Żadne miejsce nie kojarzy mi się tak z Wielkanocą, jak Jura Krakowsko-Częstochowska. W dzieciństwie rodzice rokrocznie zabierali nas na święta w okolice Częstochowy lub Zawiercia. Pamiętam, jak uwielbiałem wspinać się na ostańce, jak marzyłem aby stanąć na szczycie każdego z nich. Miłość do jurajskich krajobrazów przetrwała i pewnego razu, to ja zabrałem tam rodziców na Wielkanoc. Czy znacie atrakcje Jury Krakowsko-Częstochowskiej? Jeżeli nie, to chcę wam pokazać jej północną, częstochowską część…
Atrakcje Jury Krakowsko-Częstochowskiej – Góra Zborów
Wzdłuż czarnego szlaku prowadzącego na Górę Zborów rozmieszczone zostało skalne lapidarium. Przy okazji podejścia można odebrać przyspieszony kurs wiedzy z geologii. Następnie trzeba przejść przez las, by na szczycie trafić na labirynt kilkunastu ostańców przypominających zaklęte w kamień postaci – Sfinksa, Zakonnicę czy Młynarza. Chciałbym stanąć na wierzchołku każdej z nich, lecz nie dysponuję już takim zapasem energii, jak w dzieciństwie. Wybieram tylko niektóre. W nagrodę otrzymuję widoki, niemalże cała Jura Krakowsko-Częstochowska w zasięgu wzroku. Jeżeli mógłbym zobaczyć tylko jedno, jedyne miejsce na Jurze, bez wahania wybrałbym Górę Zborów.
Porywisty wiatr przynosi coraz większą ilość chmur, w oddali słychać pomruki zbierającej się burzy. Pośpiesznie ewakuujemy się na do samochodów czekających przy Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego i Kulturowego Jury w Podlesicach. Święta, więc wszystko nieczynne. Na płocie okalającym parking wiszą duże zdjęcia. Na wprost maski mojego samochodu ogromna fotografia obrazująca interwencję służb mundurowych likwidujących „dzikie” obozowisko wspinaczy. Czy właśnie taką działalnością powinno szczycić się Centrum?
Atrakcje Jury Krakowsko-Częstochowskiej – zamek w Bobolicach
Noclegi zamówiliśmy w Bobolicach, z balkonu widać tutejszy zamek. Tam też idziemy na wieczorny spacer. Podziwiamy pięknie oświetlone mury i wtedy Siostrzenica zadaje pytanie:
– Hegemonie, kto oblegał zamek? Wyjaśnij, przecież jesteś historykiem!
Nie mam wyboru, więc opowiadam. O Kazimierzu Wielkim, który zainicjował wznoszenie licznych warowni przy granicy z wrogim Śląskiem, o Szwedach, którzy w czasie potopu większość tych budowli obrócili w ruinę, o Janie Sobieskim, który ciągnąc na Wiedeń chciał przenocować na zamku w Bobolicach, lecz nie mógł, gdyż warownia nie nadawała się już do zamieszkania. Król kazał rozstawić namioty poza murami…
– Nielegalnie? – zapytała Siostrzenica, widać jej też zapadła w pamięć fotografia z Centrum
Zapewne. Na szczęście jeszcze nie było wtedy straży miejskiej, która zlikwidowałaby królewskie obozowisko, tym samym udaremniając odsiecz wiedeńską. Jak w Świętym Graalu Monty Phytona.
Zamek w Bobolicach z ruin kilka lat temu podniósł prywatny właściciel. Nie wszystkim przypadła do gustu przeprowadzona rekonstrukcja. Moim zdaniem, trwała ruina jest bardziej malownicza i niepowtarzalna w swoich kształtach. Odbudowane zamki wydają się być wszystkie jednakowe, swoimi kształtami mniej lub bardziej udanie imitując ustanowiony przez Ludwika Szalonego wzorzec, czyli zamek Neuschwanstein.
Właścicielowi Bobolic trzeba uczciwie przyznać, że nie tylko zrekonstruował, ale i pieczołowicie zadbał o całe otoczenie. Wyciął wszechobecne krzaczory, a także część drzew, dzięki czemu powstało kilka interesujących punktów widokowych. Parkingi, ławeczki, wytyczone ścieżki – mało kto tak dba o masowego i niezbyt zasobnego w gotówkę turystę. Czy inwestycja kiedykolwiek się zwróci? Nie sądzę. Przypuszczam, że właściciel realizuje swoją pasję, być może marzenie z lat chłopięcych, wkładając w zamek i otoczenie zyski z innych przedsięwzięć. Trochę śmieszy nazywanie skał własnym nazwiskiem oraz gęste rozmieszczenie tablic informacyjnych, na których w co drugim zdaniu wychwalane są zasługi właściciela i jego rodziny. Wygląda to na nachalne poszukiwanie nieśmiertelności, poprzez zadekretowanie jej na piśmie, ale…
Wokół Złotego Potoku
… 150 lat temu właściciel dóbr położonych wokół pobliskiego Złotego Potoku, postępował podobnie. Ponieważ był poetą, nadał ostańcom bardziej romantyczne, a właściwie bajkowe imiona, jak Brama Twardowskiego czy Diabelskie Mosty. Tereny wokół źródeł i doliny rzeki Wiercicy udostępnił turystom. Udogodnienia powstałe w czasach Zygmunta Krasińskiego, bo o nim mowa, przetrwały jeszcze do lat 60. XX wieku, potem rozpadły się ze starości. Siedząc na ostatniej deseczce jaka pozostała w jedynej ocalałej ławeczce na parkingu w pobliżu Złotym Potoku, jakoś nie potrafię wykrzesać w sobie niechęci do prywatnej własności i podziwu dla państwowego czy też gminnego zarządzania przestrzenią.
Na szczęście przyroda broni się sama. Spacer pomiędzy źródłami Zygmunta a Ostrężnikiem, to dobry pomysł na niezbyt męczącą popołudniową wycieczkę, gdy chcemy strawić zbyt obfite, świąteczne śniadanie. Resztki warowni w Ostrężniku nie imponują wyglądem, lecz dzieje zamku skrywają wiele tajemnic. Na jego temat nie zachowały się żadne wzmianki historyczne. Przypuszcza się, że zamek nigdy nie został ukończony albo służył za więzienie dla wielmożów i wszelkie informacje o nim zostały utajnione. Być może była to siedziba rycerzy rabusiów. U podnóża ostańca, na którym wzniesiono warownię widnieje wejście do Jaskini Ostrężnickiej. Na pierwszy rzut oka przypomina czaszkę, co stanowi swoiste memento, wobec legendy, która głosi, że właśnie tutaj zostali zasypani rabusie wraz ze swoimi łupami.
Żarki i Przewodziszowice
Tajemniczością Ostrężnikowi prawie nie ustępuje strażnica w Przewodziszowicach, usytuowana na niedostępnej skale, wśród lasów leżących na północ od Żarek. Niewiele zachowało się o niej przekazów historycznych. Wiadomo, że w XV w. na swoją bazę wypadową wybrał sobie ją niejaki Mikołaj Kornicz, zwany Siestrzeńcem. Był to słynny rycerz-rabuś, który przez lata bezkarnie łupił okolicznych możnych i przejeżdżających nieopodal bogatych kupców. Taki ówczesny, lokalny prekursor ZUS-u. Legenda mówi, że zrabowane dobra poukrywał w niedostępnych skalnych szczelinach lub w zamkowej studni. Nic dziwnego, że Ostrężnik i Przewodziszowiece są stałymi punktami wypraw poszukiwaczy skarbów.
Jura Krakowsko-Częstochowska się zmienia
Właśnie w okolicach Żarek zorientowałem się, jak w ciągu ostatnich lat zmieniła się Jura Krakowsko-Częstochowska. Tam gdzie jeszcze niedawno z trudem przedzierałem się rowerem przez piach i kamienie, położono gładkie asfalty, po których poprowadzono szlaki rowerowe. Profesjonalnie, prawie, jak w Danii. Prawie, ponieważ w Danii ludzie nie zostawiają śmieci przy drodze.
Niestety, wraz z postępem, znikają też tradycyjne jurajskie domostwa, wznoszone z wapiennego kamienia. Skromne, lecz doskonale wkomponowane w krajobraz. W ich miejsce wyrastają wille i hotele. Często dumnie wspierające kompletny brak poczucia gustu.
Coraz więcej przyjezdnych, coraz mniej miejscowych. W Bobolicach nie ma kościoła. Na rozstaju dróg, przy krzyżu, nasza gospodyni w Wielką Sobotę przygotowała stół, kropidło i wodę święconą. Po chwili przyjechał ksiądz, pokropił ludzi oraz przyniesione przez nich koszyczki. Jedną trzecią uczestników stanowili goście z naszego gospodarstwa agroturystycznego.
Jurajskie smaki
Podróże, to nie tylko skały, zamki, krajobrazy, ale także smaki. Mój kompas kulinarny za każdym razem prowadzi mnie w kierunku pstrągarni w Złotym Potoku. Uwielbiam dobrze przyrządzone ryby, a tylko takie tam podają. Czekając na realizację zamówienia siadam na tarasie oferującym widok na stawy. Jest to najstarsza w Europie hodowla pstrąga tęczowego. Ikra tej smacznej ryby została sprowadzona pod koniec XIX w. z USA przez hrabiego Raczyńskiego. Należy przy tym pamiętać, że były to czasy, gdy jeszcze nie znano ani lodówek, ani samolotów. Ikra przywieziona została na statku, przez wiele dni spoczywając w wilgotnym mchu.
Niestety, w święta pstrągarnia nieczynna, natomiast można się pożywić w niewielkim barze w pobliskim Ostrężniku. Do odebrania przyrządzonych potraw wzywa konsumentów gong, żywcem sprowadzony z jakiejś stacji kolejowej. Słysząc jego dźwięk, prędzej spodziewałbym się wjazdu pociągu na peron, niż usmażonej podwójnej porcji frytek z keczupem.
W Bobolicach tuż pod zamkiem od niedawna działa karczma reklamująca się hasłem „u nas poznacie, jak naprawdę smakuje jura”. Po takiej zapowiedzi spodziewałbym się pieczonego amonita pod beszamelem, czy żeberek z brontozaura w sosie słodko kwaśnym. Niestety, w menu królują jedynie swojskie kaczki, gęsi i kurczaki.
Pożegnanie z Jurą w Mirowie
Na dzień powrotu zaplanowaliśmy relaks pod zamkiem w Mirowie. Chcieliśmy przed wyjazdem spokojnie wygrzać kości w słońcu, przy okazji ponapawać się widokiem białych skał i romantycznych ruin warowni. Jednak plany trzeba było zarzucić, gdyż oblazły nas niczym mrówki, nieprzebrane tłumy turystów. Świąteczny poniedziałek i piękna pogoda masowo ściągnęły ich pomiędzy jurajskie ostańce. Pozostało jedyne wyjście uciec, do domu, do miasta, do obowiązków…
Jak to dobrze słuchac i uczyć się historii jak się jest w miejscu, którego ta historia dotyczy….
Pamiętam jak bardzo nie rozumiałam historii czy geografii w szkole. Nie rozumiałam, bo nigdzie nie byłam, nie doświadczyłam. Dopiero w czasie studiów i już w dorosłości, kiedy rozpoczęłam podróżowanie i Życie przez wielkie „Ż” to zaczęło mi się wiele rzeczy układać do kupy. I tak właśnie nauka powinna wyglądać a nie to chore kucie do głowy…
Byłam w tamtych okolicach tylko raz, ale bardzo miło wspominam 🙂
Wiesz, też sądzę, że wszystkie lekcje powinny odbywać się w odniesieniu do rzeczywistości. Nie zawsze się to da, ale w dobie internetu jest wiele możliwości… I masz absolutną rację, że kucie jest chore, ponieważ co ono daje? Ostatnio ze znajomymi się zastanawialiśmy, ile z tego kucia przez kilkanaście lat pamiętamy, ile zostało nam w głowach. Niewiele.
A Jura jest ładna, prawda? 🙂
Generalnie system oświaty jest do wymiany… Nawet nie uczy myślenia, tylko właśnie chorego kucia. Piszesz, że uczysz historii, więc powiedz mi czy jest sens, aby pamiętać dokładną datę jakiegoś wydarzenia? Np. 17.03.xxxx roku wydarzyło się to i tamto…?
Jura jest piękna, zresztą cała Polska jest pięknym krajem- piękna natura, morze, góry 🙂 Z okolic Jury bardzo miło wspominam Ogrodzieniec- piękne zamczysko:) Zresztą ja w ogóle jestem sfiksowana jeśli chodzi o zamki- nie przepuszczę żadnemu 😉
Uczenie historii, to już przeszłość. Przekwalifikowałem się na uczenie coachingu 🙂 Ale historia nadal jest moją pasją. Sądzę, że najważniejsze w historii są procesy, a nie daty. Jakąś podstawową wiedzę trzeba mieć i ją zakuć, aby zrozumieć. Chociażby to, jak ludzie myśleli około XVIII w, a jak w starożytności. W historii jest fajne jak ludzie się ubierali, jak żyli, co jedli, jak myśleli, co było dla nich najważniejsze. A przede wszystkim historię trzeba umieć ładnie opowiedzieć, tak aby wciągnąć słuchacza 🙂 Masz rację – Polska jest piękna, dlatego dużo jeżdżę, dużo fotografuję. A na Jurze zamków jest mnóstwo, więc warto… Czytaj więcej »
Coachingu? Myślałam jakiś czas temu o tym bardzo poważnie, ale jakoś rozmyło mi się w czasie, inna mozliwość się pojawiła i tak właśnie…
Czyli z historii interesuje nas to samo- a na pewno nie polityka 😉
Pozdrawiam!
Coaching jest bardzo fajnym zajęciem, chociaż historii nie przestałem lubić 🙂 Od polityki, szczególnie tej dzisiejszej, trzymam się z daleka…
To i my mamy jeszcze dużo do zobaczenia 🙂
Jest to miejsce, w które mogę wracać wielokrotnie…
Dziękuję za tą cudowną podróż
Ps. Piękne zdjęcia
Bardzo się cieszę, że zdjęcia Ci się podobają. Zapraszam na moją stronę o fotografii 🙂 Pozdrawiam 🙂
Stronę odwiedziłam.
Zdjecia są:….piękne, piękne, piękne 😉
Chyba największą radość mi sprawia, gdy wiem, że moje zdjęcia się komuś podobają 🙂
Również odwiedziłam stronę o fotografii i zgadzam się z Magdaleną w stu procentach. Gratuluję 🙂 .
Cieszę się, naprawdę bardzo się cieszę, że podobają Ci się moje fotografie. Jest to ogromny kop motywacyjny, aby wstawać skoro świt i ruszać robić zdjęcia :-). Chociaż, jest to tak duża moja pasja, że i bez pochwał bym się nią zajmował, ale jak chwalą, to jest dużo, dużo przyjemniej 🙂
W tamtym roku spędziłam sporo czasu na zwiedzaniu Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Uważam, że to mocno niedoceniony region, gdzie ilość miejsc wartych polecenia przyprawia o zawrót głowy, ale spora część rodaków nawet nie wie, że istnieje. Choć rzeczywiście czasem jest to atutem. W Ogrodzieńcu byłam i wtedy, kiedy snuło się tam pięciu turystów, i kiedy odbywał się turniej rycerski. Nie muszę chyba mówić, kiedy było przyjemniej. Chętnym do obejrzenia Jury polecam jeszcze Górę Birów, choć dla ludzi z problemami kondycyjnymi wspinanie się po schodach może być trudne 🙂
Na Górę Birów może i trudno się wspiąć, ale widoki ze szczytu są warte zadyszki podczas wspinaczki. A Jura jest piękna, niewątpliwie. I są tam miejsca bardzo znane, jak Ogrodzieniec i miejsca zupełnie niedoceniane, jak na przykład zamek Smoleń i Dolina Kluczowody. Cieszę się, że nie jestem odosobniony w swojej miłości do Jury 🙂
„Trochę śmieszy nazywanie skał własnym nazwiskiem oraz gęste rozmieszczenie tablic informacyjnych, na których w co drugim zdaniu wychwalane są zasługi właściciela i jego rodziny. Wygląda to na nachalne poszukiwanie nieśmiertelności, poprzez zadekretowanie jej na piśmie, ale…” – ALE MOŻNA WYBACZYĆ TAKIE NIECO BAŁWOCHWALCZE DZIAŁANIA OSOBOM, KTÓRE REALIZUJĄC SWOJĄ PASJĘ, ROBIĄ PRZY OKAZJI COŚ POŻYTECZNEGO DLA OGÓŁU 🙂
Piękny wpis i ten wątek o rodzicach na początku… trochę wzruszający 🙂 Czas kołem się toczy.
I oczywiście zdjęcia, jak zawsze robią wrażenie.
Pozdrawiam nocną porą!
Dzięki za nocne pozdrowienia i komentarze 🙂 Pozdrawiam z miejsca, gdzie dostęp do internetu jest mocno ograniczony…
Ja też dziękuję. Za pozdrowienia i za coś jeszcze… 🙂
http://konstelacje.blog.pl/2014/04/30/rok-mam-blog-o-pasji-przyjazni-blogerow-i-o-szpilkach-od-hegemona/
Małgosia, to ja dziękuję… 🙂
Ależ nie! To JA DZIĘKUJĘ!!! 😀 😀 😀
I pozdrawiam!
Byłam tam ostatni raz jako nastolatka.. Pora powrócić w tamte strony….. 🙂
Według mnie jest to najpiękniejszy rejon w Polsce, ale nie jestem obiektywny 🙂
Uwielbiam Jurę rowerowo. Potrafi zmęczyć – tak przewyższeniami jak i przygodowymi ściankami na trasie. Można się zgubić na cały dzień, a jeszcze lepiej na kilka.
Niech tylko lato przyjdzie! 🙂
Pogoda już niedługo będzie ciepła, akurat na rower. A Jura potrafi solidnie dać w kość 🙂
Oj potrafi. Jest kilka takich podjazdów w okolicy Zawiercia (często bywam), że aż zaskakujące gdy się sprawdzi % nachylenia 🙂
Teraz i tak jest lepiej, bo trasy rowerowe są nieźle przygotowane, ale kiedyś, gdy trzeba było po kamieniach i piachu, to było solidne wyzwanie. Mnie też tereny w okolicach Zawiercia najbardziej dały w kość. Dlatego na rozgrzewkę wybieram okolice Złotego Potoku, tam nie ma tak ekstremalnych tras 🙂