Lubię miejsca, które opowiadają jakąś historię. Nie przepadam za przemysłem turystycznym i tłumem ludzi na każdym kroku. Nie uważam, że głośna muzyka dobiegająca mnie zewsząd, jest gwarancją udanego wypoczynku. Lubię Czechy. Poprzednio pisałem o Karkonoszach, teraz czas na trochę magii…
Pradziad czyli „Morawski lodowiec”
Słowo Pradziad brzmi niezwykle dostojnie. Inaczej być nie może, przecież jest on najwyższą górą w Jesenikach. Co prawda swoim wzrostem alpejskim czy karpackim szczytom nie zaimponuje, liczy sobie zaledwie 1 491 m n.p.m., lecz może poszczycić się posiadaniem lodowca. Nie do końca prawdziwego, jednak specyficzny mikroklimat sprawia, że śnieg zalega na Pradziadzie od października do maja, a jego pokrywa przekracza dwa metry grubości, nawet w ciepłe zimy. Magia Pradziada przenika na całe pasmo Jeseników. Tutaj zaczęła się światowa kariera prysznica, Zakon Krzyżacki próbuje odzyskać swoje włości, a powietrze jest najczystsze w Europie Środkowej. Nie mogłem tego miejsca nie zobaczyć.
Jedziemy na Pradziada
Akurat trafiła się jedna z tych zim, które niesłychanie skąpią śniegu. Poza sztucznie zaśnieżanymi stokami narciarskimi, wszędzie królowała świeża trawa, czuło się wiosnę. Jednak Pradziad niezwykle skutecznie bronił dostępu do swoich włości. Najkrótszą prowadzącą doń drogę nadal skuwała gruba warstwa lodu. Przejazd samochodem tym szlakiem plasował się gdzieś pomiędzy brawurą a głupotą. Nie pozostawało nic innego, jak wybór szosy dłużej, lecz bezpieczniejszej. Strata czasu zaowocowała pośpiechem, gdy wreszcie dotarliśmy do centralnego parkingu. Okazało się, że autobus wahadłowy na Pradziada odjeżdża za trzy, może cztery minuty, a kolejny pojawi się dopiero za godzinę.
Ogarniając płaczące dzieci i warczących na siebie ludzi, w rozpiętych kurtkach polarowych oraz byle jak założonych na nogi butach narciarskich w ostatniej chwili dobiegamy do pojazdu. Już w jadącym autobusie sprawdzam zabrany dobytek. W kieszeniach z ulgą odnajduję czapkę oraz rękawiczki. Nie pamiętam tylko czy zamknąłem samochód. Trudno, będę się z tą myślą męczył na stoku.
Pradziad na narty? Nie polecam!
Autobus rzężąc silnikiem z trudem połyka kolejne zakręty. Hałdy śniegu okalające szosę są coraz wyższe. Na górze wita nas bezkresna biel. Widokowo przepięknie, narciarsko tragicznie. Króciutkie stoki do zjazdów, wyciągi leciwe, zachwycą jedynie muzealników. Oznaczenie jednej z tras kolorem czarnym potraktowałem w kategorii dowcipu, Czesi znani są z poczucia humoru. Po dwóch godzinach jeżdżenia z trudem opanowuję ziewanie. Trzeba było zabrać narty biegowe lub ski-tourowe i zafundować sobie wycieczkę na szczyt Pradziada. Stoi tam 162 metrowa telewizyjna wieża przekaźnikowa, na której, na wysokości 72 metrów umiejscowiono taras widokowy. Na szczęście nie trzeba się wspinać, turystów na miejsce dowozi winda.
Karlova Studánka czyli podróż w czasie do XIX wieku
U podnóża Pradziada rozłożyła się Karlova Studánka. Miejsce jak z bajki. Zachowany został klimat XIX-wiecznych uzdrowisk. Drewniane domy pokrywają misterne zdobienia snycerskie. Radość dla oczu i dla płuc także, gdyż oddycha się najczystszym powietrzem w Europie Środkowej.
Być może wkrótce kuracjusze leczący nadwątlone zdrowie w Karlovej Studánce, wnoszonymi opłatami będą zasilać krzyżacki skarbiec. Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, w przeciwieństwie do Templariuszy nigdy nie został rozwiązany, przetrwał nie tylko lanie pod Grunwaldem, ale i sekularyzację, wojny religijne oraz komunizm i teraz dąży do odzyskania majątku, który posiadał przed II wojną światową. Nie na darmo w herbie Karlovej Studánki widnieje czarny krzyż na białym tle.
Ojczyzna prysznica
Nad miejscowością Lazně Jeseník góruje potężny budynek sanatorium Priessnitza. Trudno uwierzyć, że niegdyś mieściła się tutaj biedna wieś licząca zaledwie kilka chałup, w której na świat ponad 200 lat temu przyszedł Vincent Priessnitz. Nigdy nie ukończył żadnej szkoły, natomiast wiele nauczył się z obserwacji przyrody.
Przydała mu się ta wiedza, gdy jako nastolatek uległ groźnemu wypadkowi wpadając pod koła wozu. Lekarz zawyrokował, że chłopak na zawsze zostanie kaleką. Vincent się nie poddał. Podpatrzył kiedyś sarnę, która wyleczyła swoją ranę, mocząc ją w zimnej wodzie górskiego potoku. Priessnitz podobną metodę zastosował wobec siebie. Po roku wyzdrowiał. Wkrótce zabiegi sprowadzające się do hartowania w zimnej wodzie, dużej dawki ruchu na świeżym powietrzu, oraz prostej diety, połączonej z piciem czystej wody, przyniosły Priessnitzowi sławę „wodnego doktora”. Stał się człowiekiem bogatym, jego uzdrowisko odwiedzali możni ówczesnego świata. Bezskuteczne okazały się protesty lekarzy, którzy zarzucali Vincentowi szarlatanerię. Pod koniec życia Priessnitz otrzymał najwyższe odznaczenie przyznawane cywilom w cesarstwie austriackim. W Polsce jego nazwiskiem ochrzczono natrysk.
Morał z tej przypowieści jest taki, że niekoniecznie szkoła jest najlepszą drogą do kariery, nieszczęścia bywają impulsem do rozwoju, a lekarze od dwustu lat zawzięcie zwalczają medycynę naturalną, niekiedy śmiertelnie się myląc.
Na narty
W Jesenikach nie ma jednej dużej stacji narciarskiej, za to jest wiele mniejszych, położonych w niewielkiej odległości od siebie nawzajem. Najbardziej ambitne plany rozwojowe posiadają Kouty nad Desnou. Ośrodek budowany jest od podstaw, trasy długie i niełatwe. Na szczyt kursuje jedno, ale za to bardzo szybkie, sześcioosobowe krzesło. Parking bezpłatny, w kasach można płacić kartą (niezbyt często spotykana możliwość w Jesenikach), niestety ceny karnetów, tak jak ambicje, wygórowane. Powyżej górnej stacji wyciągu wytyczono szlak biegowy prowadzący do elektrowni szczytowo-pompowej Dlouhé Stráně, trzeciej tego typu pod względem wielkości na świecie.
W pobliżu można szusować na Czerwonohorskim Sedle. Kiedyś była to najznamienitsza stacja w regionie, obecnie podupadła, nawet armatek śnieżnych się nie dorobili. Za to mikroklimat sprzyja długiemu utrzymywaniu się śniegu i cenowo są bardzo konkurencyjni.
Najładniejsza ze wszystkich wydaje się Ramzova, oferująca kilka długich tras o różnorodnym stopniu trudności (od czarnej po niebieską). Mieszają się tutaj dawne zwyczaje z nowoczesnym podejściem do klienta. Na stoku działa dwóch operatorów wyciągów. Lepiej się nie pomylić kupując karnety, gdyż jeden jest wyłącznie dla dzieci i debiutantów, drugi dla tych, co mogą już zwać się narciarzami.
Wybieram, oczywiście, ten dla narciarzy. W dolnym odcinku kursuje całkiem przyzwoita czteroosobowa kanapa, natomiast aby dostać się na samą górę trzeba skorzystać z mocno zabytkowego wyciągu. Krzesełka suną powoli, dostojnie, czuję się jak widz w teatrze. Tam też fotele są wysłużone, a pośpiech niewskazany. Mam okazję napawać się widokami bez obawy, że cokolwiek mi umknie.
Gdzieś tak w dwóch trzecich trasy wysiadają narciarze, dalej nie ma po co jechać, jest zbyt płasko. Wyciąg nie zatrzymuje się, trzeba z niego wydostać się w biegu. Słowo bieg nie jest adekwatne, prawdziwsze byłoby stwierdzenie „podczas kroczenia wyciągu”, ale czy wyciąg może kroczyć?
Stacja końcowa znajduje się tuż pod szczytem Seraka. Krótki, najwyżej 15 minutowy spacer, pozwala dotrzeć do schroniska, z którego okien roztacza się jedna z najładniejszych panoram górskich w Jesenikach.
Noclegi
Najlepiej poszukać kwatery w takim miejscu, skąd wszędzie będzie blisko. Wybrałem miejscowość Bela pod Pradziadem, a konkretnie jej część zwaną Filipowice. Kilka domków na krzyż, do najbliższego sklepu, który praktycznie oferuje nic, trzeba iść 4 kilometry, zakupy należy więc robić w leżącym 10 kilometrów dalej Jeseniku. Na miejscu za to dwie knajpki oraz nieduży stok z wyciągiem krzesełkowym i możliwością jazdy nocnej. Cicho, spokojnie, nie występują żadne symptomy kurortu, jak dla mnie miejsce idealne.
Zapewne Jeseniki nie są rajem dla narciarzy, lecz i oni mogą spędzić tutaj bardzo interesujący tydzień. Mnie historia, którą opowiada Pradziad i leżące wokół góry, urzekła.
Rzadko ruszam się poza kraj, bo podróży nie lubię, ale znajomi wyciągnęli mnie w tamtym roku do Karlovej Studanki, kusząc piwem. Muszę przyznać, że było warto. W jednym z lokali podają tam wyśmienite piwo jagodowe. Nie ma nic wspólnego z naszymi owocowymi napojami piwopodobnymi, to doskonały trunek, który wart jest podróży pod Pradziada. Polecam!
Zaciekawiłaś mnie tym piwem jagodowym. Z podróży lubię zabierać nie tylko obrazy, ale też i smaki. Chcę się wybrać w Jeseniki nie zimą a latem, wtedy będzie dobry czas na spróbowanie piwa jagodowego. Zainspirowałaś mnie, dzięki 🙂
„Wkrótce zbiegi sprowadzające się do hartowania w zimnej wodzie, dużej dawki ruchu na świeżym powietrzu, oraz prostej diety, połączonej z piciem czystej wody, przyniosły Priessnitzowi sławę „wodnego doktora”. Stał się człowiekiem bogatym, jego uzdrowisko odwiedzali możni ówczesnego świata” – O MATKO! PRZECIEŻ TO NAJLEPSZA I NAJPROSTSZA RECEPTA NA DOBRE ŻYCIE!!!
Jaki piękny wpis! Piękny językowo, wizualnie i pod względem całego przesłania – jakoś tak tchnie świeżością 😀
Aż mi się zachciało takiego prostego życia i świeżego powietrza…
Pozdrawiam promiennie!
Jeseniki są w całości magiczne, naprawdę jest w tych górach coś takiego niewytłumaczalnego. Życie Priessnitza też jest ciekawą książką, zaimponował mi. A jeżeli chcesz zacząć żyć według jego rad, to musisz zacząć od zimnego prysznica rano. Dasz radę? 🙂
Nie moglam sie opanowac, zeby nie dodac komentarza odnosnie zwiazkow Preissnitza z Sokolowskiem. W Sokolowsku otwarto hyba pierwsze na swie ie sanatorium leczace gruzlice i na pewno stosowano hydroterapie zgodnie z metoda Priessnitza. Przyjezdzali tam rozni madrzy z Davos, aby sie uczyc jak leczyc gruzlice i stworzyli u siebie sanatorium na wzor tego w Sokolowsku. Sokolowsko dalej jest miejscowoscia uzdrowiskowa, ale najwieksze sanatorium jest w ruinie. A mimo tego robi ogromne wrazenie. Podobno cos sid tam dzieje, ale to ogromna budowla, potrzeba czasu i pieniedzy zeby doprowadzic ja do stanu „uzywalnosci”. Sokolowsko ozywa na jeden weekend w roku, kiedy odbywa… Czytaj więcej »
Masz bardzo dużo ciekawych informacji. Postać Preissnitza na tyle mnie interesuje, że przy okazji wybiorę się do Sokołowska. Dzięki za pomysł na kolejne miejsce do zwiedzania. Jeżeli znasz jeszcze jakieś, to koniecznie pisz, będę wdzięczny 🙂
Od razu przepraszam za literowki, bo korzystam z tabletu bez polskich liter i na dodatek lubiacego robic psikusy podczas pisania;) Jest tak duzo ciekawych miejsc , ze trudno byloby o wszystkich choc wspomniec. Jednak rejonem, do ktorego mam ogromny sentyment jest Dolny Slask. To w mojej opinii najciekawszy pod wzgledem krajoznawczym rejon, mnostwo zabytkow architektury, techniki a do tego przepiekne widoki i gory. Do tego na kazdym kroku jakas tajemnica:) Inspiracja do odwiedzenia wielu miejsc byl dla mnie Pan Tomasz, o ktorym pisalam i Pani Lamparska- autorka wielu ksiazek o Dolnym Slasku, jego historii i legendach. I ostatnio Hannibal Smok,… Czytaj więcej »
Masz rację, Dolny Śląsk jest rewelacyjny i, niestety, mało mi znany. Z drugiej strony też dobrze, bo mam przed sobą jeszcze tyle miejsc do zobaczenia 🙂 Dzięki za informację o Hannibalu Smoku, to jest bardzo ciekawe i ważne, co ten człowiek robi…
Wszystko przed Toba:) W Sokolowsku jest urocza mala cerkiew, potezne ruiny sanatorium Grunwald, warto wybrac sie do Andrzejowki, na Waligore (najwyzszy szczyt Gor Suchych), do ruin zamku Radosno, Rogowiec. To wszystko mozna obejrzec w ciagu jednego dnia, a gorki choc niewysokie niezle daja w kosc stromymi podejsciami.
Poczytałem sobie o Sokołowsku, rzeczywiście niesamowita historia. Muszę tam pojechać. A górki niewysokie też lubię, szczególnie, gdy ze szczytu rozpościerają się ładne widoki 🙂
Mapę, o której piszesz można podejrzeć online tutaj 🙂
Fantastyczna ta drewniana willa!
Całe miasteczko wygląd podobnie 🙂
Myślę że też by mi się spodobało! Lubię miejsca z historią, a C.K. czasy to coś z czym się utożsamiam, więc byłbym „w swoich czasach” ;).
Maniakiem nart nie jestem, a tam widać sporo scieżek do zimowego trekkingu.
Jeseniki nie są rewelacyjnym miejsce dla narciarzy zjazdowych. Również dla biegaczy nie ma tam wielu atrakcji. Dla lubiących chodzić, to jest świetne pasmo górskie
Czyli dla mnie!
Zdecydowanie dla ciebie 🙂