Spis treści
-
– Dlaczego, ty znowu bez czapki w takie zimnisko?! – wyrwał mnie z zamyślenia czyjś tubalny głos.
Zaskoczony, rozejrzałem się wokół. Wśród tłumu przechodniów trudno było przegapić masywną sylwetkę wuja Bogdana oskarżycielsko wbijającego we mnie swoje spojrzenie. Nie potrafię zliczyć, ile razy słyszałem te słowa na ulicy! Nie lubię chodzić w czapce, zakładam ją tylko wtedy, gdy idą siarczyste mrozy. Wuj nie potrafił tego zrozumieć. Latem jego oburzenie budził mój zarost.
-
– Dlaczego nie jesteś ogolony? – wołał, gdy dostrzegł mnie w ciepły dzień na ulicy

Pójdźmy „naprzeciwko”, czyli jak dobrze mieć sąsiada
Przez wiele lat chodziło się „naprzeciwko”, czyli do bliskiej rodziny mieszkającej „drzwi w drzwi” z moimi rodzicami. To było dobre, chociaż nie zażyłe, sąsiedztwo. My trzymaliśmy zapasowe klucze u nich, a oni swoje u nas. W czasach ”komuny” oni mieli telewizor, my telefon. Oni przychodzili do nas dzwonić, my biegaliśmy oglądać u nich głośne filmy oraz wielkie wydarzenia transmitowane przez polską telewizję. Nie było problemów z podlewaniem kwiatów podczas wyjazdów, bo zawsze „ktoś z przeciwka” zadbał o roślinki. „Jak dobrze mieć sąsiada” wzdychałem, gdy przeprowadziłem się do własnego mieszkania i długo nie mogłem przywyknąć, że nie znam nikogo z „naprzeciwka”.

Jak dobrze mieć sąsiada – wzajemna pomoc
Gdy przyszedłem do rodziców, zastałem ich siedzących w kuchni i rozmawiających z wujem Bogdanem. On, jak to miał we zwyczaju, zerwał się z miejsca i chciał wrócić do swojego mieszkania, ale mama przekonała go, aby jeszcze chwilę posiedział. Następnie spróbowała pokroić otrzymany ode mnie Torcik Wedlowki. Słowo „spróbowała” jest kluczowe. Położyła ów wyrób cukierniczy na małym porcelanowym talerzyku, z którego torcik się ześlizgiwał. Ujęła najbardziej tępy nóż, jaki był na podorędziu i poza ukruszeniem małego kawałka, nie uzyskała żadnego efektu.
– Na desce trzeba kroić – poradził tata
– Po co na desce, kiedy można na stole podołkiem wprzódy starłszy blat – zaoponował wuj.
– Gdzie na blacie, tyle się namęczyłem obklejając go! – oburzył się tata
Tymczasem zabrałem mamie lekko już zmarnowany torcik, wziąłem ostry nóż, deskę i sprawnie pokroiłem. Zadowolona mama zaczęła wszystkich częstować.
– Chciałbym od was pożyczyć patelnię – oświadczył wuj – Zamierzam usmażyć sznycle. Kupiłem dwa sznycle 342 gram i zamierzam je jutro usmażyć, tylko nie wiem jak to się robi…
– Zależy co rozumiesz przez sznycle – zainteresował się tata
– No jak to co, przecież sznycel to jest sznycel, a ja mam, jak mówiłem, 342 gram sznycla.
– Wiesz, niektórzy nawet schabowe nazywają sznyclami.
– No co ty, schabowy jest z mięsa wieprzowego, a sznycel z wołowego.
Fascynującą rozmowę o sznyclach przerwał na chwilę kolejny kawałek Torcika Wedlowskiego, którym mama częstowała wszystkich usilnie.
– Bogdan, zapytaj się swojego syna, jak się robi podłogę, bo on niedawno u siebie wymieniał, będziesz pamiętał ? – zapytał się tata, który szykował się do kolejnych remontów w domu na Wsi
– Dobrze, zapytam się go, ma być u mnie w piątek.
– Po zrobieniu podłogi będzie czekała nas jeszcze wymiana okna w małym pokoju – dodała mama, która lubiła z rozmachem szykować tacie szeroki front robót – To okno jedzą korniki! Jak one je jedzą! Co chwila latam ze szczoteczką i zmiatam trociny, które się sypią w ilościach wręcz niewyobrażalnych!
– Dzięcioła trzeba sobie znaleźć, dzięcioła! – poradził już od drzwi wuj wymachując trzymaną w ręku patelnią – Idę, a jutro będę smażył sznycle, 342 gram.

Rozwódka i rozwodnik w jednym stali domu
Wujek i ciocia zawsze wydawali mi się dość specyficznym małżeństwem. Prawdziwe zaskoczenie nadeszło, gdy się zestarzeli, a dzieci już dawno wyprowadziły się z domu. Któregoś razu wujek zawitał do mojego nowego mieszkania. Chciał ze mną porozmawiać, ponieważ jego żona wystąpiła z pozwem rozwodowym, a ja w owym czasie byłem jedynym rozwodnikiem w rodzinie i nie wiedzieć czemu, uchodziłem za eksperta od spraw rozwodowych.
– Co za sens ma rozwodzenie się w wieku 70 lat! – grzmiał wujek
Niewiele byłem w stanie mu poradzić. Sąd szybko przeprowadził sprawę rozwodową i od tej pory wuj określał swoją byłą żonę mianem „Rozwódka”. Ich życie po rozwodzie praktycznie nie uległo zmianie, spędzili jeszcze pod jednym dachem ponad 20 lat. Na szczęście mieszkanie mieli przestronne i mogli praktycznie się nie spotykać, co jednak nie chroniło ich przed konfliktami…

Kto psuje piec gazowy?
Gdy przyszedłem do rodziców, w drzwiach ich mieszkania omal nie zderzyłem się z mamą, która właśnie wracała z „naprzeciwka”. Minę miała wielce obolałą.
– Ale mnie wymęczyła. Już miałam wychodzić, ale nieopatrznie wspomniałam o piecu i zaczęło się! – relacjonowała mama wizytę u cioci
– Musiałaś o tym mówić? – zapytał tata
– Przecież tam jest tak zimno. Wiesz ciocia i wujek nie mają ogrzewania.
Aż się wzdrygnąłem na samą myśl o braku ogrzewania, gdyż na dworze od dawna królowały już ujemne temperatury.
– A dlaczego nie mają ogrzewania? Przecież, o ile dobrze pamiętam, zakładali sobie piec gazowy? – spytałem zaskoczony
– Tak, zrobili to przed iluś tam laty – tłumaczyła mama – ale piec jest już stary i się popsuł. W związku z tym Ciocia chciała założyć taki, co jednocześnie ogrzewa mieszkanie i podgrzewa wodę…
– Dwufunkcyjny – sprecyzowała tata.
– No właśnie, dwufunkcyjny. Niestety kosztuje on dwa tysiące złotych i kolejne dwa tysiące trzeba wydać na nowy wkład kominowy, czyli razem cztery tysiące, a naprawa starego pieca kosztuje tylko 200 zł!
– Z drugiej strony, ten piec dwufunkcyjny miałby sens – dodał tata – ponieważ popsuł im się także piec do podgrzewania wody w łazience…
– Tylko ten łazienkowy jest nowy, kupiony w zeszłym roku. Ciocia twierdzi, że złośliwie psuje go wujek, natomiast Bogdan ripostuje, że on tego pieca w ogóle nie używa, gdyż jest to piec Rozwódki…
– Przecież jak będzie piec dwufunkcyjny, to Bogdan też może go psuć! – roześmiał się tata.
– No właśnie. Ale ciocia jest absolutnie przekonana, że dwufunkcyjnego psuć nie będzie.
– Na razie u cioci nie jest aż tak bardzo zimno – kontynuowała mama – Nawet zdjęłam płaszcz i siedziałam u nich chyba z godzinę. Muszę przyznać, że właściwie wcale nie zmarzłam. Przed wyjściem spojrzałam na termometr i sprawdziłam temperaturę. Było dokładnie 14 stopni. Czyli właściwie całkiem ciepło!
Niemal upalnie. Moi rodzice zawsze nie dogrzewali mieszkania, ale nigdy nie zaryzykowaliby braku jakiegokolwiek ogrzewania. Sąsiedzi wkrótce doszli do porozumienia, może zapowiedź nadciągających mrozów skłoniła ich do kompromisu. Czy kupili piec dwufunkcyjny, czy też naprawili dwa pozostałe, o to nigdy się nie zapytałem.

Jak dobrze mieć sąsiada, co kwiatki podleje i czasem pogada
Po rozwodzie sąsiadów, cioci praktycznie już nie widywałem, natomiast wuj utrzymywał z moimi rodzicami bardzo bliskie kontakty. Dbał o mieszkanie, gdy wyjeżdżali na wakacje, czasami odwiedzał też ich na Wsi. Często spotykałem wuja podczas moich cotygodniowych odwiedzin u rodziców. Wieczorami wpadał do nich, aby skorzystać z telefonu, gdyż tata wykupił abonament, w którym wszelkie rozmowy po godzinie 18 były „za darmo” (była kiedyś taka taryfa, gdy ludzie jeszcze posiadali telefony stacjonarne).
Jeżeli lubisz tego typu historie rodzinne, to przeczytaj jeszcze artykuł o małej żabce, wyjeździe rodzinnym do Paryża czy o narciarskich przygodach z rodzicami na Chopoku. |
Wuj Bogdan i śledzie
Ten dźwięk dzwonka rozpoznawałem bezbłędnie, wiedziałem kto nadusza przycisk po drugiej stronie drzwi. Każdy robi to na swój unikalny sposób. Wuj Bogdan, który stanął w drzwiach, widząc mnie nie wycofał się jak zwykle do swojego mieszkania, tylko przyjął zaproszenie i usiadł z nami przy stole.
– Spróbujcie tych śledzi – powiedział wujek, stawiając słoik na kuchennym blacie – Sam je przyrządzałem według przepisu mojej świętej pamięci babki
– Dobrze Bogdan! – odparła mama pracowicie przeżuwając kanapkę z szynką.
Ponieważ tata w tym czasie też coś jadł, więc nikt się nie rwał się do konsumowania ryb.
– Te śledzie, które ostatnio mieliście, to nie były zbyt dobre! – powiedział wuj oskarżycielskim tonem
Tata tylko skinął głową, bo akurat miał pełne usta. A wujek kontynuował:
– No, ale byli u was goście, to daliście im je do jedzenia, przecież nic nie może się zmarnować.
– Bogdan – oburzyła się mama – myśmy nie wiedzieli, że te śledzie są nienajlepsze!
– Ale wczoraj pan inżynier – tak nazywał wuj tatę – sam do mnie mówił, że śledzie nie nadają się do jedzenie i je wyrzucił.
– No tak, ale goście byli przedwczoraj i wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy, że śledzie są niedobre!
– Gościom można podać popsute śledzie, ale samemu się nie je, tylko wyrzuca! – obstawał przy swoim wujek i dodał:
– Spróbujcie moich śledzi, one na pewno nie są popsute.
– Bogdan, ale nie wiem czy ja dam radę jeszcze coś zjeść! – westchnęła ciężko mama
– Ja też jestem najedzony – dorzucił tata.
Ostatecznie mama skusiła się na śledzie i chwaliła je pod niebiosa, natomiast tata nie zmierzał skosztować ryb, ku wielkiemu oburzeniu wujka.
– Jacusiu, podaj ciasto – przerwała rybne pogawędki mama.
Tata ochoczo spełnił jej prośbę. Pokroił ciasto, a następnie po kawałku nałożył każdemu na talerz, nie wyłączając siebie. To była policzek dla wujka Bogdana. Jak to, tata nie miał siły jeść jego śledzi, a ciasto pałaszował, aż mu się uszy trzęsły?! Na nic się zdały tłumaczenia, że ciasto czymś różni się od śledzi. Ostatecznie wujek dał się udobruchać obietnicą, że tata zje śledzie, ale za jakiś czas, gdy trochę zgłodnieje.

Koniec „naprzeciwka”
Takie rozmowy toczyły się przy kuchennym stole rodziców wielokrotnie. Nie pamiętam kiedy się skończyły, w którym momencie wujek przestał przychodzić. Był coraz słabszy i nie opuszczał już mieszkania. Skąpe informacje z „naprzeciwka” przekazywała mama, która czasami tam zachodziła, przynosząc wujkowi jego ulubione kwiaty koniczyny. Niekiedy na klatce schodowej spotykałem dzieci wujka, które regularnie chodziły opiekować się swoimi rodzicami, tak jak i ja opiekowałem się moimi.
Aż pewnego dnia „naprzeciwko” zostało zamknięte na głucho. Odeszli ci, którzy tam mieszkali. Zwyczajna kolej rzeczy. Jednak dla mnie zniknęło coś, co istniało odkąd sięgam pamięcią. Chciałem ocalić „naprzeciwko” od zapomnienia, dlatego napisałem ten artykuł…

Jak dobrze mieć sąsiada – podsumowanie
Lubię i cenię swoich sąsiadów. Często z nimi rozmawiam, czasami pójdę do nich w odwiedziny, czasami sobie nawzajem w czymś pomożemy. Takie kontakty wykształciły się po długich latach mieszkania w tym samym miejscu. Czy będzie tak samo, jak moi rodzice mieli z „naprzeciwkiem”? Pewnie nie, bo zaprzyjaźnieni sąsiedzi mieszkają nade mną, a nie naprzeciwko. Cóż, każde sąsiedztwo jest inne.
Jestem ciekaw, jak ty żyjesz ze swoimi sąsiadami, jakie masz z nimi relacje, a może dotknęła cię anonimowość wielkiego miasta? Proszę, podziel się swoimi opowieściami w komentarzach…
Tytuł „Jak dobrze mieć sąsiada” zapożyczyłem od dawnej, bardzo dawnej piosenki. Kto ją jeszcze pamięta?

Ależ się tu u Ciebie pozmienialo:) Pieknie tu teraz ,jeszcze bardziej niż było….wspaniały wpis…ocalić od zapomnienia…obraz wujków oddany tak realnie,że od razu przypomina swoich krewnych….Swoją drogą wiele osób rozwodzi się po 70-tce…z czego to wynika? nie wiadomo…Pozdrawiam serdecznie,życzę spokojnych,zdrowych Swiat w gronie najbliższych…Jola
Cieszę się, że oceniasz zmiany pozytywnie 🙂 Teraz rzeczywiście wiele ludzi się rozwodzi, po 70. też, ale wtedy, przeszło 20 lat temu, to było zaskoczenie.
Również dla ciebie spokojnych świąt 🙂
Kiedy mieszkałam w bloku, miałam takie „naprzeciwko”. Teraz nawet nie za bardzo wiem jak nazywają sie ludzie mieszkający w okolicznych domach. I wcale nie czuję potrzeby.
Ja doceniam dobre sąsiedztwo – w moim bloku i w domu na wsi. Ale mój tata potrafił lepiej o takie sąsiedztwo zadbać…
I dobrze, że napisałeś, bo to piękna historia, znikający świat. Sąsiadów mam dobrych, ale nie są takie relacje jak w Twojej historii. Moi rodzice mieli sąsiadów, którzy żyli razem, ale osobno, dziwni byli ,ale kto z nas nie bywa dziwny w oczach innych?
Masz rację, że większość z nas jest dziwna na swój sposób 🙂
„Dzięcioła trzeba sobie znaleźć.” 🙂 Nie spodziewałam się takiego zakończenia tej opowieści.. Z jednej strony smutne z drogiej jak sam napisałeś, życiowe, normalna kolej rzeczy… Sąsiedzi – temat rzeka. Na wioskach niekiedy są jak świętość: „Bo zanim ty z tej Warszawy przyjedziesz, jedna z drugą, to ci ludzie będą tu w minutę. Dlatego pamiętaj dziecko, aby sąsiadów zawsze szanować…” – ma w zwyczaju mawiać moja Mama. I jakby nie było, ma rację, zwłaszcza jak wiejska droga na której od pierwszej cegły naszego rodzinnego domu, kilka domów na krzyż, gdzie każdy każdego zna jak swego… A w mieście? Mamy 11 pięter… Czytaj więcej »
A tyle się mówi o anonimowości blokowisk… Mój blok jest mniejszy, czteropiętrowy, bez windy. Początkowo, gdy wprowadziłem się nikt mi nie mówił dzień dobry i nie odpowiadał na moje dzień dobry. Potem powoli się normowało. Ale tak naprawdę dopiero od kilku lat dobrze się znamy i fajnie jest porozmawiać
Ależ mieliśmy ,,podobnie”. Też zauważenie w windzie… My byliśmy z ostatniego. Ależ to lubiłam. Łatwiejsze te relacje niż na wsi, gdzie ludzie wiedzą osobie… zbyt wiele i niestety to często rujnuje owe relacje przez zazdrość, uprzedzenia czy nie wiadomo jeszcze przez co.
Siedziałam tam z Wami przy stole i już miałam się wtrącić do rozmowy o sznyclach…Skoro na wagę, to pewnie mielone!? Rozwód zło konieczne! Czasami taka procedura może paradoksalnie uratować związek. Nic na siłę…Super wychwycony klimat sąsiedzkich relacji!
Dziękuję 🙂 To były poplątane relacje, jak wszystko w naszej rodzinie, ale fajnie, że przetrwały tyle lat…
Mam jedną cudowną sąsiadkę. A z przeszłości pamiętam sąsiadów moich rodziców. Rodzice po 30ce z dziećmi, a tamci państwo staruszkowie, którzy też w końcu odeszli, szybciutko jedno za drugim. Pustka długo dzwoniła w tym mieszkaniu …
Najgorsza jest ta pustka, ale na szczęście wiem, że po wujku jego mieszkanie przejmie wnuczka i to mnie cieszy 🙂
Świat pełen jest dobrych ludzi których nie wiadomo czemu chciało by się zastrzelić 😉
Ja tam nie chciałem do nikogo strzelać 🙂
mam dobrych sąsiadów, ale nie aż tak dobrych. No może jednych, ale nieco dalej. Świat się zmienia, sąsiedzkie relacje chyba trochę też.
Na pewno świat się zmienia i sąsiedzkie relacje słabną, ale na przykład u mnie w bloku jest odwrotnie. Mam teraz naprawdę fajnych sąsiadów, a jeszcze 10-15 lat temu właściwie nie miałem do kogo ust otworzyć
Nie nie dotknęła anonimowość. Na wsi wszyscy są znajomi, a w dużym mieście nawilżać znajomość z sąsiadami było mi jeszcze łatwiej, bo okazji i pretekstów było sporo. Np. Sąsiedzi z dołu mieli przeslodką córeczkę, z nimi widywaliśmy się przy windzie i przy zsypie 😉. (Nazywaliśmy ich między sobą ,,ci z dołu”). Małżeństwo z synkiem – zaprawieni kolarze i wnosiciele rowerów na któreś tam piętro (choć rower do windy się mieścił). Widywaliśmy się przed klatką (między sobą nazywaliśmy ich ,,kolarze”). I sąsiadka z piętra. Tu była nieco mniej ,,ważna” relacja, ale też była. Tak, że jeśli się chce, to można znaleźć… Czytaj więcej »
Widocznie jesteś bardzo otwartą na kontakty osobą, to bardzo ułatwia kontakty 🙂 Mnie w bloku udało się nawiązać relacje, jak pojawili się nowi lokatorzy, bardziej otwarci od starych i teraz jest naprawdę fajnie, ale całymi latami mijani sąsiedzi nie raczyli nawet odpowiedzieć na „dzień dobry”
I takich mieliśmy, co gdy mijalismy się, to cisza.
Czyli nie tylko ja trafiłem na sąsiadów gburów. To jest pocieszające 🙂
Jak zwykle bardzo ciekawy wpis. To „naprzeciwko” powoli odchodzi w niepamięć. Nawet jeśli komuś uda się nawiązać relacje z sąsiadami, to jednak są to inne relacje. Żyjemy szybciej i ciągle brak nam czasu. W niepamięć odchodzą długie rozmowy z sąsiadami.
Z jednej strony tak, z drugiej u mnie w bloku przez lata nie miałem do kogo się odezwać, ale od kilku lat mieszkają tu coraz fajniejsi ludzie, więc może te relacje sąsiedzkie nie odchodzą, tylko podlegają wahaniom – raz jest lepiej, raz gorzej???
Obyś miał rację. Pozdrawiam serdecznie
Wierzę, że mam rację 🙂
Mam to szczęście, że miałam i mam życzliwych sąsiadów, czy to w mieście blokowisku, czy tez na wsi gdzie mam działkę. Tam tez obchodzimy wspólnie wszelakie uroczystości małe i duże, zawsze mogę liczyć na pomoc Fajnych mam sąsiadów!
Tak na marginesie, gdy przebywałam w Budapeszcie, to przy ulicy przy której miałam lokum, sąsiedzi urządzali sobotnie spotkania. Jedna z ulic na osiedlu była wyłączona z ruchu, była muzyka, tańce, śpiewy, ustawiono stoły, każdy przyniósł co mógł do picia i jedzenia. Zabawa była niesamowita i niesamowita była ta integracja mieszkańców, tylko pozazdrościć.
Nic, tylko przeprowadzić się do Budapesztu 🙂 Widocznie jesteś osobą, która szybko zjednuje sobie ludzi 🙂
Wyzwaniem dla mnie jako wielopokoleniowego mieszczucha było wkupić się w łaski wiejskiej społeczności. Choć jesteśmy z innych bajek to jednak można znaleźć wspólne tematy ponad podziałami. Co do miejskich sąsiadów jest tu bardziej anonimowo niż na wsi, oczywiście nie ze wszystkimi utrzymuję kontakt, bo chyba musiałbym być świętą ( daleko mi do niej, oj daleko). Każdy z nas ma swoją domową twierdzę i nie za bardzo chce się by obce „wojska” naruszały wolność domowego zamczyska. Czasami jednak warto zawierać sojusze, respektować układy i dziwactwa , by później mieć sąsiada, który: „Pożyczy ci zapałki, Pół masła, kilo soli, Wysłucha twoich zwierzeń,… Czytaj więcej »
Też lubię tę piosenkę 🙂 A kiedyś koks targałem z piwnicy, bo w kuchni był piec ogrzewany koksem…
Teraz jej mniej spontaniczności, a więcej umawiania, ale to nie jest takie złe. Gorzej, że ludzie naprawdę mają znacznie mniej czasu. Sąsiedzi, których najbardziej lubię, mają malo czasu, bo są mocno zapracowani. Szkoda, że tak jest, bo gdzieś bokiem życie ucieka…
Cudowny wpis 🙂 Czasem może nawet zazdroszczę komuś, że ma takie relacje z sąsiadami… Ja swoich sąsiadów w ogóle nie znam. Oczywiście, że zawsze się sobie kłaniamy i zagadujemy półsłówkami, ale nic poza tym. Od 5 lat mam za ścianą nowych sąsiadów. Do dzisiaj nie wiem jak mają na nazwisko a z rodzicami tydzień temu się kłóciłam czy mają jedno dziecko czy dwoje… Także ten 😉
No tak, to jednak mam lepsze relacje z sąsiadami. Wiem ile mają dzieci, jak na nazwisko i jakiego koloru kota posiadają : -) 🙂
jeśli wiesz jakiego koloru kota posiadają, to wiesz już wszystko na ich temat 😉
Prawie wszystko 🙂