Spis treści
Droga prowadząca na zamek Gibralfaro w Maladze nie jest długa, ale na tyle stromo pnie się pod górę, że nie każdy daje radę wejść o własnych siłach, szczególnie gdy wcześniej spożył kilka kieliszków sangri. Na szczęście na trasie zadbano o miejsca postojowe. Można z nich podziwiać widoki, a jednocześnie usiąść, odpocząć i uspokoić oddech.
– Popatrzcie, jak ten Hegomon ma dobrze – stwierdziła Luiza – on jeden i cztery kobiety
– W tym momencie mój prestiż wzrósł o co najmniej 10 punktów – ucieszyłem się
– Wzrośnie jeszcze bardziej, gdy będziemy mówiły do ciebie „kochanie”. Magdalena, jak jest po hiszpańsku kochanie? – dociekała Luiza
– Cariño – odpowiedziała Magdalena, która jako jedyna w grupie władała biegle językiem hiszpańskim
I tak na całe sześć dni pobytu w Maladze zostałem „Cariño”, a mój prestiż wzrósł znacznie bardziej, niż marne 10 punktów.
Życie w Maladze dzieliliśmy między zajęcia związane z uczestnictwem w projekcie unijnym, zwiedzaniem zabytków i życiem nocnym, które głównie toczyło się w knajpach. O zabytkach i zwiedzaniu napiszę w osobnym artykule, w tym zapraszam cię na nie tylko kulinarne wędrówki po Maladze.
Nie tylko kulinarne wędrówki po Maladze – zupełnie inny styl życia
Stare miasto w Maladze oraz portowa marina niemal w całości są nasycone knajpkami. Wąskie uliczki nie stanowią przeszkody, by każdy lokal wystawił kilka stolików na zewnątrz. Mieszczą się tylko dlatego, że większość starówki jest praktycznie niedostępna dla ruchu samochodowego. Takie rozwiązanie w Polsce wydaje się nie do pomyślenia…
Plazza, czyli niespodzianka
Wiał porywisty wiatr od morza. Na przełomie marca i kwietnia temperatury w Maladze są niewiele wyższe od tych panujących w Polsce. Wieczorem lepiej zadbać o ciepły strój chroniący przez zimnem wiatrem. Na szczęście wieczorami obsługa knajp wystawia na zewnątrz piecyki gazowe, które zapewniają znośną temperaturę, pozwalającą na przyjemne spożycie kolacji przy stoliku na dworze.
Wieczorny spacer zmęczył. Zeszliśmy do mariny. Wzdłuż deptaka ciągnął się rząd przytulnych knajpek, które zapachem jedzenia zapraszały do wnętrza. Nie tylko zapachem. Przed każdą knajpą stał człowiek, którego zadaniem było namawianie spacerowiczów do wstąpienia i wydania pieniędzy w konkretnym lokalu. Większość „namawiaczy” nie mówiła po angielsku, więc z łatwością ich ignorowaliśmy. Z reguły tej wyłamała się tylko jedna dziewczyna, która odezwała się płynną angielszczyzną. To ona sprawiła, że zatrzymaliśmy się właśnie w restauracji Plazza.
- – Wszyscy się tu spokojnie dogadamy i zrozumiemy, co nam podają do jedzenia – podsumowała wspólną decyzję Mała Syrenka
Dziewczyna płynnie mówiąca po angielsku wyraźnie ucieszyła się z naszego postanowienia, zaprowadziła do stolika, przysunęła bliżej piecyk, aby zapewnić jak najbardziej komfortowe warunki. Nagle, słysząc naszą rozmowę, zatrzymała się i zawołała po polsku:
- – Dlaczego nie powiedzieliście, że jesteście z Polski?
Zaskoczenie było obustronne. Okazało się, że dziewczyna urodziła się w Polsce, ale od 4 roku życia mieszkała w Hiszpanii. W jej polskim słychać było hiszpański akcent, ale słownictwo miała jak najbardziej poprawne. Zapewne w domu nie raz rozmawiało się po polsku.
Co prawda kelnerzy nie mówili już po angielsku, ani tym bardziej po polsku, ale Luiza, która tryskała świetnym humorem uznała, że bierze zamówienie na siebie:
- – Słuchajcie, hiszpański jest bardzo łatwym językiem. Wystarczy powiedzieć „vino blanco”, potem dodać „por favor” i posłać promienny uśmiech
Ponieważ właśnie do stolika podszedł kelner, Luiza zademonstrowała w praktyce to, co nam powiedziała przed chwilą. Zadziałało. Zamówiliśmy kolejne vino blanco i owoce morza. To nie było ostatnie vino blanco. Wokół robiło się pusto. Byliśmy jednymi z ostatnich klientów.
- – La cuenta, por favor – poprosiła o rachunek Luzia, która coraz lepiej radziła sobie z hiszpańskim
Uśmiech Luziy, niczym uśmiech Mony Lisy, zdziałał cuda. Oprócz rachunku otrzymaliśmy w gratisie butelkę szampana. Do hotelu wracaliśmy niczym tropiciele węża.
- – Hegemonie – poprosiła jedna z dziewczyn – jak będziesz opisywał na blogu ten wyjazd, nie zdradzaj przypadkiem naszych imion, proszę cię
- – Tak, możesz użyć pseudonimów – powiedziała Luiza – Napiszesz na przykład: Luiza, Katarzyna, Agnieszka i Monika…
- – O przepraszam – zaprotestowała Magdalena – Żadna Monika! Mojego imienia nie trzeba zmieniać!
- – Magdalena, niczym prawdziwa gwiazda, nie boi się stawić czoła sławie i popularności – skwitowała Luiza
- – Oszywiście – skromnie wyznała Magdalena – Ale czy możemy iść trochę szybciej, ponieważ po tej ilości alkoholu, to wiecie…
Nie tłumaczyła dłużej, tylko narzuciła jeszcze szybsze tempo marszu. Zdążyła przed katastrofą…
Nie tylko kulinarne wędrówki po Maladze – żywnościowe pułapki
Kolejny raz przeglądam kartę. Hiszpańskie nazwy dań niewiele mi mówią. Dziewczyny już wybrały, tylko ja mam problem. Wreszcie decyduję się na kurczaka. To był najlepszy kurczak, jakiego zjadłem w życiu, jednak dokonałem złego wyboru, o czym wkrótce się przekonałem:
- – Przyjechał do Hiszpanii i zamawia kurczaka! – skrzywiła się Luiza
Pozostałe dziewczyny też patrzyły na mnie z jakimś mniejszym szacunkiem. Zrozumiałem. Od tej pory zamawiałem już tylko owoce morza lub dania typowo hiszpańskie.
Z mojej kurczakowej przygody płyną dwie lekcje. Pierwsza, że gdziekolwiek usiądziesz, zawsze dostaniesz smaczne jedzenie. Nawet jeżeli to będzie kurczak. Po internecie krążą spisy kultowych i magicznych restauracji, ale nie musisz się tymi ocenami kierować. W naszej kulinarnej przygodzie w Maladze rządził kompletny przypadek i nigdy nie byliśmy zawiedzeni smakiem serwowanych potraw
Drugi wniosek jest mniej optymistyczny. Muszę uważać na węglowodany, ponieważ mam cukrzycę typu 1. Chorobę trzymałem pod pełną kontrolą, jednak w Hiszpanii cukry kompletnie się rozjechały. Niemal wszystko, co podają w tutejszych restauracjach jest w panierce, w cieście lub z czymś co gwałtownie i na długo podnosi poziom cukru we krwi. A wszystko, co nie jest zdrowe dla cukrzyka, jest również mocno tuczące. Po powrocie waga nie pozostawiła żadnych wątpliwości. Może ten kurczak z pierwszego dnia nie był jednak najgorszym wyborem?
Julia i czarny sweter
Julia nie była dziewczyną, tylko kolejną knajpą ulokowaną gdzieś w pobliżu Muzeum Picassa. Wybraną, jak większość, zupełnie przypadkowo – ot, spodobało nam się i miejsce, i nazwa. Było dużo vino blanco i próby uczenia kelnerów języka polskiego. W radosnym nastroju wracaliśmy do hotelu. Radość z kolejnego, dobrze spędzonego wieczoru przyćmił brak czarnego swetra. Ten brak został odkryty dopiero następnego dnia, gdy czar vino blanco wyparował na dobre z głów.
Iść czy nie iść po czarny sweter, oto było pytanie wieczoru. Wreszcie poszliśmy. Dziewczyny miały nadzieję, że się dogadają, przecież kelnerzy musieli coś zapamiętać z wczorajszej lekcji języka polskiego. Nie dogadały się. Kelnerzy nie pamiętali żadnego z polskich słów i, tak jak dnia poprzedniego, niewiele rozumieli po angielsku. Ale byli bardzo uprzejmi i skorzy do pomocy.
Wreszcie jeden zamrugał oczami ze zrozumieniem i pobiegł radośnie w głąb lokalu, by po chwili wrócić z… notatnikiem. Biedak zrozumiał, że chcemy zarezerwować stolik na następny wieczór. Wreszcie po dużej ilości „pour favore”, użyciu języka migowego i szerokich uśmiechów Luizy, sweter się odnalazł – dosłownie w momencie, gdy dziewczyny chciały już rezygnować, pocieszając się, że „to tylko stary sweter” i „nic się nie stało”
Nie tylko kulinarne wędrówki po Maladze – kultowa knajpa o dwuznacznej nazwie
Jedną z bardziej znanych i polecanych restauracji w Maladze jest El Pimpi. Lokal zapewnia piękny widok na Alcazabę i rzymski teatr oraz… kolejki do stolików. Hiszpanie grzecznie czekają w rządku na możliwość zjedzenia posiłku w miejscu uznanym za kultowe. Widać, że nigdy nie zaznali dobrodziejstw komunizmu i związanych z tym systemem kolejek.
Czy warto za wszelką cenę zdobyć stolik w El Pimpi? Jedzenie jest dobre, ale nie wyjątkowe. Równie smacznie zjesz w innych lokalach. Moim zdaniem, lepiej wybrać się tam, gdzie do stolika siadasz bez czekania, a kelnerzy mają więcej czasu dla klienta i można ich spokojnie uczyć języka polskiego, ku ogólnej radości obydwu stron.
Nazwa El Pimpi jest dwuznaczna, o czym opowiedziały nam dziewczyny z Finlandii. W ich języku tak nazywa się „cipkę”. Niezwykle bawiła ich możliwości zjedzenia posiłku w lokalu o takiej nazwie.
Najstarszy pub w mieście
Z kultowych miejsc w Maladze, tylko jedno trzeba koniecznie odwiedzić. Jest to Antigua Casa de Guardia (Alameda Principal 18). Najstarszy pub w mieście, możesz odnieść wrażenie, że czas się cofnął niemal o 100 lat. Przy długim, wytartym barze biegnącym przez cały lokal, spożywa się trunki, a konkretnie wermut nalewany z drewnianych beczek umieszczonych za barem. Kelner kredą na blacie baru zapisuje twój rachunek. Alkohol ma moc, więc rozsądniej jest poprzestać na jednym, najwyżej dwóch kieliszkach.
Lokalna knajpa na poranną kawę
Codziennie przed południem spotykaliśmy się z partnerami z innych krajów UE, by pracować nad projektem. Biuro mieściło się poza terenem turystycznym. W okolicy nie widziało się wielu lokali gastronomicznych, jednak w jednym z zaułków wypatrzyliśmy lokalny bar. Jego wystrój sugerował, że służy on lokalnej społeczności i nie jest nastawiony na turystów. Dokładnie takiego miejsca szukaliśmy.
Luiza zdecydowała, że zamówi dla wszystkich kawę i przy okazji przetestuje swój hiszpański bez wsparcia vino blanco. Poszło jej całkiem nieźle, chociaż z przejęcia zamówiła dla siebie kawę z mlekiem zamiast „americano”, które zazwyczaj piła.
Usiedliśmy przy metalowym stoliku ustawionym w rogu sali i wkrótce otrzymaliśmy kawę serwowaną, nie w filiżankach, a w zwykłych szklankach wykonanych z trochę grubszego szkła. W takich warunkach i w takim otoczeniu można by było spodziewać się jakiejś lury, lecz kawa naprawdę dobrze smakowała, dlatego wracaliśmy w to miejsce codziennie.
Muszelki, różowa walizka i kierowca ubera
Wśród wystawionych przed hotel walizek, jedna zwracała szczególną uwagę. Różowa walizka Luizy. Nie tylko ze względu na kolor i gabaryty, ale i ciężar, o czym miał wkrótce boleśnie przekonać się kierowca Ubera. Z eleganckiego samochodu wysiadł starszy mężczyzna, zadbany, w garniturze. Każdemu pozwolił samodzielnie spakować walizki do bagażnika, jednak skuszony uśmiechem Luizy, postanowił właśnie ją wyręczyć w pakowaniu bagażu. Krzepko chwycił rączkę różowej walizki, szarpnął i … przestał się uśmiechać. Dopiero za drugim razem uniósł bagaż nad ziemię i z trudem wtaszczył go do pojazdu. Na szczęście obyło się bez kontuzji i kierowca zdołał dowieźć nas na lotnisko. Biedak nie przypuszczał, że Luzia zapakowała do walizki kilka kilogramów muszelek znalezionych na plaży…
Nie tylko kulinarne wędrówki po Maladze – podsumowanie
W Maladze na pewno nie zabraknie ci pozytywnych doświadczeń kulinarnych. Za wyjątkiem Antigua Casa de Guardia, raczej nie wybieraj znanych knajp, do których często czeka się w kolejkach. Twórz własną mapę kulinarną Malagi, wybieraj miejsca, które z jakiegoś powodu ci się podobają. Zapewne, tak jak ja, przywieziesz same dobre wrażenia.
Jeżeli właśnie się odchudzasz lub masz cukrzycę, to wiedz, że kuchnia hiszpańska nie będzie twoim sprzymierzeńcem. Przemyśl co i o której godzinie jesz. Oczywiście, możesz zamawiać bezpiecznie potrawy z kurczaka, ale pojechać do Hiszpanii i nie spróbować owoców morza, to jakoś niehonorowo.
Przede wszystkim jednak pamiętaj, że podróż w doborowym towarzystwie, jest gwarancją pozytywnych wrażeń. Ja takie towarzystwo miałem zapewnione, a ty kogo zaprosisz na następną wycieczkę?
Smakowity post!!!
Dziękuję 🙂
Piękne zdjęcia, apetyczne klimaty i zabawna opowieść.
Mnie ciekawi ów projekt unijny, bo czytam na lokalnych stronach, że ludziska jeżdżą, ale co tam robią w ramach projektu, to cisza…
W projektach unijnych można jechać w różnym charakterze. Ten dotyczył historii. Chodziło o kształtowanie umiejętności opowiadania o trudnych sytuacjach historycznych (wojnach, powstaniach, emigracjach, kryzysach, itp.). Zanim taki projekt zostanie wdrożony, to potrzeba ludzi, którzy ten projekt przećwiczą, czyli wezmą udział w tego rodzaju działaniach edukacyjnych
Czytając tego posta nabrałem ochoty na owoce morza, jakie tylko można zjeść będąc na południu Europy. Będąc w Walencji też sobie nie odmówiłem, a sangria smakuje cudownie. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Sangria ma to do siebie, że bywa bardzo zdradliwa. Piłem ją pierwszego dnia, drugiego trzymałem się już wyłącznie vino blanco 🙂
Zabawny i smakowity wpis. Mnie przyszła taka myśl po przeczytaniu. Napisałeś: „gdziekolwiek usiądziesz, zawsze dostaniesz smaczne jedzenie”. Szkoda, że nie można powiedzieć tego o naszej rodzimej gastronomii. A może ja jestem maruda, ale wszędzie widzę tylko schabowe, pierś z kurczaka, pierogi i niewiele ponad to.
Czekam na niekulinarne wpisy.
Masz rację, w polskiej gastronomii trzeba być czujnym. Wracaliśmy ostatnio z Ponidzia. Zatrzymaliśmy się w knajpie polecanego hotelu. Dania w cenach, jak w Hiszpanii (w przeliczeniu 10 euro i wyżej), porcje małe, smakowo średnio, jedna z osób mocno odchorowała tę kulinarną wyprawę. U nas bym nie dał takiej rekomendacji, jak w Hiszpanii 🙁
Należę do dziwaków i odszczepieńców tego świata i wszelkie potrawy są dla mnie tylko potrawami bez szału i uniesień niezależnie czy są to dania z południa Europy czy serwowane gdzieś w dalekiej Azji. Ale uwielbiam za to zapachy, kształty, formy i sposoby serwowania wszelakich dań. To jest niekończąca się mozaika pomysłów i fantazja kucharzy. A gdy do tego doda się doborowe towarzystwo to powstaje uczta dla wszystkich zmysłów.
Niezwykle smakowita była Twoja wyprawa oprawiona w kolory i barwy. :)))
Często tak jest, że ludzie i atmosfera są ważniejsi od zwiedzanego miejsca. Sądzę, że gdybym pojechał do innego miejsca w Hiszpanii, w Europie, w takim towarzystwie, to relacja byłaby podobna.
Ciekawe jest to, co piszesz o twoim doświadczeniu w związku z potrawami. Każdy z nas jest inny i inaczej odbiera świat, dlatego właśnie świat jest taki interesujący…
Przez to, że jedzenie jest na liście moich priorytetów na odległym miejscu mam chłodne i obiektywne podejście do serwowanych potraw. Moja lista ulubionych potraw jest minimalistyczna, ale lubię poznawać nowe smaki by przyznać im moje gwiazdki. Mam jednak przy tym minę pokerzysty lub surowego recenzenta. Zjem praktycznie wszystko, więc tak samo podchodzę do dań smacznych lub prawie niejadalnych. A na wyjazdach wystarczy mi bułka z jogurtem lub jakiś owoc. Często jestem upominana przez męża bym coś zjadła konkretnego, bo nie chce później moich zwłok ciągnąć po chodniku. :)Ta moja ułomność w zachwytach nad potrawami ma swoje plusy, nie muszę poświęcać… Czytaj więcej »
Nie każdy musi się delektować jedzeniem. Moja mama, gdy ze mną czasami jeździła na wycieczki, też nie zwracała uwagi na jedzenie, tylko chłonęła atmosferę miejsca. Ja jestem dość odporny na głod, więc w czasie zwiedzania też praktycznie nic nie jem, ale lubię na każdym wyjeździe spróbować lokalnej kuchni.