Spis treści
Styczeń nie był ani zbyt śnieżny, ani zbyt mroźny, jednak młody człowiek zbiegający ze schodów budynku sieradzkiego sądu, wcisnął głębiej na głowę kapelusz oraz szczelniej opatulił szyję szalikiem. Wiał zimny, porywisty wiatr, więc wolał uważać na siebie. Nie chciał przez głupie przeziębienie stracić wyjątkowo dobrze zapowiadającego się okresu karnawału.
Przyśpieszył kroku, w żadnym razie nie chciał się spóźnić na pociąg do Zduńskiej Woli, a do stacji kolejowej miał jeszcze całkiem spory kawałek.
- – Dzień dobry panie sędzio!
- – Dzień dobry, szanownemu panu! – odkłonił się unosząc lekko kapelusz
Czyżby ludzie zaczęli już go rozpoznawać? W Sieradzu pracował niecały rok i martwił się, że praktycznie nikogo tu nie zna poza kolegami z sądu. Tę sytuację miały zmienić bale, na które się szykował. Pierwszy z nich, Bal Myśliwski, miał odbyć się lada chwila, już za cztery dni, w najbliższą sobotę 16 stycznia…
Zatopiony w myślach młody sędzia praktycznie nie zauważał mijanych po drodze ludzi. Nie dostrzegł też dwóch wyjątkowo urodziwych kobiet, chociaż minęli się dosłownie o centymetry…
Dwie siostry
One też go nie zauważyły. Zatopione w rozmowie o zbliżającym się Balu Myśliwskim, zmierzały w kierunku rynku, gdzie od kilku lat wraz ze swoim mężem mieszkała starsza z nich Alicja. Młodsza, Marychna dopiero co przyjechała z rodzinnego domu, z Rochówka. Miały sobie tyle do opowiedzenia.
Alicja cieszyła się z przyjazdu siostry w okresie karnawału. Od dawna zamartwiała się staropanieństwem Marychny, która w tym roku kończyła 26 lat. Zdawała sobie sprawę z tego, że dziewczyna mieszkająca na takim odludziu, jakim był dwór w Rochówku, nie miała praktycznie szansy na znalezienie dobrego kawalera. Może tu, w Sieradzu, na jednym z bali, pozna jakiegoś przyzwoitego mężczyznę, który odmieni jej los? Może na hucznie zapowiadanym Balu Myśliwskim?
- – Alicja – przerwała rozmyślania siostry uśmiechnięta Marychna – Widziałaś tego przystojnego mężczyznę?
- – Gdzie? Kiedy? – wyrwana nagle ze swojego ulubionego stanu zamartwiania się Alicja nieprzytomnym wzrokiem wodziła po pustej ulicy
- – Nie tutaj! – parsknęła śmiechem młodsza siostra – Tam, gdy przechodziłyśmy, koło sądu
Alicja uważniej spojrzała na Marychnę. Wiedziała, że ta lubi i umie flirtować, pewnie tamtemu przystojniakowi posłała bezwiednie zabójcze spojrzenie.
- – Może to jakiś sędzia? – głośno myślała Marychna
- – Chyba nie…., wydaje mi się, że w sądzie nie pracuje nikt młody i nieżonaty
- – Och, ty zawsze wszystko widzisz w czarnych barwach!
Sędzia i pamiętnikarz
- – Psiakrew! Gdzie ja ten zeszyt położyłem! – pieklił się młody sędzia przerzucający stosy papierów piętrzące się na biurku w pokoju, który zajmował w rodzinnym domu.
- – Januszku! – dobiegł go pełen pretensji głos matki
- – Dobrze, już dobrze, przepraszam mamo
Matka nie lubiła, gdy przeklinał. Starał się uszanować jej potrzeby, szczególnie teraz, gdy jeszcze nie zupełnie doszła do siebie po śmierci ojca. Jednak ciężko mu było okiełznać swój wybuchowy charakter. Powinien chociaż pamiętać, aby zamykać drzwi od pokoju!
Wziął dwa głębokie wdechy. Uspokoił się. Jego wzrok padł na półkę nad biurkiem. Na samym wierzchu leżał brązowy zeszyt. Ten, którego od pół godziny z okładem szukał. Przecież zaglądał w to miejsce setki razy i na pewno zeszytu tam nie było. Jak to możliwe?!
- – No tak, nie pierwszy raz mi się to zdarza… – z ciężkim westchnieniem odpowiedział sam sobie.
Przez chwilę stał, bezwiednie gładząc okładkę zeszytu, ścierając z niej niewidoczny kurz. To już ósmy z kolei, ósmy zeszyt pamiętnika, który pisał nieustannie od 14 roku życia. Pisanie weszło mu w nawyk, ale czy ono ma jakikolwiek sens? Czy kiedykolwiek ktoś to przeczyta?
Zajrzał na pierwszą stronę pamiętnika, gdzie widniała data 5 sierpnia 1930 r. Wtedy mieszkał jeszcze w Kaliszu…
„Nie pisałem już bardzo dawno i nawet nie odczuwałem potrzeby do skreślenia choćby słów kilku. Obecnie jakby zjawiła się ochota…” – przeczytał pierwsze zdanie, jakie półtora roku wcześniej zapisał w zeszycie.
– Nie ma co dzielić włosa na czworo! – pomyślał siadając przy biurku – Jest ochota, to pisz Januszku, bo za chwilę znowu ci się odechce!
Otworzył pierwszą wolną stronę, wziął pióro do ręki i zanotował:
„Wczoraj otrzymałem list z Wielunia, od całej gromadki znajomych i nieznajomych pań i panienek z zaproszeniem na bal. Byłem tem ogromnie ucieszony. Muszę im koniecznie podziękować za tę pamięć, ale na bal chyba nie wybiorę się, gdyż tego dnia jest dansing w Sieradzu, na którym chciałbym być ze względu na chęć poznania się wreszcie z miejscową śmietanką. Wstyd przecież by od roku pracować w Sieradzu i znać tylko złodzieji, policję i służbę więzienną.”
Przez chwilę siedział w zamyśleniu, ale wena pisarska go opuściła. Rzucił okiem na zegarek, zbliżała się godzina 10, a jutro musi rano wstać i nie spóźnić się na pociąg. Zamknął zeszyt i położył go w takim miejscu, aby następnego dnia ponownie go nie szukać. Nie przypuszczał, że do pisania wróci dopiero za miesiąc…
Jechać, czy nie jechać?
Patrzył przez okno na zadymkę, która przed chwilą rozpętała się nad Zduńską Wolą. Pogoda nie ułatwiała decyzji. Od dłuższego czasu bił się z myślami i nadal nie potrafił dokonać wyboru – jechać, czy nie jechać. Może, gdy zacznie pisać, rozwiązanie przyjdzie samo do głowy? Spojrzał na zeszyt, którego nie ruszał od tak dawna…
- – To już miesiąc, calutki miesiąc…
Chwycił za pióro i zaczął notować w nagłym pośpiechu:
„Zima, która dotychczas była wyjątkowo łagodna, od tygodnia pokazuje swoje pazury nie na żarty. Dziś już mróz mniejszy, ale za to istna zawieja śnieżna. Zły jestem trochę z tego powodu, no bo nie wiem co robić: „jechać czy nie jechać” Dokąd? Przecież po balach sieradzkich żenią mnie ludzie z panną M.Ś. wypadałoby więc może osobie tak mi bliskiej (jak to inni mówią) złożyć choć wizytę i zajrzeć do onego „Rochówka”, ale właśnie nie wiem czy można jechać w taki psi czas (zresztą nie wiadomo, co będzie jutro) i czy panna Marychna będzie czuła się zobowiązana przy takiej pogodzie wysłać konie, jak to obiecała…”
Na moment zawiesił pióro nad kartką, by po chwili znowu wrócić do pisania. Czuł, że musi te myśli, ten czas przelać na papier, możliwie dokładnie wszystko opisać…
„A więc karnawał minął. Szalałem w nim jak nigdy; cztery noce w Zduńskiej Woli, dwie w Kaliszu, i trzy w Sieradzu to niezły plon. Bawiłem się na ogół nieźle, a czasami nawet (w Sieradzu) wyjątkowo dobrze. Jeśli mam być szczery, to tak się roztańczyłem, że żal mi trochę iż to już przeszło… Znajomości zrobiłem dość dużo, ale o jednej muszę nieco szerzej wspomnieć, a mianowicie poznałem niejaką pannę Marię Śmigielską. Zwróciła moją uwagę na balu w dniu 16.I… „
Bal Myśliwski w Sieradzu
Orkiestra na chwilę przestała grać. Ludzie rozeszli się do stolików.
- – Widzę, że dobrze się bawisz – powiedziała Alicja do siostry, która uśmiechnięta i z roziskrzonymi oczyma właśnie siadała na krześle
- – Marychna zawsze dobrze się bawi – wtrącił Stefan, mąż Alicji, który wyraźnie też dobrze się bawił, może bardziej z racji wypitego alkoholu, niż przetańczonych tang
- – Alicja – westchnęła uśmiechnięta Marychna, chyba nie dostrzegając pewnego napięcia, jakie rodziło się pomiędzy towarzyszącym jej małżeństwem – jest ten przystojny, no wiesz…
- – Nic nie wiem! – Alicja próbowała zorientować się o kim ta jej roześmiana siostra opowiada
- – Ten sędzia, który od niedawna u nas pracuje – wtrącił się do rozmowy Stefan, który jednak był trzeźwiejszy i bardziej spostrzegawczy, niż się wydawało – Marychna od jakiegoś czasu bez przerwy wodzi za nim wzrokiem…
- – To aż tak to widać? – Marychna stropiła się na chwilę
- – A ten – Alicja dostrzegła wreszcie mężczyznę, który wpadł siostrze w oko – A skąd ja mam…
- – Mijał nas wtedy, po drodze, mówiłam ci!
- – Nie pamiętam. Rzeczywiście przystojny. Patrząc po liczbie otaczających go kobiet, musi cieszyć się niezłym powodzeniem…
- – Alicja!
- – Myślisz, że on cię w ogóle zauważył? – Alicję trudno było powstrzymać w krytycyzmie, gdy już podchwyciła wątek
W tym momencie orkiestra znowu zaczęła grać. Młody sędzia oderwał się od grupki otaczających go kobiet i pewnym krokiem skierował się do stolika, przy którym siedziała Marychna ze swoim towarzystwem…
Wspomnienia zapisane w pamiętniku
Nagły podmuch wiatru uderzający w szyby okienne wyrwał Janusza ze stanu zamyślenia. Wstał z krzesła, przeciągnął się, przespacerował po pokoju. Niby był w mieszkaniu w Zduńskiej Woli, jednak jego myśli wędrowały do innego miejsca, do innego czasu… Zamiast szumu wiatru za oknem, on wciąż słyszał dźwięki orkiestry, która właśnie zaczęła grać po krótkiej przerwie. Oderwał się od towarzystwa otaczający go rozchichotanych kobiet i pewnym krokiem ruszył w kierunku upatrzonego stolika…
- – .., tak właśnie się to zaczęło mój pamiętniczku… – westchnął, wracając na chwilę do rzeczywistości, a następnie chwycił pióro i zapisał
„Ponieważ wypiłem wówczas dość dużo, bez namysłu podszedłem do jej stolika i poznałem się z nią i jej towarzystwem. Oczywiście pannie się podobam, a wnioskuję to z jej zachowania i z tego co mi mówiła…”
Bal w Sieradzu ponownie
Orkiestra grała, a oni tańczyli. Oczywiście nie bez przerwy, przyzwoitość na to nie pozwalała. Jednak po jednym, czy dwóch tańcach z innymi osobami, znowu wracali do siebie. Nie wiadomo kiedy minął czas balu, trzeba było się zbierać. Ona na nocleg do siostry, a on na pociąg do Zduńskiej Woli. Pożegnanie wypadło jakoś tak nijako, jakby nie przetańczyli całego balu właściwie tylko ze sobą…
Marychna długo nie mogła zasnąć. Nie miała żadnej pewności, czy znowu się spotkają? Nie padły żadne słowa, żadne sugestie, nawet najbardziej zawoalowane. Czy to był tylko jeden bal, jedno spotkanie? Przewróciła się na drugi bok, ale chmara niespokojnych myśli wcale nie zamierzała opuścić jej głowy. Nie, nie podda im się, przecież nie jest z tych słabych kobietek, co tak łatwo odpuszczają…
Co przyniesie czas?
Marychna wyczuwała intuicyjnie, że zapadła Januszowi w pamięć, dlatego udało się jej zasnąć, natomiast Janusz… Cóż, zawsze miał kłopoty ze snem, więc i teraz wiercił się w łóżku, ale sen i tak nie nadchodził. Z jednej strony był zły na siebie, że tak rozstali się bez żadnej obietnicy, bez żadnej sugestii na przyszłe spotkanie, z drugiej niepokoiły go własne uczucia. Był pewien, że się nie zakochał, a jednak wciąż myślał o Marychnie. Czy to jest właśnie ta jedyna, czy wręcz przeciwnie, kolejna osoba, która dołączy do niemałej grupy kobiet, z którymi rozważał małżeństwo? Czy Marychna będzie wybawieniem w jego sercowych rozterkach, czy tylko dodatkowo je pogłębi?
- – Może jedynym lekarstwem na te moje rozterki byłoby rzucenie tych stron i wyjazd gdzieś daleko, gdzie nie byłbym nikomu znany i sam nie miałbym znajomości? – wiedział, że to tylko chęć ucieczki, która niczego nie rozwiązuje, ale myśl o wyjeździe w dalekie strony pojawiała się zawsze, gdy nie potrafił poradzić sobie z problemami sercowymi
Wątpliwości i rozważania nie opuszczały go aż do poniedziałku. W żaden sposób nie był w stanie skupić się na pracy. Wreszcie, gdy miał chwilę tylko dla siebie, usiadł w gabinecie i postanowił napisać list. Musi się spotkać z panną Marychną i to jak najszybciej. Tylko co jej napisać w tym liście?!
Przez dłużą chwilę siedział zadumany nad pustą kartką papieru nie mogąc znaleźć konceptu. Zamyślony wzrok przeniósł z biurka na okno, omiatając spojrzeniem widoczną za nim ulicę i… Nie czekał ani chwili, w biegu zakładał jesionkę, w pędzie wciskał kapelusz na głowę, nie miał nawet czasu na porządne zawiązanie szalika.
Trzasnęły masywne drzwi budynku sądu, przez które jak wicher przemknął młody sędzia, nie dostrzegając zaskoczonej miny portiera, który nie zwykł widywać takiego zachowania u szacownych przedstawicieli prawa.
Zupełny przypadek
- – Naprawdę mówisz, że to było przypadkowe spotkanie?! – dopytywała siostrę zaskoczona Alicja
- – Naprawdę, przypadek, zrządzenie losu, coś niezwykłego, prawda? – odpowiadała niezmiennie rozradowana Marychna
- – Prawda – odpowiedziała machinalnie Alicja, ale absolutnie nie wierzyła w słowa siostry
Była niemal pewna, że Marychna przed sądem spacerowała dłuższą chwilę, tak aby być dobrze widoczną dla wszystkich, którzy wyjrzeliby przez okno. Inna sprawa, że ten sędzia wybiegł natychmiast, nawet szalika nie zawiązując sobie pod szyją.
- – Spacerowaliśmy chwilę, potem zabrał mnie do cukierni, a potem znowu poszliśmy na krótki spacer
Ładna mi krótka chwila, pomyślała Alicja i całkiem niedyskretnie spojrzała na zegar stojący w pokoju. Marychna w mig zrozumiała sugestię siostry i tylko roześmiała się radośnie.
- – Alicja przygotuj się, pan sędzia na jutro zapowiedział się z wizytą
- – Ale przecież ty jutro masz wracać…
- – Tak, wiem, pojadę tym późniejszym pociągiem. Nic się nie martw, pan Janusz będzie mi towarzyszył w podróży. On wysiądzie w Zduńskiej Woli, a ja już sama dalej pojadę do Łasku
Alicja nic nie powiedziała, ale cała masa obaw natychmiast zagościła w jej umyśle. Powstrzymała się od ich wypowiedzenia, nie chciała gasić radości siostry. Ten sędzia wyglądał naprawdę przyzwoicie, może coś z tego będzie, nie chciałaby przyczynić się do staropanieństwa Marychny, przecież ona ma już prawie 26 lat!
Marychna wydawała się niczym nie przejmować. Chodziła po domu tanecznym krokiem, podśpiewywała, aż wreszcie siadła do pianina i zaczęła grać.
- – Ach, jak ta dziewczyna potrafi grać! – westchnęła w myślach Alicja
Płynęły czyste dźwięki muzyki, Alicja zasłuchała się, czarne myśli odpływały hen w dal, zostawało tylko wzruszenie. Do pokoju wszedł Stefan, jego też przyciągnęła muzyka. Stanął obok żony, czułym gestem położył jej rękę na ramieniu. A muzyka płynęła, przynosiła spokój i ulgę…
Koniec karnawału
Młody sędzia nie przestawał pisać. Właściwie więcej myślał, niż zapisywał. Niełatwo mu było objąć i poskładać w głowie wydarzenia, które rozegrały się aż do dnia ostatek.
- – Kiedy ten karnawał minął? – pomyślał zaskoczony – Przed chwilą szykowałem się na styczniowy bal w Sieradzu, a tu już niemal połowa lutego! Już po ostatkach!
Właśnie, ostatki. Obrazy minionego tygodnia przesuwały się przed oczyma, niczym film w Iluzjonie. Siedzieli w wagonie kolejowym rozmawiając o błahostkach. Pociąg hamował przed stacją w Zduńskiej Woli, za chwilę będą musieli się rozstać. Podniósł się, ujął i pocałował jej dłoń, uważnie patrząc się w oczy
- – Panie Januszu, w niedzielę będą konie na pana czekały! – odpowiedziała ona
Tak, w niedzielę 14 lutego, zobaczy wreszcie ten mityczny Rochówek. Potarł czoło ręką i wrócił do rzeczywistości, a właściwie do przeszłości. Chwycił pióro, by opisać ponowny przyjazd Marychny do Sieradza, jej telefon, że jest, że będzie na balu straży. I to pytanie, czy on też będzie? Oczywiście był. I tego dnia i następnego, i jeszcze kolejnego. Wolny czas spędzili ze sobą, aż do wspólnego powrotu pociągiem w dzień ostatek.
- – Konie będą na mnie czekały… – powtórzył w myślach słowa, które zapowiadały nową epokę w jego starokawalerskim życiu…
Pierwsza wizyta w Rochówku
„A więc po wizycie w Rochówku. Jak zwykle sto razy byłem zdecydowany jechać i drugie sto razy uważałem za stosowne pozostać w domu, ostatecznie jednak postanowiłem się przemóc i… pojechałem, a trochę nawet poszedłem…”
Zapisał pierwsze zdanie w pamiętniku, zamyślił się, odłożył na chwilę pióro i spojrzał na kalendarz.
- – Już cztery dni minęły! – wydawało się, że niedziela była wczoraj, a to już czwartek
W 1932 r. 14 lutego był zwykłą niedzielą. Nikt wtedy nie przypuszczał, że za kilkadziesiąt lat ten dzień uznany zostanie za święto zakochanych, a cały świat ogarnie szaleństwo zwane „Walentykami”.
O 7 rano Janusz wsiadł do pociągu, który dowiózł go do Łasku. Tam przesiadł się na autobus jadący do Zelowa, a w Zelowie, tak jak obiecała Marychna, czekały już na niego konie. Na szczęście furman nie był gadatliwym człowiekiem, więc Janusz mógł w milczeniu obserwować okolicę. Początkowo jechali uczęszczaną drogą, na której czasami pojawiał się nawet jakiś samochód. Minęli ostatnie domy w Bujnach i skręcili w piaszczystą, polną drogę. Konie zwolniły, niełatwo ciągnęło im się powóz. Na polach leżał śnieg.
Zimny, porywisty wiatr hulał po polach, a powóz nie miał żadnej budy. Czuł, że za lekko się ubrał, nogi i ręce powoli drętwiały z zimna. Zapewne i nos robił się czerwony. Nic dziwnego, że ucieszył go widok zabudowań dworskich bielą zlewających się ze śnieżną aurą.
Wjechali na podjazd, skostniały gramolił się z bryczki. Trochę nieporadnie przywitał się z Marychną, potem jej ojcem i na koniec z bratem. Zaraz został zaprowadzony do jadalni, gdzie mógł się napić ciepłego mleka i ogrzać zgrabiałe ręce. Rozmowa się nie kleiła, chociaż czuł, że jest przyjmowany przez rodzinę z życzliwością. Jednak skrępowanie go nie opuszczało, przecież pochodził z całkiem innego, miejskiego świata, w dworach wcześniej nie bywał. Na szczęście Marychna wzięła sprawy w swoje ręce i oprowadziła go po pomieszczeniach. Obserwował wszystko z zaciekawieniem, żałując, że nie zabrał ze sobą aparatu, tyle ciekawych ujęć mógłby wykonać. Z drugiej strony, przy pierwszej wizycie raczej nie wypadało wszystkiego fotografować.
Gdy weszli do pokoju Marychny, stanął zaskoczony. Na ścianie nad łóżkiem wisiała zupełnie taka sama pamiątka pierwszej komunii, jaka znajdowała się i nad jego łóżkiem. Czyżby znak?
- – Co pan Janusz taki zamyślony? – zapytała Marychna
To dziwne milczenie trochę ją zaniepokoiło, czyżby młody sędzia dostrzegł biedę Rochówka? Zapewne gołym okiem było widać, że podłogi wymagają renowacji, a ściany malowania i jeszcze ta brzydka plama w rogu pokoju, której nie dało się niezauważyć. Może dopiero teraz pan Janusz sobie uświadomił, że stara się o niezbyt posażną pannę?
- – Przepraszam, rzeczywiście zamyśliłem się. Zamyśliłem się nad historią, nad tradycją, którą ten dwór reprezentuje i którą podziwiam.
Marychna, w przeciwieństwie do swojej siostry Alicji, nie potrafiła się długo zamartwiać. Uśmiech ponownie zagościł na jej twarzy.
- – Co, pan Janusz chce zobaczyć we dworze, co mam jeszcze pokazać?
- – Wszystko, panno Marychno, wszystkiego jestem ciekaw
Wydawał się autentycznie zainteresowany. Gdy skończyli zwiedzać dwór, oprowadziła go po obejściu. Zajrzeli do stajni, a potem do obory, gdzie sędzia poczuł się nieswojo, pod uważnym i groźnym spojrzeniem czerwonych ślepi wielkiego byka. Natomiast najwyraźniej polubili się z Marsem. Pies nie odstępował Janusza ani na krok, a gdy wrócili do domu i zasiedli w salonie, Mars położył łeb na kolanach sędziego dopraszając się głaskania.
Po obiedzie poszli na spacer do lasu. Wycieczka nie do końca się udała, gdyż młody sędzia kompletnie przemoczył trzewiki. Cóż, nie był zbyt dobrze przygotowany na warunki, jakie panują na wsi.
Nie wiadomo kiedy ta niedziela minęła, czas płynął zdecydowanie zbyt szybko. Trzeba było się zbierać do powrotu. Janusz chciałby zostać jeszcze chwilę, ale przecież spędził we dworze całe pięć godzin, czy nie za długo, czy Marychna nie uzna takiego postępowania za niestosowne?
Autobiografie, czyli historie rodzinne, nie tylko z RochówkaPodobają ci się opowieści rodzinne, takie jak ta, którą właśnie czytasz? Jeżeli tak, to mogą cię zainteresować: |
Po powrocie z Rochówka
Po powrocie musiał te wszystkie wrażenia z wizyty zapisać, utrwalić na kartach pamiętnika.
„Mówiąc szczerze to właściwie wyjazdem tym przysporzyłem sobie kłopotu, bo to nowe plany i namysły bez końca, aż do nowej znajomości. Będąc w pokoju Marychny zauważyłem nad łóżkiem jej obrazek od pierwszej komunji, i co za dziwny zbieg okoliczności – ma taki sam obrazek, jak i ja! Już w swej bujnej wyobraźni widzę oba nasze obrazki wspólnie oprawione wiszą w sypialni mej przyszłej żony. Oj! Dzieciaku! dzieciaku! Ostatecznie cóż to tam szkodzi, że snuję sobie jakieś fantazje na temat przyszłości”
A przyszłość zbliżała się szybciej, niż się tego spodziewał.
Jeżeli spodobał ci się ten artykuł, zainspirował do tworzenia własnych rodzinnych historii, to może chcesz wesprzeć rochowskie opowieści na Zrzutce? Każda, nawet najdrobniejsza kwota pomoże mi w archiwizacji i zabezpieczaniu materiałów, które ocalały z zawieruchy dziejowej. Za każdą kwotę będę niezmiernie ci wdzięczny 🙂
Listy miłosne
Kartki pamiętnika zapełniały się kolejnymi przemyśleniami, wątpliwościami i uniesieniami. Przeplatały się z listami, na których za każdym razem skrzętnie notował o której godzinie zostały wrzucone do skrzynki lub nadane w pociągu. Pierwszy napisał już 16 lutego, dwa dni po powrocie:
„W każdym bądź razie niedziela pełna była atrakcyj i nie przesadzę, że spędziłem ją wyjątkowo mile i… wilgotno…
Teraz już po wszystkiem mogę więc przyznać się, że istotnie moje półbuty przesiąkły na wskroś, ale obyło się bez następstw i nie tylko, że jestem zdrów, ale nie mam nawet kataru!
Jednego tylko żałuję (kto inny może to błogosławi – alem szczery więc piszę), że w stosunku do czasu całej wyprawy (od 7 rano do 19 wieczór, a więc 12 godzin) pobyt w samym Rochówku trwał tak krótko (co za bezczelność powie Pani w tym miejscu: „z pierwszą wizytą pięć godzin z okładem i jemu jeszcze mało!”).
Zazdroszczę beztroskiego życia wiejskiego i pięknej pogody (dziś słońce wprost przypieka), a ja tymczasem muszę siedzieć przy tym wstrętnym biurku. Bardzo jestem ciekawy kiedy Pani zawita do Sieradza? Kończąc załączam ucałowanie rączek dla Pani i P. Rembowskiej i ukłony dla Panów.
Janusz Latosiński
Sieradz, 16 lutego 1932 o g. 16:30 wrzucone do wagonu pocztowego”
Ciąg dalszy nastąpi…
W pierwszych listach sędzia pisał bardzo oficjalnie „Szanowna Panno Marychno”. Wraz z upływem czasu i rozwojem znajomości, listy traciły swój oficjalny charakter, stawały się coraz bardziej osobiste i zaczynały od słów: „Moja Kochana Marysieńko”.
Ponad 90 lat później przewracam kolejne strony pamiętnika rozszyfrowując często niewyraźne pismo. Myślę o tamtym świecie, który bezpowrotnie minął. Dotykam kartek, które zapisywał mój dziadek. Wydaje mi się, że słyszę dźwięki orkiestry grającej na karnawałowym balu w Sieradzu, czuję na stopach wilgotne buty przemoczone po spacerze w rochowskim lesie… Odtwarzam trudną drogę prowadzącą do związku moich dziadków. Dlaczego była trudna? O tym napiszę następnym razem…
Jak ja Ci zazdroszczę tych pamiętników i tych wszystkich cudnych zdjęć, niesamowite!
A jaka kaligrafia!
Sam się dziwię, że mimo wojen i przeprowadzek, tak dużo rzeczy ocalało. Sądzę, że gdyby nie pasje mojego dziadka, to nie miałbym nic lub prawie nic…
Pięknie!!! Cudowna lektura do porannej kawy przeniosła mnie do czasów młodości Twoich dziadków. Jakże inny świat…
Inny, ale w jakimś sensie podobny. Tylko już nikt ci nie powie „konie będą na ciebie czekały”…