Spis treści
Gęsty i mokry śnieg zaczął sypać ledwie wyszedł poza ostatnie domy Piotrkowa. Płatki wirowały w powietrzu, oblepiały ubranie, włosy i twarz. Widoczność była kiepska. Na szczęście znał drogę, więc nie powinien pobłądzić. Temperatura oscylowała w okolicach zera, ziemia jeszcze nie zamarzła, a topniejący śnieg zmieniał ją w błoto. Czuł, jak powoli przemakają mu buty, a wilgoć wdziera się pod ubranie. Szedł szybko, chciał zdążyć na miejsce przed zmrokiem, a do pokonania miał około 30 kilometrów. Był 8 grudnia 1939 r.
Miesiąc samotności
Miesiąc temu, po powrocie z Rochówka do Łowicza, Janusz odczuwał pewien rodzaj ulgi. Cieszyło go, że rodzina została umieszczona w tak bezpiecznym miejscu, jakim był rodzinny dwór. Położony na uboczu Rochówek w tych trudnych czasach wydawał się doskonałym azylem. Nie było tam luksusów, ale też nikt nie chodził głodny. W mieście takim, jak Łowicz, o wyżywienie podczas okupacji było znacznie trudniej. Sam często niedojadał lub odżywiał się byle czym. Nie miał pracy, nie było też wiadomo kiedy Niemcy wydadzą zgodę na wznowienie działalności sądów, więc imał się jedynie dorywczych robót. Brat Tadeusz namawiał Janusza na handlowanie papą, mógłby ją wozić do klientów rowerem. Właściwie był gotów wejść w ten interes, ale nie bardzo wiedział od czego zacząć. On, sędzia i intelektualista, zupełnie nie znał się na handlu i pracy fizycznej.
Brak pracy i perspektyw na lepszą przyszłość, sprawiały, że czuł się jeszcze bardziej samotny. Coraz bardziej tęsknił i boleśnie odczuwał rozłąkę z rodziną. A tu zbliżały się imieniny żony, potem święta Bożego Narodzenia, nie wyobrażał sobie, że ten czas spędzi zupełnie sam.
Po długich rozważaniach wreszcie podjął decyzję – zrobi niespodziankę bliskim i uda się do Rochówka. Nie przypuszczał, że będzie to jedyne Boże Narodzenie, jakie spędzi we dworze.
7 grudnia 1939 r. o godzinie 11.10 pociąg wiózł go z Łowicza przez Skierniewice do Piotrkowa, gdzie miał przenocować.
Początek zimy w Rochówku
Niespełna sześcioletnia Ewa obudziła się mocno zakatarzona. Zazwyczaj, gdy chorowała, mama poświęcała jej dużo czasu, czytała książeczki i dbała o wygodę córki. Jednak dzisiaj było inaczej, mama musiała się zająć szykowaniem przyjęcia, przecież to 8 grudnia, dzień jej imienin. Jedynie ukochana ciocia Alicja co jakiś czas wpadała do salonu, by sprawdzić czy z Ewusią wszystko w porządku, wycierała nosek i proponowała coś do jedzenia. Ewa zawsze odmawiała, była strasznym niejadkiem.
Inne dzieci biegały po dworze, bo tylko tam nie przeszkadzały matkom w przygotowywaniu obiadu imieninowego. Chłopców próbowano zagonić do jakiejś pracy, ale więcej z tym było kłopotu niż pożytku, szczególnie z Tadzinka, który uwielbiał dokazywać.
Ewa patrzyła przez okno w salonie na ich zabawy, nieudane próby lepienia śnieżek z mokrego, błyskawicznie topniejącego śniegu. Gdy nie wolno jej było wychodzić na dwór, Ewa potrafiła godzinami siedzieć właśnie przy tym oknie. Podziwiała widoki i rozmyślała.
- – Czy ja jeszcze w swoim życiu zobaczę tatusia? – zastanawiała się od jakiegoś czasu
- – Być może już nigdy go nie zobaczę… – doszła do smutnego wniosku
Rochowskie i rodzinne opowieściPrzeczytaj też inne opowiadania związane z dworem w Rochówku i historią rodziny:
|
Wędrując do Rochówka
Janusz noc spędził w Piotrkowie u pani Kornel, do której miał list polecający swoją osobę od pani Porczyńskiej, która znała wszystkich i wszędzie. Zerwał się skoro świt i już o 7 rano był w drodze.
Szedł szybko, aby się rozgrzać. Najgorzej wędrowało się przez pola. Wiejący prosto w twarz wiatr utrudniał poruszanie się. Odetchnął, gdy wreszcie dotarł do lasu. Tu było spokojniej. Pozwolił sobie nawet na kilkuminutowy odpoczynek. Musiał odsapnąć i szczelniej zapiąć płaszcz, poprawić szalik, trochę otrzepać się ze śniegu. Cały czas padało, więc strzepywanie nie miało wielkiego sensu, gdyż po chwili ponownie przypominał bałwana.
Poprawił paski plecaka, w jedną rękę chwycił teczkę, w drugiej niósł łubiane pudło na kapelusze. Pudło strasznie utrudniało wędrówkę, ale było to jedyne opakowanie, do którego mógł zmieścić drobiazgi, jakie kupił na święta dla swoich bliskich.
- – Ech Januszku, przestań rozmyślać i mazgaić się, tylko ruszaj w drogę! – skarcił sam siebie w myślach.
Jeszcze kilka razy musiał się zatrzymywać, by przełożyć bagaże z ręki do ręki, ale szło mu się całkiem dobrze. Wreszcie dotarł do Ostoi. Stąd już było całkiem niedaleko do dworu w Rochówku.
Obiad imieninowy
- – Ewa, Ewa, chodź wreszcie do jadalni! – kolejny już raz nawoływała córkę jej mama
Ewie jednak niespieszno było do jedzenia, wolała patrzeć i podziwiać zimową okolicę. Wydawało się, że przez gęsto padający śnieg dostrzega jakąś samotną postać na drodze, ale to chyba było tylko złudzenie.
- – Ile cię można wołać! – mocno zdenerwowana mama wpadła do salonu, złapała córkę za rękę i poprowadziła do jadalni
W tym momencie rozległ się pojedynczy gong zegara wybijającego godzinę pierwszą po południu.
- – To chyba możemy siadać – zarządziła ciocia Alicja – Jesteśmy wszyscy w komplecie
- – Jeszcze nie w komplecie – od drzwi odezwał się niespodziewanie męski głos
- – Tata – zawołała Ewa i pobiegła przytulić się do ojca nie zważając, że nie zdążył się on jeszcze otrzepać ze śniegu.
Zrobiło się straszne zamieszanie. Każdy chciał się przywitać z Januszem, każdy go chciał wyściskać. Nawet półtoraroczna Magdusia jakby poznała ojca i po pewnym wahaniu zgodziła się pójść do niego na ręce.
- – A to niespodzianka, a to zrobiłeś nam niespodziankę – powtarzał w kółko wuj Roman – i mówisz, że całą drogę pokonałeś w sześć godzin? Niezłe tempo, 5 kilometrów na godzinę z takim bagażem? No, no, no masz kondycję!
Wreszcie wszyscy, teraz już naprawdę w komplecie, mogli zasiąść do stołu, w ustalonym od lat porządku. U szczytu, honorowe miejsce było przeznaczone dla dziedzica, czyli dziadka Ludwika. Po bokach usiedli dorośli, a na samym końcu, w pobliżu drzwi do sieni, były wyznaczone miejsca dla dzieci.
Jeżeli podoba ci się to o czym piszę, to zachęcam do wsparcia projektu na Zrzutce
Życie w Rochówku zapisane w pamiętnikach
Już szósty dzień jestem Rochówku. Czuję się tu dobrze. Nie chcąc jeść darmo chleba, już od następnego dnia wziąłem udział w pracach przy gospodarstwie, których z powodu zbliżającej się zimy było bardzo dużo.
Zapisał w swoim pamiętniku Janusz. W bagażu, który niósł ze sobą do Rochówka nie mogło zabraknąć miejsca na stukartkowy zeszyt z zapiskami prowadzonymi od 1936 r. Jeżeli tylko miał siły, siadał wieczorami, gdy wszyscy już spali i przy chybotliwym świetle lamy naftowej notował bieżące wydarzenia. Nie miał siły, aby skreślić coś więcej niż kilka zdań. Zresztą z obsługą lampy naftowej też był duży kłopot, bardzo niewygodnie regulowało się jasność płomienia, przykręcając lub wydłużając knot. W takim świetle wzrok bardzo szybko się męczył, nie było sensu go nadwyrężać długim siedzeniem nad pamiętnikiem.
Pracy w Rochówku nie brakuje dla nikogo
Praca w Rochówku zaczynała się tuż przed świtem. Janusz zrywał się wraz z innymi. Najgorzej było podnieść się z pościeli, natychmiast wpadało się w objęcia przeraźliwego zimna. W piecach dawno już wygasło, a niemal całe ciepło uciekło przez niezbyt szczelne okna i drzwi.
Janusz, zanim wyszedł na dwór, sprawdził, jak śpią jego córki, szczególnie Ewunia, która z powodu przeziębienia cały poprzedni dzień spędziła w łóżku. Oczywiście w nocy się rozkopała i pewnie obudzi się zmarznięta. Nakrył córkę kołdrą, ale w myślach zrzymał się okrutnie na rochowską metodę zwalczania choroby, która polegała na przykrywaniu na noc dziecka, czym tylko się dało. Nic dziwnego, że potem córka się rozkopywała, nie dało się przecież normalnie spać pod taką furą kocy!
Pogoda na zewnątrz była rześka. Jak zwykle ziemię pobielił przymrozek, lecz dzień zapowiadał się suchy, bez deszczu i śniegu, aura wyraźnie sprzyjała pracy. Poprzedniego dnia jeździli po torf, z którego sprzedaży w dużej mierze utrzymywał się Rochówek. Dzisiaj zaplanowana była młócka seradeli. Westchnął ciężko. Nie lubił tej pracy. Nie dość, że wyczerpująca fizycznie, to jeszcze człowiek wychodził cały zakurzony. Potem ciężko było ten kurz z włosów i całego ciała usunąć. A w Rochówku nie tak łatwo było się umyć.
Jak to z higieną w Rochówku bywało
Oderwałem się od czytania rochowskich wspomnień mojego dziadka Janusza. Spojrzałem na kalendarz, a potem na zapisaną w pamiętnik datę. W obu miejscach była identyczna, dzieliło je jednak ponad 80 lat.
- – Jak on się umył po tym młóceniu seradeli? – zastanowiłem się i nie znalazłem dobrej odpowiedzi.
O higienę i mycie w Rochówku postanowiłem zapytać mamę
- – Ktoś mnie już o to pytał, tylko nie pamiętam kto? W każdym razie w Rochówku nie było żadnego miejsca, żadnego pomieszczenia przeznaczonego do mycia…
- – Nie wierzę, że ludzie w Rochówku się nie myli?
- – No myli się, oczywiście, że się myli. Wieczorem w jakiejś misce myło się twarz, ręce i nogi. Tylko zimą było inaczej…
- – Inaczej, czyli jak?
- – No, zimą nie myło się nóg, bo po co myć nogi zimą? Nie było takiej potrzeby!
Bardziej gruntowne mycie urządzano sporadycznie. Babcia gotowała wodę na kuchni i gruntownie szorowała swoje córki w miednicy lub balii. Pewnie i dorośli od czasu do czasu z tej balii korzystali. Bywało, że mężczyźni myli się zimną wodą na dworze tuż pod studnią. Zapewne tak postąpił dziadek po wymłóceniu seradeli. Był zahartowanym człowiekiem, więc mycie się w zimnej wodzie na dworze w grudniu, chyba nie było mu obce.
Zabawy ojca z córkami
Od zmroku pomagam już tylko Marychnie, głównie zajmując się dziewuszkami. Ewa jest trochę przeziębiona i dziś pozostała cały dzień w łóżku. Magda ma doskonały humor i apetyt. Zaczyna już mówić: tata, mama, baba, cici (to znaczy i kotek i dziecko).
Lubił wieczorne zabawy z córkami. Czuł, jak przez ten miesiąc rozłąki stęsknił się za swoimi dziewuszkami. Powoli zapadał zmrok. W pokojach było już ciemno, jednak nie zapalano jeszcze lamp naftowych, trzeba było oszczędzać.
- – Pobawimy się w wojsko?! – z nadzieją powiedziała Ewa
- – Jak chcesz się bawić? – zapytał z ciekawością
- – Będziemy maszerować. Wokół tego stołu
Najpierw maszerowali równym krokiem, ale za chwilę Ewa zarządziła, że będą śpiewać piosenki legionowe. Bardziej krzyczeli, niż śpiewali, bo żadne z nich nie mogło pochwalić się muzycznym słuchem. Z tyłu za nimi dreptała mała Magdusia zanosząc się śmiechem, a gdy się zmęczyła, to Janusz wziął ją na ramiona nie przerywając marszu.
Wieści ze świata
Na podjeździe zaturkotały koła bryczki. Z Bujen Szlacheckich wrócił Roman. Minę miał nietęgą, zatroskaną. Janusz właśnie wychodził do kolejnej pracy. Spotkali się na ganku.
- – Januszku, chodź, musimy porozmawiać – Roman wziął szwagra pod rękę i zaciągnął do pustej o tej porze dnia jadalni
- – Miałem pomóc przy…
- – Dobrze Januszku, poradzą sobie bez ciebie, a tutaj przywiozłem ważne dokumenty, musisz przeczytać. Ty się na tym dobrze znasz…
Tego dnia Janusz już nie wyszedł do prac gospodarskich. Siedzieli we trzech, bo dołączył do nich też dziadek Ludwik i rozmawiali. Wieści nie były dobre. To, co do niedawna było plotką, stało się faktem – następowała korekta granic. Zelów i okoliczne miejscowości, w tym i Rochówek, miały się znaleźć w Warthegau, czyli zostać włączone w granice Rzeszy. A polityka Niemców wobec Polaków zamieszkujących tereny włączone do Rzeszy była zupełnie inna niż w Generalnej Guberni.
„Takim szczególnie niepokojącym rygorem były wiadomości, że Polakom w Warthelandzie odbiera się gospodarstwa rolne, szczególnie większe, lokale mieszkalne z całym dobytkiem i, że nawet tu i ówdzie wręcz masowo Polaków wysiedla się wywożąc ich czy to na roboty do Niemiec, czy też wyrzuca się ich do Generalnej Guberni.” – zapisał Janusz tego wieczora w swoim pamiętniku.
Odłożył pióro i wyprostował plecy. Patrzył na kartki pamiętnika oświetlane migotliwym i nierównym światłem lampy naftowej. Zamyślił się głęboko. Wiadomości przywiezione w południe przez Romana nie napawały optymizmem. Wysiedlenia były całkiem realne. Ale co mogli zrobić? Tylko czekać na rozwój wypadków.
Janusz musiał podjąć decyzję o powrocie do Łowicza. W dokumencie przywiezionym przez Romana wyczytał, że od 1 stycznia 1940 r. zaczynają pracę polskie sądy. Z jednej strony, to dobrze, bo nareszcie zacznie zarabiać, z drugiej fatalnie, że ponownie rozstanie się z rodziną. Nie wiadomo na jak długo.
Jedyne Boże Narodzenie w Rochówku – zapach nadchodzących świąt
Nie mogła się napatrzyć na biel ciągnącą się aż po horyzont. Wczoraj zaczął padać śnieg. Najpierw mokry, połączony z deszczem, a potem gęsty, pokrywający białą pierzynką ziemię, drzewa i budynki. Teraz na chwilę przestał, więc pozwolono jej wyjść na dwór.
Mała Ewa, opatulona w ciepły płaszczyk narzucony na gruby sweter, stała na ganku oparta o jedną z dwóch ławek. Czuła się już nieco zdrowsza, kaszel i katar minął, jednak wciąż miała problem z oddychaniem. Wiedziała, że jej nie pozwolą długo tutaj pozostać, więc starała się napatrzeć na zapas. Chłonęła rochowskie widoki, nawet nie przypuszczając, że zostaną z nią do końca wyjątkowo długiego życia i, że aż tak bardzo będzie za nimi kiedyś tęsknić. Powiał zimny wiatr, sypnęło śniegiem. Otworzyły się drzwi do sieni, to ciocia Alicja przyszła, by zabrać Ewę do środka.
Cały dwór pachniał świętami. Zapachy z kuchni wędrowały po dworskich pomieszczeniach i drażniły nozdrza. Najintensywniej pachniały ciasta, szczególnie pierniki, które dojrzewały już od kilku dni, aby zmięknąć.
Ciocia Alicja zaprowadziła Ewę do kuchni, gdzie podała jej szklankę ciepłego mleka.
- – Pij, pij, bo ci wystygnie! – przykazała ciocia
Bardziej od picia mleka interesowały ją karpie pływające w dużej metalowej wanience, w tej samej, w której wczoraj wieczorem mama ją szorowała do czysta. Karpie w rochowskim stawie złowił wuj Roman i przed chwilą przyniósł je do kuchni. Teraz wybierał się do lasu, aby wyciąć choinkę. Ewa chętnie, by poszła z nim, ale na pewno by jej nie pozwolono.
- – Ewuś, chodź, pójdziemy wyplatać gwiazdki na choinkę – powiedziała ciocia Alicja biorąc dziewczynkę za rękę i wyprowadzając ją z kuchni, gdzie działo się tyle ciekawych rzeczy.
Jedyne Boże Narodzenie w Rochówku – wieczerza wigilijna
W jadalni do wieczerzy wigilijnej zasiadło 13 osób.
- – Kiedy to ostatni raz tak liczna rodzina spotykała się przy wspólnym stole? – zastanawiał się Roman, ale nie mógł sobie przypomnieć
- – Może przed śmiercią mamy w 1923 r.? Raczej jeszcze dawniej, przed śmiercią babci Kamilli w 1917 r., czyli w czasie trwania pierwszej wojny światowej. I teraz też mamy wojnę, Czy potrzeba aż światowej zawieruchy, aby rodzina spotkała się ze sobą przy wspólnym stole? – zdumiał się Roman wnioskami, jakie przyszły mu do głowy
- – Roman, chcę się z tobą opłatkiem podzielić, a ty jakiś taki nieobecny – usłyszał obok głos swojej siostry Zosi
Wszyscy w izbie łamali się opłatkiem i składali wzajemne życzenia. Przeważnie życzono sobie doczekania lepszych czasów. Gdy już wszyscy ze wszystkimi się przełamali, nadszedł czas na tradycyjną zupę grzybową.
Ewa nie miała apetytu. Bardziej od jedzenia zupy, interesowała ją choinka stojącą w rogu jadalni. Wzrok przyciągały zdobiące ją aniołki. Jeden tkwił wysoko na czubku, innymi udekorowane były gałęzie. W świetle zapalonych świeczek migotały łańcuchy i anielskie włosy. Gwiazdki, które z takim poświęceniem wyplatały jeszcze wczoraj, ginęły gdzieś w półmroku.
Kolacja wigilijna dłużyła się Ewie niesłychanie, bo ile można jeść, jeżeli tyle ciekawych rzeczy dzieje się dookoła? Wreszcie dziadek Ludwik wstał i powiedział:
- – Kochani, chodźmy zaśpiewać kolędy!
Zrobił się straszny harmider. Dzieci przeciskały się w drzwiach jadalni i biegły do salonu. Mężczyźni chwycili choinkę, aby i ją tam przenieść. Drzewko niebezpiecznie zakołysało się, gdy przekraczano z nim wysoki próg oddzielający jadalnię od sieni.
- – Pali się, pali się! – krzyknęła histerycznie Zosia
Rzeczywiście od płomienia świeczki zajęła się lameta oraz jeden z aniołków. Największą przytomnością umysłu wykazała się ciocia Alicja, która przy pomocy jakiejś ścierki szybko stłumiła ogień. Nic poważnego się nie stało, ale do salonu choinka została wniesiona z dużo większą ostrożnością
Marychna usiadła do pianina i zagrała pierwsze takty kolędy. Zosia zaczęła śpiewać, Marychna wtórowała jej drugim głosem. Potem przyłączyli się inni. Wkrótce cała izba rozbrzmiewała chóralnie śpiewanym „Wśród nocnej ciszy”. Można było odnieść wrażenie, że do śpiewu włączyli się też przodkowie z portretów, które wisiały na ścianach salonu.
Jedyne Boże Narodzenie w Rochówku. Święta, święta i po świętach
Biel śniegu za oknem rozświetlała pomieszczenie jadalni, gdzie cała rodzina zebrała się na bożonarodzeniowym śniadaniu. Wszyscy siedzieli na swoich miejscach. W rogu jadalni stała lekko nadpalona choinka, którą wczoraj wieczorem, zanim wszyscy położyli się do łóżek, przyniesiono tu z powrotem z salonu.
Dorośli jedli nieśpiesznie, jakby przeczuwając, że być może już nigdy przy tym wspólnym stole się nie spotkają. Dzieci wierciły się niespokojnie, czekając aż będą mogły wreszcie pobawić się otrzymanymi w prezencie zabawkami.
„Ewuni na gwiazdkę dałem piórnik i książeczki z kolorowymi obrazkami.” – zanotował w pamiętniku Janusz – „Radość była wielka, ale szczególnie cieszyła się Magda, która bez przerwy mogła oglądać obrazki. Śmieszna była bardzo, gdy usiłowała samodzielnie usiąść na nocniczku i jakoś się jej to nie udawało. Ewuni wychodzą ząbki. Już straciła dwa dolne przednie.”
W pierwszy dzień świąt Janusz starał się spędzić jak najwięcej czasu z córkami i uczestniczyć w ich zabawach. Wiedział, że następnego dnia już go z nimi nie będzie. Musiał jak najprędzej wracać do Łowicza, aby nie narazić się na kłopoty przy przekraczaniu nowo wytyczonej granicy.
Jedyne Boże Narodzenie w Rochówku i czas powrotów
Z samego rana 26 grudnia 1939 r. bryczka już czekała zaprzężona w dwa konie. Pierwszy wskoczył do niej Mars, który był niezwykle ciekawskim psem i nigdy go nie brakowało, gdy działo się coś ciekawego.
Janusz długo żegnał się z całą rodziną, chociaż długich pożegnań nie znosił. Wziął małą Magdusię na ręce, a potem objął Ewunię.
- – Tatusiu, kiedy do nas znów przyjedziesz? – zapytała bardzo poważnie Ewa
- – Już niedługo, nic się nie martw, już niedługo! – gładko skłamał
Koła bryczki zaturkotały na podjeździe, powoziła Marychna. Jechali przez ośnieżone pola z rzadka tylko ze sobą rozmawiając. Janusz jeszcze odwrócił głowę, by popatrzeć na znikający w oddali dwór w Rochówku.
Po 14 kilometrach dotarli do Mzurek, gdzie była już budka strażnicza. Nikt jeszcze granicy nie pilnowała, a szlaban nie był zamknięty. Janusz założył ciężki plecak na plecy, pożegnał się z żoną i powędrował przez zasypane śniegiem drogi do Piotrkowa. W mieście był około godziny 16. Jeszcze tego samego wieczora wrócił pociągiem do Łowicza. W najczarniejszych snach nie przypuszczał, że wszystkie najważniejsze święta 1940 r., zarówno Wielkiej Nocy, jak i Bożego Narodzenia, spędzi samotnie bez rodziny.
Nowy Rok w Rochówku
W Rochówku też nikt nie zdawał sobie sprawy, że było to ostatnie i jedyne Boże Narodzenie, jakie wspólnie spędzili we dworze. Na razie życie toczyło się dalej według ustalonego rytmu. Zima była niezwykle mroźna i śnieżna. Tuż po nowym roku dziadek Ludwik zaprzągł konie do wyciągniętych ze stodoły sań i zafundował swoim wnuczkom niezapomnianą sannę. Pędzili przez skrzące się w śniegu pola i śmiali na całe gardło. Życie, nawet w tak ciężkich czasach, potrafiło sprawić frajdę. Nie wiedzieli, co im ten rok 1940 przyniesie, ale postanowili cieszyć się zimą, przejażdżką i pięknem przyrody otaczającej dwór w Rochówku.
Kolejny raz muszę pochwalić pióro i rodzinne skarby, gdy uda ci się wydać to wszystko drukiem, pierwsza zapisuję się w kolejce po autograf!
Dobrego roku i rychłego spotkania z czytelnikami rochowieckich wspomnień!
Bardzo dziękuję 🙂 Cieszę się, że podoba ci się to, co piszę o Rochówku. Dla mnie to ważne, zachęca do dalszego pisania, tworzenia. Jeżeli uda mi się wydać książkę, dla Ciebie autograf będzie w pierwszej kolejności
Dla Ciebie też dobrego roku.
Widząc zapowiedź tekstu na FB-owym profilu nie spodziewałam się aż tak pięknej historii, choć sądziłam, że Twoje możliwości literackie zdążyłam przez kilka lat blogowych lektur już poznać. Piękna opowieść ze świętami w tle. Taka, jakie lubię i jakie powinno się czytać i podawać dalej*; ukazująca prawdziwe życie w jego całej złożoności. Z jednej strony wojna i jej konsekwencje, a obok „zwyczajne” życie i drobne radości dnia codziennego – dziecięce zabawy, przygotowania do świąt, kulig i radość ze spotkania z bliskimi. Szczególnie ujął mnie fragment rozmowy przy wigilijnej wieczerzy i pytanie „Czy potrzeba aż światowej zawieruchy, aby rodzina spotkała się ze sobą… Czytaj więcej »
Nawet w najgorszych czasach ludzie starali się żyć normalnie. Przeczytałem pamiętnik dziadka z okresu wojny i to jest wniosek, który jako pierwszy rzuca się w oczy – próba normalnego życia. I Rochówek dla tych ludzi był naprawdę Domem, dokładnie tak, jak napisałaś…
Również dla Ciebie życzenia, jak najlepszych świąt, szczęśliwych i radosnych 🙂
Fantastyczna opowieść o minionych czasach ku potomności pokoleń.
Godna publikacji.
Bardzo dziękuję 🙂
Mam problem z znalezieniem wspomnianego Rochówka. Ten co znalazłem, to zdecydowanie dalej niż 30 km z Piotrkowa, a z opisu wynika, że jest jakoś na zachód od niego.
Na Mapach Googla nie można go znaleźć. Trzeba wpisać Bujny Szlacheckie. To są bardzo bliskie okolice. Dworu już nie ma jest przysiółek Rochówek, ale Google go nie pokazują.
Dziękuję. 🙂
Rochowek jest na poludnie od granicy Bujny Szlacheckie i Grabostow
Piękna świąteczna opowieść. Czytając, wyobrażałam sobie jak trudne musiały to być czasy… jaka niepewność, strach o bliskich, tęsknota. Jednocześnie życie toczyło się nadal wokół rodziny i zwykłych obowiązków. Ten niezwykły dar od Twojego dziadka w postaci zapisków i pamiątek jest jak wehikuł czasu. Bardzo mocno trzymam kciuki za publikację tych zapisków w formie książki. Zasługujecie na to, Twój dziadek, którego nam tak pięknie przedstawiasz, i Ty <3
Dziadek się pewnie nie spodziewał, że jego zapiski trafią do szerszego grona odbiorców 🙂
Cieszę się, że ci się podoba ta opowieść 🙂 Mnie samego to pisanie wciągnęło, szczególnie czytanie starych listów, bo one najwięcej mówią o tym, jak ludzie żyli, co czuli. I muszę ci powiedzieć, że w tych trudnych czasach życie toczyło się normalnie, na tyle na ile to tylko było możliwe. Były kłótnie i była tęsknota, były trudności, ale też i nieoczekiwane wsparcie…
Czuję się trochę jak w wehikule czasu, który wcale nie jest podobny do tego z „Powrotu do przeszłości”