Spis treści
Od czasu do czasu moje szlaki kajakarskie przecinają się z grupą popularnie zwaną „krewni i znajomi królika”. Pływam z nimi rzadko, raz na kilka lat. Częściej nie dałbym rady, ze względu na władające grupą dwa żywioły – chaos i improwizację. Zazwyczaj takie przedsięwzięcia kończą się, zanim się zaczną. Od każdej reguły zdarzają się wyjątki, a „krewni i znajomi królika” są permanentnym wyjątkiem. Rzeka Gwda obnażyła wszystkie zalety i wady grupy, a jednocześnie była jednym z najfajniejszych spływów, w jakim uczestniczyłem…
Rzeka Gwda – opis uczestnika
GWDA to rzeka inna niż Wisła,
nad rzeką tą stoi ów Staszic Stanisław
Podśpiewywał codziennie Michał, miłośnik wegetarianizmu, którego posiłki składały się wyłącznie z chleba obficie polanego keczupem. Jego wegetarianizm polegał na tym, że nie jadał warzyw, nie mógł znieść – jak twierdził –mordowania sałaty, szczypiorku, brokułów czy też ogórków.
Gwda jest ładną rzeką i jedną z niewielu w Polsce, na której nie spotkaliśmy żadnego innego spływu. Zjawisko niesłychane w czasach, gdy wszelkie dostępne wody opanowały tłumy rodaków w kajakach, zazwyczaj pijanych rodaków…
Najładniejszy, chociaż często pomijany przez spływy, odcinek prowadzi między jeziorami Studnica a Wielimie. Rzeka jest tutaj prawie niezmieniona przez człowieka, niemal dzika. Powalone drzewa wymagają pewnej wprawy od kajakarza, przez co trasa jest ciekawsza. Potem Gwda traci dużo ze swojego pierwotnego uroku, chociaż nadal jest godna polecenia. Do pływania zniechęca ponadprzeciętna ilość elektrowni – kajaki trzeba przenosić lądem, niekiedy bardzo daleko.
Jeżeli po raz pierwszy wybierasz się na spływ kajakowy, to może warto przeczytać artykuł o tym, jak do takiego spływu się przygotować? |
Rzeka Gwda – opis z przewodnika
Zupełnie inaczej Gwdę postrzega autor przewodnika kajakowego. Barwne i soczyste opisy przyrody, mogą iść w konkury z twórczością samej Orzeszkowej.
„Rzeka dziarsko unosi kajak” i płynie „uroczym zadrzewionym odcinkiem”. Lecz trzeba zachować czujność, ponieważ „kilka mocniejszych pociągnięć wiosłem i do uszu dochodzi szum kotłującej się wody”. Za chwilę oczom kajakarza ukaże się jaz „najeżony głazami” który stanowi „wyzwanie dla spragnionych emocji wodniaków”. Wreszcie kajakarz trafia na jezioro Wielimie. Bywa ono groźne ze względu na wysoką falę, „która niejednokrotnie harcowała z wodniakami, dając zatrudnienie służbom ratowniczym z pobliskiego Szczecinka”. Na szczęście na końcu jeziora jest „posadowiona piaszczysta plaża. Ładna i kusząca soczystą zielenią łączka, zachęca aby się tu zatrzymać na dłużej lub po trudach zmagań z jeziorem sporządzić skromny turystyczny posiłek”.
Jednak nasz spływ nie miał wiele wspólnego z poezją, a raczej z prozą życia. Tą prozą próbowała zarządzać:
Matka Spływu
Matką Spływu bezapelacyjnie była Usia. Bez jej udziału wiele barwnych historii „krewnych i znajomych królika”, nigdy by się nie wydarzyło. Usia troszczyła się o zaopatrzenie oraz organizację wspólnych posiłków dla grupy liczącej niekiedy 30 i więcej osób. Do wszystkiego podchodziła zbyt emocjonalnie i zdecydowanie nadopiekuńczo… jak to matka.
Życie towarzyskie na spływach „krewnych i znajomych królika” toczyło się wokół ogniska, nad którym w ogromnym kotle gotował się obiad, a w mniejszym garze bulgotała woda na herbatę.
Codziennie jeden z wyznaczonych kajakarzy płynął w towarzystwie kotła, codziennie inny, ponieważ zmiana była wpisana w na stałe w życie grupy „krewnych i znajomych królika”. Tak samo codziennie spływowicze byli dobierani w pary, które miały płynąć ze sobą w kajaku. Oczywiście łączeniem par zajmowała się Matka Spływu…
Łączenie w pary
Nikt nie wiedział z kim popłynie następnego dnia. Usia zaczynała kojarzenie par już od samego rana, ale wszechobecny chaos i zmiana, nieustannie mieszały jej szyki:
- Przecież nie mogę posadzić pierwszaków razem – tłumaczyła Usia, nazywając pierwszakami tych, którzy po raz pierwszy pojawili się na spływie – nie dadzą rady. Dlatego Zojka popłynie dzisiaj z Michałem, Edzia z Samcem Alfa, Judyta, hmmm…, z kim Judyta? Może z Moniką?
Po 15 minutach okazuje się, że jednak Michał płynie z Anią, Zojka z Klamką, a Judyta? No właśnie z kim płynie Judyta? Może z Waldim? Do tego podziału też nie należało się zbytnio przywiązywać, bo i tak ostateczna decyzja zapadała dopiero tuż przed spuszczeniem kajaków na wodę.
Spływowe opowieściJeżeli lubisz spływowe opowieści, to przeczytaj koniecznie też:
|
Nieudane „Neronienie”
Aby spływ można było uznać za udany, musi zawierać jeden dzień „Neronienia”. Dzień, podczas którego się nie płynie, tylko leży leniwie przed namiotem, ucztując niczym sam cesarz Neron. Taki dzień był zaplanowany nad jeziorem Wielimie. Gdy dopłynęliśmy, okazało się, że wprawdzie piaszczysta plaża wygląda zachęcająco, jednak woda swoim wyglądem i zapachem odstraszała. Na dodatek zza pobliskich krzaków dobiegały okrzyki zwiastujące stan znacznej nietrzeźwości właścicieli głosów oraz ryczące disco polo dobywające się z głośnika o znacznej ilości watów. Całość pejzażu dopełniał tłum kłębiący się przy niedalekim pomoście. Głośny, niezbyt trzeźwy i używający słownictwa. Nie była to recytacja poezji Szymborskiej czy Miłosza.
Nie mieliśmy wyjścia, jedną noc musieliśmy spędzić w tych niepięknych okolicznościach przyrody. Na szczęście zdecydowana większość plażowiczów zbierała się na noc do domów, pozostali tylko nieliczni. I dwóch przedstawicieli nielicznych po zmroku zajechało samochodem pod nasze namioty:
– Przepraszam bardzo, ale czy możecie nam pożyszyszyć kajaka? – rozległo się mocno bełkotliwe zapytanie od strony kierowcy.
– Zapłaszimy za to – dodał jego towarzysz, samym oddechem upijając wszystkie komary w okolicy.
– My sami pożyczyliśmy i nie możemy pożyczać dalej – odparła Usia
– Ale tylko na chwyleszkę…
– Zapłaszymy wam – nie ustępowali
– Naprawdę nie możemy! – cierpliwie tłumaczyła Usia.
– A może wiecie, gdże tu moszna pożyszyć kajaki?
– Niedaleko stąd widzieliśmy wypożyczalnię…
– Niedaleko, to znaszy gdże?
– Kilometr, najwyżej dwa…
– Ale czeba wyjeszczać na główną?
– Trzeba
– A to nie, nie, nie.
– Może jednak poszyszycie? Tylko na godżinkę?
– Naprawdę nie możemy.
– Ale my obieczujemy, sze oddamy. Moszecie popłynącz z nami.
Jeszcze przez jakiś czas namawiali, ale pozostaliśmy nieugięci. Więc się grzecznie pożegnali i odjechali nie czyniąc żadnych szkód po drodze.
Nadawanie pseudonimów
Matka Spływu nie tylko karmiła swoich podopiecznych, łączyła w pary, ale też nadawała ksywki. Bardzo adekwatne ksywki. Marcin, nasz kolega z Irlandii, został nazwany Wielebną Palmą. Rzeczywiście z wyglądu przypominał wielebnego, ale dlaczego Palma? Podobno jeden z uczestników obserwując wysoce oryginalne zachowanie Marcina (na spływach „krewnych i znajomych królika”, ciężko spotkać ludzi nie oryginalnych) ze zdumieniem w oczach zapytał Usię:
– Skąd ty taką palmę wytrzasnęłaś?!!
Dzięki Usi zostałem Hegemonem, czyli tym, który sprawia, że spływ płynie także do przodu, a nie wyłącznie do barów i sklepów. Na pytania zadawane przez uczestników spływu:
– To gdzie dzisiaj płyniemy?
Usia niezmiennie odpowiada
– Tam, gdzie Hegemon.
Jeżeli odcinek jest zbyt długi lub zbyt męczący, to jest to oczywiście wina Hegemona. Ktoś musi być tym złym, a najlepiej do tej roli nadaje się Hegemon
Podgaje sprzed lat
Gdy w grupie zapanowała czarna rozpacz po nieudanym „neronieniu”, pocieszałem, że za dwa dni dotrzemy na piękny biwak nad jeziorem Podgaje. Zapamiętałem to miejsce sprzed kilkunastu lat, jako najładniejsze na cały szlaku Gwdy oraz z powodu… surrealistycznej instalacji. Z połączenia dwóch namiotów powstała konstrukcja, której nie powstydziłby się ani Salvadore Dali, ani Władysław Hasior. Owo dzieło sztuki stworzyła i zasiedlała czwórka nastolatków. Dwaj chłopcy zajmowali się podglądaniem dziewcząt, niesłychanie ekscytując się tym, co udało im się podpatrzeć:
– Ty, cycka widziałem, naprawdę cycka widziałem! – przez pół dnia gorączkował się jeden z nich
Całe towarzystwo krótko przy pysku trzymało hoże i potężne dziewczę, które niczym Jagienka z Krzyżaków, tyłkiem mogło tłuc orzechy. Wydawała reszcie krótkie, acz treściwe polecenia:
– Kto nie przyniesie wody, ten dzisiaj nie żre obiadu!
Polecenia, niczym rozkazy, były spełniane bez szemrania i od ręki
„Neronienie” na Podgajach
Gdy dopłynęliśmy, okazało się, że zarówno po surrealistycznym namiocie, jak i polu biwakowym pozostało jedynie wspomnienie. Zostaliśmy też poinformowani, że leśniczy bywa tutaj codziennie i tym mniej zorientowanym, co odważą się postawić namiot, z lubością serwuje mandaty. Takie typowo polskie podejście – zlikwidować coś sensownego, by potem móc się wyżyć w karaniu.
Uratowała nas kierowniczka pobliskiej stanicy harcerskiej, pozwalając nie tylko na rozbicie namiotów i rozpalenie ogniska, ale także na korzystanie z pryszniców z ciepłą wodą. Już na samym początku nasze dziewczęta zaprzyjaźniły się z dwoma młodymi intendentami ze stanicy. Oni podrzucili je samochodem do sklepu, one ich zaprosiły do nas na ognisko. Chłopcy zapewne mieli nadzieję na coś więcej, niż zwykłą wymianę uprzejmości, składali propozycje wieczornego spaceru na pomost nad jeziorem i oglądanie gwiazd. Potem miał być wieczór przy świecach w lokalnej kotłowni. Dziewczęta nie wykazały entuzjazmu…
Z intendentami na ognisko przybył miejscowy Ratownik. Człowiek, który mimo młodego wieku, z niejednej opresji wyszedł obronną ręką. Swoimi bohaterskimi opowieściami lubił się dzielić z otoczeniem, jednak otoczenie nie zawsze chciało słuchać i podziwiać należycie. W naszej grupie znalazł wdzięcznego słuchacza w osobie Matki Spływu. Z nieukrywanym przerażeniem malującym się na twarzy Usia chłonęła historie o trudach i znojach, jakie czyhają na kajakarzy na dalszym odcinku Gwdy, a w szczególności na jeziorze Jastrowie. Ratownik malowniczo opisał straszliwe wiatry, które potrafią nierozważnych śmiałków zapędzić nie tam gdzie zamierzali popłynąć, a niektórych nawet potopić. Pochwalił się bohaterską walką, jaką stoczył z falami, wiatrem i niefrasobliwością towarzyszy, których przemokniętych i przerażonych musiał szukać po całym zalewie. Jego historia skończyła się happy endem, ale, jak ostrzegał, nie zawsze tak się zdarza, bo nie każdy ma tak bohaterskiego ratownika w zespole.
Królowa dramatów
Opowieści o wichurach i burzach budziły atawistyczne lęki Matki Spływu, zwanej też nie bez przyczyny Królową Dramatów. Nieustannie obawiała się najgorszego, zamartwiała się na zapas. Scenariusze możliwych tragedii tworzyła z rozmachem godnym pióra Szekspira. Gdyby wielki dramaturg spotkał Usię, najprawdopodobniej błagałby o korepetycje. Obudzić strach w Usi było niezwykle łatwo, uspokoić ją, prawie niemożliwe.
– Wiecie co pan ratownik powiedział!? – relacjonowała następnego dnia rano – Musimy niesamowicie uważać, bo na tym jeziorze mogą się trafić straszne wiatry. Wtedy nie wolno na nic się oglądać, tylko uciekać do brzegu, bo inaczej się potopimy!
Następnie z rozwianym włosem biegła nad brzeg, by wypatrywać zagrożenia na błękitnym niebie.
– Hegemonie, nie wydaje ci się, że te chmury nad jeziorem są jakieś duże? Przedtem były chyba mniejsze? Może to niebezpiecznie wypływać?
Nie czekając na odpowiedź wracała na swoje stanowisko obserwacyjne.
– Tomi! – po 15 minutach usłyszałem, jak nagabuje kolejnego uczestnika spływu – Nie sądzisz, że te chmury są bardzo groźne? Strasznie się boję, że przyjdzie ta wielka fala i wszyscy się potopimy!
Szczęśliwe zakończenie
Pływanie kajakiem po jeziorze w czasie burzowej pogody nie jest czynnością rozsądną. Bardzo łatwo o wywrotkę, jednak nigdy na spływach z „krewnymi i znajomymi Królika” nie doświadczyliśmy takiej pogody. Czasami zmoczył nas deszcz, czasami ktoś się zderzył z gałęzią, czy wypadł do wody przez własną nieudolność lub głupotę. Nie posiadam więc w zapasie dramatycznych historii, którą potem niczym ratownik mógłbym snuć przy ognisku, w skrytości ducha ciesząc się widokiem przerażanie malującego się na twarzach słuchaczy. Brakuje mi mocnego akcentu aby zakończyć tę opowieść. Na jeziorze nie pojawił się nawet cień fali i na ostatni biwak dopłynęliśmy bez żadnych wartych uwagi przygód. Pozostało nam jedynie pakowanie i powrót do domu. I marzenia, że za rok, najdalej za dwa, spotkamy się na kolejnej rzece…
A -ha! To dlatego zowiesz się Hegemonem. A o takich wyprawach, mogłabym czytać i czytać, bo bardzo spójnie, a zarazem ciekawie je relacjonujesz.
Było to cokolwiek przydługie wyjaśnienie pochodzenia nazwy Hegemon 🙂 Niełatwo jest pisać o chaotycznych wyprawach, dlatego niezbyt często piszę o „krewnych i znajomych królika”…
I tu robisz błąd 🙂
Może rzczywiście cokolwiek więcej o nich napiszę 🙂
Wielebna Palma… Padłam :))))))
Podejrzewam, że jako osoba bardo konkretna i zorganizowana czułabym się z tą grupą…świetnie 🙂 Fajna historyjka, świetne zdjęcia 🙂
Jestem osobą konkretną i zorganizowaną i… czasami nie daję rady. Chociaż niekiedy jest bardzo zabawnie 🙂 A Wielebna Palma, to człowiek bardzo sympatyczny, ale też bardzo oryginalny.
Jeśli towarzystwo jest sympatyczne, a ja się nie spieszę, to chaos mi nie przeszkadza. Przynajmniej tak mi się zdaje :))
Właśnie 🙂 I to trzeba sprawdzić. Zbyt wiele chaosu może być szkodliwe, tak samo jak zbytni porządek
Tak się wciągnęłam w tę historię, że żałuję, że się tak nagle skończyła… poproszę dalszy odcinek 🙂 Jak to z tą wielką wodą było 🙂
Będą następne odcinki, ale z innych rzek 🙂
Fajnie, że wszystko dobrze się skończyło. „Wielebna Palma” bardzo mnie się podoba.
Jak ja rozumiem Usię. 😉 . 🙂 .
Dawno nie czytałam tak wciągających tekstów. Jak coś dobre, to i dłuższe nie przeszkadza, to tak w nawiązaniu…. 🙂 . Pozdrawiam Hegemonie. 🙂 .
Własnie zastanawiałem się, czy nie za długie. Trochę mnie uspokoiłaś 🙂 A „Wielebna Palma” zyskuje coraz więcej sympatii, może należy uczynić go bohaterem kolejnego wpisu ?
Koniecznie. Mówię tu o Wielebnej Palmie.
W takim razie będzie ci on bohaterem 🙂
Postawiłam sobie jedynkę z geografii, bo ani o rzece, ani o wymienionych przez Ciebie jeziorach nie słyszałam.
Z Twoich opowieści wyłania sie obraz uciesznego podróżowania, niczym Podróż za jeden uśmiech- gotowy scenariusz po prostu. A pseudonimy- rewelacja:-)
Usia w nadawaniu pseudonimów jest rewelacyjna, to prawda 🙂 Rzeka Gwda płynie przez Piłę, a w Pile urodził się Stanisław Staszic (ładne muzeum mu w Pile urządzili). Masz tam bliżej ode mnie, ładne tereny wokół (chociażby Borne Sulinowo), więc zachęcam do wycieczki 🙂
Kajaki to nie moja bajka i raczej wiedzy na ten temat nie posiadam – z zaciekawieniem przeczytałam więc Twój tekst. Jak piszesz towarzystwo prima sort i musi być na Waszych spływach świetna atmosfera. Dzięki za interesujący wpis. Pozdrawiam 😉
A mówią, że każdy Polak pływa na kajaku 🙂
Oprócz kajaków, bardzo ważne jest towarzystwo. Jest zabawnie, niewątpliwie, chociaż czasami zbyt chaotycznie, jak dla mnie
Hehehe, jakbym czytała o spływach moich za młodu:):). Bo teraz jakoś nie… i Gwdy nie znam zupełnie. A chaosu na takich wyprawach nie znoszę – pewna spontanicznośc tak, ale nie chaos, to mi przeszkadza i robię sie złosliwa albo marudna, Albo jedno i drugie:).
No i wiadomo, dlaczego Hegemon:)
Wiadomo dlaczego Hegemon 🙂
Ja też nie najlepiej czuję się w totalnym chaosie, więc na takie spływy jeżdżę średnio raz na dwa lata.
Wstydź się Hegemonie! Zanim trafiłem na Twój blog, turystyka kompletnie mnie nie interesowała… A teraz zaczynam myśleć o jakichś spływach, wędrówkach, rajdach… Jeszcze trochę i faktycznie ruszysz mnie z fotela!
Będę się wtedy czuł niczym Kopernik, który wstrzymał słońce i ruszył ziemię. Może, jeżeli ruszę cię z fotela, trafię do podręczników historii? 🙂
Jaki Hegemon tacy i” krewni i znajomi Królika”.
Udani pod każdym względem.
🙂
Udani, to trzeba przyznać 🙂
Pięknie i malowniczo opowiedziałeś o naszej rzece Gwdzie i wyprawie kajakowej. Z moich obserwacji i Twojego tekstu wynika jednoznacznie, że kajakarstwo staje się popularną formą wypoczynku. Moje dzieci, tego lata, były kilka razy na zorganizowanych spływach kajakowych, przeznaczonych dla początkujących. Syn uczestniczył w tego typu wyprawach dwa razy, w ramach integracji zawodowej, Jest zupełnym laikiem w tej dziedzinie, podobnie jak koleżanka, z którą tworzył dwójkę. Umęczyli się i jako ostatni dopłynęli do celu. Tak nie powinno być. W parze kajakarskiej musi być jeden znający się na sztuce pływania kajakiem, a drugi powinien działać zgodnie z jego wskazówkami. Wtedy jest szansa… Czytaj więcej »
Fantastyczny ten świat wodniaków. Jesteś bystrym obserwatorem i dlatego tak dobrze się czyta te opisy wypraw. Czekam na dalsze, a zdjęcia artystyczne.
Serdeczności.
Czas spływów na razie się skończył, więc pewnie nowe opowieści o wodniakach będą dopiero w przyszłym roku, ale jeżeli letnia pogoda się utrzyma…, to kto wie, może jeszcze gdzieś popłynę?
Absolutnie dwójki początkujących nie powinno sadzać się w kajaku, to jest po prostu zagrożenie życie. W Polsce bardzo dużo osób topi się. Niestety, obserwuję czasami spływy integracyjne na różnych rzekach i naprawdę cudem jest, że nikt nie tonie, że nic strasznego się nie dzieje. Dobrze, że twoja córka trafiła na odpowiedzialnych i rozsądnych organizatorów.
Ładnie to tak przerywać opowiadanie w połowie??? 🙂
Nie było za długie, raczej za krótkie! 🙂
Chyba musiałbym pisać przez cały miesiąc i nie byłby to wpis, tylko mikropowieść 🙂
A to by było coś złego??? 🙂
Jeżeli uważasz że na jeden raz za dużo, to pisz w odcinkach, anie tak… 🙂
Będą kolejne odcinki, chociaż już z innych spływów. Tylko muszę przygotować tak, aby dały się czytać 🙂
Jaka wesoła wyprawa i doskonała opowieść:) Ja tekst „GWDA to rzeka inna niż Wisła…” znam z płyty „Piła tango” zespołu Strachy na Lachy.
Przypuszczałem, że to Strachy na Lachy, tylko która piosenka? W Piła Tango takiego tekstu nie ma 🙁
Tekst recytują między piosenkami, zaraz przed Piła Tango i to jest tylko na oryginalnej płycie, z tego co się orientuję.
” G.W.D.A to rzeka inna niż Wisła. Nad rzeką tu stoi ów Staszic Stanisław. Drzemie w piastowskim tym grodzie siła. Młody junaku czy wiesz, że to miasto nazywa się Piła?” 🙂
Zagadka została prawie rozwiązana. Jestem jeszcze ciekaw czy to jest oryginalny tekst Strachów, czy cytat ze starego wiersza. Przypuszczam, że to drugie…
Dzięki 🙂
Ciekawa relacja. Atmosfera jak to na spływach – „herszt” wyznacza ogólny klimat 🙂 Skoro co jakiś czas spływasz, pomyśl o Drawie – tam jest pięknie i wciąż dziko.
Byłem na Drawie. Raz w latach 90., wtedy było dziko i świetnie. Cudowna rzeka. Drugi raz wybrałem się w 2011 i strasznie się rozczarowałem – brudem. Na jednym z biwaków właściciel worki ze śmieciami wyrzucał bezpośrednio do rzeki. Coś ohydnego. Podobno robi tak od lat, wszyscy o tym wiedzą, a nikt nic z tym nie robi…
Dla mnie również za szybko się skończyła ta opowieść 🙂 Czekam na przybliżenie postaci Wielebnej Palmy. Pozdrowionka!
Wielebny Palma będzie, obiecuję 🙂
🙁 Straszne. Wstrętny facet. I szkoda tej rzeki, bo takich miejsc jest niewiele 🙁
Wiesz, facet jest okropny, ale inni właściciele kempingów wnosili na niego skargi i nic to nie dało! To jest dopiero okropne, że nikt nie reaguje.
Uwielbiam czytać blyskotliwe, inteligentne i zabawne opowieści. Ten, który niniejszym przeczytałam taki właśnie jest, do tego jest dowodem na to, że opisywanie wojazy po Polsce wymaga szczegolnego rodzaju wrażliwości – i wyobraźni przy okazji 😉 zostaję Twoją fanką!
Dzięki, cieszę się, że podoba ci się to, co napisałem 🙂 Zwiedzanie Polski wymaga trochę innej wrażliwości, niż wycieczka zagraniczna, bo Polska, to kraj, który niby dobrze znamy i nie zawsze potrafimy dostrzec piękne miejsce. Zresztą wiesz, sama o Polsce bardzo ciekawie piszesz 🙂
W sumie to kajakiem płynęłam raz i to po jeziorze 😀 ale z chęcią wybrałabym się kiedyś na taką wyprawę 😀 mogło to by być ciekawe doświadczenie 😀
Jeżeli tylko nie przeszkadza ci kontakt z przyrodą, nie boisz się wszelkich żyjątek, to spływ kajakowy jest fantastyczną przygodą 🙂
Chciałabym wybrać się kiedyś na spływ – ale tak jak już kiedyś pisałam, najchętniej tylko we dwójkę. Co do leśniczego, który daje mandaty. On na pewno nie robi tego dla przyjemności, tylko on służy państwu polskiemu, by zapobiegać wandalizmu i całemu złu 🙂
Wybranie się kajakiem tylko we dwójkę jest wyzwaniem większym niż normalny spływ. Ale nie jest trudne w realizacji. Zamawiasz kajak w wypożyczalni, dowożą ci go na brzeg rzeki, a potem zabierają kajak i was z miejsca, gdzie skończycie.
A leśniczy służy, oczywiście, tylko państwu polskiemu 😉
Aaa, to dlatego zawsze ludzie jeżdżą na spływy większą ilością osób. Jakoś nigdy nie myślałam jak to wygląda w praktyce, żeby coś takiego zorganizować.
Z tym leśniczym to po prostu skojarzyło mi się jak niedawno ktoś mi powiedział, że „policjant nie pracuje, on służy państwu”. A leśniczy to też swego rodzaju mundurowy, tylko że w lesie 🙂
Większą ilością na spływie jest łatwiej, szczególnie, gdy jest to pierwszy spływ…
Wspaniale to wszystko opisałeś! A ja właśnie przed chwilką wróciłam ze spływu. Wprawdzie był to spływik krótki, bo ok. 3,5 h i do tego pontonowy, ale również z przygodami godnymi opisania oraz moim spektakularnym wrąbaniem się do rzeki (bo to nie było wpadnięcie, to było „wrąbanie się”, a powód też niebanalny). No i obowiązkowy grill po osiągnięciu mety. Pływaliśmy Przełomem Bardzkim, już kolejny raz. Czuję, że byłoby coś dobrze zmienić, więc na pewno zainteresuję się okolicami, które opisałeś. Nigdy nie byłam na spływie kilkudniowym. Może nadszedł czas?
Przełom bardzki, czyli byłaś na Nysie? Spływ kilkudniowy, to jest naprawdę fajny sposób na spędzenie tygodnia w przyrodzie. Jedyny problem, to znaleźć towarzystwo na taki spływ – na wyprawy weekendowe nie ma problemu, ale na tydzień, to już jest niewielu chętnych.
Tak, na Nysie 🙂 Pewnie masz rację, że trudno znaleźć towarzystwo, ale zawsze można spróbować. Największym problem będzie ustalenie wspólnego terminu, skoro nam nawet umówienie się do kina zajmuje bardzo dużo czasu, bo nigdy wolne terminy się nie zgrywają (jestem z tym na bieżąco, bo właśnie się umawiamy :D).
Wiem, że znajomych ciężko zmobilizować 🙂 A próbowałaś przyłączyć się do jakiejś grupy? Działają przeróżne stowarzyszenia, kluby kajakowe, oddziały PTTK. Niektóre, to towarzystwa wzajemnej adoracji, ale są też takie otwarte na ludzi, chętnie otwierające się na nowe osoby.
podoba mi się idea „neronienia”. można byłoby ją rozpropagować 😉
Idea jest piękna, ale na dłuższą metę człowiek zaczyna się nudzić 🙂
Gwda… Moja ukochana rzeka. Uwielbiam poranki w ciszy i mgle. Tylko ja, Gwda i wędka… No i oczywiście rybiska, wredna wydra która złośliwie płoszy mi zdobycz, rodzina bobrów pracowicie ryjąca nory w skarpie i piżmaki czeszące futerka pół metra od mojej stopy.
Nie muszę chyba zaznaczać że jako wędkarz nie darzę sympatią kajakarzy 😉
Nie musisz nadmieniać, nie musisz 🙂 Ciężko jest pogodzić dostęp do rzeki każdego – wędkarza, kajakarza i tego, co chce się wykąpać. Nie wiem, czy istnieją jakieś dobre rozwiązania?
Jasne że są takowe 🙂 Wychodzę na ryby gdy kajakarze jeszcze śpią 😉
Nawet nie pytam, jaka to godzina…
Oj, nie pytaj…
Ale widok świata budzącego się nie ma sobie równych!
A kajaki- owszem! Zażywałam rozrywki. Brałam udział w spływie po Narwi. Zabłądziliśmy na rozlewiskach.
Wiem jak smakuje surowa ryba.
Surowej ryby jeszcze nie próbowałem 🙂 Wiem, że o wschodzie słońca widok świata jest niesamowity, czasami wyruszam jeszcze w nocy, aby zdążyć rozstawić się z aparatem jeszcze przed świtem…
No tak i wszystko jasne 😉
Prawda? 🙂