie ze spółdzielni zawitali… Czytaj więcej »
Moja przygoda z hydrauliką przy twoich problemach z rurami, to pikuś. Ja mogłem sobie zakręcić dopływ wody, ty byłaś zdana na „fachowców”. Ciekawe, że ci fachowcy byli tak kiepscy. Gdy mnie sąsiad zalewał, ale nie było wiadomo czy to on, to panowie ze mną cały blok obeszli i to dwa razy, dopóki nie odkryli awarii, a właściwie drobnego, prawie niewidocznego wycieku spod zlewu sąsiada…
Dla panów ze spółdzielni praca to ewidentnie za ciężka, to zresztą nie pierwsza taka sprawa i nie tylko ze mną, tomy można by napisać. Z tego wszystkiego to najszybsi, najmilsi i jacyś tacy najbardziej konkretni byli ludzie z pogotowia.
To u nas w kwestii napraw dużo się zmieniło. Jest szybko i w miarę dobrze (ideału nie ma). Jednak jest to wspólnota mieszkaniowa. Z drugiej strony moi rodzice mieszkają w mieszkaniu spółdzielczym i też u nich nie jest źle. Widocznie bardzo kiepską masz tę spółdzielnię 🙁
Gratulacje za wytrwałość. W sumie z drugiej strony, z tą przygodą, to też jakaś odskocznia od codziennego życia. Tak byłby tylko standardowy wypoczynek, a teraz ma się co wspominać. 🙂
Wiesz,problemy sprawiają, że wiele sytuacji zapamiętujemy lepiej, dodają kolorytu. Ważne, aby nie były to problemy nadmierne…
No nieźle. Przynajmniej trochę oczy napasłeś oznakami wiosny… może teraz te rury wytrzymają kolejną zimę?
Może wytrzymają, mam taką nadzieję, ale również wprawę w naprawie 🙂
A, to masz łatwiej 😉 My musimy 20km do cywilizacji jechać po zaopatrzenie 😉
Teraz doceniam, że to tylko 10 kilometrów 🙂
też mam taki jeden klucz – francuski – który niezwykle profesjonalnie wygląda pośród absolutnie moich narzędzi. aaa, i jeszcze mam młotek (młot!) całkiem pokaźnych rozmiarów, który gdy klasyczny tłuczek do mięsa gdzieś był się zapodział, skutecznie go zastąpił. przez folię rzecz jasna 😉
Widzę, że masz bogaty warsztat, który sprawdza się we wszystkich sytuacjach, również kulinarnych 🙂
Jak widać człowiek uczy się całe życie, no i wiem dlaczego hydraulicy są tacy drodzy 😉
Zdjęcia piękne, wiosna coraz bliżej. Dla nich i dla totalnego zapomnienia o codziennym życiu warto było pojechać.
U nas w ogródku zakwitły 2 pierwsze krokusy. Wiosna tuż , tuż.
Patrzę za okno i porównuję pogodę z zeszłego tygodnia i dzisiejszą – ogromna różnica. Bardzo się cieszę, że w tę ładniejszą pogodę byłem na Wsi i skorzystałem z uroków wiosny, mimo hydraulicznych awarii 🙂
Fajnie jest mieć w ogródku krokusy 🙂
Z żalem i z zazdrością stwierdziłem, że nie mam w zanadrzu takiej fajnej historii z kluczami, rurami itp. Jedyne, co pasowałoby do konwencji, to moja jedyna (i na 100% ostania) próba uporządkowania i usystematyzowania biblioteki (wiem, że w konfrontacji z hydrauliką zabrzmiało to wyjątkowo słabo). Tak, czy siak, swego czasu wywaliłem z półek kilka tysięcy książek i … reszta się mniej więcej zgadza. Kilka dni roboty i przeklinania własnej głupoty. Efekt? U Ciebie jest woda, a u mnie po kilku miesiącach taki sam, za przeproszeniem, burdel jak przed katalogizacją :)))
Nie wiem czy porządkowanie biblioteki, to nie większe wyzwanie niż hydraulika, szczególnie gdy liczy ona kilka tysięcy książek. Ja do porządkowania swoich, dużo mniejszych zbiorów, podchodzę bardzo ostrożnie i zajmuje mi to prawie miesiąc czasu…
Na pewno to doświadczenie nie poszło na marne – możesz teraz mianować się hydraulikiem! 🙂 Sama kompletnie się nie znam na takich sprawach, ale jeśli przytrafiłaby mi się taka sytuacja jak Tobie, też musiałabym sobie jakoś poradzić. Pewnie na pierwszy rzut przyszłoby Google.
Doświadczenie nie poszło na marne, ale w żadnym wypadku nie nazwę się hydraulikiem 🙂 A z wujka Google nie mogłem skorzystać, ponieważ u mnie na Wsi najbliższy dostępny internet znajduje się 6 kilometrów dalej…
Zapamiętaj wszystko, to będzie jak znalazł na następny rok 🙂 I wtedy będziesz mógł zrobić kawę szybciej i wrócić na ławeczkę :)))
Gdyby tak było co roku, to chyba przestałbym jeździć na wieś…
😀 😀 😀 Hegemonie, aż strach ruszyć coś kolejnego po tej zimie 😉 Życzę Ci SPOKOJU na tej wsi, SPOKOJU 😉
Dlatego na razie nic nie ruszam i na wszelki wypadek wróciłem do Łodzi 🙂
Braaawo! Jak rozumiem kurs ukończyłeś z sukcesem. Teraz to Ty będziesz szpecem od hydrauliki 🙂 Człowiek się uczy całe życie!
A zdjęcia cudowne 🙂
Wieczorami lubię zasiadać na tarasie i patrzeć w gwiazdy…
Trzeba mieć taras, aby móc patrzeć w gwiazdy. U mnie jest tylko trzepak, o który można się oprzeć…
Egzaminz hydrauliki zdałem, ael nie chciałbym podchodzić do poprawki…