Pociąg zatrzymał się, chociaż nie powinien. Zapowiadało się większe opóźnienie. Przyzwyczaiłem się. Od roku dojeżdżałem do pracy z Łodzi do Warszawy i nie miałem złudzeń, że opóźnienie, to znak firmowy PKP. Z nudów wyjrzałem przez okno. Gapiłem się na zamknięty szlaban i ludzi czekających na możliwość przejścia. Siąpił zimny, wczesnowiosenny deszczyk okrywając cały świat depresyjną szarugą. Wśród stłoczonych przed szlabanem ludzi wypatrzyłem mężczyznę trzymającego na postronku krowę. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego właśnie jego tak dobrze zapamiętałem. Może z powodu kontrastu? Z jednej strony ja, w eleganckim stroju, siedzący w ciepłym przedziale pociągu, z drugiej on w gumofilcach i drelichu, marznący na deszczu. Zastanawiałem się kto z nas jest szczęśliwszy. Jego myśli nie miałem szans poznać, a ja… cóż, praca w stolicy generowała wysokie przychody i jeszcze wyższy poziom stresu, była prawdziwym Mordorem.
Miasto Archipelag, czyli po drugiej stronie szlabanu
Nie mam pojęcia dlaczego tamta scenka zapadła mi tak głęboko w pamięci, przecież minęły już ponad cztery lata. Jednak przez cały ten czas narastała we mnie potrzeba poznania życia ludzi, których losy potoczyły się całkowicie odmiennie od moich, ludzi „z drugiej strony szlabanu”.
Gdy po raz pierwszy w księgarni przekartkowałem kilkanaście stron z książki Filipa Springera „Miasto archipelag. Polska mniejszych miast”, wiedziałem, że muszę ją kupić, ponieważ znalazłem w niej świetnie spisane opowieści o życiu ludzi „z drugiej strony szlabanu”.
Filip Springer
Nie lubię reportażu, zupełnie mnie nie kręci. Próbowałem czytać Kapuścińskiego, lecz poległem. Poległem nie tylko na Kapuścińskim. Gdy wydawało się, że mojej niechęci do reportażu żadna siła nic nie jest w stanie skruszyć, pewnej jesieni wybraliśmy się w Rudawy Janowickie. Pierwszego dnia lało, jak z cebra, więc gospodarz zaproponował mi „Historię znikania”.
– To jest o Miedziance. Jej pozostałości znajdują się niedaleko stąd. Zanim się tam wybierzecie, warto przeczytać, fascynująca historia! I świetnie napisana przez Filipa Springera.
Książkę przyjąłem niechętnie, ale przecież i tak nie miałem nic lepszego do roboty, więc zacząłem czytać. Z trudem przebrnąłem przez pierwsze strony, a potem…. potem wciągnęła mnie. Nigdy nie przypuszczałem, że obszerny reportaż pochłonę w zaledwie trzy wieczory. Nie mogłem się oderwać. Z „Archipelagiem” było podobnie, tylko teraz miałem więcej czasu i nie musiałem się aż tak śpieszyć.
Miasta archipelagu
Miasto Archipelag, to reportaż z miast, które w wyniku reformy administracyjnej z 1999 roku utraciły status stolicy województwa. Filip Springer postanowił na własne oczy i uszy przekonać się, jak te miasta odnalazły się w nowej rzeczywistości i jak żyją ich mieszkańcy. Okazało się, że niełatwo znaleźć wspólny mianownik. Można dostrzec kilka elementów wspólnych lecz różnic jest znacznie więcej. Stąd określenie archipelag.
Wspólna jest tęsknota za utraconym województwem i za upadłymi fabrykami. Przemiany, jakie zaszły w naszym kraju w ciągu ostatnich 25 lat, zniszczyły przemysł oraz zdewastowały komunikację. Duże ośrodki w epokę postindustrialną weszły z mniejszym lub większym sukcesem, dla małych często była to katastrofa, której skutki odczuwają do dzisiaj. Gdy dodamy do tego masową likwidację połączeń kolejowych, która odcięła mniejsze miasta od reszty kraju, nie ma co się dziwić frustracji.
Miasta Archipelagu łączy jeszcze jeden wspólny element – niska jakość lokalnej władzy samorządowej. Nigdzie nie ma ona pomysłu, jak wydobyć miasto z marazmu. Natomiast nie ma żadnego problemu z okazywaniem buty i braku poszanowania dla oddolnych inicjatyw społecznych. Modelowym przykładem wydają się być Skierniewice, które nic nie zrobiły, aby zatrzymać u siebie niezwykle ciekawy Teatr Realistyczny. Postawę władz samorządowych wyjątkowo trafnie zdefiniowała mieszkanka Nowego Sącza: „(…) dzisiaj w demokracji, głos idący z dołu jest mniej słuchany i mniej znaczy niż wtedy, za komuny. Tego nie mogę zrozumieć”
Puenta i porównanie.
Są pisarze, których cenię za sposób w jaki posługują się językiem. Uwielbiam celne porównania i zaskakujące puenty, a także kwitowanie wydarzeń jednym, najwyżej dwoma niezwykle adekwatnymi do danej sytuacji słowami. Takim twórcą niewątpliwie jest Springer. Czyta się go z przyjemnością, pozwólcie, że przytoczę z książki dwa krótkie fragmenty, które najbardziej utkwiły mi w pamięci:
„Hotel Kujawiak wymaga od gościa odrobiny samozaparcia. To jedno z tych miejsc, gdzie dywany można czytać jak otwarte księgi (…) I gdzie po kąpieli człowiek ma ochotę iść się gdzieś umyć. No, ale sam hotel stoi w centrum i jest tani”.
Drugi fragment jest nieco dłuższy i dotyczy Białej Podlaskiej. Tutejszą galerię handlową zamykają w niedzielę o 17.00. Wtedy też zamiera życie w całym mieście. Autor postanowił sprawdzić, czym zajmują się ludzie, gdy centrum handlowe zatrzaśnie swe podwoje. Ruszył więc śladami ostatniego klienta i śledził go uparcie przez ponad godzinę. A człowiek ten bez pośpiechu przemierzał puste ulice i zatrzymywał się wszędzie tam, gdzie cokolwiek dało się obejrzeć. Uważnie czytał wszystkie afisze w gablocie przed kinem oraz każde ogłoszenie na dworcu autobusowym. Zatrzymywał się przed witrynami sklepowymi i długo je oglądał. Wreszcie dotarł do supermarketu, w którym nabył pudełeczko smalcu. Potem ponownie ruszył w drogę, ale tym razem miał cel – zaparkowane auto. „Siedzi w szoferce i przez kilka następnych minut patrzy przed siebie. Przyglądam mu się jeszcze przez chwilę. Potem odchodzę. Trochę się boję zostawić go tam samego. Mam wrażenie, że wyjmie ze schowka pistolet i strzeli sobie w głowę, a ja usłyszę za plecami tylko przytłumiony huk wystrzału. Ale z drugiej strony, kto kupuje smalec przed popełnieniem samobójstwa”.
Zachwycił mnie też opis wizyty w muzeum, jakimkolwiek muzeum, ale ten fragment przeczytajcie sami, zapewne wtedy zrozumiecie, dlaczego tak uparcie unikam wizyt w placówkach muzealnych.
Nie tylko smutek i beznadzieja
Mieszkanie w małym mieście nie musi wiązać się z pasmem niepowodzeń. Małe ośrodki mają wiele do zaoferowania. Przede wszystkim brak korków i bliskość. Wszystko, co najważniejsze, znajduje się w zasięgu ręki. Zdecydowanie bardziej ludzki wymiar życia, którego nie uświadczy się w metropoliach.
W niektórych miasteczkach bezrobocie jest minimalne a zarobki kształtują się powyżej średniej krajowej (Bielsko Biała), w innych rozkwita przedsiębiorczość (Nowy Sącz). W epoce internetu niemal wszędzie można prowadzić biznes, nawet o światowym zasięgu, byleby był tylko dostęp do sieci. Najważniejszy jest pomysł, na przykład na szycie jedwabnych skrzydeł do tańca brzucha (Płock).
Marzenia i rzeczywistość
Miasta archipelagu marzą aby na powrót stać się stolicami województw. Te nadzieje podsycają politycy, który za nic mają badania, że gdyby się nawet udało, to i tak nic się nie zmieni. Nie zaczną nagle kursować pociągi, a fabryki nie zmartwychwstaną. Jedynym sensownym rozwiązaniem jest decentralizacja, przeprowadzona na wzór Niemiec lub Szwecji. W tych państwach, tylko nieliczne urzędy centralne mają swoją siedzibę w Berlinie czy Sztokholmie, u nas niemal wszystko skupia się w Warszawie.
Miasto Archipelag – ciąg dalszy nastąpi
Z żalem rozstawałem się z Archipelagiem lecz nawet najgrubsza książka ma swój koniec (za wyjątkiem Gry o tron). Czytałem ją codziennie wieczorem i teraz przed snem brakuje mi opowieści o ludziach z „drugiej strony szlabanu”. Pociesza mnie fakt, że sam coraz częściej w trakcie wyjazdów nawiązuję kontakty z miejscowymi, a spotkania z ludźmi nabierają większego znaczenia, niż spotkania z zabytkami. Już wkrótce o tym opowiem.
P.S. Jeżeli jesteś mieszkańcem Archipelagu lub innego niewojewódzkiego miasta w Polsce, napisz kilka słów w komentarzu o tym, co najbardziej cenisz w swojej miejscowości, co sprawia, że cieszysz się, że jesteś właśnie tutaj, a nie gdzieś w większej metropolii.
Przeczytam bo lubię takie książki, takie reportaże, choć przez Kapuścińskiego (którego darzę wielkim szacunkiem jako reportera), też mi było trudno przebrnąć. Ale przeczytam też, aby choć trochę przybliżyć sobie „męskie czytadła” .
Pozdrawiam.
Nie wiem, czy to jest typowo męskie czytadło 🙂 Ale czyta się lepiej niż Kapuścińskiego 🙂
Mieszkam w szeroko pojętej okolicy byłego miasta wojewódzkiego i niestety degradacja jest widoczna gołym okiem. Ludzie uciekli do większych metropolii, oferta kulturalna pozostawia wiele do życzenia. Ale Z drugiej strony miasto można przejechać wzdłuż i wszerz w godzinę. Korki są jedynie w okolicach godziny 7 i 15, jest spokojniej, nie trzeba się zabijać o miejsca parkingowe. Ale faktycznie wspólnym mianownikiem tych miast jest to, że władze nie mają pomysłu na ich rozwój. U nas stawia się na uczynienie naszego miasta sypialnią Krakowa, ale to chyba nie jest dobry kierunek dla rozwoju miasta.
Tworzenie sypialni nie jest dobrym pomysłem, szczególnie, gdy jest to jedyny sposób na miasto (jako jeden z wielu może by się sprawdził?). Jestem ciekaw co się bardziej przyczyniło do degradacji – czy utrata województwa, czy upadek przemysłu?
Patrycjo, Hegemonie – mam nadzieję, że pozwolicie, iż wtrącę właśnie tu swoje trzy grosze 😉 Po pierwsze: W latach 50 tych powzięto decyzję, iż budowana nowa część mojego miasta będzie pełnić funkcję sypialni dla Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. Lata mijały, miasto rozbudowane od „A do Z” (osiedla mają nazwy liter alfabetu, nazwy ulic również rozpoczynają się tymi literami – co wprowadza pewien ład i łatwiejszą orientację). Myślę, że pomysłów na miasto było mnóstwo i dlatego nie pozostało ono przysłowiową sypialnią a przekształciło w nowoczesne, zadbane i bardzo zielone. Po drugie: Dziękuję pięknie za świetną, zaciekawiającą recenzję książki. Po jej przeczytaniu po… Czytaj więcej »
Jak jest pomysł na miasto, to i sypialnię można pięknie zbudować. Jak brak, to nawet najładniejsze miasteczko zacznie umierać.
Polecam zakup Springera, ale nie sądzę, że EMPiK, to najtańsza opcja, raczej wręcz przeciwnie…
Na dole wpisu powinny wyświetlać się opcje, gdzie można kupić taniej (w większości opcje zakupu internetowego)
Czyżbyś Patrycjo była z okolic Tarnowa?
To ciekawe, co napisałeś, bo ja też nie jestem zbytnią wielbicielką reportażu, chociaż takie historie z Syberii Hugo -Badera i owszem, mi wchodzą, ale Kapuściński jest dla mnie do czytania trudny. Filip Springer wydawał mi się zawsze jakoś taki… no gorszy. Czytałam kilka jego tekstów w prasie, ale mnie nie powaliły, i bez Twojej zachęty na pewno nie sięgnęłabym po jego książkę. A teraz … nie wiem, jeszcze się zastanowię. Ja sama mieszkam na prowincji, w mieście nie małym, ale tez nie wojewódzkim. I to jest miejsce, które ma od lat dobry zarząd, mnóstwo się dzieje, inwestuje, rozwija. Ale to… Czytaj więcej »
Wszyscy znajomi i rodzina wiedzą, że nie lubię reportażu. Gdy przeczytałem Springera i z zachwytem o nim opowiadam, pytają się, czy nie jestem chory. Do mnie ta książka przemówiła z dwóch powodów – ludzkich historii, które ja też często słyszę podróżując po kraju oraz ze względu na język, lubię taki styl puentowania, lubię takie poczucie humoru.
A co do twojego miasta – to prowincja może być zaletą, wszystko zależy od priorytetów życiowych. Jeżeli jest dobry zarząd, dużo się dzieje, jest rozwój, to jak na Polskę naprawdę bardzo dobrze 🙂
Moje miasto nigdy nie było miastem wojewódzkim, było miastem przemysłowym. Przemysł upadł, ale miasto na tym zyskało (powietrze), ukulturalniło się, nabrało kolorów. Jestem w sytuacji dużo lepszej od mieszkańców tych małych miasteczek, moja miejscowość nie jest wyspą odciętą od świata. Komunikacja funkcjonuje bardzo dobrze i często, mamy teatry, kina… galerie handlowe niestety też 😉 Ale już w małych, oddalonych i niemal brakiem komunikacji – odciętych od centrum dzielnicach wygląda tak, jak tu opisałeś. Za Jeremim Przyborą – „taka gmina”.
Niewielu miastom udało się znaleźć pomysł na siebie po upadku przemysłu. Jeżeli u ciebie zmieniło się tylko na lepsze, to żyjesz w bardzo dobrym miejscu 🙂 A galerie handlowe są wszędzie, na niektórych wsiach też…
Mieszkam między Bydgoszczą a Toruniem, które to zawsze rywalizowały między sobą, gdy tworzono woj. kujawsko-pomorskie długo trwały dyskusje, które z nich ma byc stolicą województwa. Moje miasto lubię za to, że naprawdę rozwija sie z roku na rok i ludzie, którzy przyjeżdżają tu po latach dziwią sie pozytywnie. Nie jest duże, w godzinę można przejść lub przejechać rowerem z krańca na kraniec. Jednocześnie mamy blisko do większych metropolii, jeszcze blizej nad jeziora i do lasu, zabytki mamy, instytucje kultury działają prężnie.
Wolę chyba mieszkać w małym mieście, a wyjechać, zwiedzić i wrócić zawsze mogę…
Tak mi się wydawało Jotko, że lubisz swoje miasto. Ja je znam tylko z części zdrojowej, która bardzo mi się podobała 🙂
Klik dobry:)
Moje miasto zawsze było w tzw. Polsce „B”. Kiedy w wyniku reformy administracyjnej przestało być miastem wojewódzkim, jest coraz gorzej. To już Polska „C”, a właściwie jakaś Polska „króla Ćwieczka”.
Pozdrawiam serdecznie.
W Chełmie byłem tylko raz w życiu. Faktycznie jest na końcu mapy, chociaż ze względu na urodę i zabytki, potencjał ma bardzo duży.
Ja przestałam się cieszyć, że mieszkam w Chełmie. Trochę ponarzekałam na ten temat na swoim blogu. Zakładka „Chełm”.
Przede wszystkim bardzo się cieszę, że nie tylko ja nie przebrnęłam przez reportaże Kapuścińskiego. Nawet przez momencik źle o sobie myślałam, bo wszyscy wokół z zachwytem o reportażyście opowiadali, a ja taka wiochmenka, bo nie umiem docenić mistrza. Wiochmenka nie jest bezpodstawne, bo mieszkam na wsi, kilometr od maleńkiego miasteczka i 25 od granic Poznania. Miasteczko oczywiście nic nie utraciło na zmianach administracyjnych, bo nie miało czego utracić, więc o tyle wcinam się w temat bezpodstawnie ;-))) Mieszkam tu 3 lata i chętnie się przyglądam walkom we władzach samorządowych. Co ciekawe właśnie wyautowany został prawdziwy społecznik, który nie liczył czasu… Czytaj więcej »
Wcale się nie wcinasz, ponieważ mi zależało na opiniach wszystkich, którzy nie żyją w dużych metropoliach, czyli małych miasteczkach, ewentualnie w ich pobliżu. Sądzę, że większość małych miast w Polsce ma podobne problemy, niezależnie od tego czy były kiedyś województwami.
To co piszesz o społeczniku potwierdza tylko moją opinię, że władza samorządowa, to naprawdę bagno, a nie światła demokracja 🙁
Światła demokracja ;-))) Chociaż muszę powiedzieć o innej mojej obserwacji: w małych miejscowościach dobrze wykorzystuje się dotacje unijne i tworzy się naprawdę świetne miejsca. Tu, gdzie teraz mieszkam w budowie jest całkiem nowe centrum miasteczka, z kafejkami, miejscem na imprezy plenerowe, przeniesiona zostanie tam biblioteka, będzie dużo zieleni, miejsc dla dzieci.Budują też dłuuuugą ścieżkę rowerową. Wcześniej przez 7 lat mieszkałam w Kórniku, też pod Poznaniem. Tam też z dotacji unijnych świetnie przebudowano centrum miasteczka, wyremontowano część zamku. A na koniec dodam, że na myśl, że musiałabym wrócić do Poznania robi mi się mdło i boli mnie od razu głowa. Po… Czytaj więcej »
Kilka lat temu byłem w Kurniku i widziałem, jak sobie świetnie poradził. Dwa lata temu wybrałem się na rowery w okolice Śmigla, Leszna i Rydzyny. Tam też te miasteczka przepięknie wyglądają. Ale uwierz mi, że poza Wielkopolską, jest zupełnie inaczej. W większości dominuje martwota. Nie wiem, czy w takich miejscach małe miasto by ci się podobało?
Reportażu nie czytałam. Zapowiada się ciekawie. Pare z wymienionych przez Ciebie miast odwiedziłam. Są przeważnie piękne ale jakieś takie smutne…. Teraz wiem dlaczego 😉
Sama mieszkam w małym miasteczku pod Krakowem: Skawinie. Główną zaletą takiego miejsca jest spokój, a główną wadą zbyt bliska odległość od Krakowa (12 km). Kiedyś jedno z najbardziej uprzemysłowionych miasto w Polsce, dzisiaj większości tych zakładów już nie ma, ale coś zaczyna się pozytywnie zmieniać. Ostatnia nowość: będziemy mieć szybką kolej. Odkorkują się wiec może trochę główne drogi. Być może transport kolejowy wraca do łask.
Chyba z transportem kolejowym się poprawia, obserwuję to w Łodzi, ale też lepszych połączeniach z innymi miastami województwa, tymi mniejszymi miastami. W Skawinie kiedyś była jakaś ogromna fabryka, która produkowała coś, co przy okazji strasznie truło środowisko, jeżeli dobrze pamiętam? Dlaczego bliskość do Krakowa jest wadą, a nie zaletą?
To ja zapraszam do Ostrowa Wielkopolskiego, miasta, które zawsze miało aspiracje wojewódzkie i z zazdrością patrzyło na pobliski Kalisz. Miasta, które w niczym nie przypomina tych smutnych miast, o których mowa 🙂 Serio! 🙂 U nas się żyje pięknie! 🙂
Dużo dobrego już wcześniej czytałem O Ostrowiu Wielkopolskim, nawet kilka osób z tego miasta poznałem. Muszę kiedyś przyjechać i przekonać się na własne oczy o wyjątkowości miejsca 🙂
Właśnie przeczytałam ten reportaż. Filip potrafi pisać w arcyciekawy sposób, aż trudno się oderwać od książki. Miedziankę pochłonęłam raz dwa, a po 13 piętrach długo nie mogłam dojść do siebie.
13 piętro i Wanna z kolumnadą jeszcze przede mną. To dobrze mam lektury na jesień i zimę 🙂
Niejednokrotnie się zastanawiałam czy ludzie z drugiej strony szlabanu są szczęśliwsi niż ja. Jak wygląda ich życie, codzienność, kontakty z innymi. Zdaje mi się, że żyją spokojniej niż mieszkańcy wielkich miast. Nie mają porównań, setek sklepów kuszących asortymentem.. Chyba sięgnę po tę książkę w najbliższej przyszłości 🙂
Cieszy mnie, że nie tylko mnie dopadają takie myśli 🙂 Książka, moim zdaniem, naprawdę jest warta przeczytania
Lubię takie książki jak „Miasto Archipelag”. Kapuścińskiego trochę czytałem, podobały mi się jego książki, ale nie jest to mój ulubiony pisarz.
Wymieniłeś kilka byłych miast wojewódzkich, w których nawet dzisiaj dobrze się mieszka. Ja bardzo lubię Krosno, w którym jest niskie bezrobocie, bardzo ładny rynek czy znana na całym świecie huta szkła.
Ale nie chciałbym mieszkać ani w Krośnie, ani w Bielsku-Białej, ani w Nowym Sączu. Przyzwyczaiłem się już do możliwości dużego miasta.
Pozdrawiam:)
Reportaże czytam, Kapuścińskiego lubię, książkę Springera przeczytam.
Małe miasteczka powoli wymierają. Jeśli są usytuowane w pobliżu większych, to są wyłącznie sypialniami.
Ciekawy temat, gratuluję.
Z tymi małymi miastami jest różnie. Jeżeli miasto ma gospodarza, który potrafi o nie zadbać, jeżeli jest ciekawy pomysł na taką miejscowość, to ona się rozwinie. Zazwyczaj jednak nie ma pomysłu…
Ja też się przyzwyczaiłem do dużego miasta i nie mam pojęcia, czy byłbym wstanie mieszkać w jakiejś niewielkiej miejscowości. Znam ludzi, którzy taką drogę właśnie wybierają, cenią sobie spokój małych miast i tam emigrują.
Mieszkam w jednym z najmniejszych miast w Polsce, więc powinnam być sfrustrowana. A tak naprawdę, to denerwuje mnie jedynie to, że mam prawie żadne połączenie z miastem wojewódzkim. A poza tym to do wszystkiego człowiek może się przyzwyczaić… i do wścibstwa sąsiedzkiego… i do władz rządzących, które się zbytnio nie wychylają… i do proboszcza, który … no… szkoda słów… powiem tylko że w takich miasteczkach żyje się od skandalu, do skandalu…. a ludzie są pamiętliwi, że hohooo.
Brak dobrych połączeń, to jest zmora mniejszych miejscowości. O wścibstwie też słyszałem,a z proboszczami jest ten problem, że naprawdę rzadko trafia się jakiś przyzwoity.
Mam wrażenie, że nie tylko byłe miasta wojewódzkie podupadły, ale większość miast w całym kraju. Tam gdzie władzom udało się pozyskać fundusze unijne przynajmniej wyremontowano i odnowiono zabytki.
Tylko właśnie rozwój miast nie polega na odnawianiu infrastruktury, ten błąd jest bardzo często popełniany, rozwój polega na tym, że miasto ma pomysł na siebie i zapewnia ludziom dobrą przestrzeń do życia.
Urodziłam się i wychowałam w małym mieście. Niestety podupadłym. Uwielbiam je. Za tę kieszonkowość właśnie. Wszyscy się znają przynajmniej z widzenia. Wszędzie jest blisko. Nie ma korków (no, najwyżej 5 samochodów), hałasu silników i smrodu spalin. Nie trzeba się spieszyć. Chciałabym znowu tam zamieszkać
Niektórzy swoich małych miast nienawidzą, a inni kochają. I jeżeli kochają to właśnie za te ludzkie rozmiary, gdzie wszędzie jest blisko…
Reportaż reportażowi nierówny, np. Szczygła nikt nie podrobi:)
„Archipelag” czeka na półce; Springer zachwycił mnie swoją Miedzianką, popełniłam o niej dwa wpisy; mój mąż często tam bywał, zupełnie nie mając świadomości, jak niesamowite to jest miejsce.
Miedzianka przełamała moją niechęć do reportażu. Moim zdaniem „Archipelag” jest lepszy, ale to pewnie kwestia gustu 🙂
O książkę na pewno zahaczę, bo czytanie to jedna z tych rzeczy, która się u mnie nie zmieniła…
Witaj po przerwie, pamiętasz Hegemonie niejakie DeŻaWi? Autorka wraca, po czterech miesiącach „wycofania” z blogosfery… Odpoczęłam od pisania, bloga… Znajomych z bloga zaniedbałam i żałuję, bo to za wysoka cena jak na odcięcie się od internetów. Przyszłam się przywitać, teraz zajrzę do Ciebie częściej 🙂
Ciepełka znowu
Martyna /(już nie z dezawi.blogspot.com)/
z rockmetalu.blogspot.com
Pamiętam, pamiętam, zastanawiałem się czy wrócisz, czy blogowanie zupełnie przestało ci odpowiadać. Cieszę się, że wróciłaś i witaj ponownie w blogosferze 🙂
Nie znam tej książki, ale chętnie po nią sięgnę. Mój Tarnów to jedno z miast, które straciło status stolicy województwa w 1999 roku. Jak się miasto odnalazło w tej rzeczywistości? Odnoszę wrażenie, że dopiero teraz coś się zaczyna dziać. Po przeniesieniu wszystkich ważniejszych firm(a dokładniej ich zarządów) do Krakowa i likwidacji fili w Tarnowie wiele osób straciło pracę. Teraz faktycznie coś się ruszyło. Mam nadzieje, że to nie chwilowy stan rzeczy, ale nowy kierunek rozwoju miasta.
W moim mieście młodzi by powiedzieli, że „szału nie ma”. Wszystko to za przyczyną historii, której ślady wciąż tu czujemy. Tego nie wolno, tamtego nie wolno. Mogłoby być lepiej 😉
Czasami historia stanowi wykręt, aby niczego nie ruszać, aby niczego nie robić…
Tarnów, oczami przyjezdnego, na tle innych byłych miast wojewódzkich prezentuje się naprawdę dobrze. I ma ogromny potencjał historyczny, a to nie często się zdarza…
Pochodzę ze Słupska, mój małżonek z Chełma, mieszkamy w Warszawie od kilkunastu lat. Ja uwielbiam moje miasto rodzinne i najchętniej wróciłabym tam choćby jutro. Słupsk jest i był cudowny, choć ludzie, którzy tam mieszkają na co dzień, strasznie stękają, że – tradycyjnie- brak pracy i perspektyw. I moje ulubione „bo nic się nie dzieje”. Nie mogę tego słuchać, na szczęście moi znajomi i rodzina, którzy tam mieszkają mają się świetnie. I wcale nie jest to zasługą Biedronia, który w Słupsku jedynie bywa i nic konkretnego tam nie wniósł. Mój mąż z kolei nie znosi Chełma, nic dobrego na to miasto… Czytaj więcej »
Ciekawa sytuacja z tym Chełmem. Fakt, miasto leży na samym końcu Polski, ale zastanawia mnie dlaczego budzi tak negatywne emocje. Już drugi komentarz nieprzychylny, więc coś musi być na rzeczy. Ja byłem tylko raz i z punktu widzenia turysty, miasto mi się podobało. A jeszcze bardziej spodobały mi się okolice, urodą dorównujące Roztoczu. Wiem, że co innego zwiedzać, a co innego mieszkać. Być może w Chełmie żyje się naprawdę paskudnie.
Niestety w Słupsku nigdy nie byłem, będę musiał nadrobić, może wreszcie wybiorę się na ten od dawna planowany spływ Słupią?
Ja się czuję w Chełmie turystką i jakoś… no nie bierze mnie to miasto. Mój mąż się tam urodził i mieszkał do matury – i wciąż powtarza, że fajnych miał znajomych, ale nic ponadto. My Słupszczanie uwielbiamy nasze poniemieckie kamienice, cieszymy się bliskością morza i licznych jezior oraz cudownymi terenami wokoło. Co roku jestem tam w wakacje na dłużej i zawsze mam co robić 😉 spływ Słupią jak najbardziej tak, polecam tez spływ Łupawą, kiedyś popłynęłam pontonem, super było!
Znaczy, że z tym Chełmem musi być coś nie tak. Szkoda, bo bardzo lubię tereny wschodniej Polski.
Tak zachwalasz Słupsk, że nabrałem ochoty aby jakiś wyjazd rowerowy lub kajakowy w okolicach Słupska zaplanować w już przyszłym roku. Poleciłabyś jakieś dwie trzy fajne atrakcje, które w pobliżu należy koniecznie zobaczyć? Bo Łupawa i Słupia są same w sobie atrakcją na pewno 🙂
Wyślę Ci maila, bo tu mi miejsca zbraknie 😉
Wow, to czekam z niecierpliwością 🙂
zainteresowałeś mnie tą lektura.
ba. po zacytowanych fragmentach już chce mi się ją przeczytać, mimo, ze za reportażem, podobnie, jak za muzeami, także nie przepadam.
Jeżeli za muzeami nie przepadasz, to rozdział o muzeum jest dla Ciebie 🙂 Książkę polecam, nawet niemiłośnikom reportażu 🙂
w pewnych sprawach jestem szybka, niczym Struś Pędziwiatr ;))) a właściwie, to może z obawy, aby nie uleciało z pamięci (w końcu starość, nie radość ;))))), zadziałałam od razu i dorwałam polecaną lekturę. udało mi się nawet rzucić okiem na kilka stron pierwszych 🙂 chyba się polubimy, to znaczy ja i ta książka 🙂
ps. dziękuję za życzenia 🙂
To dodatkowo życzę abyś na 100% polubiła się z tą książką 🙂
dziękuję. Twoje życzenie się spełniło.
zaczęłam czytać przedwczoraj wieczorem i tak mnie wciągnęła lektura, że nie potrafiłam przestać. resztki zdrowego rozsądku w końcu jednak przemówiły i w bardzo późną noc, zagoniły mnie do spania 🙂 tak więc zakończyłam wtedy na rozdziale o muzeach, a wczoraj dokończyłam resztę 🙂
dzięki raz jeszcze za Twój wpis, bo gdyby nie on, to na pewno sama z siebie nie sięgnęłabym po Miasto Archipelag 🙂
Bardzo mnie cieszy, że mam taki wpływ 🙂 I, że nie jestem osamotniony w mojej pozytywnej recenzji książki 🙂
Mój Archipelag… a raczej moja „szczęśliwa wyspa” to niewielkie miasteczko, zagubione gdzieś między jeziorami, rzekami i zalewami pojezierza drawskiego. Miasteczko, którego onegdaj na mapie nie było, a odkąd jest, zmienia się z roku na rok i o ile włodarze miasta nie mają na nie większego pomysłu, o tyle istnieje kilka inicjatyw społecznych i zapaleńców, którym się chce robić cokolwiek i promować nasze cudne wrzosowe krajobrazy… Jak to z Administracją bywa, jeden urząd sobie drugi sobie, a to wszystko w dodatkowym chaosie bo Warszawka wymaga… Odkąd 12 lat temu zamieszkałam w tym leśnym raju mam poczucie, że wszystko płynie wolniej, woda… Czytaj więcej »
Jeżeli są zapaleńcy i jeżeli mają oni dość siły oraz poparcia społecznego, to w takim miejscu może wiele się dziać. I nie ma wyścigu szczurów, co już samo w sobie jest dużym plusem 🙂 Pewnie nie każdy w takim miejscu dałby radę żyć, ale przecież nie każdy młody człowiek myśli tylko życiu w pośpiechu, w hałasie, z dala od przyrody. Czytam na blogach o młodych, którzy postanowili zwolnić, nacieszyć się życiem, zamieszkać w pieknych okolicznościach przyrody…
To ja zacznę nietypowo. Nie wiem czy ktoś już o to pytał (nie znalazłam w komentarzach), ale co masz w filiżance? Budyń czekoladowy czy gęstą czekoladę? (Mniam!!!!) Czy to jest po prostu czarna kawa, tylko tak specjalnie zmącona do zdjęcia? Książka wydaje się intrygująca, przekonał mnie fragment o smalcu i samobójstwie. Uwielbiam takie prowadzenie historii. Za reportażami też średnio przepadam, chociaż mogę polecić Billa Brysona (szczególnie „Zapiski z Małej Wyspy” – oczywiście o Wielkiej Brytanii, gość ma super język, poczucie humoru i umiejętność przyciągania intrygujących zdarzeń; moi uczniowie czytali książkę po angielsku i podzielają mój entuzjazm). Ciekawe jest też „In… Czytaj więcej »
Muszę Cię rozczarować – kawa, czarna kawa, tuż po zalaniu wrzątkiem jest mocno fotogeniczna 🙂 Niestety nie przepadam, ani za budyniem, ani za czekoladą 🙁 Ten fragment ze smalcem i samobójstwem urzekł mnie najbardziej, ale jest tam wiele podobnych historii. I zawsze jest ta zaskakująca puenta . Lubię taki sposób prowadzenia narracji. Obu autorów , o których piszesz – nie znam. Mój angielski jest zbyt powierzchowny, aby przeczytać takie książki. Teraz żałuję 🙁 Poszukiwanie miejsc nieoczywistych przypomina odkrywanie nieznanych lądów. W Lesznie polecam zatrzymać się na rynku w kawiarni Delicja. A Rzeszów ma dużo ciekawego do zobaczenia. Natomiast Łódź, cóż,… Czytaj więcej »
mogę powiedzieć, że mieszkam w małym mieście, ale… unikam go jak ognia 🙁 Co prawda dzięki funduszom europejskim sporo się w nim zmieniło, ale mentalność i bezrobocie już mniej. W jednym z najbardziej reprezentacyjnych miejsc w mieście wieczorami roi się od panów i młodzieży z puszką piwa. Ale plusy życia w takiej mieścinie też są 🙂 Wszędzie jest blisko, wszyscy się znają (choć może jednak to minus 😉 ) i wszystko jest tańsze (piwo też 😉 )
To tańsze piwo na pewno stanowi przewagę 🙂 Ale wiesz, to że jest taniej w małym mieście nie jest takie oczywiste. Mam dom na wsi (znaczy rodzice mają 🙂 i często robię zakupy w okolicznych miasteczkach. Prawie wszystko jest droższe niż w Łodzi, nawet warzywa…
Jam stamtąd. Tarnów dzięki silnej współpracy pana A. gGrada, który był wtedy wojewodą stracił status wojewódzki tak jak inne ośrodki. Pan Grad za to otrzymał status wiceministra zdrowia co w przypadku geodety swiadczy o niebywale wysokim poziomie kompetencji albo… koneksji. No ale to czlowiek Platformy, a oni zawwze i z ogromną dozą arogancji dążyli do „metropolizacji” kraju. Ich slogan wyborczy głoszący że ich wyborcy to „młoci, wyksztuszeni, z duzych miazg” (czy jakoś tak), mówi wiele. W Tarnowie wykończono 3/4 przemysłu, bezrobocie było dotkliwe, ale najdotkliwszy dla tych co zostali był drenarz mózgów, w pewnym momencie nawet się nje było z… Czytaj więcej »
Mnie Tarnów zawsze się podobał. Jest ładny i ma takie ludzkie wymiary, ani za duży, ani za mały. I te góry tak blisko. Najbardziej dotkliwie brzmi ten drenaż mózgów, ale z Łodzi ludzi strasznie wyciąga Warszawa, ale i tak ci najfajniejsi zmyli się za granicę. Dobrze, że jest FB, bo łatwiej się dogadać i łatwiej umówić na spotkanie, gdy wpadną na chwilę do Łodzi.