Rano wyruszam na poszukiwanie kamieni. Powinny być płaskie. Zadanie niby proste, gdyż tutejsze pola obfitują w kamienie. Świeżo zaorane wyglądają jakby ktoś posadził kamienie, a nie rośliny, aż dziw bierze, że cokolwiek na takiej glebie jeszcze rośnie. Jednak większość, to wapienie, zbyt kruche, aby długo utrzymywały ciepło. Szukam piaskowców. W jakim celu? Aby wieść dzikie życie!
Wieś i dzikie życie
Lubię podróżować, jednak dłuższe pobyty w większych miastach, nawet tak sławnych jak Londyn czy Paryż, męczą mnie. Najdalej trzeciego dnia zaczynam tęsknić za klimatem zwykłej polskiej wsi. Ona nigdy mnie nie męczy i nie nuży. Nie wiem, jak długo musiałbym przebywać na wsi, aby zatęsknić za miastem, jeszcze tego nie sprawdziłem. Ja, człowiek na co dzień żyjący w centrum wielkiego miasta, nieustannie tęsknię za dzikim życiem.
Na szczęście jest dom na Wsi. Dla mnie dostępny tylko od czasu do czasu, więc staram się maksymalnie wykorzystać wszystkie te chwile, gdy mogę tam pojechać. Tym razem postanowiłem zrobić duży krok w kierunku dzikości.
Podobają ci się artykuły o Wsi na prowincji? Przeczytaj pozostałe wpisy: – o domu, gdzie nie ma ani zasięgu, ani internetu; o tym, jak wygląda odpoczynek na wsi według moich rodziców oraz o przygotowaniach do remontu |
Dzika kuchnia, dzikie życie
Kilka lat temu dostałem piękny prezent na urodziny – książkę Łukasza Łuczaja Dzika kuchnia. Z miejsca zainteresował mnie pomysł pieczenia w dole ziemnym. W końcu nadszedł czas, aby zrealizować marzenie
Pod wieczór, gdy kamienie zostały zebrane, a mięso od jakiegoś czasu pławiło się w dużej ilości ziół, zabraliśmy się za kopanie dołu 30 na 40 centymetrów. Z miejsca popełniliśmy pierwszy błąd – dół był za głęboki, następny skonstruujemy znacznie płytszy, maksymalnie na wysokość bocznych kamieni. Wtedy, podczas odkopywania posiłku, ze ścianek dołu nie osunie się ziemia wprost na świeżo upieczone mięsiwo. Gdy dół został szczelnie wyłożony kamieniami, rozpaliliśmy nad nim ognisko, przy którym przesiedzieliśmy prawie 3 godziny. Bardzo miło spędzone 3 godziny.

Wreszcie dół w całości wypełnił się żarem, który przesypaliśmy do metalowych wiader, a na jego miejsce umieściliśmy grubą warstwę liści pokrzywy, która pleniła się wokół. Na pokrzywach, położyliśmy przygotowane do pieczenia potrawy – wołowinę, kurczaka oraz bulwy topinambura (więcej o topinamburze w tym wpisie). Każdą sztukę wcześniej owinęliśmy dużymi liśćmi. Łukasz Łuczaj z dużych liści poleca chrzan lub łopian, lecz na łące za domem nie uświadczy się żadnego z nich, więc posiłkowaliśmy się kapustą. I tu kolejny błąd – liści do owinięcia potraw nie należy żałować, warto zaopatrzyć się nie w jedną główkę kapusty, ale w dwie lub nawet trzy słusznych rozmiarów. Zapewnią one ochronę przed wszędobylskim piaskiem. Całość przykryliśmy dużymi kawałkami kory, a następnie warstwą ziemi. Odkopaliśmy rano. Smak był wyborny, chociaż trochę ziaren piasku, mimo dokładnego płukania, trzeszczało między zębami.
Czy warto?
Po co tyle zachodu, aby przygotować jeden głupi obiad? Przecież są mikrofale, kuchnie gazowe, czy grille, na których szybko upieczemy każdy posiłek. Czy warto, aż tak się męczyć? Zbierać kamienie, kopać dół, ściągnąć z lasu drewno, a potem jeszcze całą noc czekać na efekty? Odpowiem, że warto. Po to, aby poznać całkiem odmienny smak jedzenia oraz dla samego ceremoniału, który skupia wokół zadania całą rodzinę i znajomych. Posiłku wtedy nie pożera się lecz celebruje.
Jeżeli podoba ci się to jak i o czym piszę, to może postawisz mi orzeźwiającą kawę? Możesz to zrobić klikając zielony przycisk poniżej. Będę Ci bardzo wdzięczny i dodatkowo zmotywowany do pracy 🙂
Dzikie rośliny
Lektura Dzikiej Kuchni, zainspirowała mnie nie tylko do pieczenia w dole. Aby uatrakcyjnić smak sałatek wyszukałem takie rośliny jadalne, jak krwawnik, czy bluszczyk kurdybanek. Pozostałych nie udało mi się rozpoznać, nie tego uczyli nas w szkołach. „Odeszliśmy od natury i chyba najbardziej winny jest tu system edukacji – przez kilka godzin dziennie w szkole wtłacza się dzieciom nienaturalne liczby i nienaturalne wiadomości. Zamiast tego pedagodzy powinni obowiązkowo zabierać dzieci do lasu…”
Po sześciu dniach życia w dzikości musiałem wrócić do cywilizacji. Niechętnie to czyniłem. Na wsi niczego mi nie brakowało, może czasami dostępu do internetu. W wielkim mieście zbyt dużo czasu spędzam na siedząco, za mało wchodzę z domu. Nie można tego nazwać zdrowym trybem życia. Jak twierdzi jedna z rozmówczyń Łuczaja, 88 letnia krzepka kobiecina, aby zdrowo żyć „trzeba pacierz mówić i trochę dupę ruszyć. Jakbym sama w polu nie robiła i drzewa nie rombała (…), to już bym na cmyntorzu leżała. (…). Dupa musi w ruchu być”.
Dzikie życie z dziką kuchnią
Każdemu z czytelników życzę dobrego zdrowia, dlatego zachęcam – rusz dupę, szczególnie, gdy na dworze piękna pogoda. Podziel się też tym artykułem, może i twoi znajomi ruszą dupę?
Zainteresowanych książką Łukasza Łuczaja odsyłam pod ten link. Warto też zapoznać się z blogiem autora Dzikiej Kuchni.
P.S. Tradycja zbieracko-łowiecka niemal całkowicie wymarła w naszym kraju. Na szczęście zachował się jeden obyczaj, który nie zmienia się od wieków – jest nim zbieranie grzybów. Zapraszam do artykułu o grzybobraniu.
Ja ruszyłam dupę i tegoroczną majówkę spędziłam bardzo aktywnie, w terenie ;):):)
Takie dzikie życie jest cudowne, do tego to ognisko, oj narobiłeś smaka, narobiłeś. Co prawda nie jadam mięsa, ale i tak mi się marzy żar ogniska, pogaduchy przy jego cieple i ten klimat 😉 W lipcu chcę zorganizować taki wyjazd dla znajomych, oczywiście obowiązkowo rozpalimy ognicho ;):) I nawet ktoś kto gra na gitarze się znalazł dziwnym trafem. Książkę również z chęcią przejrzę 😉
W książce jest bardzo dużo o dzikich roślinach. Bulwy niektórych z nich można piec w dole ziemnym. Świetnie wychodzą – ja próbowałem z topinamburem.
Wiem, że prowadzisz bardzo aktywne życie, świetnie 🙂
No to na pewno muszę do książki zajrzeć;)
Zachęcam. Jest ciekawie napisana, zawiera wiele pięknych fotografii, same zalety 🙂
Dam znać jakie wywarła na mnie wrażenie 😉
Koniecznie 🙂
Pana Łuczaja znam z książki i wywiadów. Fotografia jedzenia zachęca do degustacji. Kiedy pogoda się ustabilizuje, ruszę po polne rarytasy w teren. Pozdrawiam.
Ja go wcześniej nie znałem, ale książką się zachwyciłem, chociaż gruba, to wszędzie wożę ją ze sobą 🙂
Te wiekowe kobitki naprawdę mają mnóstwo życiowej mądrości:) Na szczęście ja też ruszyłam się z miejsca, z domu. A powietrze na wsi wiosną? Bezcenne.
Powietrze na wsi zupełnie inaczej pachnie, chociaż czasami nie tylko kwitnącym bzem, ale i gnojem rozrzuconym na polu 🙂 Mnie to nie przeszkadza, ważne, że niemal cały dzień jestem na dworze…
I ja aktywnie spędziłam ostatnie trzy dni w okolicach Rzeszowa. Pogoda dopisała, więc całe dnie były po brzegi aktywnością ruchową i spacerową, co niewątpliwie na zdrowie wyjdzie..
Pozdrawiam 😉
W okolicach Rzeszowa? Dawno tam nie byłem, muszę wreszcie wybrać się na południowy-wschód, stęskniłem się…
A to koniecznie swoją własną dupę trzeba ruszyć?
Boja, niestety własną, nie da się tego delegować 🙂
Także posiadam książkę Łukasza Łuczaja, ale na razie zgłębiałam ja czysto teoretycznie, chyba czas na praktykę- bardzo mnie zachęciłeś!
Co do wsi- mam podobne odczucia, przede wszystkim cenię tam przestrzeń. Na wsi można zobaczyć linię horyzontu, w mieście niebo zamknięte jest między budynkami
Zachęcam do praktyki. Nawet jeżeli się czegoś nie próbuje zjeść, to fajnie jest po prostu znać poszczególne rośliny 🙂
Na wsi, tam gdzie mogę czasami pojechać, są ogromne, puste przestrzenie i bardzo dalekie widoki. Pamiętam, jak przed laty tymi widokami zachwycali się nasi goście ze Szwajcarii. U nich horyzont, zawsze zamykają góry.
Nawet zwykła kiełbasa nabita na patyk i usmażona nad ogniskiem smakuje zupełnie inaczej niż ta zrobiona w domu na patelni. Domyślam się więc, że jedzonko upieczone w dole też musiało być wyborne. 🙂 A jeśli chodzi o ruszanie dupy, to po wysiłku, zwłaszcza tym na świeżym powietrzu, wszystko smakuje lepiej. 😉
Jedzenie w dole było zdecydowanie lepsze od tego, co do tej pory upiekłem nad ogniskiem. Potrawa, która tak wolno i długo się piecze, ma niepowtarzalny smak 🙂
Masz rację, po wysiłku na świeżym powietrzu wszystko smakuje lepiej 🙂
Oj to prawda, wypad w łono natury pozwala odpocząć i uciec przed szaleństwem dnia codziennego 🙂
Następnym razem wpadam na upieczone mięsko :))
Ok, zapraszam 🙂
Hegemonie Kochany! wiesz ile razy marzylo mi sie wlasnie takie przyrzadzenie miecha??? Jeju, jak fajnie, ze upichciles cos tym sposobem 🙂 Jak wroce do PL, to tez bym chciala cos takiego zrobic.
I wlasnie… nasza Polska wies. Nie ma piekniejszych miejsc na ziemi od naszej poslkiej wsi. Siedze na pieknej wyspie i tak bardzo mi brakuje polskich lasow i polskiej wsi wlasnie…
sciskam z Grecji!
Wiesz, że ja też tak mam. Siedzę gdzieś na pięknych zagranicznych miejscach i marzę o polskiej wsi. Mimo wszystko korzystaj z tej Grecji ile tylko możesz, być może za rok będziesz miała jeszcze piękniejsze miejsce? A jesień jest bardzo dobra na zrobienie mięsa w dole. Potrzeba tylko trochę płaskiej przestrzeni, gdzie można bez obaw rozpalić ognisko. Najtrudniej jest zebrać kamienie, ale tutaj można pójść na skróty i nabyć w Castoramie trochę cegły szamotowej, może to mało dziko, ale czasami trzeba iść na kompromisy 🙂
Cegla szamotowa…? Hmmm. Musze skorzystac 🙂
Korzystam, korzystam ile sie da z tej calej Grecji 🙂
W Castoramie cegła szamotowa jest na stanie (wyszedł mi wiersz, może będzie ze mnie Mickiewicz 2? 🙂
Ale to i tak po powrocie. Jesień jest dobra na pieczenie w dole, nawet lepsza od wiosny
Czyli powrót do korzeni, brakuje tylko pysznego chleba własnej roboty, masełka i wiejskiej maślanki.
Pysznie i zdrowo spędzasz czas! Obiadu w dole nie piekłam, ale na wyjazdy zawsze zabieramy swój prowiant.
Pozdrawiam turystycznie 🙂
Wiesz, chleb był na zakwasie, a jajka na jajecznicę kupione u gospodarza, tam gdzie kury łażą po całym podwórzu. Było dziko 🙂
O żesz, ale fajny pomysł z tym pieczeniem w dole ziemnym! To ja z ciekawości tak spróbuję. Nie żebym lubiła dzikie życie, bo ja jednak z tych bardziej miastolubnych, ale takie eksperymenty mnie kuszą 🙂
Wiedziałem, że Ciebie taki eksperyment zachęci, szczególnie jak przeczytałem na Twoim blogu o czosnku niedźwiedzim, pędach sosny i mniszku lekarskim 🙂
ależ zazdroszczę 🙂
a co do podróżowania – też wolę ciche miejsca zamiast wielkich miast. Porównując krótkie spacery po mieście a długie na łonie natury – wybieram te drugie! Zieleń i cisza uspokaja. No i najprostsze danie smakuje lepiej z ognia niż mikrofali (fe!).
Uwielbiam wieś, tylko czasami zastanawiam się, jak długo bym tam wytrzymał, czy umiałbym żyć na stałe? Pewnie nie… Mikrofala ma czasami swoje zalety, ale tylko czasami 🙂
Wiem o czym piszesz 🙂 Fajneeeee, ja nieraz mam napady na „proste” smaki i robię ziemniaki z ogniska – te smakują zawsze nieziemsko
Spróbuj kiedyś w ognisku upiec topinambur. Smakuje podobnie do ziemniaka, ale nie zupełnie tak samo, będzie nowe doświadczenie smakowe 🙂
🙂 ostatnio go było sporo w sklepach ale nie bardzo wiedziałam, że można go potraktować w ognisku jak pospolitego ziemniaczka
Tak jak ziemniaka, topinambur pieczesz w żarze. Zresztą frytki z topinambura też troszkę przypominają ziemniaka w smaku i wygladzie
Na pewno wypróbuję 🙂 Dzięki
Za topinamburem jakoś nie przepadam, chociaż jeszcze niedawno miałem tego mnóstwo! Smak taki sobie – na surowo jeszcze jako taki, gotowany już gorzej – generalnie trudny do oczyszczenia i nie zachwyca. Za to efekt gazowania okrutny!!! 😀 😀 😀
Gazowanie jest straszne, gdy jesz na surowo, natomiast inulina, która jest przyczyną gazowania, rozkłada się w wysokiej temperaturze. Ja przerabiam topinambur na frytki. Ugotowany w dole też był w porządku. Lubię na surowo, ale tylko wtedy gdy jestem z dala od ludzi 🙂
Świetna sprawa z przyrządzaniem potraw na żarze i pokrzywach:)
Przypomniałeś mi ogniska, na które jeździłem, gdy miałem 18-20 lat. Zimna wódka, gorące kiełbasy, ziemniaki pieczone w popiele. Tęsknie do tych czasów, bo już od wielu lat nie byłem na takim ognisku.
Pozdrawiam
Wspólne pieczenie przy ognisku ma swoją magię. Na szczęście mam jeszcze znajomych, którzy entuzjastycznie podchodzą do takich pomysłów 🙂
Bardzo smakowity przepis, zadziałał na moja wyobraźnie kulinarną. Co do dupy ruszenia, wreszcie zrobiło się ciepło, nadszedł zatem mój czas, by nie tylko swoją własną, ale całej rodziny dupy ruszyć 🙂
Teraz szczególnie warto ruszyć dupę, bo pogoda jest przepiękna i ciepła, nareszcie 🙂
Zawsze miałem ochotę na zrobienie pieczeni tą metodą, ale jako realista doskonale wiem jak to jest z tym piaskiem – nie ma siły żeby go uniknąć!!! Ja walczę na razie o przestrzeń, bo czarnoziem lessowy bardzo służy roślinkom i za tydzień nie będzie jak na działkę wejść, jeżeli się wszystkiego nie wykosi!!! Przedwczoraj wystraszyłem z gniazda kaczkę krzyżówkę – mam nadzieję, że wróci? Dzisiaj mam zamiar kosić nieco dalej – ten fragment z gniazdem zostawię, aż się pisklaki wyklują. Kurdybanek poszedł wczoraj na rosół – całkiem smaczny. Gotowałem też podagrycznik – niezły, chyba nawet lepszy od szpinaku?! Tylko do pokrzywy… Czytaj więcej »
Tym Krzczonowskim Parkiem bardzo mnie zainteresowałeś, potem jeszcze zobaczyłem zdjęcia, ale znalezienie na mapie Krzczonowa trochę czasu mi zabrało. Wierzę, że tam jest pięknie, tylko w cholerę ode mnie daleko 🙁
Zanim przygotowałem dół, też musiałem spory teren wykosić. Jest sucho, nie chciałem, aby trawa się zajęła. Podagrycznik??? Nie mam pojęcia, jak wygląda. Ale lubię wszelkie nowości, więc go znajdę 🙂 Za mleczem też nie przepadam, ale pokrzywę suszę i potem dodaję rozdrobnioną do twarożku.
Swego czasu trochę obfotografowałem te okolice, ale głównie pod kątem źródeł i zakamarów. Są tam bardzo dzikie okolice i dość unikatowe elementy przyrody – rezerwaty przyrody, stawy, strumyki, mokradłą, pagórki (a nawet całkiem niezłe górki!), mnóstwo źródlisk, wąwozy lessowe, głębokie parowy wśród pól, dziwne „doły”, dwory, dworki – lata całe na zwiedzanie i poznawanie. Okolica jest zasiedlona od niepamiętnych czasów i np. wieś Pilaszkowice wspomniana jest już w Bulli Gnieźnieńskiej, a w XVII w. stanowiła część posiadłości Sobieskich. To tam przyjechało poselstwo austriackie do Jana III. Niedaleko są Gardzienice z Ośrodkiem Praktyk Teatralnych – rzecz jedyna w swoim rodzaju. Sam… Czytaj więcej »
Dzięki za tak obszerne wyjaśnienia. Zaciekawiłeś mnie bardzo. Co roku organizuję rajdy rowerowe dla znajomych, więc może za rok Krzczonowski Park? Lubię takie miejsca, nie do końca odkryte 🙂
Jakby co, polecam się – okolica jest naprawdę świetna i niezdeptana!!! 🙂
Na pewno się tam wybiorę. Jestem ciekaw, czy w pobliżu jest jakakolwiek agroturystyka?
Z tego co mi wiadomo, to jest jedno gospodarstwo, w Pilaszkowicach I (Pierwszych). O innych nic nie wiem. 🙂 Turystycznie to teren mało uczęszczany. Na ogół widać tylko rowerzystów, raczej z Lublina, bo to około 40 km w jedna stronę.
Lublin. Może to jest myśl, aby tam przenocować, a potem wybrać się dalej z rowerem. Dzięki za pomysł 🙂
Co za super klimat! Uwielbiam takie zajawki, ale jak na razie ograniczałam się jedynie do klasycznego grilla i ogniska.
ognisko, to już blisko dołu, szczególnie, gdy pieczesz ziemniaki w żarze, jednak pieczenie w dole, to absolutnie inny smak znanych rzeczy. I świetna zabawa 🙂
Po przeanalizowaniu warunków pieczenia w takim dole, doszedłem do wniosku, że to jest poniekąd forma pieczenia niskotemperaturowego – owiniecie w wilgotne liście chroni przed przegrzaniem, a później temperatura się wyrównuje i przez dłuższy czas trzyma poniżej 100 stopni. Ponieważ przysypuje się jednak chłodną ziemią (piaskiem), to mniemam ze dość szybko temp. stabilizuje się w okolicy 75 stopni i zapewne utrzymuje się tak ze 3-4 godziny? Ja, jako heretyk wśród blogerów gotujących, od dawna staram się to ludziom przybliżyć, ale nikt mi nie wierzy!!! 😀 😀 😀
Nie sprawdzałem jaka jest dokładnie temperatura, ale w książce jest napisane, że to koło 70 stopni. Kolega uparł się, aby na górę też dać trochę żaru, ale nie sądzę, aby to miało dla pieczenia jakiekolwiek znaczenie. Wszystko zostało upieczone bardzo równo, chociaż włożyliśmy do dołu różne potrawy. Na jesieni planuję powtórzyć eksperyment, może z innymi rodzajami mięsa?
A to ognisko to aby legalne było? Bo teraz to nawet na własnej działce niekoniecznie można.
Zatęskniło mi się za chłodem poranka, rosą, zapachem ziemi…
Wiesz, odległość od lasu była odpowiednia, wiec pewnie żadnych przepisów nie złamaliśmy. Na pewno nasze pieczenie w dole było bardziej bezpieczne, niż wypalanie traw 🙂
Zainteresowałam się tym dołem, muszę jeszcze doczytać.
Warto, świetna przygoda i niezłe smaki 🙂
Za wygodna jestem na takie podchody.
Wiem, że nie każdemu będzie pasować. Dobrze, że ludzie są różni 🙂
Przyznam, że z chęcią spróbowałabym takiego posiłku, pomimo ziarenek piasku;)
Ja również uwielbiam podobne klimaty, sama posiadam dom na wsi i kocham spędzać tam wolne dni. Jest to jeszcze prawdziwa wieś, gdzie krowy wypasa się na łąkach a na podwórkach biegają kury i kaczki. Coś pięknego;)
Pozdrawiam
Jesteś szczęściarą, że znalazłaś taką wieś, która ma jeszcze wiejski klimat 🙂 A jeżeli posiadasz dom na wsi, to teraz nic prostszego, tylko zebrać znajomych i upiec posiłek w dole. Fajna zabawa gwarantowana i próbowanie nowych smaków 🙂
Nigdy nie próbowałam takiego gotowania! Chętnie spróbuję w wolnym czasie i mam nadzieję, że nikt się nie obrazi za wielki dół na terenie działki.
Dół nie jest wcale wielki i nie powinien być wielki, chyba, że chcesz za jednym razem upiec całego wołu 🙂
Świetny tekst, bo pozwala pomyśleć i tym co w życiu ważne. Swoje dupsko ruszyłam wcale nie tak dawno. Zachłysnęłam się bezproblemowym życiem na wysokich obrotach – na ruszenie dupska nie starczało już czasu. Nigdy nie brakowało mi natury, spokoju, refleksji. Czym więcej wiosen w mojej metryce, tym częściej tęsknie do chwil przy ognisku, gdzie mogłabym delektować się chwilą, celebrowaniem posiłków. ..
Człowiekowi w życiu zmieniają się priorytety, zachłystuje się możliwościami, jakie daje kariera, awans, ale po jakimś czasie wraca do tego, co jest dla niego najważniejsze. A takie spotkania, gdzie robisz coś w naturze, coś nowego, palisz ognisko stają się ważniejsze, niż cokolwiek innego. W każdym razie ja tak teraz mam 🙂
Mój kolega na ostatnim wypadzie piekł placki na kamieniach, podobno były całkiem smaczne! Kiedyś też muszę tego srpóbować, gdzieś w internecie czytałam teżo pieczeniu chleba na kamieniach – ale obawiam się, że to wykracza daleko poza moje możliwości 😉
Na gorącym kamieniu upiec placki się da, podpłomyki też, ale chleb??? Nie wyobrażam sobie.
Pod wszystkim co napisałeś i zacytowałeś się podpisuję.
Mam podobne przemyślenia i podobne tęsknoty. Może nie aż dzikość, ale choćby częściowy powrót do natury, do produkowania/zbierania, a nie tylko kupowania.
,,Dzika kuchnia” zamówiona!
Cieszę się, że Cię przekonałem. Na mnie ta książka zrobiła duże wrażenie, mam nadzieję, że też z niej skorzystasz 🙂
🙂 oj Dawid, kusisz kusisz 😀 nigdy nie piekłam w dole ziemnym i myślę sobie jak pięknie upiekłyby się tam warzywka 🙂 mniam mniam
To jest zupełnie coś innego, niż zwykłe pieczenie. Trochę przeszkadza piasek w zębach, którego w 100% nie da się uniknąć…
Moja koleżanka zabrała klasę na wycieczkę do lasu. Po pół godzinie wróciła, bo dzieci dłużej nie chciały być.Po piersze ubłociły sobie buty, a po drugie tu było nudno… Odeszliśmy od natury, niestety.
Serdeczości
Bardzo odeszliśmy od natury. W ostatnich latach jest to bardzo widoczne, niestety ….
🙂