To był luksusowy autokar. Wydawało się, że bardziej płynie, niż jedzie. Rozsiadłem się wygodnie na siedzeniu, rozprostowałem nogi, czułem, że za chwilę zasnę. I prawdopodobnie tak by się stało, gdyby z tyłu nie rozległ się łomot, brzdęk, coś poturlało się po podłodze. Hałasom towarzyszyła wiązka najbardziej soczystych przekleństw, jakie w życiu słyszałem. Gdy wreszcie wyplątałem się z objęć snu oraz koca, który dano nam do przykrycia, zobaczyłem kobietę sunącą na czworakach po podłodze i próbującą ogarnąć szkody, jakie uczyniła upadająca butelka z soczkiem pomarańczowym. Niemal pełna butelka. Czując mój wzrok na sobie kobieta na chwilę podniosła się z kolan i z promiennym uśmiechem rzekła:
– Cześć, jestem Barbara
Tak zaczął się mój pierwszy wyjazd na narty do Francji
Apartament, czyli luksus made in france
Trzy Doliny, największy ośrodek sportów zimowych na świecie. Podobno też najlepszy. Mój pierwszy wyjazd w Alpy, ba pierwsze narty poza granicami Polski. Nocujemy w apartamencie. Nazwa apartament zawsze kojarzyła mi się z luksusem. Nic bardziej mylnego. Według francuskich standardów są to ciasne pokoje w blokowiskach. Uroku w nich tyle, co w przeciętnym polskim wieżowcu wzniesionym z wielkiej płyty w czasach głębokiej komuny. Miejsca wewnątrz jeszcze mniej. Przypuszczam, że niektóre więzienne cele bywają bardziej przestronne. W ramach wniesionej niemałej opłaty podstawowej nie dostaje się pościeli, natomiast otrzymuje się jedną rolkę papieru toaletowego na cztery osoby na cały tydzień. Luksus! Dodatkowo, na sam koniec pobytu przychodzi specjalna komisja, która sprawdza, czy przypadkiem nic nie zginęło. Skrupulatnie liczone są liche sztućce aluminiowe oraz inne stałe elementy nader ubogiego wyposażenia. Słynna francuska gościnność! Nic, tylko jechać na narty do Francji 🙂
Na narty do Francji, czyli pierwsze spotkanie z Basią
Na wyjazd mnie i Krzyśka skrzyknął Kuzyn Tomuś. Było nas trzech, a pokój czteroosobowy. Z wdzięcznością przyjęliśmy propozycję biura dokwaterowania jeszcze jednego człowieka. Tak było taniej. Tą czwartą okazała się Basia. Ówczesne partnerki życiowe z pewną dozą nieufności przyjęły informację, że zamieszka z nami kobieta. Gdy dowiedziały się ile ma lat, odetchnęły z ulgą.
Pierwsze spotkanie twarzą w twarz miało miejsce w autokarze, gdy Basia intensywnie, choć nieskutecznie próbowała usunąć skutki katastrofy z soczkiem. Rozlewanie było jej popisowym numerem. Mistrzostwem wykazała się podczas wsiadania do pojazdu na ostatnim postoju. Jednym, niezwykle precyzyjnym kopniakiem wytrąciła kubek z gorącą kawą z rąk człowieka, który stał tuż za nią. Na szczęście miał czyste ubranie na zmianę. Kubka nigdy nie odnaleziono.
Basia sprawiała wrażenie nieporadnej i zagubionej w czasoprzestrzeni starszej pani. Drobna, trochę zalękniona, mówiącą cichutko, nie wiadomo częściej do siebie, czy do innych. Taka babcia, która na chwilę została oderwana od niańczenia wnuczków. Nic bardziej mylnego. Życie wiodła pełne pasji i przygód. Mimo zaawansowanego wieku, nie miała najmniejszej ochoty na stabilizację. Wspinała się w skałkach, jeździła po świecie, pochowała trzech byłych mężów. Przy całej swojej nieporadności, wydawała się kobietą niezniszczalną. Jej wiązanki przekleństw nawet Rosjan potrafiły zawstydzić. A klęła często i dosadnie.
Basia i alkohol
Lubiła wypić. Żadnych drinków, żadnego wina, żadnego piwa, wyłącznie mocna wódka lub spirytus. Bimberkiem też nie pogardziła. Przynosił go Józuś, ze względu na uderzające podobieństwo do znanego aktora, zwany Nicholsonem. Wieczorami zasiadali w naszym pokoju i oddawali się degustacji.
– Wichniesz wazona – pytała mnie czasami machając przed nosem szklanką wypełnioną po brzegi wódką.
Nie dawałem się skusić. Natomiast Krzysztof towarzyszył Basi i Nicholsonowi regularnie. Potem się dziwił, że rano jestem rozdrażniony.
– Piliście i gadaliście do późna, spać nie mogłem! – warczałem
– Stary, oni o tak ciekawych rzeczach opowiadali, o wyprawach…
– … wyprawach do sklepu nocnego po spirytus!
– Ale w jakich miejscach oni ten spirytus pili, na szczytach gór, na które nigdy nie wejdziemy! Poza tym, co się czepiasz, przecież było kulturalnie?!
Z tym stwierdzeniem nie mogłem dyskutować. Nie zaliczyli żadnego zgonu, żadnego wleczonego, a rano Basia pierwsza czekała przy drzwiach ubrana w pełen strój narciarski i ciężkim kaszlem motywowała pozostałych do szybszego wychodzenia na stok.
Basen i choroby Basi
Mimo, że napady kaszlu z dnia na dzień się nasilały, Basia zawsze po nartach biegła na basen. Swoją drogą bajorko, które oferował mieszkańcom apartamentowiec, trudno było nazwać basenem. Jednak Basia uparcie korzystała z jego wątpliwych uroków i zawsze musiał ją wyganiać ratownik na kilka minut przed zamknięciem obiektu. Po wyjściu z wody należało w stroju kąpielowym (przebieralni nie było na stanie) przebiec przez rozległy dziedziniec (zimą!) i wjechać windą na 11 piętro, aby plątaniną korytarzy dostać się do pokoju. Kaszel miał więc optymalne warunki, aby się rozwijać, pogłębiać i nabierać mocy oraz pięknych basowych tonów. Basia kaszlu nie uznawała za istotny problem. W rzeczy samej, jak miało się okazać po powrocie do Łodzi, nie było to coś istotnego, tylko zwykłe zapalenie płuc.
Jednakże Basia posiadała szersze, niż pospolity kaszel, spektrum chorobowe. Drugiego lub trzeciego dnia uszkodziła sobie paznokieć na tyle poważnie, że nabrał on całej gamy kolorów z przewagą krwistego fioletu. Basia każdemu odwiedzającemu prezentowała swój uszkodzony pazur, niemal na przywitanie ściągając skarpetkę i podtykając stopę pod nos. Co słabsi psychicznie bledli, ale szybko wracali do zdrowia, gdy tylko „wichnęli wazona” wypełnionego bimbrem Nicholsona.
Gorzej niż na Biskajach…
Staraliśmy trzymać się od Basi na dystans, jednak Krzysztof czuł się za nią w pewien sposób odpowiedzialny. Może dlatego, że do spania przypadło im jedno piętrowe łóżko? Początkowo Krzysiek spał na dole, Basia, jako wytrawna alpinistka wybrała górną pryczę. Jednak już wkrótce żałowała swojej decyzji.
– Krzysiu! – lamentowała od rana – Oka przez ciebie nie zmrużyłam! Jak ty się przez sen rzucałeś, rozhuśtałeś całe łóżko! Miałam wrażenie, że za chwileczkę zlecę na podłogę! Dawno się tak nie bałam, ostatni raz chyba wtedy, gdy na Biskajach dopadł nas sztorm, a za sterami statku stał kompletnie pijany ruski kapitan!
Co zjemy w piątek?
Sztorm i Biskaje nie przeszkodziły, aby Basia i Krzysiek zawiązali spółkę żywieniową. Nie stać nas było na stołowanie się w restauracjach, a jednopalnikowa kuchenka elektryczna miała za zadanie przede wszystkim oszczędzać prąd, a dopiero w drugiej kolejności podgrzewała cokolwiek. Zagotowanie garnka z wodą zajmowało pół godziny. Gdyby każdy miał sam pichcić posiłek, trwałoby by to wieki. Ekonomiczniej czasowo wypadało gotowanie dla dwóch osób jednocześnie. Oczekiwanie na rozgrzanie palnika skracały rozmowy:
– To, co Basiu zrobimy na obiad? – zagajał Krzysztof
– Wczoraj deklarowałeś, że to ty gotujesz, zapomniałeś?
– Nie, oczywiście pamiętam, pamiętam. Proponuję mielonkę.
– Łeee, mielonka, może coś innego?!
– Ale ja już otworzyłem tę mielonkę!
– A ja mam kurczaka!
– Dzisiaj ja gotuję, więc będzie moja mielonka!
– A co z moim kur…
– Chcesz kielicha? – łagodził spór Krzysiek
– Pewnie!! – odpowiadała niezmiennie
Chwilę ciszy zazwyczaj przerywało jedno z niespodziewanych pytań Basi
– Krzysiu spod jakiego jesteś znaku?
– Skorpion.
– Skorpion? To bardzo dobry znak, naprawdę bardzo dobry znak!
– Jestem ciekaw, dlaczego tak mówisz?
– Bo skorpiony, to straszne skurwysyny
– ?????
– Nie mówię oczywiście o tobie, bo ty jesteś słodziutki, ciebie można jeść łyżeczkami.
Nie wiem co bardziej zirytowało Krzyśka, czy skurwysyn, czy słodziutki od łyżeczek. Na szczęście zagotowała się woda i oboje zajęli się zalewaniem „gorących kubków”.
– Co będziemy jedli w piątek? – zagajał ponownie Krzysztof, gdy już się wstępnie posilił.
– Jutro jest Wielki Piątek, więc powinniśmy zjeść rybę – zdecydowała Basia
– Tak, racja…, ale może zjemy żołądki?
– Żołądki?
– Żołądki, to podroby, czyli chyba też jest to postne danie, no nie?
– Czy ja wiem?
Chwilę się zastanawiali i kończąc konsumować mielonkę na ciepło. Nagle Krzysiek poderwał się z okrzykiem:
– Mam, mam, mam!!!
– Przepraszam – dodał widząc zdziwione miny – ale wpadłem na pomysł co zjemy jutro – sos boloński z makaronom i makrelę!
Tu z rozmachem cisnął o blat stołu puszką rybną.
– I karpia po grecku – odkrzyknęła Basia dorzucając równie energicznie swoją puszkę.
W Wielki Piątek zjedli oczywiście żołądki i kurczaka, dopiero pod koniec posiłku przypominając sobie o sosie bolońskim i zapuszkowanych rybach.
Kwiatki z alpejskich łąk
Tuż przed wyjazdem Krzysiek z Basią wykopali kilka kwiatków rosnących na łączce tuż poza ścisłym centrum miejscowości. W kwiatkach nie było nic szczególnego, wszakże nobilitowało je alpejskie pochodzenie. Krzysiek starannie zapakował roślinki w reklamówkę i … w Łodzi zapomniał oddać je Basi. Kwiatki przyniósł dwa tygodnie później na wspólne spotkanie w kawiarni. Obejrzeliśmy zdjęcia, wsłuchaliśmy się ponownie w kaszel Basi, powspominaliśmy przygody. Padał deszcz, a Kuzyn Tomuś zgodził się rozwieść wszystkich do domów. Już doszliśmy do parkingu, już Kuzyn Tomuś przetrząsał liczne kieszenie w poszukiwaniu kluczyków, już prawie je znalazł, gdy nagle Basia wydając okrzyk…
– O rzesz kurwa!
…zniknęła w deszczu i ciemnościach. Nie, nie na zawsze. Pobiegła tylko do kawiarni, by zabrać spod stolika kwiatki z alpejskich łąk. Taki był finał mojego pierwszego wyjazdu na narty do Francji.
Jeżeli podobał Ci się mój wpis, to zapraszam do polubienia bloga na facebooku – Dawid Lasociński_PodRóżnie
cudna ta Baśka !!!!!… nie wiem dlaczego, ale odniosłam wrażenie, że świetnie pasowaliby do siebie z Łysym (pozdrowienia)… 🙂
a to picie, to im wszystko nie szkodziło pewnie przez górskie powietrze, nie znam się, ale tak słyszałam… 🙂
ja wiedziałam, że Francuzi są mocno liberalni, ale dokwaterować kobietę do trzech mężczyzn, no no… i nie mów mi tu o jej wieku!… 🙂
miłego dnia …..
Oj, z Łysym naprawdę by nie pasowali, nie wiem czy jest większa odległość dzieląca ludzi mentalnie…
A dokwaterowało nam Baśkę biuro podróży, z którym jechaliśmy i to za naszą zgodą.
Coś te góry z tym piciem mają wspólnego, możesz mieć dużo racji 🙂
aha, czyli sławna polska ułańska fantazja… tak czy inaczej, większość się dobrze z Baśką bawiła…. 🙂
Wiesz, na krótką metę, to ona nawet była zabawna, ale na dłużą, nie dało się z nią wytrzymać. Teraz, całe szczęście jest co wspominać 🙂
Żesz.. wyjazd marzenie… muszę i ja się zebrać a nóż i mnie dokwaterują do jakiejś męskiej wycieczki? 😀 😀
Pani Basia przypomina mi Panią Marię Czubaszek.. to taki specyficzny typ 😀 😀
Na nartach jest duża szansa na dokwaterowanie do męskiej wycieczki 🙂 🙂
Wiesz…, z tym podobieństwem do Marii Czubaszek, to masz wiele racji… 🙂
HAAAAA i widzisz jak łatwo mnie przekonać do nart ? 😀 😀 😀
No tak sobie”wizualizuję” Panią Basię 😀
Taki typ. Kobieta z jajami.
Czasami w motywowaniu najlepsze rozwiązania leżą w zasięgu ręki 🙂 Rozumiem, że do nart jesteś już przekonana ? 🙂
Pani Basia UROCZA 😀 jak się o Niej czyta 😛 nie wiem czy dałabym radę dłużej, niż jeden dzień 🙂 Oj, nazwiedzałeś się Ty, hegemonie, nazwiedzałeś 🙂
Masz rację – urocza, jak się czyta 🙂 Dłużej ciężko wytrzymać …
Czego narzekasz? Odjechaną miałeś wycieczkę:))) Kabaret za darmochę całą dobę, a i miejsce zakwaterowania tez bardzo odjechane. Takie bardziej „dizajnerskie”:))) Przywiodło mi na myśl hotele robotnicze z epoki wczesnego PRL -u, znane niestety tylko z opowiadań. Nawet menu mieliście takie bardziej…PRL:)))
Nie narzekam, bardziej się śmieję z tych sytuacji 🙂 A wycieczka była odjechana, to prawda 🙂 apartamentowce we Francji raczej nie przypominają hoteli robotniczych (takie można jeszcze niekiedy w Polsce spotkać!), są dużo, dużo czystsze. Nic nie jest popsute, przedziurawione, nigdzie tynk nie odchodzi, one są po prostu ciasne i wyjątkowo minimalistyczne pod względem tzw. wygód…
Pysznie, PYSZNIE!! i juz nie wiem czy bardziej glodna jestem, oczekujac na makaron z sosem bolonskim czy jeszcze bardziej spragniona dalszej czesci zdarzen. Zapuszkowales mnie, ot i co 😀 o rzesz makrelo!
Makaron z sosem bolońskim był z jakiejś puszki, chyba, nie pamiętam 🙂 A makrela… też z puszki 🙂 Widzę, że Basia robi furorę 🙂
Twój wpis BARDZO mi się podobał, ale zupełnie nie podoba mi się FB 😉 . Basia rewelacyjna – uwielbiam charakterne starsze panie. Narracja też niczego sobie 🙂 . Pozdrawiam.
Nie będę Cię namawiał na FB, wiem, że są ludzie, którzy nie mają i nie będą mieć tam konta 🙂 dobrze ich rozumiem, długo się opierałem…
Pozdrawiam 🙂
Wydaje się, że Baśka ma więcej werwy niż ludzie młodsi o kilkadziesiąt lat:D
Baśka miała nadmiar werwy, przez chwilę nie potrafiła usiedzieć spokojnie. Było to godne podziwu, ale czasami też męczące…
Baśki, to nieodłączny element mojego życia. Drugich takich nie znajdziesz! Jedyne i niepowtarzalne. Pozdrawiam wszystkie Baśki świata.
Baśki są zawsze trochę szalone, nie wśród nich osób przeciętnych 🙂
Wpis przezabawny, Baska wyjatkowa, choc pewnie do czytania, a nie do mieszkania:) A kiefy mial miejsce ten wyjazd?
Tak, o Basi świetnie się czyta, ale przebywanie z nią było dość wyczerpujące. A wyjazd był dawno, bardzo dawno – 15 lat temu…
O, znam taką Baśkę, ona tylko mniej klnie i mniej pije, ale poza tym – ten typ tak ma;)))
Coś z tymi Baśkami jest na rzeczy, że są kobietami nieszablonowymi 🙂
Z tym, że moja Baśka ma na imię Ewa;)
Zupełnie jak moja mama, która zawsze ma szalone pomysły 🙂
Starsza pani pochowała trzech mężów.
Nie baliście się jej…? 😉
Rzadko zdarza się kobieta z TAKĄ werwą!
Musiało być naprawdę wesoło 🙂
Na szczęście pochowała byłych mężów, a nikt nie zamierzał się z nią żenić, nawet Krzysztof 🙂
Było wesoło, chociaż czasami też mocno upierdliwie…
Ta Basia to ciekawa postać (przez moment zastanawiałam się nawet, czy nie barwniejsza od postaci Twojej mamy ;-)). Z Basią mam jedną cechę wspólną – tendencję do wylewania i rozlewania różnych rzeczy…
Skąd Ty „wytrzaskujesz” takich oryginalnych znajomych??? 😀 😀 😀
Przyjemnego popołudnia!
Ja chyba przyciągam różne oryginały, a może to jakoś w genach jest zapisane? Sama widzisz, jakim oryginałem jest moja mama 🙂 🙂
Do dziś francuskie standardy nie budzą mojego zaufania. Podobnie było w Austrii i Niemczech – przyjechali ze „wschodu” będą kraść.
Takie staruszki faktycznie są niezniszczalne.
Barwnie opisane.
Mnie austriackie ośrodki narciarski bardziej przypadły do gustu, niż francuskie. A Basia była niezniszczalna, bardzo niezniszczalna…