Spis treści
„Miejsca nieuczasane” cz.4
Lubię przeglądać mapy w celu odnajdywania miejsc, które chciałbym odwiedzić. Od dawna fascynowały mnie duże połacie lasów na zachód od Częstochowy w okolicach Lublińca i Herbów Nowych, gdzie przed laty utworzono Park Krajobrazowy „Lasy nad Górną Liswartą”. Pewnie moje zainteresowanie pozostałoby wyłącznie platoniczne, gdyby nie przewodnik, który dostałem na targach turystycznych w Łodzi. Wyczytałem w nim, że wśród sosnowych lasów nad Liswartą rośnie różanecznik – roślina zdecydowanie ogrodowa, a nie leśna. Skąd się wziął w całkiem pokaźnej ilości w tak nietypowym dla niego miejscu? Musiałem koniecznie to sprawdzić. A ponieważ przełom maja i czerwca, to czas kwitnienia różaneczników, więc trzeba się było pośpieszyć z wyjazdem.
Lasy nad górną Liswartą na rowerze
Samochód porzuciłem na dużym parkingu pod kościołem w miejscowości Ciasna. I zanim zanurzyłem się w ostępy lasów porastających brzegi Liswarty, popedałowałem w kierunku wsi Zborowskie, aby zobaczyć pierwszą ciekawostkę na zaplanowanym szlaku, o której dowiedziałem się dwa dni wcześniej, zupełnie przez przypadek, gdy przeglądałem zasoby internetu w celu wyznaczenia najbardziej optymalnej trasy wycieczki.
Kiedyś tu był przemysł…
W Zborowskiem, niewielkiej i sennej wsi jest ulica Fabryczna. Skąd się wzięła w tak nie pasującym do nazwy miejscu? Okazuje się, że przed laty funkcjonowała tutaj fabryka fajek. I nie był to jakiś maleńki zakładzik, tylko spora manufaktura, która wysyłała swoje produkty na cały świat.
W XVIII w. fajka stała się produktem pożądanym przez coraz liczniejsze rzesze palaczy. Ponieważ w okolicy nie brakowało gliny, ówczesny właściciel Zborowskiego Andreas von Garnier, wraz z dwoma innymi dżentelmenami, uruchomił w 1753 r. fabrykę fajek. Nad przebiegiem produkcji czuwali wysokiej klasy specjaliści sprowadzeni specjalnie w tym celu z miejscowości Gouda w Holandii. W okresie rozkwitu manufaktura zatrudniała ponad 100 robotników, a jej roczna produkcja oscylowała wokół 2 milionów fajek! Fajki wypalane z gliny były kruche i szybko się niszczyły, stąd tak duże zapotrzebowanie. Manufaktura upadła w połowie XIX w, ponieważ jej produkty zostały wyparte przez cygara i papierosy.
Z czterech budynków dawnego przedsiębiorstwa uchował się tylko jeden. I jemu jeszcze niedawno groziła zagłada. Jednak w ostatniej chwili fabryka została uratowana, wyremontowana i teraz prezentuje się całkiem przyzwoicie. Szkoda, że nie ma możliwości zobaczenia wnętrza…
Lasy nad Górną Liswartą, czyli błądzenie po leśnych ostępach…
Zborowskie swoją nazwę wzięło od położenia w pobliżu borów. Rzeczywiście, lasy zaczynają się tuż za rogatkami. Duże, przestronne i łatwo w nich pobłądzić. Początkowo jechałem wzdłuż namalowanego przed laty niebieskiego szlaku, ale jego nieregularnie rozmieszone znaki bardziej zwodziły, niż pomagały w orientacji w terenie.
Oczywiście pobłądziłem, ale właśnie na tym polega urok penetrowania nieznanych terenów. Na szczęście byłem sam, więc nikt nie ciskał na mnie gromów, że wiadomo jak to jest z Hegemonem – nie dość, że po piachach i pod górę, to jeszcze drogi nie zna. Jechałem bez zbędnej presji kierując się położeniem słońca, intuicją oraz zaufaniem do swojej umiejętności odnajdowania właściwych dróg. Aż wreszcie trafiłem nad Liswartę.
Liswarta i cisy
Rzeka nie wyglądała na taką, którą by można popłynąć kajakiem, chyba, że ktoś lubi bardzo ekstremalne spływy. Równie wąskie, jak rzeka, były biegnące brzegiem drogi asfaltowe. Na rower idealne, na samochód niekoniecznie.
W okolicach miejscowości Łebki miały znajdować się dwa rezerwaty cisów – jednego nie znalazłem (może szukałem zbytnio po łebkach?), a w drugim, położonym tuż przy szosie, nie zobaczyłem żadnego cisa. Prawdę mówiąc, zbyt gorliwie nie szukałem.
Natomiast zachwyciłem się samymi Łebkami. Niewielka wioska, dużo drewnianych domów położonych niezbyt blisko siebie, w pobliżu rzeka, wokół dużo lasów i dużo ciszy. Idealne miejsce do życia.
Leśne różaneczniki
Znad Liswarty ruszyłem na poszukiwanie głównego celu wycieczki, czyli odnalezienie rosnących w leśnej głuszy różaneczników fioletowych (katawbijskich). Do ich stanowiska z leśniczówki w Lubockim prowadzi 7 kilometrowa, nienajgorzej oznakowana ścieżka dydaktyczna „Na Brzozę”. Jednak jechałem z innego kierunku i musiałem znowu zdać się na mapę, intuicję i wrodzoną umiejętność do orientacji w terenie. Trafiłem bez błądzenia. Dla tych co pomylą drogi podpowiem, że trzeba się trzymać szlaku św. Jakuba oraz niebieskiego szlaku rowerowego (nie mylić ze szlakiem Liswarty, który też ma niebieski kolor i przebiega w pobliżu!).
Kwitnących różaneczników opisać się nie da. Trzeba zobaczyć. Zdjęcia oddają tylko część uroku. Kwiaty rosną za ogrodzeniem z siatki, ale są doskonale widoczne z każdej strony. Koniecznie trzeba wdrapać się na niewielką wieżę widokową, by spojrzeć z góry.
Gdy zapchałem zdjęciami kartę pamięci i trochę ochłonąłem z pierwszego wrażenia, zacząłem się zastanawiać, co sprawiło, że roślina, jakby nie było ogrodowa, rośnie w środku sosnowego lasu? Przecież nie dlatego, że spokrewniona jest z wrzosem!
I tu po raz pierwszy, ale nie ostatni, na scenę wkracza hrabia Ludwik Karol von Ballestrem. Przed wojną był właścicielem okolicznych dóbr, a różaneczniki kazał posadzić w tym miejscu w pierwszych latach XX wieku, czyli przeszło 100 lat temu. Podobno tymczasowo, podobno miał je przesadzić do ogrodu budującego się właśnie pałacu, podobno… nic pewnego nie wiadomo. Cóż, jak jest się hrabią, to można sadzić różanecznik w puszczy i nikomu nic do tego, szczególnie, gdy nawet w kręgach własnej rodziny ma się opinię „niezłego oryginała”.
Stawy Brzoza, czyli drugie spotkanie z hrabią
Nieopodal znajdują się stawy Brzoza. Cała okolica usiana jest stawami, jednak ten założył hrabia Ballestrem i wyjątkowo lubił nad nim bywać. Na brzegu wzniósł kaplicę oraz drewnianą rezydencję, zameczkiem myśliwskim zwaną, w której spędzał każde lato.
Obu budynków już dzisiaj nie ma. Zaraz po wojnie zameczek władze przeniosły do Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie, gdzie służył jako restauracja „Łania” i wkrótce spłonął. Kaplica też została przeniesiona. Dokąd? O tym opowiem w dalszej części.
Teraz na ulubionym miejscu hrabiego jest duża polana z miejscem do odpoczynku – ławkami, zadaszeniem, pomostem. Można tu posiedzieć chwilę w ciszy, popatrzeć na wodę. Tą ciszą i widokami radzę się cieszyć w szybkim tempie, ponieważ miejsce jest dość popularne i w każdej chwili może zjawić się na przykład rozkrzyczana wycieczka szkolna, przed którą uciekłem w kierunku Kochcic…
Hrabia po raz trzeci, czyli pałac w Kochcicach
Do Kochcic jedzie się prawie cały czas bardzo przyjemną leśną drogą. Sam pałac jest ulokowany na skraju miejscowości, przy drodze wiodącej na Pawełki. Rezydencji nie widać z drogi, ponieważ otacza ją duży i zadbany park. Neobarokowy pałac w Kochcicach w latach 1906-09 zbudował nie kto inny, jak hrabia Ballestrem. Mieszkał w nim do 1945 r., gdy uciekł przed nadciągającą Armią Czerwoną. Przedtem dał się poznać, jako sprawny zarządca, który posiadane tereny doprowadził do rozkwitu gospodarczego.
Obecnie w ładnie odnowionym pałacu mieści się ośrodek rehabilitacyjny, a rozległy park jest dostępny dla każdego. Zachęcam do chwili odpoczynku, spaceru oraz zadumy nad życiem hrabiego, który stworzył w okolicach tyle pięknych miejsc…
Czy podoba ci się to co i jak piszę? Jeżeli tak, to może zostaniesz patronem Świata Hegemona w serwisie Patronite?
Jeżeli chcesz docenić moją pracę, to zawsze możesz postawić mi kawę, klikając w zielony przycisk pod spodem. Będę bardzo wdzięczny 🙂
Pawełki, czyli historia przeprowadzki kościoła
Pawełki były ostatnim miejscem do odwiedzenia na zaplanowanej wycieczce rowerowej. Zatrzymałem się przy niewielkim, drewnianym kościółku pod wezwaniem Matki Boskiej Fatimskiej. Tym samym, który wzniósł hrabia Ballestrem nad stawami Brzoza. W samym fakcie przeniesienia kościoła z leśnej głuszy do centrum miejscowości nie ma nic dziwnego, lecz niespotykany był sposób, w jaki to zrobiono.
Po wojnie mieszkańcy Pawełek chcieli zagospodarować stojącą bezużytecznie wśród lasów kaplicę, jednakże oficjalną drogą z komunistycznymi władzami nie szło się dogadać. Dlatego postawiono na politykę faktów dokonanych. Wpierw, w wielkiej tajemnicy oznaczono belki na kaplicy i przygotowano we wsi fundamenty. Później, pewnej nocy cichcem rozebrano kościółek, zapakowano na wozy i zawieziono go do wsi. Na koniec błyskawicznie zmontowano całość na gotowych fundamentach.
Wszystko to działo się w 1956 r. Władzom trudno było się pogodzić z takim obrotem sprawy, z drugiej strony nikt się nie palił do zadzierania z lokalną społecznością, która solidarnie brała udział w grabieży kapliczki. Nałożono więc na wieś karę w wysokości ówczesnych 6 tysięcy złotych, na którą wszyscy mieszkańcy się złożyli i wpłacili pieniądze na konto Nadleśnictwa Czarny Las, jako opłatę za… drewno na opał.
Obecna kaplica różni się trochę od tej oryginalnej. Po pierwsze zmieniła patrona ze św. Huberta na Matkę Boską Fatimską, po drugie dach już nie jest kryty strzechą, tylko czerwoną dachówką. Byłem w dzień powszedni i wszystko stało otworem – wejście na posesję oraz drzwi kościoła. Nie mam pojęcia, czy jest to reguła, czy tylko przypadek.
Co to są miejsca nieuczesane?W Polsce nie brakuje regionów, które pozostają gdzieś na uboczu jakichkolwiek szlaków turystycznych, chociaż skrywają wiele ciekawych miejsc. Nie wspominają o nich przewodniki, w internecie też nie ma zbyt wiele do poczytania. Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje. Z mojego punktu widzenia, to dobrze. Po pierwsze czuję się niczym odkrywca, gdy dogrzebię się do takie ciekawostki, po drugie w zwiedzaniu nie przeszkadzają mi tłumy turystów. Nazywam je „miejscami nieuczesanymi” i jest to już czwarty odcinek tego cyklu zamieszczony na blogu. Poprzednio pisałem o innych atrakcjach nad Liswartą, 8 miejscach na długi weekend bez tłumów oraz o miejscach nieuczesanych na Pomorzu oraz Kujawach. |
Lasy nad górną Liswartą – podsumowanie
Lasy nad górną Liswartą są piękne o każdej porze roku, jednak ze względu na kwitnienie różanecznika najlepiej je odwiedzić na przełomie maja i czerwca. Kwitnące wśród sosen rododendrony są niewątpliwie największą atrakcją okolicy, ale pałac i ogród w Kochcicach, stawy „Brzoza”, kościół w Pawełkach oraz fabryka fajek w Zborowskim też zasługują na uwagę. I lasy nad Liswartą, w których warto zabłądzić…
Jeżeli znacie takie miejsca godne polecenia, nieznane chociaż ciekawe, to podzielcie się informacjami w komentarzach. Chętnie pojadę, zobaczę i opiszę
Miejsca nieuczesane to nie tylko ostoja ciszy i spokoju, ale skarbnica wszelkich niespodzianek, co widać w Twoich opisach. Dzięki za kolejne odkrycie, rezerwat, pałac, piękne rośliny, czego chcieć więcej na wycieczce 🙂
I wszystko prawie nie znane lub znane tylko w niewielkim stopniu 🙂
W angielskich lasach bardzo łatwo natknąć się na różaneczniki. Rosną także przy drogach, w ogrodach… Kolejna rzecz w tym kraju, którą bardzo lubię.
W Polsce po raz pierwszy z czymś takim się zetknąłem, być może pojawią się i u nas też przy drogach 🙂
Podziwiam za zapał jechania w odległy rejon aby zobaczyć „kwiat”. Ale to pokazuje tylko, że pasję albo się kocha i nią żyje, albo tylko się o niej mówi. Jak widać, dla Ciebie – bo tak odbieram Twoje podróżowanie jako pasję – jest to coś, co łączy się z czynami a nie tylko słowami. Gratuluję, bo w całym obecnym świecie technologii, trudno tak o takie poświęcenie dla poniekąd doświadczeń, które dotykają głównie Ciebie. Odwagi jak widać, też Ci nie brak, bo mało, że w pojedynkę, choć sama również wolę samotne wyprawy, ale w środek lasu, zdany głównie na intuicję i samego… Czytaj więcej »
Sam jestem zdziwiony swoją pasją 🙂 Niby już tyle widziałem, że kolejne odkrycia powinny mnie nudzić. Jednak jest zupełnie odwrotnie – każde odkrycie jeszcze bardziej mnie nakręca.
Samotnie w środek lasu, to z mojego punktu widzenia nie jest odwagą, las jest przyjaznym mi żywiołem. Samotnie w środek miejskiej dżungli, to byłby dla mnie akt odwagi 🙂
A Twojego bloga czytam 🙂
Wow, ale tam pięknie! No i nigdy nie widziałam takich wielkich krzewów rododendronów!
Mają ponad 100 lat, to mogą być wielkie. Chociaż na rododendronach mało się znam…
Rodendrony ,jedyne i niepowtarzalne miejsce które mi się z nimi kojarzy to Kromlau. Nie zapomnę kiedy pierwszy raz jechaliśmy niespiesznie rowerami w stronę parku. Najpierw poczułam zapach ,pachniało wszystko dookoła ,a potem te kolory , odcienie ,kształty kwiatów,wszędzie kwiaty… Nie jestem wielką miłośniczką fotografii,wybacz Hegemonie, mam w gronie pasjonata ,który robi zdjęcia wszędzie i zawsze na niego czekamy ,co bywa czasami dość wkurzające ,ale w tym miejscu sama poczułam przymus uwiecznienia piękna. W tym roku nocowaliśmy w ciekawym miejscu,kilka metrów od granicy, w miejscowości Przewóz ,w bike hostelu. Pierwszy polski bike hostel z jakim miałam do czynienia. Przemiły i pomocny… Czytaj więcej »
W Kromlau byłem, ale nie w porze kwitnienia rododendronów. Też tam jest pięknie, ale nie aż tak.
Wiem, co znaczy ból czekania na fotografa, dlatego coraz częściej jeżdżę sam, aby inni nie musieli na mnie czekać…
Mazury znam kiepsko – ode mnie niełatwo się jedzie, a zawsze też kojarzyły mi się z tłumami ludzi (wiem, że to stereotyp). Natomiast kiedyś byłem na rajdzie rowerowym na Warmii i wróciłem oczarowany. Pamiętam doskonale te dróżki leśne – asfaltowe lub betonowe, po których rewelacyjnie śmigało się na rowerze. Mam ochotę tam wrócić 🙂
Nie powiem – inspirujące. Miejsca kompletnie nie znam, ale jak Bóg da to i tam zawędruję (no powiedzmy śmignę na rowerze), bo warto.
Jak spojrzysz na mapę, to zauważysz, że jest to duża, zielona przestrzeń. W przewodnikach niewiele na ten temat piszą. Ale warto. Jestem pewien, że nie będziesz żałował, gdy się wybierzesz
Niestety niczego ciekawego Ci nie podpowiem, gdyż już nie podróżuję. Od czasu do czasu planujemy z Iwoną wyjazd na Suwalszczyznę lub do Pragi, ale potem okazuje się, że przyleciały gęsi, jelenie wchodzą w zboża, albo żurawie gromadzą się na naclegowisku i jest po planach:) Co zaś tyczy różaneczników, to kiedyś w Niemczech odkryłem las, a którym rosły rododendrony. Co prawda sadził je miejscowy rolnik, a nie arystokrata, ale też wyglądało to niesamowicie.
Rododendrony w lesie wyglądają naprawdę niesamowicie, niezależnie od tego czy sadził rolnik, czy arystokrata 🙂
zwiedzałem arboretum w Wojsławicach obok Niemczy – wiosną rododendrony i magnolie potrafią stworzyć bardzo barwne plamy pośród drzew. trudno wyjść. chyba, że trafi na alergika – taki, to musi uciekać w popłochu.
a miejsc poza historią może lepiej nie opisywać, bo stracą swoją anonimowość. lub zostaną zadeptane jak Tatry.
Też się czasami zastanawiam czy opisywać, ale nie jestem tak poczytnym blogerem aby przyciągnąć tłumy, z drugiej strony, abny przyciągnąć rzesze turystów trzeba infrastruktury – czyli różnych budek z kebabem, lodami, grającej głośno muzyki i tysięcyu innych dodatków, których na szczęście w takich miejscach nie ma…
Zadziwiłeś mnie, rododendrony w lesie? Musi to być bajeczne miejsce godne obejrzenia. Jak to dobrze, że jest ktoś, kto pokaże takie urokliwe zakamarki i przybliży historię miejsc mało znanych.
Serdecznie pozdrawiam
Wygląda to naprawdę pięknie i zaskakująco. Byłem oczarowany 🙂
różanecznik w lesie faktycznie wygląda zadziwiająco. jak zabłąkany wędrowiec, który zmęczony wędrówką postanowił paść gdzie byle i tak zostać bez względu na niedopasowanie do miejsca 🙂
pewnie też nie mogłabym się napatrzeć na tę kompozycję kwiatów i drzew 🙂
ps. okolice Czorsztyna zdecydowanie fajne 🙂 bo i góry i pagórki i jezioro i inne różności 🙂 może się kiedyś wybierzesz.
Fajne porównanie z tym wędrowcem, który padł byle gdzie 🙂
Mam nadzieję, że uda mi się wybrać w okolice Czorsztyna, ale to raczej jesienią, bo chyba wtedy jest tam najpiękniej…
zdecydowanie. jesień to idealna pora :))
Też tak sądzę 🙂
„Miejsca nieuczesane” – nie znaczy wcale zaniedbane. Za każdym razem, jak schodzę z utartego szlaku i kicam po anonimowej wsi robiąc zdjęcia – jestem zdumiona, że tam tak czysto – tak czysto, jak nigdy w mieście czy na szlaku nie było i nie będzie… Czy może tylko mi się wydaje? PS zdjęcia jak zwykle cudne i dla mnie jak zwykle za daleko. Pozdrawiam
Odległość jest problemem, może następnym razem pojadę gdzieś bliżej Twoich terenów 🙂
A na wsiach różnie bywa. Czasami jest pięknie i czysto, a czasami… szkoda gadać, gdy większość śmieci ląduje w lesie 🙁
Kiedyś miałam ambicje mieć koło domu półdziki ogród ale niestety – mam poukładany i zaplanowany a jak chcę zobaczyć coś tak pięknego to trzeba się ruszyć w nieznane
Zazwyczaj z tym półdzikim ogrodem nie wychodzi, zawsze jest ciut za bardzo wypielęgnowany 🙂
Miejsca nieuczesane są z reguły najpiekniejsze, właśnie dlatego, że grzebienia nie widziały, czyli nie są molestowane przez tabuny turystów. I całe szczęście, że masz właśnie taka pasję i te zakątki nam pokazujesz. A lasy – First Class. Takie uwielbiam.
Okazuje się, że w Polsce jest więcej takich miejsc „nieuczasanych”, niż przypuszczałem, znacznie więcej i to mnie cieszy, bo mam co odkrywać 😉
i to długo, długo jeszcze 🙂
Mam taką nadzieję 🙂
Powiem Ci, że umiejętność gubienia się i nie denerwowania to jest naprawdę zdolność 🙂 Ja bez GPS się nie ruszam i sama wiem, że to już pewnie trochę przesada, bo co chwilę sprawdzam, czy dobrze jadę.
A rejony bardzo mi się spodobały – małe urokliwe wioski, pełno lasów, w sam raz na rower.
Ja mam chyba wbudowany GPS, bo moi rodzice wykorzystywali moją orientację w terenie, aby wyjść z lasu, jak się zgubili (miałem wtedy niecałe 3 lata :-). Nadal staram się nie korzystać z GPS w smartfonie, aby tej zdolności nie zatracić 🙂
Lubie miejsca nieuczesane…. każdy ma jakieś. Chociaż ludzi z podobna nuta i wyobraźnią wyczuwa się na kilometr. Miło było odkryć Twojego bloga, taki miodzik na ten dzisiejszy dzień. Zabawne jest to, że zanim wpadłam na tekst o wojej Wśi, pomyślałam jakże chciałabym mieszkać w mieście 😉 a mieszkam na wsi. Mam i ja swoja piękna wieś i swoje ścieźki i myśli nieuczesane 😉
Pozdrawiam Cie i ciesze się, że jest takich odkrywców więcej i to chyba jest recepta na szczęście. Wszego Dobrego Hegemonie od religijnej 😉
Cieszę się, że trafiłaś na mojego bloga, a jeszcze bardziej się cieszę, że jego idea przypadła Ci do gustu.
Z tym miejscem zamieszkania, to pewnie tak jest – tęsknimy za tym, czego nie mamy, a chcielibyśmy spróbować.
Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny 🙂