Spis treści
Nową ekspresówką błyskawicznie śmiga się na Wieś. Szybciej niż kiedyś i… nudniej. Ściany ekranów dźwiękochłonnych ograniczają wszelką widoczność poza linią szosy. Czuję się niczym koń dorożkarza. Na szczęście ostatnie kilkanaście kilometrów wiedzie drogami lokalnymi. Zjeżdża się na nie w Marzeninie, małej wiosce położonej nad Grabią. Gdy wiozę ze sobą mamę, jest to moment, w którym przestaje ona psioczyć pod nosem na okropne ekrany oraz jeszcze obrzydliwsze tiry i zaczyna normalnie rozmawiać. Tak też było i tym razem
– A wiesz Hegemonie, że tata często opowiadał mi o wakacyjnym pobycie w Marzeninie?
– Tata?!
– Mój tata, a twój dziadek. Był na letnisku w Marzeninie w 1914, a może 1915 roku, czyli przeszło sto lat temu…
Rozejrzałem się uważniej. Próbowałem sobie wyobrazić mojego dziadka, jako małego chłopca na letnisku. Zaciekawiło mnie też od kiedy ludzie zaczęli jeździć na wakacje i brać urlopy…
Letnisko, urlop, wakacje…, kiedy narodziła się turystyka
Masowa turystyka rozkwitła całkiem niedawno. Praktycznie była nieobecna, aż do początków XIX stulecia, a charakter masowy przybrała dopiero po II wojnie światowej. Dziwnie musiał wyglądać świat bez podróży, zatłoczonych plaż nadmorskich i ścisku na Krupówkach…
Przed wiekami dla przyjemności podróżowali nieliczni. Zazwyczaj jeździli „do wód”. Niespokojne dusze, które nie umiały usiedzieć na miejscu, mogły zaciągnąć się do armii lub wybrać na pielgrzymkę. Podróżowało się także w celach handlowych lub zdobywania wiedzy.
Wiek XIX przyniósł radykalną zmianę. Podróże stały się dostępne. Co prawda nadal dla elity, ale coraz liczniejszej elity. W XIX w. wspinacze zdobywają wszystkie alpejskie szczyty, a turyści zapełniają miejscowości wypoczynkowe. Thomas Cook tworzy pierwsze biuro podróży, a pierwszy przewodnik turystyczny pisze Karl Bedecker. W II połowie XIX wieku zaczyna się kariera Zakopanego, a wokół dużych miast wyrastają miejscowości letniskowe. Mój dziadek zapewne należał do jednego z pierwszych pokoleń, które regularnie latem jeździło na wakacje…
Krowa, czyli letnisko dziadka
Dziadek wychowywał się w Zduńskiej Woli, więc na letniska jeździł z matką i rodzeństwem, w niedalekie okolice, chociażby do takiego Marzenina. Dalsze wypady nie wchodziły w rachubę, ponieważ:
– Podróżowali wozami – opowiadała mama – Na te wozy pakowali cały niezbędny dobytek łącznie z łóżkami. Nie jechali zbyt szybko, bo obok wozów szła krowa.
– Jak to krowa?!
– Co się dziwisz? Moi dziadkowie mieli krowę. Oczywiście na co dzień trzymali ją w jakiejś oborze na obrzeżach miasta, ale na wakacje zabierali ze sobą.
Obecnie na wyjazdy zabieramy ze sobą lodówkę turystyczną, kiedyś w podobnym celu podróżowało się z krową…
Lampa naftowa, czyli letnisko babci
Babcia, matka mojego taty, gdy pisała pamiętnik miała niemal 80 lat, ale wciąż świetnie pamiętała wakacje swojego dzieciństwa, które przypadało na drugie dziesięciolecie XX wieku.
„Na wakacje wyjeżdżaliśmy zawsze na letnisko. Jechało się niedaleko, w okolice Łodzi, żeby ojciec, który zostawał w mieście, mógł do nas na niedziele przyjeżdżać.
Z rana podjeżdżał pod nasz dom chłopski wóz, na który ładowało się wszystko, co mogło być potrzebne na letnisku, a więc łóżka, pościel, toboły i kosze, skrzynie z garnkami i naczyniami, a na stosie tych rzeczy siedziała służąca z dużą lampą naftową w ręku. Takie furmanki chłopskie ciągnęły sznurem w okresie letnim po szosach prowadzących do podmiejskich letnisk i na każdej można było zobaczyć służącą z lampą naftową w ręku.”
„Letnisko, to był prawdziwy raj dla nas dzieci. Pierwszą czynnością po przyjeździe na miejsce było zrzucenie butów, które kładło się na nogi dopiero w dniu powrotu do Łodzi.”
Gdy w niedzielę z miasta zjeżdżali pracujący ludzie, podawano świąteczny posiłek. „Na obiad były obowiązkowo kurczaki z mizerią, na deser szarlotka.”
Pod wieczór w niedzielę ze wszystkich letnisk wracali do miast mężowie, którzy następnego dnia szli do pracy. W ich wypadku nie było żadnej szansy na urlop, przypuszczam, że nawet tego słowa nie znali…
Urlopy, kiedy to się zaczęło?
Pierwszy płatny urlop na świecie wywalczyli sobie pracownicy holenderskich szlifierni diamentów w 1910 r. Powszechnie urlopy zagościły w prawodawstwie państw europejskich dopiero po zakończeniu I wojny światowej. Polska należała do ścisłej czołówki. Już w 1922 roku zagwarantowała płatne urlopy wszystkim pracownikom, którzy w jednej firmie przepracowali rok, a przedsiębiorstwo zatrudniało więcej niż 4 osoby.
Jednym z ostatnich państw europejskich, które przyznało prawo do płatnych urlopów była Szwajcaria – pracownicy ten przywilej wywalczyli sobie dopiero w 1946 r.!
Ukochane wakacje mamy
Mama na regularne wakacje zaczęła wyjeżdżać zaraz po zakończeniu II wojny i jak sama często podkreślała były to jej najlepsze wakacje życia. Spędzała je co roku w niewielkim Grabnie.
– Jakie to były świetne wakacje Hegemonie, to nawet sobie nie wyobrażasz!
Ma rację, nie wyobrażam sobie. Ona, dwunastoletnia wówczas dziewczynka, wraz z młodszą o kilka lat siostrą Magdą jechały na dwa miesiące do PGR, którym zarządzał wuj Roman (o wuju Romanie, wspominam w kilku miejscach, m.in. opisując dwór w Rochówku). Jechały same, gdyż rodzice zostawali w Łodzi, a pracujący wuj nie miał zbyt wiele czasu, aby zajmować się siostrzenicami.
– Rodzice nie bali się was puszczać samopas?! – pytam zaskoczony
– Dziadek bardzo się bał, ale z drugiej strony nie pozwalał babci jeździć z nami. Jakoś nieswojo czuł się sam w domu. Babcia przyjeżdżała do Grabna raz na tydzień lub nawet raz na dwa tygodnie i wtedy próbowała nas doszorować…
A było z czego. Dziewczynki niekiedy kąpały się w pobliskiej Grabi, lecz znacznie częściej brudziły w trakcie wiejskich zabaw. Mnóstwo czasu spędzały w towarzystwie psów, nawet wpełzały do dużej budy stojącej na podwórzu, więc pcheł gromadziły co niemiara.
– Włóczyłam się po okolicy najpierw z Magdą, ale ona nie lubiła chodzić, wolała siedzieć przy domu. Przestałam więc ją namawiać i na spacery zabierałam psy – Miśka, to był wilczur i Figę, taką rudą suczkę, mieszańca. Niestety Misiek polował na gęsi i po prostu je zagryzał! Wtedy uciekałam i chowałam się, aby nikt na mnie nie nakrzyczał
– I były tam konie. Oczywiście jeździło się na oklep. Pewnego razu, bardzo łagodna klacz nagle się znarowiła i poniosła mnie pod drzewo. Na szczęście zdążyłam się schylić, lecz okulary zawisły wysoko na gałęzi. Bardzo się bałam o te okulary! Jednak strach mnie nie powstrzymywał przed niezbyt bezpiecznymi zabawami. Uwielbiałam wspinać się na stogi ustawiane na polach, a potem z nich zjeżdżać na tyłku. Wcześniej rzucałam Magdzie okulary, siadałam na zabranej z pokoju poduszce i z ogromnym impetem zjeżdżałam w dół. Właściwie nie wiem po co mi była ta poduszka, bo wypadała mi spod siedzenia już na samym początku zjazdu.
– Lubiłam też skakać z wozu na sąsiek, gdy wyładowany słomą czy sianem wóz stał w stodole. Między nim, a sąsiekiem była zawsze jakaś przerwa. Skakałam więc z wozu na sąsiek, a zaraz potem z sąsieku na wóz. Aż raz źle wyliczyłam odległość i spadłam głową na dół wprost na kamienne klepisko. Przez chwilę myślałam, że umarłam, nawet na moment straciłam głos. Jednak po kilku minutach wstałam, otrzepałam się i pobiegłam dalej się bawić…
– Nie byłam zadowolona, gdy pewnego razu tata zabrał mnie na wczasy w Kotlinę Jeleniogórską, bodajże do Cieplic. Było tam ładnie, mogłam zobaczyć góry, czy zwiedzać zamki, ale i tak tęskniłam za Grabnem…
Wypoczynek masowy
W 1945 r. Dolny Śląsk znalazł się w granicach państwa polskiego. Władze upaństwowiły tamtejsze ośrodki wypoczynkowe i zachęcały do wyjazdów na ziemie odzyskane. Łatwo było otrzymać skierowanie na wczasy, więc dziadek zabrał córkę ze sobą, myśląc, że ją tym wyjazdem uszczęśliwi. Nie do końca mu się udało.
Upaństwowienie ośrodków wypoczynkowych oraz tanie skierowania na wczasy, kolonie i do sanatoriów, sprawiły, że Polacy zaczęli masowo wyjeżdżać na urlopy. W 1949 r. na taki rodzaj wypoczynku zdecydowało się ok. 300 tysięcy ludzi, trzydzieści lat później, w 1979 r., już ponad cztery miliony. Imponujący rozwój.
Ale tak naprawdę masowa turystyka rozwinęła się na początku XXI, wszystko za sprawą tanich linii lotniczych. W ciągu 20 lat liczba turystów na świecie podwoiła się i niekiedy turyści sprawiają więcej problemów, niż przynoszą korzyści. Tłumy podróżujących sprawiają, że coraz bardziej tęsknię nie za odwiedzeniem Barcelony czy Paryża, ale za spokojnym odpoczynkiem na wiejskim letnisku…
Wyjazdy na wieś z rodzicami
Moi rodzice planując dla nas wakacje , gdy byliśmy jeszcze małymi dziećmi, realizowali szalone pomysły mamy rodem z Grabna. Już pierwsze swoje wakacje spędziłem w miejscu, które niekoniecznie nadążało za zdobyczami współczesnej cywilizacji… Rodzice wybrali się na rekonesans do Konopnicy, poleconej im przez znajomych wypoczynkowej miejscowości nad Wartą. „Wizja lokalna nie wypadła jednak pozytywnie” – zapisał tata w swoim pamiętniku. „Konopnica przypominała raczej nadmorski kurort, niż cichą i spokojną wioskę, o jakiej marzyliśmy”. Postanowili więc poszukać letniska gdzie indziej…
„Zdecydowaliśmy się iść do Rychłocic nie szosą, a zwykłą drogą biegnącą brzegiem Warty. Droga była bardzo ładna i urozmaicona. Prowadziła najpierw łąkami a potem przez gęsty las, na którego końcu spostrzegliśmy dwie skromne chatki. Bardzo nam się one spodobały i pomyśleliśmy, że chętnie spędzilibyśmy w nich wakacje. Okazało się, że gospodarze gotowi są wynająć pokoje. Podana cena była wprawdzie dość wygórowana jak na niski komfort obydwu domów (nie było w nich prądu, a wodę czerpało się z prymitywnej studni), mimo to fakt położenia domów z dala od wsi, tuż przy brzegu rzeki i niemal w samym lesie skłonił nas do podjęcia pozytywnej decyzji.”
W tych domkach oddalonych od wsi i najbliższego sklepu o ponad dwa kilometry mama spędziła wakacje z dzieckiem, które jeszcze nie miało roku. A byłem dość upierdliwym bachorem… Jednak musiało jej się podobać, bo i w kolejnych latach rodzice wyszukiwali domy bez wygód – czyli bez prądu i bieżącej wody.
Na pierwsze wakacje udało się rodzicom wypożyczyć samochód z pracy, ale zazwyczaj korzystali z transportu publicznego – pociągów i autobusów. Część dobytku zabierali ze sobą, a część nadawali na bagaż. Potem te rzeczy trzeba było odebrać ze stacji kolejowej i dowieźć autobusem na miejsce. Szczególnie zimą nie było to łatwe zadanie.
„Samo załadowanie do autobusu 3 par nart, sanek i olbrzymiego tobołu przez jedną osobę wydawało się rzeczą niewykonalną, ale jakoś sobie poradziłem.” – pisał w pamiętniku tata.
Tęsknota za wakacjami dzieciństwa
Brak prądu, woda w studni, nie wiem czy bym się zdecydował spędzać wakacje w takich warunkach. Jednak najpiękniejsze wspomnienia, jakie mi pozostały z dzieciństwa, dotyczą właśnie letnich wakacji spędzanych na wsiach leżących gdzieś na skraju cywilizacji…
Przez wiele lat jeździłam z mamą na Mazury – do domu z pompą, banią i kurami na podwórzu. Wspominam ten czas z wielkim sentymentem – choć nigdy nie udało mi się trwale zabrudzić (mama czuwała nad higieną:))). Uwielbiałam kapać się w płytkich zatoczkach Krutyni, łapać malutkie rybki (nigdy mi się to nie udawało) i bawić się wśród drzew schodzących nad samą wodę. A wszystko to w ciszy, błękicie nieba i przejrzystej, mazurskiej toni jezior i rzek.
Piękne miałaś wakacje. Wyobraziłem sobie Krutynię, która pewnie nie był jeszcze zawalona kajakami i tak mi się zachciało spokojnego lata, gdzieś na wsi…
W mojej rodzinie wakacyjne wojaże nigdy nie były priorytetem. Jakieś tam wyjazdy do rodziny i takie tam. Raz byłem na koloniach letnich i raz na obozie wędrownym. Z kolonii pamiętam tylko tyle, że szybko skończyły mi się pieniądze. Na obozie pieniędzy mi nie zabrakło, bo były to czasy, w których nie bardzo było na co je wydawać…
Ja na koloniach byłem dwa razy. Nie pamiętam, jak było z pieniędzmi, ale pamiętam, że bardzo mi się nie podobało 🙁
Przywołałeś wspomnienia…
My też nie lubimy jeździć drogami szybkiego ruchu, bo to nudne, ale gdy dług a droga, to czasem trzeba…
Na pewno kiedyś więcej było romantyzmu, chociaż spanie w stodole na sianie nigdy nie było dla mnie romantyczne.
Dziś bez prądu nie wyobrażamy sobie życia, nawet na wakacjach, ale taki pomysł wakacji w dawnym stylu to chyba dobry sposób na biznes obecnie…
Ja bardzo lubiłem w dzieciństwie spać na sianie. Rodzice wynajmowali izbę u gospodarzy, a ja spałem w stodole na sianie 🙂
Pewnie i dzisiaj bez prądu dałbym radę, kilka razy do roku jeżdżę na kajaki, gdzie śpi się pod namiotem, a tam prądu brak.
dobry tekst! tęsknię za czasami, kiedy w turystycznych miejscowościach nie było jeszcze turystów… no ale trzeba się pogodzić z faktem, że gdy się gdzieś w takie miejsce pojedzie, to się automatycznie (współ)tworzy tłum.
wakacje na wsi w dzieciństwie też mam na koncie. epickie! przez kilka kolejnych lat jeździliśmy z rodziną i znajomymi (i dziećmi znajomych, co ważniejsze) do samotnego domu – w puszczy, nad jeziorem… ech. 🙂
dziś dom ten istnieje, ale już bez gospodarstwa i żywego inwentarza.
Trzeba się pogodzić z faktem, że jest inaczej, ale czasami człowieka nachodzi tak tęsknota za dawnym, za tym czego już nie ma….
Dokładnie. Dlatego zostawiłam miasto w diabły.
Kilka tygodni my u Ciotki w Łowczówku, potem ona z chłopcami u nas. Tam wstawaliśmy o 5 rano, szli do Białej się wykąpać potem w las za grzybami, potem śniadanie i psocenie aż do obiadu, a że obiad późno to żywienie się czym popadło (maliny, jabłka, marchewka prosto z pola). Potem po obiedzie zawsze lody albo inne smakołyki, bo Ciotka nasze grzyby sprzedała w skupie i pieniądze na „używki” 😉 były. Zabawy w okopachmz I wojny, wtedy jeszcze nieźle widocznych i oczywiscie prace gospodarskie, nauczyłem się kosić, ciąć sierpem trawę dla królików, młócić cepami, oporządzać zwierzęta itp. A jak oni… Czytaj więcej »
Piękne te wakacje 🙂 Nauczyłem się prac gospodarskich, potrafię używać kosy, ale sierpem nigdy nie kosiłem. Grzyby, maliny, jeżyny i jagody, to były atrakcje wakacji na wsi. Okopów niestety nie było w pobliżu, ale las i rzeka zawsze 🙂
A ja się urodziłem i wychowałem na letnisku, więc nigdzie nie musiałem jeździć:)
No tak – ale co innego jeździć, a co innego wychować się 🙂
Pewnie tak i dlatego nasi rodzice zabierali nas w wakacje do miast 🙂
Wakacje w mieście. Dość trudno mi jest sobie takie wyobrazić. Nawet, jak jadę do znanych miast typu Londyn, Paryż czy Lizbona, to mogę tam byś trzy, może 4 dni, ale potem zaczynam tęsknić za wsią…
ja jestem zmęczona miastem po dwóch godzinach.
Uwielbiałam spędzać wolny czas u mamy mojej mamy. Przyczyna była prosta – zwykła dziecięca ucieczka od obowiązków. Dawniej dzieci traktowano inaczej, zwłaszcza od dziewczynek wymagano sporo. Działo się tak zwłaszcza wtedy, jeśli miało się jeszcze młodsze rodzeństwo.
Może nie do końca chodziło o ucieczkę, ale także o walory, których u mnie, mieszkającej w bloku, nie mogło być. U Babci była wolność; górki, z których można było zjeżdżać na sankach i lasek, w którym można było bawić się z kuzynostwem, a było nas trochę 😉
Jak masz takie miejsce na ziemi, do którego można pojechać i oderwać się od świata codziennego, gdzie pojadą też znajomi, to jest tak trochę, jak na dawnych wakacjach 🙂 I wtedy, jak w dzieciństwie – wystarcza jakaś górka i lasek i można być szczęśliwym…
Ciekawy temat wywołałeś do tablicy blogowej. Szczerze powiem NIGDY nie byłam na żadnym wiejskim letnisku. Moja rodzina to wielopokoleniowe mieszczuchy, tylko ja wyłamałam się i mam hacjendę na wsi. Nie mam żadnych wspomnień z wsią, bo tak naprawdę, byłam na wsi dopiero w dorosłym życiu. Oczywiście jako dziecko podziwiałam krajobrazy sielskie anielskie, ale było to tylko przy okazji podróżowania. Co ciekawe, mój syn także nie tęskni do wiejskiej ciszy, im bardziej milionowe miasto, tym lepiej tam się czuje. Chyba moja rodzina nie ma genu , który odpowiada za tęsknotę za łonem natury. :)) Pamiętam opowieści moich dziadków jak dorożką jeździli… Czytaj więcej »
Mnie się wydaje, że większość ludzi, gdyby ich zapytać – gdzie chcesz spędzić urlop w Paryżu lub Londynie, czy też na mazowieckiej wsi, to wybierze tę pierwszą opcję. Więcej osób woli spędzać wolny czas w gwarnym miejscu, niż w ciszy, która wydaje się nudna. I to jest normalne. Ja uwielbiam ciszę i spokój wsi, ale we własnej rodzinie mam osoby, którą nie przepadają za wsią.
Koloni też nie lubiłem – w dzieciństwie, to były dla mnie zmarnowane wakacje, do dzisiaj mam żal do rodziców, że mnie tam wysyłali
Była krowa, to zawsze było świeże mleko 🙂
Myślałam, że tylko ja nie lubię jeździć drogami ekspresowymi i autostradami. Moim zdaniem to zabija cały urok podróży. Nie można obserwować świata, bo poza zielonymi ekranami nie widać nic :/
Z wakacji z dzieciństwa najbardziej lubiłam jeździć do Zawozu. Z jednej strony Jezioro Solińskie, z drugiej Bieszczady. To takie piękne miejsce. Aż mi się zachciało tam wrócić jak o nim myślę 🙂
Drogami ekspresowymi jedzie się szybko i nic się nie widzi. Coś za coś. Najlepiej podróż planować trochę szybko, trochę lokalnie 🙂
Widzę, że też ma swoje piękne wspomnienia z dzieciństwa, z wakacji 🙂
Hegemonie, zazdroszczę Ci tych pamiętnikow rodzinnych. A jeśli chodzi o wakacje, to ja po prostu jeździłam na kolonie, jak wielu z nas zapewne. No a potem na obozy. Było super, w namiotach, w lesie, pierwsze miłości, ogniska, Pamiętam,że zakochałąm się na umór w chłopcu, który pieknie śpiewał na wieczorku z ogniskiem. Miałam wtedy …7 lat! No a teraz sama mam letnisko. Bo mieszkam na wsi jak może pamietasz i mogę zachowywać się jak chcę. Moge wchodzić na drzewa, moge skakać po trawie, mam jabłonie i orzechy , no i strumyk do moczenia nóg.:)
Ja nie znosiłem kolonii i obozów, była to dla mnie najgorsza kara. Ale ja zawsze trzymałem się na uboczu i grupy z dyscypliną były dla mnie przedłużeniem obowiązku szkolnego, a szkoły podstawowej serdecznie nie cierpiałem. Natomiast wyjazdy z rodzicami na wieś, to było coś, na co czekałem przez cały rok. Nie, że pobyt z rodzicami był idealny, ale miałem swoją przestrzeń, w którą mogłem uciec od ludzi. I wieś zawsze mi się podobała. Zazdroszczę ci tej wsi, ja mam swoją tylko na lato i to też nie całe, kawałkami, ale i tak się cieszę, że jest las, trawa, woda w… Czytaj więcej »
Wiesz, ja tez nigdy nie byłam zwierzęciem stadnym , ale kolonie były udane. A może dzisiaj wspominam je z sentymentem, bo po prostu dzieciństwo było piekne? Sama nie wiem… Z rodzicami nie lubiłam nigdy jeździć , to były zawsze nudne wakacje, wiesz, wczasy pracownicze, rano plaża, po południu brydż wieczorem zakrapiane kolacje. (Oczywiście mówię o rodzicach) Nudziłam sie niemiłosiernie. A moi rodzice przyjeżdżali z urlopu zmęczeni jak po ciężkiej harówce:) Nigdy nie jeździlismy na letnisko, bo cała rodzina to mieszczuchy. Dziadkowie urodzeni na wsi, wyprowadzili sie do miasta , ja też mieszczuch z krwi i kości. Az w końcu rzuciłam… Czytaj więcej »
Ja bardzo lubiłem jeździć z rodzicami, chociaż niektóre ich zachowania były denerwujące. Oni odpoczywali na tych wyjazdach i to było widać, może dlatego tak lubiłem z nimi jeździć, bo dawali przykład dobrego wypoczynku?
Znam te zimowe problemy z mieszkaniem na Wsi. Mamy dom na takiej prawdziwej wsi, żadna podmiejska niby-wieś, tylko sporo rolników i kilku miastowych, którzy kupili domy. Głównie nasi znajomi. Jeden zaparł się, że zamieszka na stałe. Wytrzymał trzy lata i na zimę wraca do Łodzi 🙂
Klik dobry:)
Proszę – przekaż 1% podatku ciężko choremu dziecku w mojej rodzinie.
Z góry dziękujemy!
http://dzieciom.pl/podopieczni/29257
W formularzu PIT proszę wpisać numer: KRS 0000037904 i w rubryce „Informacje uzupełniające – cel szczegółowy 1%” podać: 29257 Kowalik Patrycjusz.
Pozdrawiam serdecznie.
Ja już mam w rodzinie ciężko chorą osobę, której przekazuję…
Ale piękne historie! Aż chce się zacząć pisać własny pamiętnik. 🙂 Pamiętam, że w dzieciństwie na wakacje jeździłam z dziadkami, a rodzice dojeżdżali w weekendy. Zawsze było to to samo miejsce – niewielki ośrodek z drewnianymi domkami, sporą połacią trawy wokół i Bugiem przepływającym zaraz za ogrodzeniem. Pamiętam gniazdo os na tarasie, dziadka czytającego gazetę i mówiącego „nie skacz po balkonie”, ale już nie tłumaczącego dlaczego, więc pszczoły w końcu mnie użądliły. Babcię, która czytała na leżaku „Panią domu” i dbała, żeby dziecko się wystarczająco opaliło i wybawiło w plastikowym basenie przed domem. Później w to samo miejsce jeździliśmy z… Czytaj więcej »
Takie historie są piękne. Mam wrażenie, że kiedyś ludzie mieli więcej czasu i żyli spokojniej, ale to może tylko wrażenie. Na wsiach już nikt nie ma jednej krowy, tylko minimum 40 sztuk. Nie ma więc zwierząt do karmienia. Ja jeszcze w sieradzkim znajduję takie wioski, jak za dawnych lat, kupuję jajka od kur łażących po terenie i są to smakowo całkiem inne jajka niż z ferm.
Jestem ciekaw czy w Broku nadal jest taka sezonowa smażalnia ryb, gdzie jadłem najsmaczniejszą sielawę w życiu…
Krowy dzisiaj siedzą w zamknięciu dzień i noc, nikt ich nie wypuszcza na pastwisko. Tak jest u moich sąsiadów.
A ja ostatnio w dwóch miejscach widziałem po dwie krowy na łące, czyli czasami indywidualna hodowla się jeszcze trafia. Znajoma, ktora trzyma stado 100 krów twierdzi, że mleko od krowy karmionej trawą jest znacznie lepsze od tego, gdy krowa jest karmiona kiszonką…
Hegemonie! Oj, jaki cudowny, wpis! Ty wiesz, że ja o tych urlopach sama niedawno myślałam? Jeszcze 30 lat temu były pracujące soboty a 100 lat temu w samej robotniczej Łodzi przecież coś takiego jak urlop w ogóle nie istniało. Robotnicy z łódzkich (i nie tylko) fabryk zasuwali 7 dni w tygodniu i to nie po 8godzin… Do tej pory się zastanawiam jak ci ludzie dawali radę organizować sobie życie prywatne… Nie zastanawiałam się nad biurami podróży, dopóki sama nie zaczęłam pracowac za granicą właśnie dla Thomasa Cooka 🙂 Ono niedawno obchodziło 175-lecie istnienia. Facet zaczął swoją pracę od najbliższego grona… Czytaj więcej »
40 lat w jedno miejsce – nie dałbym rady, jeżeli byłoby to nie tylko jedno, ale też jedyne miejsce. Ale wiem, że ludzie potrafią się przywiązać do miejsc, mam takich sąsiadów, którzy innych wakacji sobie nie wyobrażają. Jeżeli chodzi o Cooka, to zdaje się, że oni głównie podróżowali pociągami, bo jak inaczej? Zdaje się, że on to robił w dużej mierze charytatywnie, miał poczucie misji… Natomiast robotnicy w dawnej Łodzi, tej z przełomu XIX/XX w. pracowali nie 7, a 6 dni w tygodniu. I co ciekawe mieli całkiem dużo rozrywek. Pisał o tym w swojej książce Wacław Pawlak. Jak cię… Czytaj więcej »
Spora dawka historii. Nie wyobrażam sobie teraz podróżować z całym dobytkiem. Mimo że nie potrzebuję luksusów, to mam pewne wymagania odnośnie tego gdzie spędzę noc… ale tak jak ty, najmilej wspominam wypady do rodziny na wieś, gdzie woda była ze studni,a nocleg na sianie
Ja też pewnie do domu bez prądu i wody bym nie pojechał, chociaż gdyby to były naprawdę piękne okoliczności przyrody, to sam nie wiem…
właściwie co roku w wakacje jeździłam z rodzicami do różnych miejscowości, raczej nietłocznych. były to wczasy z zakładu pracy mamy, ale nie były to żadne turnusy zorganizowane. w domkach, w których mieszkaliśmy raczej luksusów nie należało oczekiwać, ale wszystkie te wyjazdy wspominam, jako fajne. często zdarzało się, ze jechaliśmy w dwa różne miejsca, a poza tym jeszcze wysyłali mnie na kolonie, które wtedy trwały trzy tygodnie, więc lato zapchane miałam w pełni :))
ps. cieszę się, że mam niedaleko do różnych pagórków 🙂
Czy rodzice przekazali ci zamiłowanie do włóczęgi, do tych wyjazdów pomiędzy pagórki wszelakie? 🙂
mama była raczej mniej wędrowna 🙂 to Tata mi przekazał zamiłowanie do pagórków 🙂 zawsze kiedy pomyślę o tym jak to się zaczęło, przed oczami widzę takie czarno białe zdjęcie na którym mam lat bardzo bardzo mało. tata trzyma mnie za rękę. przedzieramy się przez śnieg w Tatrach. w tle słońce. samego wędrowania nie pamiętam, a cały wyjazd to takie zamglone migawki jak np, taka, ze nie wolno mi było samej schodzić po drewnianych schodach, a ja po coś tam kiedyś zlazłam 🙂 ale, ale. mimo, że pamiętam mało, to to zdjęcie nasuwa mi się pierwsze, jeśli chodzi o góry… Czytaj więcej »
Fajne masz te wspomnienia. Jak przeglądam albumy i stare zdjęcia czarno-białe, to też trochę sobie przypominam, ale bardziej atmosferę niż fakty. Ale właśnie te dobre emocje, wspomnienia pchały mnie potem do samodzielnych podróży 🙂
Ostatnie zdjęcie – z pąkami i pajęczyną – jest absolutnie obłędne! Też tak chcę! Piękny, nostalgiczny wpis – ale zdjęcie najlepsze.
To jest ze wsi, na której mam dom. Jak rano wstaniesz – w sierpniu, czy też we wrześniu, to łąka jest pełna takich pajęczyn 🙂