Liczna familia mamy od wieków zamieszkiwała dworki dawnego województwa sieradzkiego. Kontakty urwały się po II wojnie światowej i pewnie nigdy bym o tych wszystkich wujkach, stryjkach oraz innych pociotkach nie usłyszał, gdyby nie pasja mamy do tropienia krewnych i powinowatych. Skutecznego tropienia. Każda wizyta u rodziców mogła być zdominowana przez opowiadanie o kolejnym odnalezionym członku rodziny. Koligacje rodzinne musiały się pojawić w każdym opowiadaniu mamy…
– Hegemonie, opowiadałam ci już o Kałkusie?!! – zakrzyknęła mama niemal od progu
– Nie! – westchnąłem ciężko.
Jeszcze ciężej westchnął tata.
– Chyba nie zamierzasz tego opowiadać kolejny raz?!
– Dlaczego nie? Przecież Hegemon jeszcze nie słyszał!
– Ale ja już słyszałem co najmniej dziesięć razy!
– Opowiadam Hegemonowi, a nie tobie! Nie bądź taki apodyktyczny! W czym ci to moje opowiadanie przeszkadza?
– Chciałem iść spać!
– Przecież dopiero dochodzi dziewiąta?!
– Dziewiąta?! To rzeczywiście za wcześnie na spanie.
Biedny tata musiał szukać dla siebie jakiegoś spokojnego kąta, bo jedenastej relacji o Kałkusie by nie zdzierżył. A mama snuła opowieść w stylu iście sienkiewiczowskim:
Przed wielu, wielu laty jakaś prapraprababcia wyszła za strasznego Szweda Kałkusem zwanego i osiadła w dworku położonym gdzieś pomiędzy Grabią a Widawką. Majątek musiał być skromny, gdyż nie został rozparcelowany po wojnie. Od lat nikt nie miał pojęcia czy ktoś z rodziny w tym dworze siedzi. Jedynym naocznym świadkiem istnienia Kałkusa była ciocia, która wraz ze swoją matką pod koniec lat 40. XX w. złożyła mu wizytę. Później opowiadała wszem i wobec, że spotkanie z Kałkusem było straszne, gdyż okazał się on starym i obrzydliwym dziadem.
– Wiesz Hegemonie – tłumaczyła mama – ciocia była wtedy młodziutką dziewczyną i każdy, kto miał więcej niż dajmy na to trzydzieści lat był w jej pojęciu starcem. Po wysłuchaniu cioci byłam pełna wątpliwości, czy ten Kałkus tam jeszcze siedzi, czy nie siedzi. Nigdy nie nadarzyła się okazja by pojechać i sprawdzić, a przecież to tak niedaleko od naszej Wsi. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że ksiądz Sławek też zna Kałkusa! Pojechaliśmy więc razem. Zajeżdżamy, a tam co prawda dworu nie ma, zostały tylko budynki gospodarcze, i z tych budynków wychodzi do nas… sam Kałkus…
– Ten sam, którego ciocia widziała w latach czterdziestych?
– Nie ten sam, jego syn… Wiesz, że on ma na imię Mariusz? Co za imię dla Kałkusa? Bez sensu! Ja rozumiem gdyby nazywał się Florian, Kalikst, ewentualnie Pantaleon, ale Mariusz?! Kto to wymyślił. I on prawie wszystko wie o rodzinie! Pokazywał mi zdjęcia Heleny…
Miałem nadzieję, że nie chodziło o Helenę trojańską, albowiem koligacje mamy potrafią sięgać naprawdę zamierzchłych czasów. Wiedziałem, że jak teraz nie przerwę opowieści, to przed północą nie wrócę do domu. Grzecznie lecz stanowczo stwierdziłem, że muszę się zbierać, bo godzina jest już późna, a ja jutro wstaję wcześnie do pracy. Mama wykazała zrozumienie, lecz ciężko jej było rozstać się z opowieścią o Kałkusie. Zanim się ze mną pożegnała, jeszcze raz ze smutkiem westchnęła:
– Ech, nie przejąłeś się należycie historią Kałkusa, nie przejąłeś!
Niestety, Kałkus w przyszłości miał się porządnie dać we znaki mojej mamie, ale to już całkiem inna historia…
Wychowana na opowieściach rodzinnych,uwielbiam takie tematy 🙂 Czekam zatem na ciąg dalszy historii o Kałkusie 🙂
Zapewne będzie dalszy ciąg opowieści o Kałkusie, ale nie ma w niej happy endu…
Szkoda, że u nas rodzina się rozpadła i porozjeżdżała po całej Polsce – mam rodzinę i w Krakowie i w Koszalinie i w Poznaniu i we Włodawie i we Wrocławiu i … i… i….. No i nie ma już kto snuć nam takich opowieści . A chętnie bym posłuchała
U nas też rodzina się rozjechała po Polsce i po świecie. Jednak upór mamy jest tak wielki, że stara się zebrać nawet 10 wodę po kisielu i domaga się, abyś do tych osób mówili ciociu czy wujku 🙂
Mój dziadek miał baaaaardzo liczne rodzeństwo – jak żył wszyscy trzymali się w kupie – ostatni raz widzieliśmy się wszyscy na jego pogrzebie – sprawy spadkowe i odległości podzieliły rodzinkę
Sprawy spadkowe dzielą nie tylko majątek…
NIe masz Ty lekkiego żywota z tą swoją mamusią 😀 Ale z drugiej strony to ciekawa sprawa dowiedzieć się kto był naszym przodkiem. Może i nawet sama Helena Trojańska 😀
Nie mam lekko, ale sama wiesz, że matki nie są po to aby komuś ułatwiać życie 🙂
Absolutnie nie mam wątpliwości, że moja rodzina pochodzi od Heleny Trojańskiej 🙂
Wiem 😀 Matki są po to, żeby je kochać 😀
Właśnie 🙂 I czasami je obśmiać na fejsie czy na blogu. Ale tak delikatnie obśmiać 🙂
Ja chcę więcej, a szczególnie o tym jak się Kalkus dawał we znaki, bo to zapewne miało korzenie w przeszłości?! 😀 😀 😀
My z małżonką też się nieco grzebiemy w przeszłości, stąd i moje nieco lepsze zorientowanie w historii Kurpi Białych. Na razie małżonka doszła do momentu zmiany nazwiska rodowego w połowie XVIII w. W moim przypadku już tak łatwo nie będzie – trzeba będzie pogrzebać w archiwach.
Historia z Kałkusem nie ma dobrego zakończenia. Było ci ono burzliwe, jak to Szwedami bywa 🙂
W archiwach można znaleźć nadspodziewanie dużo cennych informacji. Gdy mama była młodsza i miała więcej sił, to zwiedziła wszystkie archiwa w województwie i sporo się dowiedziała. Więc warto szukać. A Połowa XVIII wieku, to już zacna linia rodowa powstaje 🙂
Rodzinne historie bywają czasami zaskakująco kontrowersyjne. Skrzętnie skrywane, bywają trudne do rozgryzienia przez potomnych. Ale bywają też i losowo tragiczne. Ot w rodzinie żony w ciągu miesiąca trzem braciom zmarły trzy żony i oni po trzech miesiącach wzięli ślub z trzema wdowami, a wojny żadnej nie było. Za to okazało się, że była epidemia cholery. Oni mieszkali obok siebie i ze wspólnej studni wodę brali. Ale że zmarły same kobiety? Zostali mężowie z dziećmi. Po trzech miesiącach Kościół zezwalał na ponowne małżeństwo – gdzie indziej był nadmiar wdów z dzieciakami – taka była potrzeba chwili, ale jak to skomplikowało stosunki… Czytaj więcej »
Śmierć tych trzech żon, z dzisiejszego punktu widzenia wygląda niezwykle podejrzanie. Ale pewnie były inne czasy, w których łatwiej się umierało… Takie rodzinne historie, to też świetny materiał na powieść, czy też serialowy scenariusz 🙂
My podejrzewaliśmy jakieś zatrucie albo epidemię – z dokumentów niezbicie i bez cienia wątpliwości wynikało, że to cholera. Przywleczona przypuszczalnie została przez rosyjskie wojsko, po wojnie krymskiej. Jedno z ognisk było także pod Lublinem. Są też dokumenty o problemach i kwarantannie na granicy z Prusami w tym samym czasie. Prusy sobie poradziły z tym zagrożeniem.
Ciekawe dlaczego tylko kobiety umarły, przecież nie jest tak, że na cholerę umiera tylko płeć piękna…
Zapewne miało to związek z zajęciami domowymi? Mężczyźni dłużej byli poza domem, stąd mieli mniejszy kontakt z zakażonym źródłem wody? Ale jeszcze dziwniejsze jest, że kobiety zmarły, a dzieci przeżyły!!!
Mówiłem, że świetny scenariusz filmowy 🙂 Dlaczego dzieci przeżyły? Przecież w tamtych czasach bardzo dużo dzieci umierało nie doczekawszy dorosłości.
Miło się czytało, czekam na kolejny odcinek. A mnie naszła refleksja po przeczytaniu Twojego tekstu – od jakiegoś czasu przymierzam się do uporządkowania wiedzy na temat pochodzenia mojej rodziny i muszę się pospieszyć, bo żyjących seniorów coraz mniej wśród żywych.
Pozdrawiam 😉
W tych sprawach naprawdę lepiej nie czekać, bo potem jest już za późno…
Jak najbardziej masz rację. Chyba podświadomie gdzieś ta idea siedzi w mojej głowie, bo nawet jakiś czas temu napisałam na blogu tekst o starej fotografii. Mam nadzieję, że zaraz po majówce zajmę się tą sprawą.
Zaraz po majówce? To już niedługo 🙂
w jednym się z Twoją mamą zgadzam (co Cię zapewne nie dziwi…), co to za imię dla Szweda, Mariusz?… przeceż oni tego nawet nie wymówią…. 😀
Właśnie o to chodzi, aby nie wymówili 🙂
W mojej Mamie tuż przed śmiercią również obudziła się taka genealogiczna ciekawość i zaczęła drążyć… Przyznam, że też – podobnie jak Wy – byliśmy przeciętnie zainteresowani wysłuchiwaniem relacji z najnowszych odkryć Mamy. Na szczęście ona zaczęła to spisywać. I dziś, gdy jej już również nie ma wśród nas, jest to piękna pamiątka i zbiór cennych informacji.
Niestety takie rzeczy docenia się dopiero po latach. Żałuję np. że nikt nie spisywał wspomnień dziadków – dziś wiele tych historii jest już nie do odtworzenia…
Także może poradzisz Mamie pisanie jakiegoś rodzinnego pamiętnika? Albo bloga? 😉
W mojej rodzinie tradycje pamiętnikarskie są dziedziczne 🙂 Pisał dziadek, pisała babcia, napisała mama i napisał tata. Z mamą najgorsze jest to, że prawie o niczym innym nie da się porozmawiać, tylko o przodkach. I to jest naprawdę nużące…
No to fajnie, że ktoś się jednak koligacjami interesuje. Próbowałam kiedyś Rodziców nakłonić, żebyśmy poszukali tu i ówdzie, bo to w końcu rodzina, ale no cóż. Zainteresowania nie podzielili, niestety. Sama może się tyk kiedyś zajmę? Słyszałam gdzieś kiedyś, że można zatrudnić w tym celu jakieś firmy, a oni szukają, spisują i tak dalej. Kompletni Rodziców nie rozumiem, dlaczego dla Nich to nie jest ciekawe? Ale już dobra, zmuszać do szukania przodków przecież nie będę. Zainteresowało mnie to stare zdjęcie, bardzo takie lubię oglądać. Zwłaszcza, że przecież kiedyś były rzadkością, nie jak robione dzisiaj na masową skalę selfie (szacuję, że… Czytaj więcej »
Fajnie jest coś wiedzieć o przodkach. Mnie to też kiedyś bardzo interesowało. Samo poszukiwanie przypomina trochę pracę detektywa 🙂 Niestety, gdy czegoś masz w nadmiarze, to nawet najciekawsze zaczyna nudzić…
Kiedyś zdjęć robiono znacznie mniej, na tym jest jakaś dalsza moja rodzina. Jaka, nie wiem, ale u mamy w albumie wszystko jest dokładnie zapisane, więc nic nie pójdzie w zapomnienie 🙂
W genealogii (z którą do czynienia mam niejako zawodowo) nie lubię suchych faktów- kto się kiedy urodził, umarł, ile miał dzieci. Dlatego zazdroszczę Ci, że masz i znasz takie opowieści rodzinne, bo za jakiś czas mogłyby przepaść, a to sprawy, o które trzeba dbać. U mnie są tylko strzępy, a samo drzewo genealogiczne mnie nie bawi. Pozdrawiam!
We wszystkim opowieść jest ważna. Same fakty genealogiczne są nudne, dopiero, gdy do nich dołożymy historie rodzinne, wtedy robi się ciekawie.
Sama jestem ciekawa, co będzie dalej z tym Mariuszem Kalkusem.
Serdecznie pozdrawiam.
Mariusz Kałkus powróci niebawem 🙂
Uwielbiam Twoje opowieści rodzinne. Każda historia z czasem urasta do rangi legendy, inaczej tez zapamiętują fakty i osoby poszczególni członkowie rodziny. Faktycznie – Mariusz, takie zwykłe imię dla legendarnej familijnej postaci…
Uważasz, że Pantaleon byłoby lepsze ? 🙂
Czekam, czekam… cóż ten Kałkus napaskudził Twojej mamie…?
Dużo napaskudził, dużo…
Wzruszające historie dawnych dziejów powinny być zawsze uwiecznione choćby w rodzinnych ustnych przekazach. A na blogu to dopiero frajda. Czekamy na dalsze relacje.
Wolałbym nie przesadzić, ponieważ tych rodzinnych opowieści mam zapisanych naprawdę sporo 🙂
Lubię takie historie, swojej rodziny szukałam na
http://geneteka.genealodzy.pl/
Ciekawa strona, z tego co wiem jeszcze ją rozbudowują . Może ktoś skorzysta.
Warto szukać w zwykłych archiwach, można tam naprawdę wiele znaleźć, więcej niż w internecie.
Historie rodzinne, to moja pasja. Przeczytałam Twój tekst z zainteresowaniem.
Pozdrawiam Hegemonie:)
Ja trochę jestem zmęczony tymi historiami rodzinnymi opowiadanymi przez mamę, ale w mniejszej dawce, niż ona to czyni, mogą być nawet zabawne 🙂
Pawlak by powiedział: Szweda mieć w rodzinie, to nie grzech, ale wstyd!
Trochę w tym prawdy, gdyż ten Szwed trochę wstydu później narobił…
Z jednej strony takie opowieści są upierdliwe i nudne, bo powtarzane kilkanaście razy.
Ale z drugiej dobrze, że niektórzy pielęgnują pamięć o przodkach.
Mój dziadek zmarł, gdy miałem kilka lat, babcia też już nie żyje, ale gdy byłem nastolatkiem bardzo lubiłem z nią rozmawiać o dwudziestoleciu międzywojennym, wojnie, komunizmie. Chłonąłem tę wiedzę.
Ale o przodkach i drzewach genealogicznych nic nie mówiła;)
Pozdrawiam:)
Wiedza o przodkach jest fajna, jeżeli nie opiera się wyłącznie na prostej genealogii – czyli kto był czyim synem i córką. Ważne są opowieści o ludziach, przez co stają się oni bliżsi. Warto wysłuchać osób starszych i zapisać to, co mówią. Lecz zbyt często powtarzane historie stają się nudne…
Tak sobie myślę, że każdy z nas lubi, gdy ktoś poświęca mu czas i go słucha.
Starsi ludzie przeważnie nie mają blogów, a często w ogóle Internetu. Więc zostają im tylko opowieści powtarzane po kilka razy;)
Masz wiele racji, w tym, co napisałeś. Oni potrzebują wysłuchania, szkoda, że nam nie zawsze starcza cierpliwości…
Dziwne, ale nigdy nie przyszło mi do głowy to co Max napisał o starszych ludziach. Przecież oni faktycznie potrzebują chwili wysłuchania ich, a opowieści o minionych czasach, o rodzinach, tradycjach – to często wszystko co mają, bo gdy ciało odmawia posłuszeństwa, wspomnienia są dla nich takich życiowym szkieletem.
Starsi ludzie lubią opowiadać i wspominać. I potrzebują wysłuchania. Gdy osiągnie się pewien wiek, człowiek staje się niewidzialny. Wielu staruszków opowiada, że są po prostu niezauważani na ulicach, wzrok przechodniów się po nich ześlizguje. I ci starsi potrzebują aby ktoś ich dostrzegł…
Moją skarbnicą wiedzy jest mój dziadek. I choć czasami jest to męczące, gdy na przykład w piątek opowiada mi pewną historię i ponownie ja słyszę w sobotę, to jednak jest to fantastyczne przeżycie. Cóż my będziemy mogli opowiadać. Ja za dobrze niestety nie znam swojego rodowodu ale wiem, że jest on baaardzoooo bujny 😉 I chyba powinnam się jemu przyjrzeć 😉 Wczoraj poznałam ( prawie) całą rodzinę i w końcu troszkę te nasze losy zaczynam ogarniać….Pozdrawiam weekendowo.
Ja przez długie lata zapisywałem. Ale moi rodzice też napisali pamiętniki – każde o swojej rodzinie. Mam pewność, że ich wspomnienia nie przepadną. Czasami jednak mnie denerwuje, gdy znowu muszę słuchać o jakiejś ciotce, czy wuju 🙂
Jak ja zazdroszczę Tobie Hegemonie, że możesz słuchać takich opowieści. Zapewniam Ciebie, że kiedyś będziesz z łezką w oku wspominał te historie, Ja, niestety nie mam już rodziny, która mogłaby mnie „zanudzać” takimi opowieściami, takimi jak opowiadania Twojej Mamy.
Po przeczytaniu Twojego postu zrobiło mi się jakoś tak smutno, że nikt mi już nic nie opowie. Sama muszę szperać i szukać w urzędach, księgach parafialnych informacji o moich krewnych, a gdy juz coś znajdę to są to tylko informacje … urodził się… umarł, żadnych historii, tajemnic.
Hegemonie spisuj te opowieści… i słuchaj po raz setny wywodów Mamy o Kałkusie. :))
Zapisuję, zapisuję 🙂 Wiem, że w jakiś sposób jestem szczęściarzem, że w mojej rodzinie tyle opowiadało się i opowiada o dawnych czasach. Rozumiem, że takich opowieści innym może bardzo brakować, a archiwa podają tylko suche fakty.
Przez zawieruchy dziejowe w okolicach II wojny światowej pogubiło się wiele rodzin. Dziś nie jest łatwo je odnaleźć. Np nie znam w ogóle rodziny ze strony ojca mojej mamy, Pochodzili z Wołynia, a prababcia wywołała jakiś straszliwy skandal związany z mezaliansem. Po wojnie moja babcia nie podjęła kontaktów z rodziną męża, nawet nie mam pewności, czy ktoś z nich przeżył niemiecką okupację i rzeź wołyńską. Zresztą z własną rodziną babci tez nie było po drodze. generalnie po powrocie z zsyłki , z Kazachstanu, zdziwaczała, zrobiła się oschła, apodyktyczna, wobec swoich córek momentami wręcz okrutna. Ja, wnuczka, bałam się jej i… Czytaj więcej »
Smutne, że tak się potoczyło, chociaż może nie wszystko stracone. Mam znajomego, którego rodzina pochodzi ze wschodu. Od Ukrainy, przez Białoruś, po Estonię. On co kilka lat organizuje wyprawy rodzinne w tamte okolice i wiesz ile mu się udało odnaleźć? Zadziwiające przy tak małej ilości informacji, jakie posiadał. W tamtym roku pojechałem z nim na Białoruś, trafiliśmy do małej wioski i okazało się, że przez przypadek znaleźliśmy kogoś, kto świetnie pamięta rodzinę znajomego. Nic po nich nie zostało, ale miejscowy pokazał nam, gdzie kiedyś było pole i gdzie stały budynki. Dużo jest prawdy w powiedzeniu „szukajcie, a znajdziecie” 🙂
Pewnie, gdybym była uparta, to bym się dogrzebała czegoś 🙂 Jednak genealogia to nie jest to, co mnie kręci najbardziej 🙂 … a i chyba nie do końca wiem, czy warto poszukiwać tych ludzi…
Pasję do genealogi albo się ma albo nie. W różnych rodzinach jest tak, że jest to zazwyczaj tylko jedna osoba, a cała rodzina trochę z niej żartuje 🙂
Moja rodzina bardzo dużo straciła w wyniku wojny i zmian ustrojowych… Historie rodzinne były zbyt bolesne, aby je wspominać. Natomiast przed śmiercią babcia zaczęła mi opowiadać o życiu przed wojną… Wtedy nie przemawiał do mnie motyw majątku ziemskiego, koni, mezaliansów, kłopotów ze służbą, bo byłam dzieckiem… A szkoda, bo na tej osnowie opowiadane były rodzinne historie, których już nikt nie pamięta.
Wojna bardzo dużo pozmieniała, rodzinny rozsypały się gdzieś po świecie. Szkoda, że już nikt nie pamięta Twoich rodzinnych historii…
Dobrze, że nie nazywał się Florian. Mam psa Floriana i odkąd go adoptowałam, gdy słyszę to imię, kojarzy mi się wyłącznie z nim 🙂
Nie zdarzyło mi się jeszcze poznać człowieka o imieniu Florian 🙂
Ciekawe historie rodzinne, opowiedziane po mistrzowsku. Czekam na odkrycie wpływu Kałkusa na życie Twojej mamy.
Opowieści rodzinne, najłatwiej przychodziło mi słuchać z ust dziadka. Jego rodzina skoligacona z wysoko postawionymi hierarchami kościelnymi, zawsze wikłała się w czasach wczesnego PRL, w kłopoty. Te opowiadania, anegdoty rodzinne, do dziś dzwonią mi w uszach.
Pozdrawiam Hegemonie:)
Historie rodzinne bywają ciekawsze, niż te wymyślane przez zawodowych autorów piszących powieści. Trzeba tylko umieć je dobrze opowiedzieć. Widać Twój dziadek, by świetnym gawędziarzem 🙂
Z wiekiem docenia się takie rodzinne historie…
Prawda, chociaż, gdy są zbyt często powtarzane, wtedy częściej ma się dość…
Jak ja uwielbiam takie stare fotografie.
Już dawno temu ustaliłam kto z kim i kiedy, a łatwo nie było. Szkoda tylko, że nie ma sposobu, aby się dowiedzieć o czym myśleli i mówili dawni przodkowie w życiu codziennym. Jakie były ich marzenia i sekrety.
Pozdrawiam słonecznie.
Te opowieści są nie do odzyskania. W mojej rodzinie dużo osób pisało pamiętniki, więc wiele historii się zachowało. Gratuluję, że udało Ci się ustalić rodzinne koligacje, większość osób nie wie, jak to zrobić, albo nie ma już żadnych dostępnych źródeł
Mama ma rację… Pantaleon do Szweda pasuje jak najbardziej. Całe szczęście, że Ty nie nazywasz się Mariusz… 😉
Całe szczęście, moja mama, jak na swoje czasy była dość oryginalna w nadawaniu imion dzieciom, chociaż dobrze, że nie nazwała mnie Pantaleon 🙂
och. u mnie nikt nie miał zapędów do snucia opowieści o dawniejszych czasach i przodkach. właściwie, to trochę szkoda, bo ja nie mam z kolei zapędów do szukania informacji o przeszłości, a zatem wiele historii nigdy zapewne nie będzie mi dane być poznanymi. ale póki co wystarcza mi teraźniejszość, więc generalnie ta szkoda nie jest taka wielka 🙂 i ja uważam, ze Mariusz kompletnie nie przystoi do Kałkusa. kto to widział jakiegoś tam Mariusza zapodawać takiemu jegomościowi 😉 co innego Pantaleon czy Florian- jak słusznie zauważyła Twoja mama 🙂 ps. dziękuję za „pięknie pokazane góry” 🙂 dwa tygodnie szybko zlecą… Czytaj więcej »
Imion co prawda nie wybieramy sobie sami, ale Kałkus mógł przecież sam je zmienić, a nie zrobił tego….
A do wyjazdu w góry już coraz bliżej i to mnie bardzo cieszy 🙂
bo pewnie jemu ono odpowiadało 🙂 a, że mnie do niego nie pasuje, to w takiej sytuacji, nie jest istotne :))
Pewnie odpowiadało, chociaż nie miałem niestety okazji, aby go o to zapytać…
Lubię słychać takich historii. Często sama „ciągnę” babcię za język, żeby mi co nieco poopowiadała o rodzinie, a ta u mnie też dość spora. Dawne czasy mnie fascynują i te wszystkie koligacje rodzinne. Heleną trojańską w rodzinie się pochwalić nie mogę, no ale cóż 😉
Jak dobrze pogrzebiesz w przeszłości swojej rodziny, to pewnie jakiegoś Spartakusa, królową Kleopatrę czy innego Hannibala znajdziesz 🙂
Uwielbiam takie rodzinne historie! Niestety w moim domu tylko babcia coś czasem powspomina o dalszych korzeniach. Poza tym nikt nic nie wspomina, a szkoda. Może za kilka lat i ja będę bawić się w detektywa, bo naprawdę jarają mnie takie historie!
Póki istnieją archiwa i księgi parafialne, można dużo dowiedzieć się o swoich przodkach. A historie opowiadane przez babcię warto zapisywać – nie ma nic ciekawszego niż pamięć żywego człowieka o dawnych czasach.
Młody Kałkus, ten Mariusz dał się mamie we znaki?? Musisz o tym napisać, bo zaciekawiłeś mnie i samą historią i tym, że Twoja mama tak lubi tropić przeszłość własnej rodziny. Doskonale rozumiem jej zamiłowanie, chociaż sama jeszcze się na to nie zdobyłam. Myślę, że to musi pochłaniać mnóstwo czasu. A tego mi niestety brakuje najbardziej.
Młody, młody, stary już dawno nie żył. Opiszę dalszy ciąg sprawy Kałkusa, chociaż to historia bez happy endu, niestety. Koligacje rodzinne zabierają trochę czasu. Moja mama się tym niesłychanie pasjonuje, więc pewnie odpowie, że to proste, ale wiele lat poświęciła na poszukiwania przeróżnych rodzinnych powiązań.